W dniu, w którym umierał, miał na ustach jego imię. Historia niezwykłej przyjaźni Ojca Pio i księdza Dolindo

Fot. P. Vojtěch Kodet / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0 DEED / Domena publiczna
Magdalena Dobosz

Łączyło ich wiele. Pochodzili z tego samego regionu Włoch, byli niemal rówieśnikami. Jako mistycy w różnym stopniu doświadczyli charyzmatu stygmatów, daru prorokowania i wypraszania uzdrowień. Obaj zmagali się ze Świętym Oficjum. I choć ks. Dolindo i Ojciec Pio prawdopodobnie spotkali się tylko raz, znali się bardzo dobrze, a ich przyjaźń trwała aż do śmierci.

Tych dwóch mistyków nikomu przedstawiać nie trzeba. Jeden z nich to legendarny spowiednik, stygmatyk, ojciec duchowy rzeszy osób. Sprawowane przez niego msze święte gromadziły takie tłumy, że dostosowywano do nich rozkłady jazdy autobusów i harmonogramy hotelowe. Drugi to wybitny duszpasterz i kaznodzieja, mistyk, niezwykle płodny autor komentarzy biblijnych, dzieł teologicznych, listów i zapisków. W jednej z licznych lokucji Pan Jezus podyktował mu słynny akt zawierzenia "Jezu, Ty się tym zajmij!", który dziś rozprzestrzenia się po całym świecie. Nie wszyscy jednak wiedzą, że Ojciec Pio i ks. Dolindo nie tylko bardzo się szanowali, ale nawet przyjaźnili - i to w dosyć szczególny sposób.

Bratnie dusze

Zanim dane im było się spotkać, znali się już całkiem dobrze. Według Grazii Ruotolo, bratanicy ks. Dolindo, obaj mogli nawiązać ze sobą kontakt już w 1917 roku. Śledzili swoje losy, jeden wiedział, co dzieje się u drugiego. Wspólne doświadczenia - np. fałszywe oskarżenia i zmagania ze Świętym Oficjum - gwarantowały im wzajemne zrozumienie i współczucie. Mieli do siebie zaufanie i darzyli się wielkim szacunkiem. Kiedy Ojciec Pio przyjmował pielgrzymów z Neapolu, zwracał im uwagę, że nie ma potrzeby, by jeździli tak daleko, ponieważ mają u siebie świętego kapłana - ks. Dolindo. Z kolei ten w swoich listach pisał o Stygmatyku jako wielkim świętym posłanym przez Boga dla dobra ludzkości.

Skąd taka zażyłość? Obaj mistycy byli do siebie bardzo podobni. Łączyło ich głębokie zanurzenie w kulturze, mentalności i obyczajowości południowych Włoch, mieli też wyśmienite poczucie humoru. Obaj traktowali wiarę jako całkowite oddanie się Bogu, podobnie też przeżywali miłość do Kościoła mimo trudnych lat próby. Zarówno ks. Dolindo, jak i Ojciec Pio świadomie złożyli z siebie ofiarę za grzechy bliźnich. Obaj doznawali częstego wsparcia od swoich Aniołów Stróżów, ale też spektakularnych ataków złych duchów. Wspólne elementy ich biografii to także podobne mistyczne doświadczenia, heroiczna służba cierpiącym, dar prorokowania, wypraszania uzdrowień i bardzo wiele innych charyzmatów.

DEON.PL POLECA

Pomimo ogromnego podobieństwa między ks. Dolindo i Ojcem Pio, każdy z nich pracował dla Kościoła w inny sposób. Stygmatyk niósł pomoc w utrapieniach duchowych i fizycznych. Była to misja nawracania i uzdrawiania, którą realizował przede wszystkim w konfesjonale, na ołtarzu i w tych dziełach miłosierdzia, których najpełniejszym wyrazem stał się Dom Ulgi w Cierpieniu. Natomiast ks. Dolindo był przede wszystkim nauczycielem wiary, pomysłodawcą nowych działań duszpasterskich i odnowicielem niektórych form pobożności. Przecierał drogę współczesnemu ruchowi eucharystycznemu, podejmował również temat roli kobiet w Kościele. Działał głównie jako kaznodzieja i uduchowiony pisarz.

Spowiedź? Nie ma potrzeby

Do spotkania doszło 16 października 1953 roku w San Giovanni Rotondo. Ksiądz Dolindo chciał osobiście poznać Ojca Pio, by móc zaczerpnąć od niego choćby promień światła, jakie nosił w duszy. Stygmatyk także kilka razy wyraził chęć takiego spotkania, nie ze zwykłej ciekawości, ale by móc wesprzeć neapolitańczyka, którego dzieła nadal znajdowały się na indeksie ksiąg zakazanych. Okazja nadarzyła się sama. Biskup Kampanii poprosił ks. Ruotolo, by towarzyszył mu w drodze do San Giovanni Rotondo i razem z nim spotkał się z Ojcem Pio.

Zachowała się notatka ks. Dolindo, w której wyczerpująco opisuje on to spotkanie: "Wybrałem się tam z dwoma konkretnymi zamiarami, których nikomu nie wyjawiłem: mianowicie chciałem poprosić go o światło na drogę kapłańską i wynikające z niej utrapienia, jakich doznałem, a także chciałem poprosić o coś pobłogosławionego przez niego dla chorych, którymi się opiekowałem. (…) Przybyliśmy do San Giovanni Rotondo o ósmej. Ojciec Pio siedział w konfesjonale. Odprawiłem mszę, a potem gwardian zaprosił mnie do refektarza na kawę. Zapytałem o miejsce, które zajmował w refektarzu Ojciec Pio, i pocałowałem stół noszący zapach jego umartwień. Gwardian wyjął z szuflady Ojca Pio dwa ciasteczka, które tam leżały, i nam podarował. Od razu przyszło mi do głowy, że poproszę Ojca Pio o pobłogosławienie ich dla chorych. (…)

Spotkałem się z Ojcem Pio i błagałem go, by mnie wysłuchał. Zdziwił się, że tak się postarzałem i mam już siwą czuprynę. I w żartach powiedział: «Przyprószyło cię. Śnieg ci spadł na głowę?». W duszy mnie znał, toteż dodał: «Ale duch jest wciąż młody». Na moją prośbę o możliwość wyspowiadania się, by otrzymać światło, odparł: «Nie ma potrzeby. Cały jesteś błogosławiony». (…)

Po wyjściu z refektarza udaliśmy się z braćmi i Ojcem Pio na korytarz, by pospacerować. Gwardian, żartując, powiedział do Ojca Pio: «Muszę naskarżyć na ks. Dolindo, bo nakłonił mnie do włamania się do twej szuflady». Zrobił to, ponieważ wcześniej poprosiłem go, aby mi wyjął jeszcze jedno ciasteczko do pobłogosławienia. Rzekłem więc do Ojca Pio: «Pozwolisz mi na dopuszczenie się dalszych… włamań?». A on na to: «Idź i bierz, co tam znajdziesz. (…) Nie domyśliłeś się, że od czwartej nad ranem, gdy wyjechaliście z Neapolu, wkładałem tam wiele rzeczy dla twoich chorych? Włożyłem i ciecierzycę, i ciasteczka, abyś miał po trochu dla każdego. I po wielokroć je pobłogosławiłem, by sprostać twoim oczekiwaniom». (…)

Musieliśmy wracać, aby zdążyć do Neapolu na wygłoszenie kazania, więc poprosiłem go o błogosławieństwo. (…) Obejmując mnie oraz przytulając do serca, a zarazem uspokajając mnie co do tego, co przeszedłem w przeszłości, co się dzieje i co się ma jeszcze wydarzyć, powiedział: «Całe niebo mieści się w twej duszy. Było tam od zawsze, jest teraz i pozostanie na wieki». (…) Odniósł się w ten sposób do mego zasadniczego celu, w jakim się do niego udałem. Upewnił mnie w sprawie tego, co się w mym biednym, pełnym udręki i zdarzeń życiu działo".

Zaskakujące pożegnanie

"Powinien ojciec częściej przyjeżdżać do Neapolu" - powiedział na koniec do Ojca Pio ks. Dolindo. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie pewien znaczący szczegół: Stygmatyk nie opuszczał swojego klasztoru. Świadek obecny przy tym pożegnaniu był wyraźnie zaskoczony, ale zdawało się to nie przeszkadzać obu kapłanom, którzy swobodnie kontynuowali rozmowę, wspominając ostatnią bilokację Ojca Pio i jego duszpasterską posługę dla pewnej "dobrej, zmęczonej ciągłym cierpieniem duszy".

Przyjaźń tych dwóch wielkich mistyków rozwijała się przez kolejne lata. Przerwała ją śmierć Ojca Pio w 1968 roku. W dniu, kiedy umierał, miał na ustach imię ks. Dolindo, którego zdążył jeszcze pobłogosławić.

Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".

Na podstawie: Wojciech Kudyba, "Cały jesteś błogosławiony. Dzieje przyjaźni Ojca Pio i ks. Dolindo", Wydawnictwo M, Kraków 2024.

Magdalena Dobosz - redaktorka specjalizująca się w literaturze religijnej, zwłaszcza mistycznej, autorka tekstów m.in. dla Aletei i DoRzeczy.pl, ikonopisarka.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W dniu, w którym umierał, miał na ustach jego imię. Historia niezwykłej przyjaźni Ojca Pio i księdza Dolindo
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.