Charyzmat na te czasy

(fot. CIFOR / flickr.com)
Agata Adaszyńska-Blacha

"Kiedy już oderwałam się od ziemi, wiedziałam, że lecę w dobrą stronę" - napisała Agnieszka Mazurek w e-mailu do znajomych. 9 stycznia trafiła do Simões Filho w stanie Bahia w Brazylii, gdzie spędzi dwa lata. 21 stycznia Miriam Friso dotarła do Valparaiso, miasta położonego nad Pacyfikiem, niedaleko stolicy Chile, gdzie zamieszka przez najbliższe półtora roku.

Agnieszka skończyła polonistykę. Pracowała w administracji samorządowej. Miriam niedawno uzyskała dyplom z filologii włoskiej. Zaraz po studiach dołączyła do zespołu jednej z korporacji. Obie zrezygnowały z pracy, żeby wyjechać na misję z katolicką organizacją Domy Serca.

Agnieszka wyglądem przypomina raczej tancerkę niż urzędniczkę (trenowała taniec, jakiś czas pracowała nawet jako instruktorka). Kiedy opowiada o swojej decyzji jest poważna i skupiona. - Wierzę, że to nie mój wymysł, ale łaska - wyznaje. Miriam to drobna brunetka, krucha tylko z wyglądu. Mówi konkretnie o swoich oczekiwaniach i planach na przyszłość. Przestaje być tak rzeczowa, kiedy pytam o powód jej decyzji. - Zafascynowali mnie ludzie - tłumaczy - sposób, w jaki odnoszą się do innych. Obserwowałam to w szpitalu psychiatrycznym w miasteczku Afragola niedaleko Neapolu, gdzie byłam na wyjeździe formacyjnym. To jest przyjaźń, a nie bycie z kimś po to tylko, żeby wykonać jakiś projekt. Zupełnie inne myślenie niż to, z którym spotykam się w pracy.

DEON.PL POLECA

Przyjaźń, obecność i współczucie to najczęstsze odpowiedzi misjonarzy, kiedy pytam o charakter pomocy, jakiej udzielają. Czy mieszkańcy biednych dzielnic, gdzie działają Domy, rzeczywiście tego potrzebują? - Nie my wymyśliliśmy tę misję. Posyła nas Duch Święty. Ludzie cierpią na różne sposoby. Często z samotności. Współczucie jest dobrym lekarstwem. To jest charyzmat na te czasy. Nasza misja nie ogranicza nas. Wręcz przeciwnie, otwiera przed nami różne możliwości - mówi o. Clement Imbert, który niegdyś sam trafił do wspólnoty jako świecki misjonarz. - Poznałem Domy Serca na studiach w 2002 roku i postanowiłem spędzić na misji 14 miesięcy. Chciałem uzupełnić formację intelektualną, formacją o wymiarze ludzkim i duchowym. O. Thierry de Roucy, założyciel wspólnoty, powiedział kiedyś, że misje to rok, którego brakuje ludziom tuż po zakończeniu studiów, a przydałoby im się takie doświadczenie - mówi. Obecnie odpowiedzialny jest za formację w Polsce.

- Nie budujemy szkół, nie kopiemy studni, nie zbieramy pieniędzy ani ich nie rozdajemy. Podejmujemy różnorodne inicjatywy: możemy dzieci nakarmić, edukować, zaprosić do modlitwy, do wspólnego gotowania, możemy się z nimi bawić, spacerować. Liczy się jakość tej obecności - tłumaczy Agnieszka.

Misjonarze Domów Serca nazywają siebie "przyjaciółmi dzieci", bo do nich głównie adresowana jest misja, ale nie tylko. Joanna Marchewicz, która półtora roku temu wróciła z Argentyny, opowiada historię Glorii. Ludzie na ulicy śmiali się z niej, wykrzykiwali za nią, wytykali ją palcami. Była prostytutką. Najczęściej można ją było spotkać na ul. Conepcion, gdzie roiło się od wyczekujących, skąpo ubranych kobiet podobnych do niej. Misjonarze znali Glorię od 10 lat. Przychodzili, żeby porozmawiać. Na początku o filmach i piłce nożnej. Z czasem zaczęła mówić o swoich zmartwieniach. Sama wychowywała dwójkę dzieci. Przez te wszystkie lata misjonarze przyjaźnili się z nią, nie widząc wielkiej nadziei na to, żeby jej sytuacja mogła ulec zmianie. Z czasem jednak sama coraz częściej zaczęła wspominać o spowiedzi i Komunii Świętej. Najpierw przystąpiła do sakramentu pokuty.

- Znajomy ksiądz spotkał się z nią i długo rozmawiali. Po tym wydarzeniu narodziła się w niej wielka miłość do Jana Pawła II. Po beatyfikacji zaczęła mieć sny związane z papieżem. W jednym z nich dotknął jej oka i powiedział: Boli cię. To można wyleczyć chlebem i winem. Gdy się obudziła, była pewna, że mówił o Eucharystii, której nie mogła przyjmować - opowiada Joanna. Rozmawiałam z nią kilka dni przed wyjazdem Miriam. Przyjechała do Krakowa z okolic Starogardu Gdańskiego na Mszę posłania. Po dwóch weekendach formacyjnych i dwutygodniowym stażu, to ostatni etap przygotowań do wyjazdu każdego wolontariusza. Tym razem osoby związane z Domami, rodzina i przyjaciele żegnali się z Miriam.

- Historia Glorii skończyła się dobrze - kontynuuje Joanna. - Postanowiła zerwać z prostytucją. Mieszkańcy Domu pomagali jej szukać pracy, w której zarobki pozwalałyby na utrzymanie dzieci. Podczas beatyfikacji Jana Pawła II byłam już w kraju. Ludzie ze wspólnoty pisali do mnie, żebym się modliła, bo mam to szczęście być na jego ziemi. Niedługo potem nowy przyjaciel osób z Domu Serca poznał historię Glorii i zaproponował jej etat w jednym ze swoich sklepów. Od tego czasu pracuje u niego - mówi.

Nie wszystkie historie znajdują szczęśliwy finał. Nieraz spotykam się z agresywnym zachowaniem dzieci - przyznaje w jednym z regularnie wysyłanych do Polski listów, Katarzyna Martyniak, która w 1999 jako pierwsza Polka wyjechała na misję do placówki Domu Serca. - Najtrudniejsze było zobaczyć swoje ograniczenia - dodaje Joanna - Nasza chęć pomocy niejednokrotnie spotykała się z odrzuceniem. Próbowaliśmy ustrzec młodego chłopaka, żeby nie wstąpił do gangu, ale presja otoczenia była zbyt duża. Bez modlitwy nie dalibyśmy rady.

Pomimo tego, że każdy Dom ma swoją specyfikę, ogólny plan dnia wygląda podobnie. Zanim mieszkańcy wyruszą na tzw. apostolaty, aby odwiedzać konkretne osoby i instytucje, takie jak sierocińce, szpitale, więzienia, przedpołudnie spędzają na modlitwie. Zaczynają od jutrzni, żeby później godzinę adorować Najświętszy Sakrament, odmówić tajemnicę różańca i, jeśli mają taką możliwość, uczestniczyć w Eucharystii.

- Słowo, które określa, czym są Domy to obecność, zewnętrzna i wewnętrzna. Żeby być obecnym w Bogu, trzeba z niego czerpać. Nie spotykam się z ludźmi sam z siebie, spotykam się w imię tej obecności - wyjaśnia o. Clement. Z nim także rozmawiałam przed Mszą posłania Miriam. Na spotkanie w charakterze tłumaczki przyszła też Katarzyna. Kiedy weszli do kawiarni zupełnie nie zwróciłam na nich uwagi. Ot, dwoje młodych ludzi, którzy przyszli napić się kawy, nie- ksiądz i misjonarka. Rozmawialiśmy o początkach organizacji.

- 22 lata temu o. Thierry, odmawiając różaniec, otrzymał bardzo wyraźnie natchnienie, żeby stworzyć wspólnotę, do której powołani będą wolontariusze - opowiada o. Clement. - W tym samym czasie skontaktowali się z nim ludzie, chcący wziąć w tym udział. Zaufał, że to Opatrzność. Organizacja powstała w 1990 roku. O. Thierry pełnił wtedy funkcję ojca generalnego Służebników Jezusa i Maryi w Ourscamp we Francji. W kwietniu 2000 roku za pośrednictwem ówczesnego arcybiskupa Parany (Argentyna) Estanislao Estebana Karlica dzieło zostało oficjalnie uznane przez Kościół katolicki i zyskało status prywatnego stowarzyszenia wiernych. O. Clement należy do wspólnoty Molokai, zrzeszającej kapłanów i świeckie osoby konsekrowane. Częścią organizacji jest także zakon żeński Wspólnoty Bożej Obecności oraz Międzynarodowe Centrum Kultury Współczucia w Woodbourne w stanie Nowy Jork. Trzonem są świeccy wolontariusze między 21 a 35 rokiem życia, którzy decydują się, żeby przynajmniej na 14 miesięcy zamieszkać w jednym z 55 domów lub w jednej z dwóch wiosek misyjnych, znajdujących się w najbiedniejszych rejonach 25 krajów.

Dzielnice, gdzie powstają Domy, nie cieszą się zbyt dobrą opinią. - Kiedy w samolocie zapytałam mieszkankę Limy, czy zna Barrios Altos, odpowiedziała: "Nie znam, bo nigdy tam nie chodzę. Barrios Altos to miejsce, gdzie cię okradną"- pisze Katarzyna. Lektura późniejszej korespondencji potwierdza słowa Peruwianki. Obrazek wyłaniający się z listów nie zachęca do odwiedzin. Przemoc, uliczne gangi, do których należą nawet bardzo małe dzieci, kradzieże, narkotyki, alkohol, ojcowie odsiadujący wyroki, samotne matki, opuszczeni starzy ludzie, a pomiędzy tym wszystkim dzieci, które muszą same zająć się sobą. - Kiedy proszę, by narysowali swoją rodzinę, pojawia się wielka mama i gdzieś w cieniu malutki, czarny tata. W Barrios Altos większość mam musi sobie radzić samemu. Czasami dzieci spełniają rolę opiekunów. Estefani kładzie pijaną Lidię (mamę) do łóżka i karmi trzyletnią siostrę Milagros. Katy, wysłana przez mamę, dostarcza wyznaczonej osobie narkotyki. Juan-Carlos podchodzi po Mszy św. do ludzi i prosi o pieniądze na chleb, a jego tata w tym czasie gra w siatkówkę - opisuje Katarzyna.

Z kilkunastu osób z Polski, które zgłosiły organizatorom chęć wzięcia udziału w misji, pojechały 3 osoby. - Do tej pory Domy Serca były tu mało znane. Od października 2010 roku organizujemy spotkania i obserwujemy, że zainteresowanie stale rośnie. Pod koniec marca rusza kolejna formacja - mówi Joanna. - W tej wspólnocie znalazłam swoje miejsce. To była najlepsza decyzja, jaką podjęłam. Widzę, jak to procentuje. Dostałam nowe serce, inaczej patrzę, słucham. Ludzi czasem to zastanawia. Tych, z którymi pracuję, również. Wiedzą, że byłam na misji. Mówią do mnie "katoliczka", "misjonarka". Wiem, że muszę być autentyczna, żeby kogoś przekonać. Czasem tylko świeccy mogą dotrzeć do innych - twierdzi. - Do nich należy wcielanie Chrystusa we wszystkie wymiary ich życia - potwierdza o. Clement. - Wolontariusze często mówią, że doświadczenie misji w Domach Serca pozwala im mieć nowe spojrzenie na codzienność. O to właśnie chodzi.

Co się w nich zmieni i jak przyjmie to ich otoczenie, Miriam i Agnieszka będą mogły ocenić po swoim powrocie. Misja dopiero się dla nich zaczęła. Kiedy kończyłam pisać ten artykuł, Miriam nie napisała jeszcze z Chile. Agnieszka wysłała e-maila, w którym opisuje warunki, jakie zastała w brazylijskiej placówce organizacji. - Nasz dom jest mniejszy niż myślałam, ale mamy bieżącą wodę i gaz. Obok znajduje się mały zaniedbany ogród, w którym rośnie zdziczały bananowiec i papaja, za to drzewo z owocem jaca jest bardzo dorodne. Na podwórku uwiązany jest chudy szczeniak, który leczy rany po potyczkach z ulicznymi burkami. Jest sporo karaluchów. Wczoraj weszłam do łazienki zaspana i bez okularów. Zamknęłam drzwi, a tu coś po nich biegnie. Zamarłam, intruz też zamarł, przez chwilę nie wiedziałam, co robić, ale pomyślałam, że to ja jestem tu nowa... Zaczęłam myć zęby, udając, że nie widzę, jak chowa się pod odstającą płytkę na dole ściany.

strona internetowa: www.heartshome.org

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Charyzmat na te czasy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.