Jan Andrzej Kłoczowski OP: takie zachowanie to nasza wada narodowa [WYWIAD]
To często skutek wychowania, które bardziej przestrzega, niż zachęca. W rozmowach z młodymi zauważam częsty brak wiary w siebie. Odwagi natomiast nabierają w grupie - mówi dominikanin, ojciec Kłoczowski.
ARTUR SPORNIAK: Wygląda na to, że po dwudziestu sześciu latach od uzyskania wolności zmęczyła ona nas bardzo.
O. JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI OP: Gdyż wolność jest trudniejsza, niż myśleliśmy. Okazała się trudniejsza od niewoli. Pierwszy raz dotarło to do mnie, gdy podczas stanu wojennego internowani zaczęli być zwalniani i sugerowano im wyjazd za granicę. Przychodzili z pytaniami, co dalej mają robić: czy wyjechać na Zachód i próbować sobie ułożyć normalne życie, czy dalej się angażować w działalność opozycyjną?
Stanęli wobec fundamentalnego i trudnego wyboru. Mówili, że po internowaniu życie okazało się trudniejsze niż w czasie internowania. Dla internowanego dylematem było: iść na spacer czy nie iść. Poza tym jako internowani byli "ofiarami". A jak się jest "ofiarą", to się z definicji jest niewinnym, bo się nie ponosi odpowiedzialności za sytuację, w której się człowiek znalazł.
Gdy przysłuchiwałem się tym zwierzeniom, zdałem sobie sprawę, że wolność jest trudna. Bo wiąże się z nią ściśle problem odpowiedzialności. Podejmując wolność, staję się odpowiedzialny za swoje czyny. Doświadczam tego, że wolność ma nie tylko wymiar polityczny czy społeczny, ale także wewnętrzny: czy jestem wolny w stosunku do siebie samego? Czy jestem na tyle dojrzały, żeby podejmować decyzje, od których np. zależy życie innych? Można powiedzieć, że czasem łatwiej jest siedzieć w więzieniu, niż podjąć decyzję o założeniu firmy czy rodziny.
Od takiej trudnej wolności nie ma ucieczki, gdyż nawet ci, którzy mówią, iż nie chodzą na wybory, bo nie chcą mieć z polityką nic wspólnego, wybierają - np. to, czy chodzą po dziurawym, czy po wyremontowanym chodniku. Nie głosując, są za te dziury także odpowiedzialni. W sytuacji wolności traci się niewinność.
Chyba właśnie rozczarowaliśmy się słabym przełożeniem naszych wyborów politycznych na remont chodnika. Polityków często stan chodników nie interesował. Czy nie dlatego zaczęliśmy tęsknić za rządami "silnej ręki"?
Czyli kimś takim, kto by o mnie zadbał - zdjął ciężar odpowiedzialności. Chyba nie docenialiśmy dostatecznie tego, że istnieje silny związek między wolnością społeczną i polityczną a wolnością osobistą. Wolność polityczna jest możliwa w społeczeństwie, w którym są wolni, czyli odpowiedzialni ludzie. Nie ma wolnej Polski bez wolnych Polaków.
Tischner w Nieszczęsnym darze wolności z 1996 r. zwraca uwagę, że szybko zaczęliśmy straszyć wolnością: "Rozpasanie to wolność... Korupcja to wolność... Spory wśród polityków to wolność... Straszna jest ta wolność".
Świetnie nauczyliśmy się walczyć o wolność, ale zabrakło wychowania do życia w wolności. Czy w naszej pedagogice rodzinnej, szkolnej, kościelnej mamy do czynienia z wychowaniem do wolności, czyli do odpowiedzialności? Jeżeli najważniejsza w wychowaniu jest nieustanna kontrola, trudno spodziewać się, że wychowani zostaną wolni ludzie. Do tej diady - wolność i odpowiedzialność - dodałbym zaufanie. Nie ma wolności w społeczeństwie, w którym ludzie sobie nawzajem nie ufają. Nie potrzebujemy żadnej władzy, sami sobie zakładamy kajdany nieufności.
Myślę, że stoimy przed koniecznością zrobienia rachunku sumienia: na ile rodzina, szkoła i - mówię to jako katolicki ksiądz - Kościół ponoszą odpowiedzialność za stan totalnej nieufności skutkujący dzisiaj społecznymi ostrymi podziałami? Wszystko chcemy kontrolować. Biurokracja polega właśnie na tym, że nikt nikomu nie ufa, dlatego na wszystko potrzebny jest papier. Nie ufam przełożonemu, a on mnie, dlatego muszę na wszystko mieć papier. A w Kościele? Jak młodzież ma być dojrzała, gdy przygotowanie do bierzmowania - sakramentu dojrzałości! - polega na zbieraniu podpisów i wypełnianiu rubryczek?
Czy kłopot z wolnością nie jest taki, że mylnie uważamy ją za cel sam w sobie, a nie za warunek np. bycia twórczym?
Wolność to warunek odpowiedzialnego podejmowania wyzwań. Jakaś sytuacja domaga się ode mnie reakcji, doświadczam - mówiąc językiem Tischnera czy Levinasa - powinności zaangażowania się.
Zaangażowanie z powodu powinności obrony ojczyzny bardzo dobrze wychodziło nam za komuny. Dzisiaj mamy problem raczej z wolnością do twórczości. To lęk przed błędami nas paraliżuje. Nie nauczyliśmy się ponosić porażek, podnosić się z nich i być na nowo twórczy.
Tak, to jedna z naszych wad narodowych. Z czynem wiąże się ryzyko. Człowiek wolny, podejmując decyzję, ponosi ryzyko, także ewentualnej klęski. Jednym z elementów wyrzeczenia się wolności jest unikanie ryzyka. Chowam się, zabezpieczam się, unikam, obserwuję. To często skutek wychowania, które bardziej przestrzega, niż zachęca. W rozmowach z młodymi zauważam częsty brak wiary w siebie. Odwagi natomiast nabierają w grupie. Czasem pytam w konfesjonale: "Dlaczego piłeś?". I słyszę: "Bo wszyscy tak robią". Dominuje deklaratywny indywidualizm i praktyczny oportunizm. Politycy, którzy obiecują dać poczucie pewności, mają wzięcie.
Wolność ma religijne korzenie. W Nieszczęsnym darze wolności Tischner pisał, że jest ona "bramą do chrześcijaństwa". "Wolność jest łaską zdrowia, męstwa, nadziei" - co to znaczy?
Ewangelia rozpoczyna się opowieścią, że Jezus spotyka uczniów i mówi: "Jeżeli chcesz, chodź za Mną". Pierwszy krok, często nieświadomy do końca swoich konsekwencji, umożliwia dojrzewanie wolności. Jeżeli wolność jest darem, to - jak mówił Wojtyła - to, co dane, jest jednocześnie zadane. Ewangelia jest wezwaniem do wolności, ale też wyzwoleniem do wolności, czyli wyzwala najbardziej głębokie duchowe zdolności, gdyż polem działania łaski jest wnętrze człowieka. Oczywiście religia może też zostać wykorzystana do zniewalania, np. straszenie piekłem jako bat na ludzkie zachowania.
Nasz kłopot z wewnętrzną wolnością objawił się także teraz. Trochę chyba przelękliśmy się adhortacji Franciszka, która mówi o sumieniu i osobistej odpowiedzialności. Nie mówi zaś o normie, która jasno powie nam, jak żyć.
Okazuje się, że w tej chwili bardzo aktualny stał się sposób rozumienia sumienia przez św. Tomasza. Wedle tego myśliciela sumienie jest sądem rozumu praktycznego. Człowiek, podejmując różne czyny, uczy się - co jest dobrem, a co złem. Sumienie jest pierwszym trybunałem wewnętrznie osądzającym człowieka. Wychowanie do wolności polega na kształtowaniu sumienia, a nie na wychowaniu do przestrzegania kodeksu. W Summie św. Tomasza - wielkim pomniku kultury chrześcijańskiej - teologia moralna została ujęta od strony cnót, a nie od strony grzechów.
Tu dochodzi jeszcze jeden problem. Często mylimy poczucie winy z sumieniem. Poczucie winy rodzi się, jeśli nie spełniam oczekiwań ludzi, którzy mnie otaczają. Na przykład dziewczyna spowiada się z tego, że chłopak się w niej zakochał, a ona tę miłość odrzuca. On cierpi, a ona za to cierpienie odpowiada, więc właściwie powinna się zgodzić na małżeństwo z nim. Odpowiedziałem, że to byłaby prostytucja, gdyż nie słyszy głosu sumienia, tylko poczucie winy z powodu niespełnienia jego oczekiwań. Osądowi rozumu praktycznego może towarzyszyć poczucie winy, lecz nie na nim się sumienie zasadza.
Gdy o tym niedawno napisałem, jeden z księży zarzucił mi głoszenie herezji, ponieważ sumienie jest przecież głosem Boga w naszym sercu. Odpowiedziałem mu pytaniem: "Co ksiądz robi, gdy do spowiedzi przyjdzie ktoś, kto słyszy trzy różne głosy naraz?". Poczucie winy musi być poddane osądowi sumienia, i wtedy przemawia Bóg jako stwórca rozumnej natury człowieka.
I co odpowiedział?
Że musi to przemyśleć.
A Ojciec co odpowiada?
Zdaj się na sąd praktycznego rozumu, który np. podpowiada, że wspomniana dziewczyna zrobiłaby największą krzywdę owemu zakochanemu w niej, gdyby wyszła za niego za mąż, a po roku ich związek by się rozpadł.
Pierwotnie wywiad ukazał się w "Tygodniku Powszechnym"
Fragment pochodzi z książki: "Wolność jest trudniejsza, niż myśleliśmy"
Skomentuj artykuł