Kim byłby dziś ksiądz Franciszek Blachnicki?

Kim byłby dziś ksiądz Franciszek Blachnicki?
(fot. Archiwum Główne Ruchu Światło-Życie)

Radykalny antykomunista, a z drugiej strony wielbiciel Martina Luthera Kinga i Mahatmy Gandhiego. Jeden z pierwszych proliferów w Polsce i zagorzały ekumenista. Mówi o konieczności głębokiej reformy Kościoła i krytykuje tradycjonalistów, a z drugiej strony polemizuje z nieodpowiedzialną samowolą liturgiczną. Blachnicki to tak niejednoznaczna postać, że bardzo trudno go umiejscowić we współczesnych obliczach Kościoła w Polsce.

Z Tomaszem Terlikowskim, autorem książki "Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę" rozmawia Karol Kleczka.

DEON.PL POLECA

Karol Kleczka: Jakby wyglądał Kościół w Polsce bez księdza Franciszka Blachnickiego?

Tomasz Terlikowski: Tego się nie da pomyśleć. Jeśli miałbym wymienić najważniejsze osoby, które zadecydowały o tym, jaki jest obecnie katolicyzm w Polsce, to poza Janem Pawłem II, kardynałem Wyszyńskim, księżmi Jerzym Popiełuszką i Józefem Tischnerem, trzeba wymienić księdza Franciszka Blachnickiego.

Z jakich powodów?

Patrząc na tamten czas, widzimy, że Kościół w Polsce bez niego po prostu byłby inny. Jeśli sobie uświadomimy, że kolejne pokolenia ludzi przechodzą przez nieco sformatowaną, może jakoś wykastrowaną z niektórych idei Blachnickiego, ale formację oazową, to ten obraz byłby zupełnie inny. Blachnicki ukształtował cały model formacji młodzieży, który miał decydujący wpływ na wychowanie kilku pokoleń, a zwłaszcza tego pokolenia, które zaangażowało się w „Solidarność”. Wspólne wyjazdy wakacyjne były już wcześniej, choćby z „Wujkiem” Wojtyłą, ale to, na jaką skalę zrobił to Blachnicki, jest bez porównania. Także bardzo wielu duchownych – nawet zdystansowanych wobec Oazy – przyjęło jakieś elementy tego modelu.

Drugi powód to pewien sposób myślenia o tym, jak Kościół powinien się zmieniać: to również zapłodniło całe rzesze młodych ludzi i ważnych, istotnych duchownych. U podstaw drogi wielu biskupów i księży znalazło się spotkanie niekoniecznie z samym Blachnickim, ale z ruchem oazowym. O tym mówi i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, i ojciec Filip Buczyński, twórca lubelskiego hospicjum dla dzieci, i wielu innych duchownych.

Jest wreszcie trzeci powód. To był człowiek, który na początku swojej drogi akcentował wierność kardynałowi Wyszyńskiemu, ale w latach 70. i 80. był głosem najtwardszego antykomunizmu, czym prezentował inną linię niż kardynał Wyszyński, który chociaż miękki nie był, działał jednak jak dyplomata. Blachnicki występował jako prorok, a jego głos był najostrzejszą krytyką, czym uformował również część opozycji antykomunistycznej.

Ksiądz Blachnicki nie wziął się znikąd.

Z pewnością. Jeśli cofniemy się nieco w przeszłość, to nie byłoby go bez ruchu abstynenckiego ani bez jego interpretacji działań ojca Maksymiliana Marii Kolbego, bo był jednym z najwytrwalszych popularyzatorów tej postaci. Warto też przypomnieć o tym, że Blachnicki pozwolił również na wprowadzenie innych, nieoazowych ruchów. Pierwszym przykładem jest Odnowa w Duchu Świętym, która docierała do Polski różnymi drogami, ale jedną z nich były Oazy. Drugim jest ruch ekumeniczny, którego jednym z ojców założycieli był ksiądz Franciszek – i to ojców radykalnych, skoro wszystko wskazuje na to, że protestanccy liderzy przyjeżdżający na Oazy przystępowali do Komunii Świętej. Przy całej świadomości kontekstu tamtych czasów, również teologicznego, to uświadamia, jak istotne było zaangażowanie księdza Blachnickiego dla dialogu. Gdyby został w Polsce dłużej, pewnie ten nurt jego pracy byłby kontynuowany, skoro jego uczniami są niektórzy z polskich ekumenistów, jak na przykład Dariusz Cupiał.

Po lekturze Pańskiej książki można odnieść wrażenie, że Kościół długo marginalizował pracę księdza Blachnickiego, bo ten był niepożądany. Pojawiają się oskarżenia o pychę, brak posłuszeństwa. Co to mówi o Kościele w Polsce, a co o Blachnickim? Może on innym księżom po prostu nie pasował?

Zasadniczo taki już jest rys świętych czy charyzmatycznych liderów, że nie mają łatwo w Kościele. Blachnickiemu też łatwo nie było dlatego, że się wychylał. Podstawowym przykazaniem Polaków, a co za tym idzie – polskich księży jest „nie wychylaj się”. Wykazywał się też ogromną aktywnością, co powodowało, że ludzie widzieli różnicę między nim a innymi księżmi, no a to powoduje zazdrość. Blachnicki ściągał też nieprzyjemności ze strony władz komunistycznych. Jego działalność interesowała komunistów, a to krępowało jego mniej odważnych współpracowników. No i kwestia ostatnia, ale ogromnie ważna: ksiądz Blachnicki, przy całej swojej wielkości, nie był człowiekiem łatwym w obsłudze. Nie był miłym facetem, który nie zwykł ostro reagować. Gdy ktoś wszedł mu na odcisk, to potrafił być bardzo krytycznym człowiekiem.

Ten rys niełatwej współpracy też się w książce pojawia. Gdy myślę o tych wszystkich apostolatach, które chciał wprowadzić, to można się pogubić w kolejnych dziełach.

Jego współpracownice wspominają, że ksiądz Blachnicki co rusz przychodził do nich z nowym pomysłem. Pewnego dnia przyszedł i oznajmił, że od teraz Oaza będzie zajmować się Odnową w Duchu Świętym. One mu zadały pytanie, czy na pewno trzeba powoływać kolejną działalność, zamiast skupić się na tym, co już robimy. Na to on się spakował i wyjechał z rekolekcji, wysłał innego księdza. Wrócił po pięciu dniach spędzonych u kamedułów i mówi: „Przemodliłem to, robimy tak jak mówiłem”. Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest łagodne zachowanie i ono może rodzić podejrzenia, że to jest człowiek zbyt pyszny. Sam tak nie uważam, ale niewątpliwie nie był człowiekiem prostym.

Pojawiają się również problemy z kościelnymi hierarchami.

Blachnicki nie bał się krytykować swoich przełożonych. Uzasadniał to metodą uprawiania teologii, ale gdy widział, że pojawia się kolejny list episkopatu z modlitwą za ojczyznę, to notował to w swoich dziennikach i swoją niepochlebną opinią dzielił się ze znajomymi, podkreślając, że oczywiście modlitwa jest ważna, ale może byśmy coś zrobili, wzięli się do działania. Jeśli uważał, że metoda katechetyczna jest błędna, to o tym mówił. Jeśli uważał, że kardynał Glemp czy prymasowska rada doradcza się myli, to pisał do nich list, jasno piętnując w nim to, co uważał za błędy. Taki człowiek nie może się cieszyć wielką sympatią i z tej perspektywy będzie eliminowany.

Niekiedy dziwi fakt, że skoro ojciec Franciszek założył wielki, pożyteczny ruch, to dlaczego go sekowano? Tyle że jak się wczytać w teksty ks. Blachnickiego, to z nich wcale nie wynika, że jego celem było założenie ruchu, ale zreformowanie całego Kościoła. Blachnickiemu chodziło o bardzo głęboką reformę życia parafialnego, katechezy, formacji – to był jego cel. Gdyby tę reformę przeprowadzono, to wszystko wyglądałoby w polskim Kościele katolickim inaczej! Z tej perspektywy widać, że niechęć biskupów do jego pomysłów bierze się stąd, że oni tej reformy nie chcieli, bo widzieli Kościół inaczej. Właśnie dlatego postanowili wyjąć metodę Blachnickiego z jego rąk i przełożyć ją na swoją modłę, zwłaszcza po jego emigracji. Ruch oazowy przyciosano do wymiaru założonego przez biskupów, niejako likwidując ten aspekt wielkiej reformy Kościoła. To łączy Blachnickiego z Maksymilianem Kolbe, o którym często się myśli, że chciał założyć Niepokalanów, drukarnię, Rycerstwo i tyle, ale Kolbe pragnął zreformować cały zakon franciszkanów konwentualnych, następnie wszystkich franciszkanów, a ostatecznie ich rękoma tchnąć nową franciszkańską reformę w Kościół powszechny. Blachnicki i Kolbe byli jak mistrz i uczeń, których oczywiście też wiele różniło.

Mimo tych różnych trudności z ludźmi, wyraźnie widoczne w książce jest to, że jej bohater był człowiekiem, w którym nie ma miejsca na potępienie tych, z którymi się nie zgadzał.

On doświadczył tak wiele zła w swoim życiu i z tak wielu stron, że w nim nie może być żadnego potępienia. Blachnicki już jako dziecko żył na granicy. Jest z rodziny śląskiej i deklarują się jako Polacy, ale w domu mówi się po śląsku, a u innych krewnych po niemiecku. Gdy trafia do więzienia, to jest skazany jako Niemiec, a on przygotowując się do tego, co będzie po wojnie, zakłada, że będzie studiował w Niemczech. W jego wspomnieniach pojawiają się momenty, gdy Niemcy ratują mu życie i pomagają. Później, gdy wraca z obozu koncentracyjnego w Saksonii, idzie przez tereny okupowane przez wojska sowieckie, więc był świadkiem rzeczy strasznych, masowych gwałtów, licznych dramatów. Gdy wstępuje do seminarium, to trafia na skostniały system, który mu nie odpowiada, ponieważ Blachnicki chce patrzeć na jednostkę i jej dramat. Po latach kształtują go spotkania z ludźmi różnych denominacji, które otwierają na zupełnie nowe przestrzenie myślenia o Kościele. Środowisko KUL-u, na którym wykładał, w tamtym czasie było kolejną przestrzenią fermentu myśli i starcia licznych idei. Trudno, żeby taki człowiek nie miał w sobie wrażliwości na los i poglądy konkretnych ludzi.

Istotne jest też to, że myśl ks. Blachnickiego wykuwała się przez duszpasterstwo.

To był przede wszystkim praktyk, który nigdy nie zrezygnował z pracy z ludźmi. Ogromnie fascynujące jest to, jak to wpłynęło na jego bardzo racjonalne podejście, którego nie raz brakuje współcześnie w Kościele. Przykładowo, gdy był na oazie żeńskiej, to nigdy tam nie spał, tylko dojeżdżał. To wielki przejaw zdrowego rozsądku. Nigdy nie komplementował współpracownic, zachowywał zdrowy dystans. Był dojrzałym mężczyzną i miał pełną świadomość tego, że przekraczanie nawet niewielkich granic może doprowadzić do grzechu.

Wspomniał Pan aktualność Blachnickiego i gdy myślę o problemach Kościoła współcześnie, to widzę, że ksiądz Blachnicki je antycypował, już wtedy szukał na nie rozwiązań. Mam na myśli zwłaszcza dwie sprawy: kryzys życia parafialnego i brak formacji osób dorosłych.

Blachnicki krytykował wizję parafii jako „urzędu pocztowego”, czyli miejsca, gdzie przychodzi się załatwiać usługi duszpasterskie: trzeba się ożenić czy ochrzcić dziecko, no to idziemy do kościoła po usługę, a tam są urzędnicy, którzy się zajmą formalnościami. To było widoczne wtedy i jest widoczne teraz.

Drugim błędnym założeniem było przekonanie, że najważniejszą rolą duchownego jest katecheza. Wtedy to była katecheza na poziomie parafii, teraz jest na poziomie szkoły, ale już wtedy Blachnicki przestrzegał, że większość dynamizmu i energii księdza jest skierowana na katechizację młodzieży. Pytał: jakie są tego skutki? Żadne. Dlaczego? Ponieważ głównymi katechetami dziecka są rodzice i jeśli oni są nieuformowani, to co mają mu przekazać? Zamiast skupiać się na dzieciach, powinniśmy skupić się na rodzicach, ale żeby to miało sens, to każda katecheza musi prowadzić do żywej wspólnoty.

W ten sposób wraca kwestia parafii będącej nie urzędem, ale wspólnotą wspólnot. To działające w parafii najróżniejsze wspólnoty – nie tylko Oaza – mają ewangelizować, zaś Oaza jest zaczynem, z którego ten impuls wychodzi. Jądrem są i proboszcz, i świeccy, a z niego wychodzi dynamicznie na zewnątrz ewangelizacja i głoszenie kerygmatu, w czym widać inspiracje Blachnickiego ruchami protestanckimi.

Czy to nie jest projekt zbyt idealistyczny?

Gdyby udało się go nawet w niewielkiej części wtedy wprowadzić, to cały Kościół w Polsce wyglądałby zupełnie inaczej. Po pierwsze dlatego, że nie skupilibyśmy się tak bardzo na katechezie dzieci, ale na formacji dorosłych, a z drugiej strony położylibyśmy nacisk na obecność realnych wspólnot.

To czemu to nie miało miejsca?

Bo ten projekt niestety był wszystkim nie na rękę. Kościół instytucjonalny za czasów komuny chciał po prostu przetrwać, a potem się zachłysnął współpracą z każdym kolejnym rządem. Problemy duszpasterskie zaspokajał Jan Paweł II, który przyjeżdżał z pielgrzymkami i leczył wszystkie możliwe rany. Nie było to też na rękę komunistycznym władzom, którym dynamicznie działające wspólnoty kościelne kojarzyły się z utratą wpływów zwłaszcza wśród młodych ludzi, a trzeba pamiętać, że ten odpływ młodzieży wcale nie był oczywisty. Czasem mamy taką wizję, że przez cały PRL młodzież była w Kościele, zestawiając ją z tym, że teraz jej nie ma. Guzik prawda, jedni byli, inni nie. Gdy rozmawiam z ludźmi starszego pokolenia, to nieraz słyszę, że zamiast na mszę, szli na piwo i najwyżej pytali się rodzeństwa, co było na kazaniu, żeby mamie opowiedzieć. Czy to byli ludzie wierzący? Nie bardzo. Czasem byli antykomunistyczni, ale też nie wszyscy. Blachnicki w dużej mierze spowodował to, że młodzież została jakoś pozyskana dla Kościoła i to on obok Jana Pawła II jest ojcem bardzo wielu powołań.

Co się stało z pokoleniem Blachnickiego? Czemu oni tego Kościoła nie zmienili?

Jedni weszli w politykę i tworzyli media, inni biznes, a Blachnicki zawsze pchał ludzi do zaangażowania społecznego. A z drugiej strony tak naprawdę nie było dla nich za bardzo miejsca do zaangażowania w Kościele. Nawet ci, którzy skończyli teologię, nie bardzo wiedzieli, gdzie mogą się zahaczyć, co mogą robić. Pamiętam swoich świetnych, młodych katechetów, którzy ewidentnie wyszli z formacji oazowej, ale po czterech, pięciu latach pojawiała się rodzina, pierwsze dziecko, drugie dziecko i trzeba było jakoś się utrzymać, bo pochłaniało ich życie.

Pan mówi o sytuacji wychowanków, a przecież nadal tej partycypacji świeckich brakuje. Tymczasem w Oazie Blachnickiego ten element uczestnictwa był ogromnie rozbudowany.

Do tej pory nie mamy przestrzeni, w której odpowiednio przygotowani świeccy katolicy mogą się odnaleźć, i przed podobną sytuacją stanęli ludzie z Oazy. Dla wielu proces obciosywania formacji oazowej z niewygodnych elementów był skandaliczny, co kierowało ku innym formom ewangelizacji. Chociaż w latach 90. Oaza była ważnym ośrodkiem formacji, to straciła rewolucyjny dynamizm. Inni zderzyli się z instytucją, dla której modelem uczestnictwa świeckich była Akcja Katolicka w formie z lat 40. czy 50., którą próbowano przeszczepić pod koniec XX wieku, co było oczywistym błędem. Kserowanie rozwiązań sprzed pół wieku nie mogło się skończyć dobrze. Stąd brak skutków głębokiej przemiany.

W zakończeniu książki pojawia się spekulacja na temat tego, jak Blachnicki odnalazłby się w dzisiejszym Kościele. Czy w ogóle by się odnalazł? To zawsze nieco anachroniczne pytanie, ale spróbujmy się nad nim zastanowić.

To oczywiście jest pewna ahistoryczność, bo nie sposób stwierdzić, co by się stało z samym Blachnickim, gdyby został w Polsce. Może byłby męczennikiem jak ks. Popiełuszko, którego kazania były znacznie bardziej łagodne niż Blachnickiego? Jak wyglądałby ten ruch chrześcijańsko-społeczny wewnątrz Kościoła, gdyby to Blachnicki został zabity? Innym pytaniem jest to, czy gdyby Blachnicki nie wyemigrował, to przetrwałaby Oaza? Pojawiały się takie kościelne głosy, żeby ją rozwiązać. Może wyjazd Blachnickiego to cena, którą ojciec Oazy nieświadomie zapłacił za to, że jego ruch trwa? Tego też nie wiemy. Blachnicki mógł też po prostu umrzeć w Polsce już w latach 90., ale ciekawe jest, „co by było, gdyby”.

W książce zależało mi na tym, by pokazać, że to była postać tak trudna do zaszufladkowania, że nadal wymyka się wszystkim podziałom. Radykalny antykomunista, który mówił, że to pochodzący od diabła system, a z drugiej strony wielbiciel Martina Luthera Kinga i Mahatmy Gandhiego. Obrońca życia, jeden z pierwszych proliferów w Polsce, a z drugiej strony zagorzały ekumenista, który jeździ do baptystów, zielonoświątkowców i do luteranów norweskich, czyli bardzo liberalnej gałęzi protestantyzmu. Z jednej strony mówi o konieczności głębokiej reformy Kościoła i krytykuje tradycjonalistów, a z drugiej strony polemizuje z nieodpowiedzialną samowolą liturgiczną, będąc ojcem reformy liturgii w Polsce. To jest tak niejednoznaczna postać, że bardzo trudno go umiejscowić we współczesnych obliczach Kościoła w Polsce. Blachnicki wyrywa się ze schematów kościelnych i politycznych, które znamy. Na tym też polegała jego wielkość. Sam mówił o sobie, że jest wojtylianistą, ale to też nieoczywiste przypisanie.

Ksiądz Blachnicki na tle Jana Pawła II to chyba zdecydowanie bardziej konserwatywna postać.

Ale też znacznie bardziej rewolucyjna, bo Jan Paweł II był zwolennikiem ewolucji procesów, a Blachnicki wprost nawoływał do rewolucji mentalnej i wychodzenia na ulice. To było kompletnie nieracjonalne, jednak przez to inspirował młodych ludzi dużo bardziej niż wysublimowane, ale traktowane nieraz jako zachowawcze, pomysły Wyszyńskiego czy Wojtyły.

Rekonstruując profil ideowy Blachnickiego, przywołuje Pan taką personalistyczną wizję chrześcijaństwa, w której wierny nie jest traktowany jako element bezimiennego tłumu, ale bardzo konkretna osoba. Tutaj nasunęło mi się porównanie z papieżem Franciszkiem. W książce go nie ma, ale jak i czy ks. Blachnicki dogadałby się z obecnym Ojcem Świętym?

Kościół czasu Franciszka i Kościół, w którym żył Blachnicki, to są dwa różne światy. Dla mnie osobiście jest to ogromnie ciekawe, jak na pewne decyzje papieża Franciszka patrzyłby Blachnicki. Co sądziłby o „Amoris Laetitia”? Jakie miałby zdanie na temat decentralizacji, skoro traktował Rzym jako najważniejszą instancję? A z drugiej strony co sądziłby o propozycjach niemieckich biskupów związanych z interkomunią, skoro był jej zwolennikiem? To ogromnie ciekawe pytania, ale nie poznamy na nie odpowiedzi.

Unikałem takiego zestawienia również dlatego, żeby nie popadać w nadmierną koncentrację na kolejnych papieżach jako motorach Kościoła, niemniej są jakieś podobieństwa między tymi dwoma postaciami. Łączy ich poświęcenie uwagi teologii wyzwolenia, bo choć papież nie jest teologiem wyzwolenia w sensie ścisłym, ale wychował się w jej kręgu, to Blachnicki miał z kolei swoją specyficzną wizję tego typu myślenia. Dla obu z nich wyzwolenie – również ze struktur kościelnych – jest drogą chrześcijanina. Ale różni ich też bardzo wiele. U papieża Franciszka, również ze względu na pochodzenie, widzimy dużo więcej zrozumienia dla tradycji lewicowych, czego nie da się znaleźć u Blachnickiego.

Myślę, że ciekawie wypada porównanie z Janem Pawłem II i encykliką „Redemptor hominis”. Jej źródłem, ale też źródłem myślenia księdza Blachnickiego, jest nieco zapomniany, wybitny personalista, czyli ks. Wincenty Granat, który tworzył zręby myślenia Wojtyły. Ta trójka myślicieli wyrasta z czasu Kościoła bardzo rygorystycznego, który zmienił się pod wpływem Soboru Watykańskiego II. Sobór wszystkich ich dotknął swoją ogromną otwartością. Obecny papież nie ma takiego głębokiego zakorzenienia w Kościele sprzed soboru, ale tak jak dla Blachnickiego i Wojtyły, sobór jest dla niego kluczem do Kościoła.

Na koniec wróćmy do stosunku Kościoła do Blachnickiego. Czy Kościół w Polsce się Blachnickim nie wysłużył? Nie zrobił z niego jakiegoś skansenu, w którym on sam by się nie odnalazł.

Bardzo bym chciał, żeby ks. Blachnicki przetrwał w Kościele katolickim w Polsce jako źródło idei, ale nie tak, jak do pewnego stopnia stało się z Maksymilianem Kolbe. Ostatecznie Niepokalanów nie odgrywa tej roli, którą widział przed nim Maksymilian, choć to ważne miejsce pielgrzymkowe, a sam Maksymilian jest żywy w polskim kościelnym pejzażu. Oaza stoi przed ogromnym wyzwaniem. Czy będzie „Niepokalanowem” Blachnickiego, czy też dynamicznym, dostosowującym się do obecnych czasów ruchem, który widział w niej jej założyciel?

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Wychował pokolenia. Zmienił Polskę. Zmienił Kościół

Nawrócił się w celi śmierci więzienia gestapo niedługo po opuszczeniu obozu w Auschwitz. W obozie koncentracyjnym przebywał wtedy, gdy o. Maksymilian Kolbe składał za współwięźnia ofiarę ze swojego życia....

Skomentuj artykuł

Kim byłby dziś ksiądz Franciszek Blachnicki?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.