Gdy dżuma pustoszyła Warszawę, jej mieszkańcy ruszyli na Jasną Górę
- Na początku XVIII wieku Europę Środkową dotknęła gigantyczna epidemia dżumy. Z perspektyw naszej części Europy była to zaraza znacznie większa od tej, która pustoszyła nasze ziemie podczas średniowiecznej czarnej śmierci - mówi Tomasz Terlikowski w trzecim odcinku cyklu poświęconego Jasnej Górze. 22 czerwca ukazała się jego książka "Jasna Góra. Duchowa stolica Polski. Biografia".
- Żyjemy w kontekście po zarazie. Ale nasza zaraza - COVID-19 - była naprawdę niewielką rzeczą w porównaniu z tym, co męczyło ziemie polskie - mówi Tomasz Terlikowski. Publicysta dodaje, że właśnie z zarazą, znacznie gorszą i bardziej śmiercionośną od pandemii koronawirusa, związana jest historia pieszej Warszawskiej Pielgrzymki na Jasną Górę.
- Na początku XVIII wieku Europę Środkową dotknęła gigantyczna epidemia dżumy. Z perspektyw naszej części Europy była to zaraza znacznie większa od tej, która pustoszyła nasze ziemie podczas średniowiecznej czarnej śmierci. Tamta zaraza dotknęła Europę Zachodnią, ta - Europę Środkową i Wschodnią. I spustoszyła również Warszawę; kilkakrotnie przechodziła przez to miasto. Spowodowało to, że z miasta czterdziestopięciotysięcznego Warszawa stała się miastem dziesięciotysięcznym - wyjaśnia Tomasz Terlikowski i dodaje:
"Dżuma zabijała kolejnych ludzi. Nie było ich jak chować, bo nie miał kto tego robić. I wtedy pojawił się pomysł, by udać się na Jasną Górę. Wiadomo było, że wcześniejsze pielgrzymki z innych miast przynosiły wyzwolenie ze szponów zarazy i dlatego wyruszono - z jasno wyrażoną obietnicą, że jeśli Maryja swoim płaszczem ochroni Warszawę przed tą straszliwą zarazą, to Warszawiacy na Jasną Górę będą chodzić już co roku. I tak się stało".
Zobacz trzeci odcinek cyklu "Jasna Góra" Tomasza Terlikowskiego:
Jak wyjaśnia publicysta - nie od razu po pielgrzymce, ale jakiś czas później - zaraza ustąpiła. Od tego momentu, kiedy tylko było to możliwe, kiedy nie przeszkadzały władze carskie, pielgrzymka z Warszawy na Jasną Górę szła co roku. Pielgrzymujący Warszawiacy do dzisiaj przypominają nam, że w trudnych sytuacjach warto uciekać się pod płaszcz Maryi.
- Tak jak modlimy się w jednej z najpiękniejszych modlitw, koptyjskiej modlitwie "Pod Twoją obronę", tak naprawdę uciekamy się nie pod "Twoją obronę" ale pod "Twój płaszcz", Maryjo, Ty nas ochroń od zła - mówi Tomasz Terlikowski i podsumowuje:
"W tym kierunku poszli wtedy Warszawiacy. Teraz różnie z tym bywa, ale miejmy nadzieję, że w tym kierunku zawsze będziemy potrafili iść - uciekać się pod osłonę, pod płaszcz Maryi, a kiedy będzie trzeba, to iść z dziękczynieniem w pielgrzymce na Jasną Górę".
Tomasz P. Terlikowski "Jasna Góra. Duchowa stolica Polski. Biografia" Wydawnictwo WAM
Królowa, dżuma i Pielgrzymka Warszawska. Przeczytaj fragmenty książki:
Z ustąpieniem epidemii dżumy związana jest historia najstarszej nieprzerwanie zdążającej na Jasną Górę Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej. Można powiedzieć, że jej historia zaczęła się od jednej z największych tragedii zdrowotnych w historii Polski, porównywalnej tylko ze średniowieczną "czarną śmiercią". "«Morowe powietrze», które w pierwszej dekadzie tego stulecia zagroziło Europie, Eugeniusz Sieńkowski porównał pod względem złośliwości i gwałtowności z tragiczną zarazą z XIV wieku, podkreślając jednak, że jej osiemnastowieczna następczyni objęła swoim zasięgiem terytoria znacznie mniejsze, to jest środkowo-wschodnią oraz północną część kontynentu. Pierwsze ogniska epidemii pojawiły się na Kresach Rzeczypospolitej w 1702 roku. Następnie przez całą dekadę plaga moru rozprzestrzeniała się na kolejne obszary państwa, według różnych szacunków, w okresie od 1702 do 1711 roku zabierając od 12 do 25 proc. ludności", pisze o tamtych dramatycznych wydarzeniach Emilia Karpacz.
Po raz pierwszy do Warszawy epidemia dotarła w 1704 roku, ale pustoszyć miasto zaczęła w roku 1708. W kolejnych latach dżuma miała - według danych z ksiąg bractwa św. Benona - uśmiercić 30 tysięcy mieszkańców miasta. Ta liczba jest z pewnością przesadzona, ale nie ma wątpliwości, że pandemia ta zabrała przynajmniej połowę mieszkańców miasta. "Okropny był wówczas stan Warszawy - opisywał sytuację w Warszawie Franciszek Giedroyć. - Wszyscy prawie ubożsi mieszkańcy wynieśli się w lasy i zarośla otaczające Wolę. Kościoły, pałace i domy opustoszały, a bujna trawa na najludniejszych przedtem ulicach porosła. Plaga ta do miesiąca lutego 1712 roku trwała, w Warszawie zaś na długi czas ślady po niej zostały.
I nawet jeśli dane te uznać za przesadzone, warto wiedzieć, że w 1700 roku Warszawa liczyła 40 tysięcy mieszkańców, a pół wieku później tylko 14 tysięcy, co uświadamia skalę zniszczenia tkanki ludzkiej i ogrom cierpienia, jakie dotknęło miasto. A nie było to zjawisko jednorazowe. Epidemia przychodziła i odchodziła. Mroźną zimą 1708-1709 zdawało się wszystkim, że opuściła miasto, jednak latem powróciła, by zimą znowu odpuścić. "Niestety, w październiku 1711 morowe powietrze ponownie opanowało Warszawę i grasowało do lutego 1712 r., choć nie spowodowało już tak znacznej liczby zgonów. Nie zamykano kościołów, działał również handel. Mór wyraźnie stracił na sile i niebawem ustał. Warszawianie mieli nadzieję, że nadszedł kres czarnej śmierci. Tak się jednak nie stało. Około św. Jakuba (25 lipca) 1712 r. czeladnik kuśnierski, który powrócił właśnie z Krakowa, pokazywał i sprzedawał skóry baranie w gospodzie położonej koło kościoła bernardynów. Skóry były zakażone, toteż ich nabywcy zarazili się dżumą. Nocą wybuchł pożar nad Wisłą, a pośród ludzi, którzy przybyli walczyć z żywiołem, byli zarażeni. W tłoku zainfekowali dżumą wielu innych mieszkańców stolicy. Już następnego dnia zmarło kilkadziesiąt osób, co wywołało w Warszawie panikę i ucieczkę wielu zamożnych mieszkańców jak najdalej od miasta. Liczni mieszczanie zaopatrzyli się w wodę i żywność, po czym zabarykadowali się w swych domach. Klasztory zamknęły swe bramy. Ludzie biedni tułali się po otaczających stolicę zagajnikach i lasach. Epidemia trwała do późnej jesieni".
W takich okolicznościach, gdy akurat fala dżumy cofnęła się nieco, a część mieszczan wróciła do miasta, w którym otwarto właśnie klasztory, przeor warszawskiego konwentu paulińskiego o. Ignacy Pokorski zorganizował pielgrzymkę na Jasną Górę, aby wybłagać zakończenie pandemii, a pątnicy ślubowali, że jeśli zaraza wygaśnie, będą wędrować na Jasną Górę co roku. I choć dżuma na moment wróciła, nie pociągnęła za sobą tak wielu ofiar jak poprzednio, i ślubu dotrzymano. Od tego pamiętnego 1711 roku bez przerwy warszawiacy pielgrzymują do Matki.
Fragmenty książki Tomasza Terlikowskiego "Jasna Góra. Duchowa stolica Polski. Biografia".
Skomentuj artykuł