Ucieczka nie jest rozwiązaniem
Bóg poprzez dzisiejszą liturgię słowa zdaje się nas uczyć, że trudne tematy trzeba podejmować, że nie można w nieskończoność od nich uciekać. Nie można unikać intelektualnej i duchowej konfrontacji z faktem Jego przyjścia na świat w ludzkiej postaci, a co za tym idzie – z faktem Jego niesamowitej bliskości z człowiekiem, co widać najmocniej w Eucharystii będącej realną obecnością Chrystusa pośród nas: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55).
W pierwszym czytaniu widzimy Jozuego, który oczekuje od pokoleń Izraela jasnej deklaracji – za Bogiem lub przeciw Niemu, z Nim lub bez Niego: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie (…)” (Joz 24,15). Ktoś mógłby zapytać: „Na co komu takie ustne deklaracje? Czy nie liczy się sposób życia, który wskazuje na wierność Bogu?”. A czy miłość nie potrzebuje czasami takiej deklaracji, powtórzenia kolejny raz, że kogoś kochamy, że ktoś jest dla nas ważny? Dobrze jest usłyszeć od kogoś wyznanie miłości, dobrze jest usłyszeć siebie samego wyznającego miłość. To pozwala weryfikować, na ile za słowami idzie postawa, a na ile jeszcze czyny nie nadążają za słowem.
W psalmie widzimy próbę zweryfikowania przez człowieka słów Boga i Jego obietnic. Ten tekst podnosi temat zarzutu, że choć Bóg jest dobry, to istnieje jednak na świecie zło, które dotyka także sprawiedliwych, czyli tych, którzy wierzą w Niego. Nie są pod kloszem, nie są specjalnie chronieni – dlaczego? Psalmista rozwija eschatologiczną perspektywę: „Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, ale Pan go ze wszystkich wybawia. (…) Pan odkupi dusze sług swoich, nie zazna kary, kto się do Niego ucieka” (Ps 34,20.23). I to jest trudny temat, bo w tym miejscu rozmijamy się z tymi, którzy naszej wiary w życie wieczne nie podzielają. Wówczas takie tłumaczenie, jakie znajdujemy w tym psalmie, traktują jako zwykłą ucieczkę w zaświaty, w których nastąpi rekompensata za poniesione szkody. Choć temat jest trudny i możemy być wystawieni przez innych na pośmiewisko, to jednak mamy powtarzać ten refren: „Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry”.
Drugie czytanie porusza temat relacji Chrystusa i Kościoła, porównując ją do związku małżeńskiego: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła” (Ef 5,31-32). I to także jest temat arcytrudny, bo wielu osobom nie mieści się w głowie, że Jezus chciał Kościoła, a co więcej – że jest on dla Niego nadal bardzo ważny, że nie został przez Niego odtrącony i jest wciąż Jego Oblubienicą. Jest to niezwykle trudne do obronienia z ludzkiego punktu widzenia. Teologicznie możemy snuć piękne wizje tego mistycznego małżeństwa Zbawiciela z Jego ludem, lecz kiedy zderzamy się z pełną grzechu, czyli na wskroś ludzką, rzeczywistością Kościoła, to możemy – nawet uważając się za jego członków – zadawać sobie pytanie, jaki to wszystko ma właściwie sens, skoro tak niewiele, jeśli w ogóle, różnimy się od świata.
W Ewangeliach niedzielnych natomiast od kilku już tygodni nieustannie wracamy do Eucharystii, która nie tylko dla współczesnych Jezusowi, ale również i dziś jest bardzo trudna do przyjęcia dla wielu osób. Widzą w niej rytuały i obrzędy, rodzaj wspólnotowej modlitwy, ale kiedy zaczyna się o niej mówić jako o dokonującej się w bezkrwawy sposób Ofierze czy też jako o Uczcie, podczas której spotykamy się jako wspólnota wyznawców Chrystusa, by zacieśniać więzi między sobą i spożywać prawdziwe Ciało Chrystusa, to napotkać można na ścianę, na opór nie do przejścia. Bo Eucharystia nie mieści się w głowie: „W synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem». (…) A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?»” (J 6,55.60).
Kiedy podnosi się takie kwestie, jak choćby te, które przywołuje dzisiejsza liturgia słowa, to trzeba liczyć się z wyrazami niezrozumienia, z głosami przeciwnymi, oburzonymi, a nawet czasami wręcz wrogimi czy też odsądzającymi od czci i wiary. Liczy się jednak prawda. Oczywiście, można prawdą kogoś zdzielić w łeb. Możemy zatłuc kogoś przykazaniami. I choć idziemy do innych z czymś niezwykle wartościowym i godnym uwagi, to sposób, w jaki to „sprzedajemy”, może sprawiać, że zostaniemy odtrąceni wraz z tym, z czym przychodzimy. Sam poruszałem ostatnio, na łamach jednego z miesięczników, temat przekazywania dzieciom i młodzieży wiary, co też jest dla wielu bardzo drażliwe. Zastanawiałem się, czy zrobiłem to w odpowiedni sposób, wystarczająco dobitnie, a jednocześnie delikatnie i z miłością. Zobaczmy jednak, że nawet kiedy Jezus przedstawia prawdę w sposób pozytywny, a jednocześnie bardzo konkretny i stanowczy, to zostaje odrzucony. Widzimy tych, którzy odchodzą, bo Go nie rozumieją.
Niezrozumienie jest łatwym wytłumaczeniem samego siebie z odsunięcia jakiegoś tematu na bok i niepodejmowania go. Niezrozumiałe są dla mnie niektóre biblijne fragmenty, więc stwierdzam, że szkoda czasu, i zostawiam Pismo Święte na półce. Kiedy nie zgadzam się z niektórymi kościelnymi zasadami, to mówię, że wymyśliły je stare dziadki w śmiesznych czapkach, które nic nie wiedzą o życiu, i odrzucam je, nie próbując nawet poznać odmiennego od mojego punktu widzenia. Nie rozumiem teologii, tych wszystkich dogmatów czy też nauki o sakramentach – nie będę więc się tym zajmować i tracić czasu. Można przyjąć taką strategię. Jest to jednak klasyczny przykład uciekania od trudnych zagadnień.
Na tym jednak właśnie polega wiara, że się ją zgłębia, że od pytania nie zawsze dochodzi się do odpowiedzi, lecz do kolejnego pytania, które jeszcze bardziej prowadzi mnie w głąb. Bo wiara jest relacją, o którą trzeba dbać, żeby była żywa. W relacji z osobami pojawiają się różne wydarzenia i podnoszone są przedziwne niekiedy zagadnienia, które po prostu trzeba przeanalizować i wyjaśnić sobie nawzajem, żeby więź mogła się rozwijać i miała przyszłość. Jeśli uznaję, za Piotrem Apostołem, że słowa Jezusa są warte uwagi, to będę się Go trzymał, choćby nie wiem co, nawet jeśli z początku nie będę rozumieć wszystkiego: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym” (J 6,68-69). W deklaracji Piotra widzimy odpowiedź na zapewnienie samego Jezusa: „Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem” (J 6,63).
Wiara potrzebuje nieustannego wchodzenia w głąb. Nie pozostawajmy na powierzchni, ponieważ „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6,60). To, co dla nas niezrozumiałe, niech nas raczej pociąga niż odpycha! Oczywiście, sporo wysiłku i czasu kosztuje dotarcie do sedna. Lecz niech ta perspektywa nikogo nie zniechęca, bo przecież chodzi o zbawienie! Nie warto więc chyba oszczędzać sił na to, co może nam ułatwić drogę do zbliżenia się z Bogiem, nieprawdaż?
Skomentuj artykuł