Dar trzydziestodniowych rekolekcji
Jubileusz dwudziestu pięciu lat ślubów zakonnych był dla mnie dużym przynagleniem, by zatrzymać się i w Bożej obecności spojrzeć na przebytą drogę życia zakonnego.
Od dziewięciu lat podejmuję posługę misyjną w Afryce, w kraju, gdzie trzynaście lat trwały plemienne walki między Tutsi a Hutu, gdzie życie ludzkie w czasie tej bratobójczej wojny wydawało się nie mieć zbyt wielkiej wartości.
Planując pobyt w ojczyźnie, chciałam bardzo przeżyć mój jubileuszowy rok w większej bliskości Pana Boga, w wyciszeniu i na refleksji. Rozeznając to pragnienie z przełożonymi oraz kierownikiem duchowym, podjęłam decyzję odprawienia trzydziestodniowych Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli w czechowickim Domu Rekolekcyjnym św. Józefa. Kilka lat wcześniej uczestniczyłam parę razy w ośmiodniowych rekolekcjach ignacjańskich. Za każdym razem pozostawiały one we mnie głód czegoś większego: pragnienie przeżycia głębi słowa Bożego, które może radykalnie przemienić człowieka - jak stało się to w życiu św. Ignacego Loyoli czy tylu innych świętych podążających tą drogą.
Dla misjonarzy każdy pobyt w ojczyźnie jest bardzo cenny. Dzieli się go skrzętnie na pobyt w zgromadzeniu, odwiedziny rodzinnego domu, wizyty w gabinetach lekarskich, odpoczynek oraz troskę o wzmocnienie wewnętrznego człowieka, tak by sił wystarczyło na kolejne trzy lata pracy misyjnej. Podczas tegorocznego urlopu troska o ducha była dla mnie najważniejsza.
Przygotowując się do wielkich rekolekcji, natknęłam się na słowa Mieczysława Bednarza SJ zawarte w jego książce pt. Miłość roztropna. Pogłębiły one we mnie pragnienie dobrego odprawienia Ćwiczeń duchownych. "Tekst Ćwiczeń - pisze ojciec Bednarz - podobnie jak partytura utworu muzycznego lub zapis baletu, nie jest do czytania, ale do przećwiczenia, do odegrania czy odtańczenia. Dopiero wtedy objawia swą wewnętrzną prawdę, która ma w sobie ład, piękno, pokój, daje przeżycie szczęścia" (s. 12). Tego właśnie ładu, pokoju i szczęścia bardzo pragnęłam dla mojego życia wewnętrznego.
1. Rekolekcje rozpoczęłam w stanie głębokiego strapienia duchowego i moich wewnętrznych przeżyć nie umiałam ukryć. Po pierwszym spotkaniu z kierownikiem duchowym usłyszałam jakby rzucone od niechcenia pytanie: "Skąd u siostry ten smutek?". A ja dobrze wiedziałam, z czym przyjechałam na rekolekcje. Dłuższa rozmowa z kierownikiem duchowym odsłoniła faktyczny stan mego ducha.
Naznaczona od bardzo wczesnego dzieciństwa trudnymi przeżyciami rodzinnego domu przez wiele lat sama nosiłam to bolesne dziedzictwo. Nie zdawałam sobie sprawy, jak zdominowało ono moje życie duchowe. Nieustanny lęk przed tym, co mogło nadal ranić, chore poczucie winy, "zarabianie" na miłość u Boga i bliźnich oraz nieustanne udowadnianie sobie, Panu Bogu i ludziom, że mnie na coś stać, powodowały narastające cierpienie i smutek, który kładł się cieniem na moje relacje z Panem Bogiem, a także relacje międzyludzkie.
Usłyszane w trakcie rozmowy słowa kierownika duchowego - "Siostra nigdy nie opuściła rodzinnego domu" - spadły na mnie jak grom, ukazując wyraźnie całą rzeczywistość. Odkryłam, że dla mnie dziesiątki tysięcy kilometrów nie były przeszkodą, by w dalszym ciągu żyć sprawami rodziny. Chore przywiązanie do bolesnych przeżyć najbliższych paraliżowało moje serce, utrudniało apostolstwo w tych już i tak trudnych podrównikowych warunkach. Brak radykalnego pójścia za Panem przysporzył mi wiele cierpienia. Podczas tamtej rozmowy usłyszałam bardzo wyraźnie słowa Chrystusa: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 37).
Dlatego też czas pierwszego tygodnia Ćwiczeń naznaczony był bólem opuszczania rodzinnej ziemi, domu ojca, a także oczyszczania zaropiałych od lat ran mojej osobowości. Wraz z kobietą kananejską wołałam do Jezusa: Ulituj się nade mną! (Mt 15, 22). Poczucie bezsiły i totalna niemoc otworzyły upusty łaski Bożej, a ona niosła nowe zrozumienie oraz pragnienie przebaczenia sobie i innym.
W tym czasie starałam się być wierna metodzie Ćwiczeń duchownych i otwarta wobec kierownika duchowego, pamiętając o słowach ojca Bednarza, że "niedbalstwo, bylejakość, niewierność i dowolność nie dadzą rezultatu - oprócz nudy i rozczarowania" (s. 12). Każdy nowy dzień niósł ogromne bogactwo przeżyć. Często była to walka, ale zawsze stawiałam krok do przodu. Mój obraz Boga rozjaśniał się. Każda nowa medytacja poszerzała przestrzeń wewnętrznej wolności. Wszystko to dawało perspektywy nowego życia. Byłam świadoma, że cała nasza grupa, każdy z nas, zmaga się ze sobą w swoistej walce. Modliliśmy się za siebie w ciszy serca.
2. Następnym kamieniem, o który potknęłam się w czasie drugiego tygodnia Ćwiczeń, była "modlitwa ofiarowania". Na początku medytacji nic nie wskazywało, że popłynie przy tej okazji tyle łez. Pan Jezus upomniał się o moje dwadzieścia pięć lat życia zakonnego. Wobec nowego wezwania ku większej, bardziej radykalnej miłości dziwny ból i smutek ogarnął moje serce. Pytałam siebie: Co z tymi latami trudu i pragnień? Co z tym nieustannym zmaganiem się ze sobą? Czy to nie miało żadnej wartości? Bunt i pretensje wyciskały łzy. W moim życiu tyle było przecież walki, by iść ciągle do przodu. Dlatego teraz tak bardzo chciałam zostawić coś dla siebie. Pan Jezus pragnął jednak wziąć wszystko, więc wśród łez wszystko oddałam.
Kiedy któregoś dnia spacerowałam alejkami parku otaczającego czechowicki dom rekolekcyjny, otrzymałam natchnienie słowa Bożego z Listu św. Pawła do Filipian: I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana (Flp 3, 8). Tekst ten pozwolił mi zrozumieć, że nowe poznanie Pana, nowa z Nim relacja, do której podążam drogą trzydziestodniowych Ćwiczeń duchownych, wymaga oddania Bogu tego, co było dla mnie subiektywną wartością.
Dla Niego trzeba wyrzec się wszystkiego, uznając to za śmieci, byleby pozyskać Chrystusa i znaleźć w Nim - nie mając sprawiedliwości wywalczonej własnymi rękami - Bożą sprawiedliwość... Wieczorna adoracja Najświętszego Sakramentu przyniosła zgodę i wewnętrzny pokój. Poczułam się wolna i uboga jak ewangeliczna wdowa (por. Mk 12, 42).
Ogromnym bogactwem trzydziestodniowych Ćwiczeń jest dynamika następujących po sobie tygodni. Podczas długich godzin spędzanych ze słowem Bożym i w całkowitym milczeniu Duch Święty rzeźbił we mnie nowe poznanie Boga. Łaski, ta oczyszczająca i ta oświecająca, o które tak usilnie prosiłam podczas każdej medytacji czy kontemplacji, nasycały duszę. Ziarno nowego życia kiełkowało, a łzy okazały się w tym dziele wręcz bezcenne.
3. Trzeci tydzień Ćwiczeń duchownych - to męka i śmierć Chrystusa Pana. Nocne kontemplacje, pełne ciszy i samotnego trwania, były dużą pomocą w otwarciu na nowe doświadczenie miłości Jezusa. Kontemplując Syna Bożego, cierpiącego Sługę Jahwe, patrzyłam, jak nasz Pan idzie na mękę, przyjmując cierpienie w najwyższym akcie miłości ku Ojcu i ludziom, z wewnętrzną wolnością - od buntu, lęku czy pragnienia zemsty. Ta bezbronna miłość Chrystusa, oddanie się Ojcu, nieustanne poszukiwanie Jego woli, nawet za cenę życia, ukazało mi nowe Oblicze Zbawiciela. Jego Miłość do Ojca, uczniów, każdego z nas przysłoniła mi niejako Jego straszliwe fizyczne cierpienie.
Wszystkim kontemplacjom tego tygodnia towarzyszyła prośba "o boleść, współczucie i zawstydzenie, że z powodu mych grzechów Pan idzie na mękę" (Ćd 193). To wewnętrzne zawstydzenie miało rodzić pytanie: Co powinnam czynić i jak cierpieć dla Niego? Na to pytanie nie umiałam dać jasnej i pewnej odpowiedzi. Zapragnęłam, by stało się ono dla mnie zbawiennym niepokojem, który budzić będzie moje serce i nie pozwoli nigdy przyzwyczaić się do męki i śmierci naszego Pana. Zabiorę to pytanie jako cenny bagaż do Afryki, gdzie pośród codziennego trudu misyjnego będę dawać na nie odpowiedź.
Pierwszą kontemplację czwartego tygodnia odprawiłam o świcie. Wraz z Najświętszą Maryją Panną oczekiwałam przyjścia Zmartwychwstałego Pana i w głębi serca wierzyłam, że Pan przyjdzie i wskrzesi to, co w moim życiu było obumarłe. Nie zawiodłam się, bo właśnie w poranek wielkanocny Pan Jezus zwrócił się do mnie jak niegdyś do Marii Magdaleny, wymawiając jej imię. Podczas dni rekolekcji nikt nie zwracał się do mnie po imieniu, a wtedy usłyszałam je wraz z poleceniem: Udaj się do moich braci i powiedz im: "Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego" (J 20, 17).
Błysk poznania i radości - Afryka! Tak. Pan Jezus posyła mnie tam z nową misją, Jego misją: Idź udaj się do tamtych moich braci i sióstr, powiedz im, że mają Boga i Ojca w niebie. Idź z przesłaniem miłości i optymizmu. Idź z moją Ewangelią Miłości. Wiedziałam dobrze, że moja posługa misyjna jakże często nosiła znamię tytanicznego woluntaryzmu. Chciałam dawać, nic nie biorąc w zamian. Niedaleka byłam od wypalenia i rozgoryczenia. W tamten pamiętny poranek wielkanocny Chrystus Zmartwychwstały zwrócił mi dwadzieścia pięć lat życia zakonnego oczyszczone z egoizmu, lęków i chorego poczucia winy. Przeżyłam wtedy radość oblubienicy wychodzącej na spotkanie swego Boskiego Oblubieńca wracającego po zwycięskim boju.
5. Podsumowując czas rekolekcji, chciałabym przytoczyć słowa cytowanego już wcześniej wielkiego znawcy Ćwiczeń duchownych ojca Bednarza:
"Jaki jest człowiek - owoc Ćwiczeń? Niech nam odpowie prorok Izajasz: Otwórzcie bramy! Niech wejdzie naród sprawiedliwy dochowujący wierności; jego charakter stateczny Ty kształtujesz w pokoju, w pokoju, bo Tobie zaufał (Iz 26, 2-3). Człowiek wierności, zaufania, człowiek stateczności ukształtowanej przez Pana w pokoju. To rysy Księcia Pokoju, Jezusa ubogiego, pokornego i bezinteresownego, Jezusa z rozmyślania o dwóch sztandarach i rozważań o trzech stopniach pokory. Baranka, który gładzi grzechy świata i obdarza pokojem. Owocem Ćwiczeń jest vita intensiva - życie intensywne w miłości służebnej, niosącej pomoc w pokoju i radości wewnętrznej. Owocem Ćwiczeń jest wychowanie człowieka do wolności daru z siebie, do wydania się wielkodusznie w ręce Boga, żeby żyć dla Niego i dla bliźnich. Ćwiczenia uczą wyczuwać i odkrywać Niewidzialne poprzez widzialne. Uczą we wszystkim widzieć dar miłującego Boga i samemu stawać się darem. Uczą umiłowania woli Bożej, która jest naszym pokojem" (s. 20).
Dzieląc się osobistym doświadczeniem wiary, pragnę oddać Panu Bogu chwałę, uwielbić Go za cuda Jego miłości, jakimi obdarza swoje dzieci; za geniusz miłości i mądrości św. Ignacego Loyoli; za ojców jezuitów, którzy kontynuują wielkie dzieło Ćwiczeń duchownych. Dziękuję ojcom rekolekcjonistom, ekipie Domu Rekolekcyjnego w Czechowicach-Dziedzicach, a także wszystkim, którzy pomogli mi przeżyć ten święty czas Ćwiczeń duchownych.
Siostra misjonarka
Skomentuj artykuł