Rozwodnicy, osoby homoseksualne, politycy. To peryferie, na które Kościół musi wychodzić
Nikt nie chce pracować z osobami nieheteroseksualnymi. Przesadzam. Są tacy, którzy się starają, ale robią to pod ogromną presją swoich środowisk i przełożonych. Upolitycznienie tematu sprawia, że są pomiędzy młotem a kowadłem. Nie ufa się im z obu stron. To arcytrudne peryferie - pisze Jacek Siepsiak SJ.
Jezuici, gdy zastanawiają się, co robić, gdzie pracować lub inaczej: gdzie ich posyła Pan, coraz częściej próbują odpowiedzieć sobie na pytanie o współczesne peryferie.
Rzeczywiście czujemy się posłani tam, gdzie innych nie ma lub są, ale z mizernym rezultatem. Chcemy pracować tam, gdzie inni nie chcą, bo jest to trudne, bo nie ma profitów, bo wymaga wypracowania nowych metod, bo trzeba zostawić „wygodne” i bezpieczne posady. Często praca na peryferiach oznacza narażanie się na niezrozumienie, na dochodzenia ze strony władz kościelnych, na sprzeciw przyzwyczajonych do tradycyjnych form, na oskarżenia o zajmowanie się tymi, którzy zazwyczaj są odrzucani czy wykluczani właśnie na peryferie.
Nie twierdzę, że na peryferiach nikt inny nie pracuje. (Na przykład pomysł redukcji paragwajskich przejęliśmy od franciszkanina). Ale często chcemy nadać tej pracy nowy impuls, poszukać skuteczniejszych rozwiązań. To wiąże się z jezuickim charyzmatem bycia posyłanymi przez papieża tam, gdzie jest jakaś pilna potrzeba apostolska, którą ze swojej perspektywy widzi biskup Rzymu. Chodzi najczęściej o jakąś „dziurę”, która się wytworzyła na skutek takich czy innych niedostatków zwykłej kościelnej struktury. Jezuici powinni być taką grupą interwencyjną (te interwencje mogą trwać nawet przez wieki) lub mówiąc bardziej potocznie – „zapchajdziurami”. Stąd dbałość w naszym zakonie o dłuższą i bardziej wszechstronną formację, otwartą na spotkanie i pracę w nietypowych dla duszpasterstwa strefach.
Oczywiście nie zawsze miejsce, gdzie już prawie nikt nie pracuje, traktujemy jako pole naszej pracy apostolskiej. Bo nieraz są to po prostu znikające pola. Tam już nie ma ludzi, którym można by pomóc. Ktoś się tych obszarów jeszcze kurczowo trzyma (z przyzwyczajenia lub niezdolności do zmiany), ale praca tam już właściwie nie ma sensu. I byłoby to tylko udawanie zaangażowania na peryferiach.
Peryferie nie muszą być małe. Charakteryzuje je to, że nie są w centrum. Z perspektywy Kościoła ateizm to ważne zagadnienie, ale niejako zewnętrzne. Pewnie dlatego Paweł VI powierzył jezuitom zajmowanie się ateizmem i dialogiem z ateistami.
Wyczulenie na peryferie
Praca na peryferiach to nie tylko owoc konkretnych poleceń, wysyłania do konkretnych prac, lecz także pewien styl jezuickiego życia. Każdy z nas w swojej pracy winien szukać peryferii. Powinien być na nie wyczulony. Do wielu naszych zaangażowań, które wydają się w centrum, można podchodzić tak, by uwzględniały peryferie. Czas chyba na konkretne przykłady takiego myślenia, choćby tylko hipotetycznego, w naszych polskich realiach. Jednak zanim to zrobię, chciałbym przytoczyć pewną przypowiastkę międzyzakonną.
Mianowicie na wspólną przechadzkę nad rzekę wybrał się franciszkanin i jezuita. W pewnym momencie zauważyli, że środkiem rzeki płynie niemowlak w koszyku. Rzucili się na ratunek i wyłowili dziecko. Lecz za chwilę zauważyli innego niemowlaka w podobnej sytuacji. Ponownie uratowali dziecko. Za chwilę sytuacja się powtórzyła, a nawet coraz więcej takich koszyków z maleństwami przepływało środkiem rzeki. Franciszkanin dzielnie wbiegał do rzeki, by ratować dzieci. Natomiast jezuita udał się brzegiem w górę nurtu, by zobaczyć, skąd się biorą w rzece koszyki z dziećmi.
To też charakteryzuje naszą jezuicką strategię wobec wyzwań współczesnych peryferii. W pewnym sensie łatwiej reagować na konkretne niedostatki niż badać ich przyczyny. Oczywiście to może być wymówka dla „niebrudzenia sobie rąk” i siedzenia za biurkiem. Ale wydaje się, że jednak zbyt często ucieka się od solidnej refleksji nad przyczynami, a zatem i nad skutecznymi środkami zaradczymi. To jest mniej spektakularne.
"Łatwiej reagować na konkretne niedostatki niż badać ich przyczyny"
Wracając do przykładów. Proboszcz jezuita oczywiście musi się troszczyć o całą parafię. Jednak sam będąc w przeszłości proboszczem dużej parafii, przypominam sobie, jak trzeba było tłumaczyć parafianom, czemu zajmujemy się nie tylko ubogimi i chorymi, ale również rozwiedzionymi oraz rzadko zaglądającymi do kościoła. Byli tacy, którzy mieli o to pretensje, jakby nie zauważali, że od dawna mamy propozycje duszpasterskie dla centrum, a dla peryferii dopiero szukamy.
Jezuici „od zawsze” dają Ćwiczenia duchowe. XX wiek to ich renesans, to powrót do pierwotnej formy indywidualnego ich odprawiania. Łatwiej się je daje pobożnym ludziom. Ale św. Ignacy Loyola widział w nich sposób na formowanie elit, ludzi, którzy wpływają na społeczeństwo. Jezuici i w Polsce nie stronili od dawania Ćwiczeń politykom, choć często są oni bardzo negatywnie postrzegani. Łatwiej wylewać na nich „pomyje” podczas kazań, zyskując poklask, niż poświęcić sporo czasu na ciche towarzyszenie ich formacji duchowej, formacji do wolności od różnych politycznych uwarunkowań. To wymaga dużych kompetencji duszpasterskich, cierpliwości, sprawnego poruszania się w zagadnieniach etycznych, umiejętności dyskutowania z ludźmi wezwanymi do budowania kompromisów politycznych, a jednocześnie dążenia do budowania prawa obowiązującego wszystkich. To praca z garstką ludzi, a jednak mająca wpływ na wielu ludzi.
Nikt nie chce pracować z osobami nieheteroseksualnymi. Przesadzam. Są tacy, którzy się starają, ale robią to pod ogromną presją swoich środowisk i przełożonych. Upolitycznienie tematu sprawia, że są pomiędzy młotem a kowadłem. Nie ufa się im z obu stron. To arcytrudne peryferie.
Trochę łatwiej jest z żyjącymi w powtórnych związkach, zwłaszcza po adhortacji Amoris laetitia. Jednak mimo rosnącej liczby potrzebujących takiego specjalistycznego duszpasterstwa, ciągle jest to praca na marginesie. Tak jest postrzegana.
Ekologia jest oczywiście modna. Pewnie mniej w sferze duszpasterskiej. Jednak jest trudna, bo wymaga zmieniania przyzwyczajeń konsumpcyjnych nie tylko w osobistym życiu, lecz także wspólnotowym. Zakonnicy ze swoim ślubem ubóstwa powinni być przykładem pewnej „ascezy ekologicznej”. Ten przykład różnie jednak wyglądał. I nie chodzi mi tylko o nadużycia. Bywało, że osobiste ubóstwo zakonników pozwalało na gromadzenie przez zakon ogromnych dóbr. Nie były dziedziczone ani trwonione. Z czasem takie nagromadzenie dóbr pozwalało na okazałe inwestycje, które kłuły w oczy postronnych. Dlatego dla nas, jezuitów, skromny styl życia (na poziomie przeciętnej rodziny z sąsiedztwa) jest kwestią nie tylko indywidualnej ascezy, ale też przedmiotem rozeznania i starania się całej wspólnoty danego domu zakonnego. Tak przynajmniej powinno być. Także po to, by doświadczać, że ekologia to wspólna sprawa.
Zakonnicy ze swoim ślubem ubóstwa powinni być przykładem pewnej „ascezy ekologicznej”.
Można by powiedzieć, że w tej kwestii franciszkanie są lepsi od nas. To prawda. Zwłaszcza w Polsce. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy rezygnować z rozeznania i dostosowywania naszych prac, tak by była w nich obecna również troska o wspólny dom. To dotyczy dawania Ćwiczeń duchowych, jak i utrzymywania kościoła parafialnego, twórczości w mediach czy naszej pracy naukowej.
Praca naukowa, jeśli ma być twórcza, powinna zapuszczać się w nowe obszary. Będzie to ekologia, ale i problemy migracji, uchodźców i inne zapalne tematy, które choć bardzo obecne w debacie politycznej i przez to „mielone” w mediach, znajdują mało miejsca na merytoryczną dyskusję oraz na próby zrozumienia argumentów drugiej strony. Tak jest też z aborcją, in vitro, edukacją seksualną, LGBT. Praca naukowa na tych polach (a zwłaszcza publikacje) wiąże się z ryzykiem „podpadnięcia” i hejtu. Może przesadzam, ale w tej perspektywie tworzenie mediów, które starają się być „pośrodku”, paradoksalnie coraz bardziej przypomina pracę na peryferiach. Ten „środek” robi się coraz mniejszy (radykalizmy rosną) do tego stopnia, że staje się marginesem atmosfery medialnej. To wielkie wyzwanie: publikować, biorąc pod uwagę przekonania wielu stron i jednocześnie mieć „zasięg”.
Zajmowanie się ubogimi ma wspaniałą tradycję w Polsce. Kościół zawsze był od wspierania biednych. Z czasem wiele tych zadań przejęło państwo. Jest sporo instytucji wyspecjalizowanych w różnych formach pomocy. Powstają organizacje pozarządowe. W zasadzie nie są to żadne peryferie. A jednak, gdy zobaczymy, że nie chodzi tylko o danie zapomogi (o rzucenie groszem), a o bycie z…, o zaprzyjaźnienie się, sprawy się komplikują. By wyjść z biedy, potrzeba nie tylko pomocy materialnej, lecz także chęci, motywacji. Ktoś, kto czuje się odrzucony czy porzucony, bywa, że „nie ma po co” powracać do społeczeństwa. To może przemienić tylko bliskość, przyjaźń. Stąd potrzebne są wspólnoty, także wspólnoty zakonne, w których można znaleźć taką atmosferę i otwartość na bliskie, przyjazne relacje z potrzebującymi. One oczywiście już istnieją. Ale widać, jakie to delikatne i wymagające peryferia. Bo co innego przyjaźnić się z bogatymi, by mieć wpływy i pieniądze na działalność charytatywną, a co innego „tracić” czas na życie z ubogimi, na dzielenie ich stylu życia. (Podobne wyzwania spotykamy, pracując z niepełnosprawnymi).
W tej perspektywie tworzenie mediów, które starają się być „pośrodku”, paradoksalnie coraz bardziej przypomina pracę na peryferiach.
Połączone z tym jest także włączanie biednych do naszych systemów edukacyjnych. I znowu nie chodzi tylko o zdobywanie dla nich stypendiów, ale o integrację i przyjaźń uczniów z różnych grup społecznych.
Magis nie z tego świata
Dałem tylko kilka przykładów, by pokazać, jak fascynujące może być szukanie „subiektywnych” peryferii. To element jezuickiej strategii: szukać magis, czyli takich zaangażowań, w których można by „więcej”, więcej i lepiej niż dotychczas. Dla papieża Franciszka to oczywiste, bo jest jezuitą. Symptomatyczne staje się to, że swoje zagraniczne wizyty kieruje przede wszystkim na peryferie tego świata. Wychował się, kontemplując Serce Jezusa i słowa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28) oraz „Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi” (Łk 13,29–30).
Tekst pochodzi z najnowszego numeru "Życia Duchowego" (100/2019). Więcej znajdziesz tutaj.
Skomentuj artykuł