Czy Ewangelia potępia bogatych?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, nie wystarczy zatrzymać się na jednym fragmencie, jak choćby ten przytoczony na początku rozdziału. Ewangelię trzeba czytać w całości. Przyjrzyjmy się temu, co ten Jezus "wyprawiał".
Gościł u różnych ludzi, także bogatych. Nie tylko nie wyrzucał im tego bogactwa, ale i sam korzystał z tego, że bogate niewiasty sponsorowały Jego misję. Kiedy Jezus mówi o błogosławieństwie przynależnym ubogim w duchu, to wskazuje na właściwą im otwartość na wartości, nie tylko materialne zresztą.
Jestem ubogi, a zatem czegoś potrzebuję. Tu chodzi także o głód wiedzy, głód mądrości, głód dobra i piękna. Gdy jestem syty, nie potrzebuję niczego.
Jak w anegdocie o dwóch rabinach podróżujących wspólnie pociągiem w całkowitym milczeniu. Do przedziału wchodzi goj i po pewnym czasie nie wytrzymuje i pyta ich, dlaczego się do siebie nie odzywają. W odpowiedzi słyszy: "On jest mądrym rabinem i wszystko wie, ja jestem mądrym rabinem i wszystko wiem, więc po co mamy ze sobą rozmawiać?". Cały wic polega na tym, że my jesteśmy sobie nawzajem potrzebni.
Pytanie, w czym pokładam nadzieję. To nie muszą być pieniądze, to może być sława, sukcesy naukowe, przeróżne wartości. W pewnym momencie dla każdego, czy będzie to właściciel banku, uczony, czy poeta, przychodzi kres, którym jest śmierć. Jeśli ktoś gromadzi tylko dla siebie, gromadzi do dziurawego mieszka.
Ale jeśli przekaże innym swoje naukowe teorie, utwory, zgromadzone pieniądze, mogą się jeszcze komuś przydać. To zdanie już w naszej książce wybrzmiało, ale powtórzę je: "Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu" (Dz 20,35). O tym się trzeba przekonać na własnej skórze. Pewna moja znajoma nie miała swoich dzieci, więc przysposobiła sobie córkę. Z czasem ta córka dorobiła się dziecka z nieprawego łoża, później miała wnuki.
Jej matka kochała je, poświęcała się dla nich, chociaż nie musiała. Umarła szczęśliwa. Nie trzeba wcale dawać Bóg wie czego, nieraz wystarczy być z kimś, wysłuchać go. Dzieci często potrzebują nam po prostu coś opowiedzieć, podzielić się czymś, co jest dla nich ważne. Nie można pozwolić, żeby pieniądze czy inne materialne dobra przeszkadzały mi i innym we wzrastaniu, zamiast temu służyć. Pieniądze nie mogą przesłaniać istotnych wartości, one powinny do nich prowadzić. Ja to przekładam na kupowanie książek. One czynią mnie lepszym. Daję je też innym do przeczytania i nie wszystkie do mnie wracają, ale nie szkodzi...
Pieniędzmi trzeba umieć się dzielić. Jak to robić? Czy dawać je na ulicy napotkanemu żebrakowi? To na ogół nie jest pomocą. Pomoc potrafią okazać ci, którzy jej udzielają. Wspominałem już o kuchni pań Sawickich, jednej z kilku krakowskich jadłodajni. Podobno żarcie jest niezłe, a warunek skorzystania z udzielanej pomocy tylko jeden: trzeba być trzeźwym. Nie każdy na to przystaje.
Są tacy, którzy zamiast kupić sobie coś do zjedzenia, wolą wydać pieniądze na alkohol najgorszego sortu. Dając pieniądze na ulicy, podtrzymuję taką sytuację. Bieda zawsze była i zawsze będzie, a człowiek ma prawo wybrać sobie na przykład życie na ulicy. Można to zrozumieć tylko, jeśli weźmie się pod uwagę wolność.
Natomiast po to mamy rozum, by zastanowić się, jak najlepiej pomóc. Co zrobić z taką sytuacją? Papież Franciszek wzywa do tego, by nie udawać, że się nie widzi biedy wokół siebie, i wyjść ku potrzebującym. Już na ten temat mówiliśmy w poprzednim rozdziale, wskazując na rozmach, z jakim zrobił to Samarytanin.
Co jeszcze warto robić z pieniędzmi? Inwestowanie nie jest głupie. Skoro mam pomysły, jak dzięki posiadanemu majątkowi czynić dobro, to pomnażanie ich będzie równoznaczne z pomnażaniem dobra. Warto wychowywać swoje sumienie, żeby się nie bać nowych rzeczy. Dzisiaj są nowe sposoby na inwestowanie i nie wolno nam ich z marszu odrzucać. Poprzednie pokolenia raczej pieniądze odkładały, bo inwestowanie wiąże się z ryzykiem. Ale ono dotyczy nie tylko pieniędzy. Kiedy ktoś ma dzieci, to też ryzykuje, bo nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Przypowieść o talentach uczy także ryzyka. Mogę wszystko stracić, ale mogę też wiele zyskać. Dobrze jest umieć podejmować ryzyko.
Nie oznacza to jednak, by w gospodarowaniu swoimi pieniędzmi być bezmyślnym. Broniłbym babć, które kierują się klanową solidarnością i inwestują swój czas, pieniądze czy zaangażowanie w swoich bliskich. Na przykład zakładają swoim wnukom książeczki mieszkaniowe. Niezależnie od tego, jaki zysk to przyniesie, sam gest pokazuje, że one potrafią myśleć o innych, a nie tylko o sobie. Rozum podpowiada, by pomaganie zacząć od swoich, choć niekoniecznie w sensie biologicznym. Chodzi o to, żeby dawać dobro tym, którzy to docenią, nie rzucając pereł przed wieprze. Rozrzucanie dobra na prawo i lewo może okazać się bezmyślnością.
Skomentuj artykuł