Jestem DDA. Oto jak sobie poradziłam [ŚWIADECTWO]

(fot. shutterstock.com)
Magda

Pamiętam jak po przeprowadzce usiadłam w pokoju, zaczęłam płakać i modlić się, żeby Jezus mnie uratował, bo ja dla siebie nie widzę już ratunku.

Od dłuższego czasu zastanawiałam się czy napisać o tym czy nie. Wśród pojawiających się na DEON-ie świadectw myślę, że moje nie będzie świadectwem, które się jakoś szczególnie wyróżnia. Z drugiej strony wiem, że być może choć do jednej osoby ono trafi.

Mam 22 lata, zostałam wychowana w rodzinie katolickiej. W domu bywało różnie, myślę, że jak w większości rodzin 2+3 z pieniędzmi się nie przelewało. Do tej pory jestem wdzięczna moim rodzicom, że prowadzali mnie co tydzień w niedzielę do kościoła, mimo, że niezbyt wiele rozumiałam.

DEON.PL POLECA

Mój tata jest alkoholikiem, wbrew temu co myśli wiele osób - nie, nie stoczył się i prowadził normalne życie. Chodził przez całe życie do pracy i starał sie z mamą zapewnić nam to, co trzeba. Nie pije od kilku lat, bardziej okazjonalnie, choć bardziej z przyczyn zdrowotnych niż z wyboru.

Życie to poligon. Nie ma miejsca na słabości. Kłopoty DDA >>

Mimo tego, gdy zaczęłam szkołę podstawową rodzice prowadzili firmę i bardzo dużo pracowali, nie mieli czasu ani na modlitwę ani dla znajomych. Ja jako najmłodsza zawsze miałam bardzo bliską relację z mamą, ale mój niewiele starszy brat jako trzeci z rodzeństwa zawsze był na uboczu.

Tata przez tę pracę stał sie jeszcze bardziej nerwowy, a kiedy się napił, za każdym razem były awantury i mama powtarzała tylko, że sobie odpuścić, żeby nie denerwować taty.

Później do tego doszły jego choroby, zawał, operacje. W moim życiu w okresie dojrzewania zaczął się poważny rozdźwięk miedzy tym jak mam sobie radzić z własnymi emocjami, ludźmi, a przede wszystkim z tatą, dla którego już przestałam mieć jakikolwiek szacunek, a co dopiero miałabym mu współczuć w chorobie.

W liceum zaczęły się wyjścia na piwo, imprezy, granie w zespole, ale wiedziałam, że nie potrafiłam złapać prawdziwej relacji z drugą osobą. Nawet ze znajomymi nie rozmawialiśmy na tematy tego, co dzieje się u każdego z nas w domu. Pod koniec liceum zaczęłam być bardziej świadoma swoich uczuć, ale chciałam być jednocześnie taka jak moje koleżanki - bardziej rozrywkowa, prowadzić towarzyskie życie...

Tak zaczął się problem ze współżyciem przed ślubem. Szukając akceptacji ze strony swojego chłopaka (bo od strony taty jej tak do końca nie dostałam), myślałam, że to normalne, że ludzie żyjąc w związkach, nawet po paru miesiącach współżyją ze sobą. W końcu, moje koleżanki postępowały w ten sposób.

Z drugiej strony, chodziłam do kościoła. Żyłam w grzechu, ale Bóg wydawał mi się zbyt daleki, nieosiągalny. Będąc w kościele robiłam jedno, a poza kościołem drugie. Mój chłopak śmiał się z kościoła, że "co oni tam wiedzą", "po co tam idziesz". Nie chciał zaakceptować tego, że można żyć w inny sposób.

Miotałam się przez dłuższy czas po zerwaniu z nim. Ale nie wiedziałam jak mam żyć. Z perspektywy czasu widzę, że w liceum nawet nie miałam księdza, z którym bym na spokojnie mogła porozmawiać, księdza, który powiedziałby mi jakie są konsekwencje życia przed ślubem (te psychiczne), a nie, że tak czy tak trzeba postępować.

Nie należałam wtedy do żadnej oazy, bo za każdym razem, kiedy pojawiłam się wśród ludzi działających przy kościele, nie dawali mi oddechu, tylko wciąż zamęczali mnie tekstami: "musisz przyjść na spotkanie o Duchu Świętym", "przyjdź w ten i w ten dzień", a zupełnie nie wiedziałam po co mam przychodzić do zamkniętego kręgu osób.

Zerwałam z tym chłopakiem. Chciałam zacząć żyć w inny sposób. Wybrałam się na pielgrzymkę na Jasną Górę. Wyspowiadałam się, wydawało mi się, że jest wszystko w porządku, ale po powrocie z pielgrzymki odezwał się mój dawny znajomy, żebym przyleciała do niego do Londynu na parę dni.

Obawiałam się, że nie wiadomo co ma w głowie, ale zafascynowana wyjazdem i najdłuższymi wakacjami po maturze stwierdziłam, że dobrze mi to zrobi. Byłam zafascynowana miastem, sporo zwiedzałam, ale kiedy byliśmy sami, uczucia, emocje i mimo, że po odbyciu pielgrzymki, dawny grzech nieczystości wygrał.

Do tego jeszcze jego ciągła krytyka Kościoła, wyśmiewanie takiego życia i argumenty filozoficzno-realistyczne nie do odparcia, innymi słowy, czyli jak młoda dziewczyna poszukująca Boga w swoim życiu spotyka zagorzałego ateistę. Trwało to bardzo krótko, ale kiedy na początku studiów po ciągłych kłótniach miedzy rodzicami i także między mną, a tatą dochodziło do coraz większych zgrzytów przeprowadziłam się do większego miasta.

Nie dawałam sobie rady ze sobą. Ciągłe oskarżanie się w domu, że nie mogę w pewien sposób się zachowywać, bo tata nie może się denerwować, ciągłe uniki żeby go nie denerwować, a oprócz tego mój wewnętrzny konflikt, jaka jestem, kim jestem?

Minęły już prawie trzy lata. Ale pamiętam jak po przeprowadzce usiadłam w pokoju, zaczęłam płakać i modlić się, żeby Jezus mnie uratował, bo ja dla siebie nie widzę już ratunku. Nie miałam z kim wtedy o tym porozmawiać. Wtedy myślałam jaki to wstyd, jak mogłam żyć w ten sposób.

Pamiętam, jak poszłam do kościoła oo. Paulinów do spowiedzi i ojciec powiedział mi, że dobrze, że do niego przyszłam, że Bóg wybacza mi moje grzechy. Powiedział, żebym zaczęła regularnie, raz na ¾ tygodnie, się spowiadać. Bóg wtedy mi wszystko przebaczył i jestem pewna, mimo, że byłam na pielgrzymce, a znów wpadłam w nieczystość, że Bóg czuwał nade mną, że On mnie wtedy nie zostawił.

Te trzy lata były dla mnie trudnym czasem przebaczania, tacie, obojgu rodzicom (bo przecież ja nie zmienię ich życia, relacji), ale przede wszystkim wybaczania sobie, co jest najtrudniejsze. Pod koniec pierwszego roku studiów zaangażowałam się w duszpasterstwo akademickie oo. Dominikanów.

Wierzę, że Bóg jest ze mną i mnie nie potępia. Zauważam coraz więcej osób z podobnymi historiami i ufam, że tylko Bóg może uzdrowić z doznanych ran, ale trzeba nie tylko być, ale chcieć się na Niego otworzyć. Bóg postawił na mojej drodze wiele osób, dzięki którym wierzę, że jest Miłosierdziem i jest obecny.

Moje kompleksy, to, że nie przeszłam formacji oazowej czy nie spotkałam na mojej drodze w liceum księży, których tak bardzo potrzebowałam nie powoduje, że mam teraz do kogokolwiek pretensje. To po prostu moja historia. Bóg mnie podniósł z rzeczy, które wydawały mi się nie do przejścia.

Oczywistym jest, że im dochodzi więcej obowiązków, spraw, poznaje się więcej ludzi, trzeba dokonywać wyborów. Nie zawsze jest kolorowo, często jest pod górę, ale On może udźwignąć każdego. Cieszę się w jakim momencie życia jestem i choć szukam wciąż dla siebie miejsca w Kościele to z perspektywy czasu widzę ile daje modlitwa, wola przebaczania i ludzie.

Relacje z moimi rodzicami znacznie się poprawiły i oczywiste, że mój tata nie zmienił charakteru. Rodzice teraz należą do wspólnoty, modlą się za siebie, mają znajomych w swoim środowisku, którym mogą ufać i widać, że brakowało im tego przez lata.

Myślę, że przez te kilka lat wiele się nauczyłam i wbrew temu, co mówi wiele osób, wierzę, że to, że Bóg dopuszcza wiele naszych postępowań świadczy o Jego miłosierdziu, że nic nie dzieje się przymusowo, ale sami mamy możliwość wyboru czy żyć z Nim czy bez Niego.

Przebaczam osobom, które mnie kiedykolwiek zraniły i mogę tylko wyrażać współczucie, bo też zostały zranione w życiu. Mam jednak nadzieję, że spotkają Boga na swojej ścieżce. W tym miejscu również proszę o przebaczenie z ich strony.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jestem DDA. Oto jak sobie poradziłam [ŚWIADECTWO]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.