Dobrzy ludzie z marzeniami
Albert Karkosz 24 października 2013 roku został wyświęcony na diakona archidiecezji katowickiej a Piotr Maciejewski 29 czerwca 2014 roku na diakona archidiecezji warszawskiej. To dwaj najmłodsi stażem stali diakoni w Polsce.
Piotr pięć lat temu odwiedził znajomego proboszcza w Włoszech. To tam po raz pierwszy spotkał stałego diakona, zobaczył na czym polega jego posługa. - Pierwszy raz dotknąłem tego powołania. Wcześniej tylko o tym słyszałem. To mógł być pierwszy impuls - mówi. Później zaczął poszukiwać - czytać, pytać. Albert od swojej żony dowiedział się, że jego kolega - nadzwyczajny szafarz Komunii świętej - przygotowuje się do święceń diakonatu. - Coraz częściej pojawiające się pragnienie sprawiało dyskomfort, gdy chciałem tę myśl zamieść pod dywan - opowiada.
Modlitwa, cierpliwość i pokora
Dk. Albert Karkosz - jak sam o sobie mówi - jest rodzynkiem w archidiecezji katowickiej, w której jest pierwszym stałym diakonem (w tej chwili przygotowuje się dwóch kandydatów do święceń). Był rok na emeryturze. W rozmowie ze znajomym księdzem żalił się na posługę duszpasterską niektórych kapłanów. "Albert! Idź im pokaż" - powiedział zachęcając go do rozmowy z arcybiskupem. - Sprzedałem tę myśl mojemu proboszczowi. Bardzo się ucieszył i powiedział, że długo na to czekał. Umówił mnie w tej sprawie z arcybiskupem - opowiada dk. Karkosz.
"Proszę się modlić i mieć nadzieję" - usłyszał od abp. Wiktora Skworca. Po trzech tygodniach dostał list z kurii. Metropolita wyraził zgodę i pobłogosławił jego poczynania. - Zeskanowałem list i wysłałem do Opola. "Niech pan przyjeżdża" - odpisali - opowiada ze szczegółami. Centrum formacji diakonów stałych dla całej metropolii katowickiej mieści się przy wydziale teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Albert Karkosz dołączył do kandydatów przygotowujących się do święceń blisko od roku. Nadrobił dwa semestry.
Ponieważ w archidiecezji warszawskiej nie ma centrum formacji dla diakonów stałych, Piotr Maciejewski do święceń przygotowywał się indywidualnie przez półtora roku pod okiem swojego proboszcza. Po teoretycznej wiedzy ze studiów teologicznych musiał nabrać umiejętności praktycznych - z homiletyki czy liturgiki, a także zapoznać się chociażby z funkcjonowaniem kancelarii parafialnej, czego nie uczą na studiach. Odpowiedzialnym za formację zależało na gruntownym przygotowaniu teologicznym i pastoralnym. "Modlitwa, cierpliwość i pokora" - radził mu ks. Józef Górzyński, ówczesny moderator kurii a dziś warszawski biskup pomocniczy. - Wziąłem sobie to do serca i w wielu miejscach otwierało mi to drzwi i rozwiązywało trudności, które pojawiały się na tej drodze - przyznaje. W rekolekcjach przed święceniami wzięła udział cała rodzina - żona, trzech synów i córka. - Podkreśla się, że powołanie do diakonatu stałego, jest powołaniem całej rodziny, a na pewno żony, która jest osobą współpracującą, która w różnych sytuacjach bierze na siebie część obowiązków w czasie kiedy mąż wykonuje posługi diakońskie - mówi Piotr Maciejewski.
Jak to się zaczęło?
Po maturze Albert zdecydował się pójść do śląskiego seminarium duchownego. Po okresie przygotowawczym i rozmowie z ojcem duchownym postanowił jednak wrócić do domu. Po skończeniu szkoły górniczej wrócił do seminarium - tym razem opolskiego w Nysie. Po trzech semestrach wziął urlop dziekański. - Stwierdziłem, że to nie jest to. Chciałem być uczciwy - przyznaje. Zaczął pracować jako górnik. Studia teologiczne rozpoczęte w seminarium skończył na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Zawsze interesowała go historia Kościoła. Zrobił nawet doktorat. W pracy mówili na niego "ksiądz", "dziekan", "prymas". Koledzy byli ironiczni, ale jak mieli jakieś tematy związane z wiarą czy Kościołem, to przychodzili właśnie do niego.
Piotr z wykształcenia jest psychologiem. Pracuje w Domu Pomocy Społecznej w Górze Kalwarii. Prowadzi też psychoterapię. To z tego powodu podjął studia teologiczne. - Chodziło o poszerzenie doświadczenia spotkania z człowiekiem widzianym oczami Boga. To była konieczność - mówi. Oboje z żoną aktywnie uczestniczą w życiu parafii. Angażują się w duszpasterstwo rodzin. Prowadzą kursy przedmałżeńskie. Ona jest doradcą życia rodzinnego. On pomaga jako psycholog w parafii. 3,5 roku był nadzwyczajnym szafarzem Komunii świętej. Choć przyznaje, że to nie było podstawowe źródło odczytania powołania. Dziś chce na spotkaniach szafarzy służyć jako diakon i swoją obecnością inspirować kolegów. - Może ktoś nosi to pragnienie w sercu. Chcę tym zarażać. Jestem przekonany, że jest wiele parafii, w których taka posługa byłaby potrzebna. Byłoby to równocześnie pokazanie różnorodności powołań w Kościele.
Albert nadzwyczajnym szafarzem Komunii świętej został na prośbę proboszcza. Zawsze brakowało mu jednak możliwości błogosławienia, takiego urzędowego. Teraz, w czasie wizyt w domach kobiet, do których chodzi z Panem Jezusem, błogosławi.
Moment, w którym rozmawiamy, to 11075 dni po ślubie i 305 dni po święceniach diakonatu - widać, że obie daty są dla niego bardzo ważne. - Jeden i drugi czas uważam za bardzo szczęśliwy - przyznaje. Dziś jest mężem, ojcem, dziadkiem i diakonem. - Scalam te dwa światy. Dobrze mi z tym. Staram się o tym świadczyć - wyznaje. Mówi, że diakonat nie jest realizacją pragnień związanych z kapłaństwem. - Tamte sprawy zamknąłem definitywnie. Podchodziłem do tego bez melancholii. Jestem człowiekiem szczęśliwym. Z perspektywy czasu ocenia, że może potrzebował dojrzeć do pełnienia posługi święceń.
Żona - pierwsza recenzentka homilii
Żona Piotra do jego decyzji była przygotowana teoretycznie - jest teologiem. Poza domowymi sprawami rozmawiają często o kwestiach teologicznych. - Żona jest pierwszym konsultantem moich homilii - mówi.
Dzieci dowiedziały się o decyzji taty w momencie oficjalnego wejścia na drogę przygotowania do święceń. Informację przyjęły z zaciekawieniem, ale nie było to dla nich coś dziwnego. - Dla nich nie jest to nic nadzwyczajnego, że rodzice robią coś przy kościele. Synowie są ministrantami. Modlimy się wspólnie. To wszystko tworzy klimat, w którym taka informacja nie jest szczególnie zadziwiająca. Gdyby było inaczej, to na słowa, że zostanę diakonem, nawet nie wiedziałyby kto to jest. Myślę, że teraz są nawet dumne - przyznaje.
Albert Karkosz ma trzech dorosłych synów. Razem z żoną dbali o wychowanie dzieci. Synowie dostawali krzyżyk, gdy wychodzili do szkoły. Wieczorami wspólnie klękali do modlitwy. Żona jest z zamiłowania florystką. W katowickich kościołach spędzała wiele czasu dekorując ołtarze. Gdy powiedział o swojej decyzji w domu, synowie się ucieszyli.
Żona jest bardzo krytyczna wobec przygotowywanych przez niego homilii. Wynika to z troski, żeby mąż dobrze wypadł w oczach innych. - Nazywam ją "świętym oficjum". Jest ostatnią instancją, która sprawdza każdy mój tekst, który ma być zaprezentowany publicznie. Mówi wtedy: "tego nie zrozumieją - tu musisz zmienić". Słucham jej pokornie. Zawsze ma rację.
Przez nich mówi Pan Bóg
W dniu swoich święceń Albert odczytał ewangelię. - Bardzo podobał mi się zwrot "Pan z wami". Bałem się tylko, żeby mi się ręce nie rozwarły - wspomina z uśmiechem. W sobotę po święceniach głosił homilię na 25-leciu ślubu swoich przyjaciół. - To było wyzwanie - przyznaje.
Piotr, jako słuchacz zawsze miał krytyczne uwagi do kaznodziejów. - Teraz chylę czoła przed wszystkimi, którzy głoszą. Solidnie się do tego przygotowuję - przyznaje. Wystąpienia publiczne nie sprawiają mu problemów. Ale na ambonie dochodzi świadomość, że przez niego do ludzi mówi Pan Bóg. Ma poczucie odpowiedzialności ale nie pozwala, żeby to go sparaliżowało.
Albert po święceniach dostał dekret od biskupa, który skierował go do posługi w jego parafii, od dwóch lat prowadzonej przez ojców dominikanów. Przyjęli go bardzo serdecznie. Jeśli byłaby taka możliwość, daliby mu do prowadzenia wszystkie nabożeństwa eucharystyczne, które zresztą bardzo lubi odprawiać, bo może wtedy błogosławić. Ojcowie wyznaczają jeden dzień w tygodniu, w którym głosi homilie. W tym roku powiedział już ponad dwadzieścia. - Mają odwagę, bo to jest przecież zakon kaznodziejski - uśmiecha się. Są na "ty". Sam im zaproponował. W hierarchii jest niżej, ale wiekiem jest najstarszy. Mówi, że to poprawiło komunikację między nimi. Inni księża podchodzą do niego z zainteresowaniem, w końcu jest pierwszym diakonem w archidiecezji. - Zastanawiają się, jak wyglądam, jak się zachowuję, czy nie powiem czegoś głupiego.
W swojej parafii prowadzonej w Górze Kalwarii przez księży marianów Piotr wykonuje wszystkie diakońskie posługi w czasie Mszy św. Raz w miesiącu głosi homilię. Ma pomysł na prowadzenie katechezy dla dorosłych w parafii. Dodaje, że grupa, z którą lubi współpracować, to chorzy. - Z nauczania Jana Pawła II mocno przyswoiłem miłość do chorych i postrzeganie ich jako potencjału duchowego, co jest ciągle niewykorzystane w różnych miejscach - przyznaje.
Albert ma diakońską legitymację wielkości dowodu. Ale nie musi jej nigdzie okazywać, bo w diecezji wszyscy go znają. Po Katowicach chodzi po cywilu, nosi tylko dominikański krzyżyk. Gdy jedzie do diecezji opolskiej ubiera koloratkę. - Musisz wyglądać jak duchowny - mówią odpowiedzialni za formację diakonów stałych w Opolu.
Piotr także posługuje poza Górą Kalwarią. Zaprzyjaźnieni proboszczowie z Warszawy zapraszają go do głoszenia Słowa Bożego w swoich parafiach.
Żyją tym, co robią
Dk. Piotr Maciejewski zaznacza, że diakonat stały pokazuje pełnię święceń. Jest przekonany, że skoro Pan Bóg daje powołania do diakonatu, to muszą one być czymś dobrym. - Trzeba się na nie otwierać, żeby ich nie przegapić, bo w pewnym momencie może ich już nie być.
Jak przekonać Kościół do słuszności tego powołania? - Pokazać kapłanom, że im nie zagrażam. Nie jestem po to, żeby ich zastępować, ale żeby im pomagać - mówi i dodaje, że najlepszą rekomendacją dla rozwoju diakonatu stałego w Polsce jest solidna i uczciwa praca obecnych diakonów.
- Pan Bóg to pięknie ukartował. W dniu święceń dziękowałem, że otrzymałem wszystkie siedem sakramentów. Dziś żyję tym, co robię jako diakon - mówi dk. Albert Karkosz. Dk. Piotr Maciejewski twierdzi, że jeśli tylko zdrowie dopisze, to swoją posługę będzie pełnił do końca życia. - Na tym polega to powołanie. To jest wypełnienie pragnienia mojego serca.
Artykuł pochodzi z eSPe 9-10/2014. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl
Skomentuj artykuł