O. Wacław Hryniewicz: nadzieja nie jest matką głupich [WYWIAD]

(fot. © Filip Ćwik / Napo Images for Newsweek Poland)
ks. Wacław Hryniewicz

Trzeba, by nasze chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej chrześcijaństwem dającym nadzieję, otuchę, zachętę i poczucie sensu - mówi ks. Wacław Hryniewicz.

Darek Cupiał: W twórczości Ojca często powraca temat nadziei. Niektórzy ludzie mówią, że mają nadzieję, inni, że ją utracili. Jak jest naprawdę z tą nadzieją?

DEON.PL POLECA

o.Wacław Hryniewicz: Z nadzieją jest tak jak ze słońcem. Słońce wschodzi, do­chodzi do zenitu, potem chyli się ku zachodowi. Nadzieja również w ludziach wschodzi. Wydaje się człowiekowi, że jest silny w nadziei. Potem jednak nadzieja przygasa. Przy­chodzi czas, że znowu odżywa. Słońce i nadzieja wschodzą i gasną, a jednak mamy tę pewność, że jutro będzie nowy dzień. Tam, gdzie jest słońce, tam jest światło i ciepło. Po­dobnie jest z nadzieją, ona wnosi coś z rozświetlenia, a na­wet święta.

Dlaczego jednak tak wielu ludzi mówi, że "nadzieja jest matką głupich"?

Powiedzenie, że nadzieja to matka głupich, jest wyrazem głębokiego rozczarowania. Kryje się za tym doświadcze­nie złamanych i zawiedzionych nadziei - nadziei zbyt do­raźnych, nieurzeczywistnionych, niesprawdzonych. Wtedy człowiek powtarza powiedzenie, że tylko głupcy mogą mieć nadzieję, bo ona i tak zawodzi. Ale są przecież także inne ludzkie doświadczenia, które mówią, że "nadzieja umiera ostatnia".

Ludzkie oczekiwania to nie to samo, co nadzieja chrześcijańska?

Na tle ludzkich oczekiwań, a także zawodów dochodzi do głosu głęboka i prawdziwa nadzieja. Aby z nią się zżyć, trzeba umieć oprzeć się duchowi czasu, który może nieraz deptać i wyśmiewać wielkie sprawy związane z nadzieją. Wy­daje mi się, że zżycie się z nadzieją sięga w głąb ludzkiego jestestwa. Jest ona podstawą zawierzenia i zaufania. Nadziei doświadcza się w sobie. Trudno jej doświadczyć od zewnątrz, przyjmując gotowe formułki. Nadzieja jest pewnego rodzaju drogą do własnego wnętrza, gdzie odnajduje się powiązanie z jutrem, z przyszłością, z Bogiem i z drugim człowiekiem. Patrzenie na sprawy nadziei, na ludzi, którzy się zawiedli, skłania do wniknięcia w ludzkie wnętrze. Światło nadziei przychodzi bowiem od jakiegoś wewnętrznego rozjaśnienia; inaczej się go nie pojmie.

Pojęcie nadziei funkcjonowało już u starożytnych Greków. Czy chrześcijaństwo wniosło nową jakość do rozumienia nadziei?

Elementów nowości w rozumieniu chrześcijańskiej nadziei jest wiele. Nadzieja chrześcijańska kieruje się wizją Boga, który jest miłośnikiem człowieka, który jest Bogiem spełnia­jącym swoje obietnice. Wizja chrześcijańska ukazuje Boga miłosiernego, który pociąga swoim pięknem i dobrocią -wbrew temu, co potocznie się mniema. Wydaje się bowiem nieraz, że Bóg wcale nie jest taki miłujący, skoro wszędzie jest tyle zła i cierpienia, skoro mówi się o Nim, że zsyła kary na ludzi... Chrześcijaństwo stawia z uporem przed oczy wizję Boga dobrego. Nie jest on taki jak bogowie greccy, którzy już to pomagali, to znów przeszkadzali śmiertelni­kom, budowali lub niszczyli. Chrześcijańska nadzieja nie­sie ze sobą radość z istnienia Boga, w którym można mieć schronienie i zaufanie do Jego obietnic. Chrześcijanin może odkrywać radość, że ludzkie życie nie jest bezpańskie, nie prowadzi donikąd, lecz zmierza do tej wielkiej przyszłości, którą nazywamy światem nowym, światem Boskim, świa­tem zmartwychwstania.

Ostatnia księga Nowego Testamentu ukazuje właśnie wi­zję świata przemienionego: "nowego nieba i nowej ziemi", gdzie "pierwsze rzeczy" już przeminęły (Ap 21,4). Tematu nadziei nie można oderwać od tego wielkiego ukierunko­wania ludzkich dziejów. Charakterystyczne dla chrześcijań­skiego rozumienia nadziei jest także to, że uczy ona ocalać życie, przemieniać je, przeobrażać człowieka z jego sposo­bem wartościowania. Samo hasło metanoia - przemiany myślenia i nawrócenia - jest przecież dyktowane nadzieją. Jeżeli Jezus mówi: myślcie po niedobrych doświadczeniach, nawracajcie się, zmieniajcie kierunek myślenia, to znaczy, że jest nadzieja i że to nasze nawracanie się jest możliwe.

Czy tylko taka nadzieja nie zawodzi, która jest za­kotwiczona w Bożej obietnicy?

Nie zawodzi nadzieja, która jest zakorzeniona w czymś, co jest z Boga. Jego obietnice mogą się spełniać częściowo już teraz, ale ich spełnienie ostateczne jest jeszcze zakryte przed naszymi oczami. My nie wiemy ostatecznie, do czego nas Bóg prowadzi. Tajemnicę przenikają tylko nasza wiara i na­dzieja. one wybiegają dalej niż to, co już jesteśmy w stanie zrozumieć. Taka nadzieja ma w sobie coś z daru Bożego. Gdy apostoł Paweł mówi, że "nadzieja zawieść nie może", zaraz dodaje: "bo miłość Boża rozlana jest w sercach wa­szych przez Ducha Świętego" (Rz 5,5), czyli macie w sercach dar - dar Bożego Ducha. To dzięki Niemu taka nadzieja nie sprawia zawodu.

Nic tak nie gasi nadziei, nawet tej z Boga, jak cier­pienie. Jak ocalić lub odnaleźć światło nadziei, gdy zewsząd ogarniają człowieka mroki cierpienia?

Krąg cierpienia jest największym wyzwaniem dla ludzkiej nadziei. Człowiek chce mieć jakieś prawo do życia, do ra­dości, do poczucia spełnienia, tymczasem cierpienie wy­daje się to wszystko przekreślać lub całkowicie unicestwiać. W tej sytuacji ocalić czy odnaleźć promień światła nadziei jest niezmiernie trudno. Rozjaśnienie przychodzi najczę­ściej za pośrednictwem dobrego i życzliwego człowieka. Wspomniany List do Rzymian w ósmym rozdziale mówi o cierpieniu, które ogarnia całe stworzenie. I właśnie tam pojawia się znowu odniesienie do Ducha Świętego: "Duch przychodzi z pomocą naszej słabości" (Rz 8,26). W mojej modlitwie, w mojej osobistej nadziei często powracam do pięknej krótkiej formuły, którą znalazłem u świętego Irene­usza: "Duchowi Świętemu powierzył Pan człowieka, swoje własne dobro". Jezus mówił o "innym Pocieszycielu, który przyjdzie po Nim, który będzie umacniał, bronił i wspie­rał. Duch jest Tym, który staje tuż obok człowieka; jest orędownikiem i obrońcą. Ireneusz bardzo trafnie uchwycił ten związek. Po odejściu Chrystusa, który także był Wspo­możycielem i Pocieszycielem człowieka, który wyzwalał z cierpienia, uzdrawiał - opiekunem i obrońcą człowieka oraz jego nadziei jest Boży Duch.

Duch Święty jest więc źródłem, stróżem i obrońcą nadziei?

Gdy dotykamy tego styku: Duch i nadzieja, warto przypo­mnieć, że w językach semickich słowo "Duch" (ruah) jest rodzaju żeńskiego. Sugeruje ono poniekąd rys matczynej troski Ducha Świętego. Powraca idea Boga (ta od proroków Izajasza i Ozeasza), który objawia się jako pełna czułości matka, biorąca w ramiona swoje dziecko. Duch Święty jest takim stróżem ludzkich dziejów. Ma rysy matki. Prowadzi każdego człowieka z ogromną czułością, choć zazwyczaj tego nie dostrzegamy. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że w zamierzeniach Bożych człowiek jest taką istotą, która nosi w sobie, w głębi swego jestestwa, nieustanne przyzy­wanie, swoisty sygnał S. o. S., kierowany do Tego, który jest obrońcą i Ratownikiem. Sięgając do terminologii Ko­ścioła wschodniego, powiedziałbym, że jesteśmy istotami epikletycznymi, przyzywającymi Wspomożyciela samym nawet rozdartym człowieczeństwem. I tu wróćmy jeszcze na chwilę do pytania o cierpienie. Gdy człowiek cierpi, to ta epikleza, czyli przyzywanie, staje się dramatycznym krzy­kiem - nie jakąś patetyczną retoryką, ale wołaniem z głębi jestestwa o ocalenie. Taka jest modlitwa Psalmisty: "Z głę­bokości wołam do Ciebie, Panie!" (Ps 130). Cierpiący mają największe prawo do wołania i skargi przed obliczem Boga.

Listopad, jak żaden inny miesiąc, skłania nas do refleksji nad przemijaniem. Nieunikniona perspek­tywa śmierci napawa nas lękiem, bo przecież słabi i grzeszni jesteśmy. Czy nie powinno jednak być więcej miejsca na nadzieję w mówieniu o śmierci i w przeżywaniu jej?

Nasz Bóg jest Bogiem zdumiewającym, do którego możemy iść z nadzieją i zawierzeniem, ufając, że sprawiedliwość nie może być Jego ostatnim słowem. W rzeczywistości ostatnim Jego słowem jest miłosierdzie, miłość i pragnienie ocalenia -zaproszenie do uczestnictwa w Jego nowym świecie. Żyjący w vii wieku święty Izaak Syryjczyk mawiał: "Czymże jest ludzki grzech - to garść piasku rzucona w niezmierzony ocean Bożego miłosierdzia". Pomiędzy ludzką winą a Bo­żym miłosierdziem nie ma proporcji. To nie jest oczywi­ście zachęta do nadużywania wolności, ale wołanie o mniej pedagogii strachu, a więcej pedagogii nadziei w mówieniu o śmierci. Bóg jest naprawdę cierpliwy. Potrafi niesłycha­nie długo czekać na powrót człowieka. Nasuwa się na myśl przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym. Wracamy cza­sem z dalekiej krainy, a ojciec wychodzi naprzeciw. Pojed­nanie nie następuje w domu, bo to on skraca drogę. Nasza wolność zaprowadziła nas nieraz daleko od Boga, lecz gdzieś w głębi zostało w nas coś, co prowadzi z powrotem - odro­bina nadziei, że jest Ktoś, kto odnajdzie bodaj okruchy dobra w naszym życiu. Nie ma chyba istoty ludzkiej, która nie uczyniła żadnego dobra. Bóg potrafi wynagradzać nawet za malutkie dobro wyświadczane drugiemu człowiekowi. Nadzieja chrześcijańska nie stawia granic ani miłosierdziu Boga, ani wolności człowieka. Przeciwnie, ośmiela się ufać, że Bóg ma drogi pojednania ze sobą wolnych stworzeń, jakich my nie jesteśmy nawet w stanie przeczuć. Taka jest moja osobista nadzieja i będę ją niósł w sobie, dopóki oczu nie zamknę.

Okres, w którym żyjemy - tempuspostsovieticum -naznaczony jest wieloma zmianami, czasem na lep­sze, czasem na gorsze. Boli nas krytyka Kościoła i niepokoi wiele innych spraw. Proszę nam pomóc popatrzeć w optyce nadziei na to, co się dzieje w na­szej ojczyźnie.

Niedługo po tym, jak powstał na Wybrzeżu pomnik Soli­darności z trzema krzyżami i trzema kotwicami, wyglądało na to, że będzie to symbol zmartwychwstania ukrzyżowa­nych nadziei. W gruncie rzeczy nadzieja zwyciężyła. Czas bardzo trudny się skończył, przyszło coś nowego. Przyszły nowe wyzwania i nowe zadania. Wolność jest bardzo trud­nym darem. Dorastać do niej nie jest łatwym zadaniem dla narodu, Kościół znalazł się w nowej sytuacji, sytuacji wolno­ści. Nie jest już oszczędzany. Często głosy krytyki, które się podnoszą, dotykają go może i boleśnie.

Krytyka jest jednak różna: zdrowa i słuszna, kiedy rzeczywiście na nią zasługu­jemy; może jednak być niesłuszna, przesadna, złośliwa. Nie jestem człowiekiem, który się obraża z powodu krytyki. Nie trzeba reagować niespokojnie i drastycznie na wszelkie słowo krytyki. Krytyka jest testem naszej wewnętrznej dojrzałości. Nie wszystko przecież jest w naszym byciu chrześcijanami na najwyższym poziomie. Mamy swoje zasługi, ale mamy też swoje winy i zaniedbania; mamy poczucie, że wciąż nie dorastamy do wielu spraw. Tej lekcji będziemy się stale czyli, gdyż ludzkie zawody i niespełnione nadzieje dotykają również samego Kościoła. Wielu ludzi jest rozczarowanych pewnymi wypowiedziami i postawami konkretnych ludzi Kościoła. Myślę, że w obliczu krytyki potrzebne jest duże poczucie dystansu do samego siebie i spokojny samokry­tycyzm. Wówczas zrodzi się więcej ufności do Boga, który nie potrzebuje tak bardzo naszych "podpórek", kiedy na siłę chcemy czegoś bronić. Przecież prawda broni się siłą samej prawdy! Prawda i nadzieja, którymi żyje Kościół, bronią się samą siłą tego, czym są. Nie możemy myśleć w taki spo­sób, że jeżeli zabraknie naszej reakcji, to zawali się Kościół i wszelkie jego sprawy. Trzeba mieć dużo spokoju w obliczu słów krytyki.

Nadzieja pomaga także rozwiązywać sytuacje kryzysowe w Kościele; w stosunku Kościoła do spraw publicznych, państwowych, pomaga dokonywać trudnych wyborów. Gdy wsłuchujemy się w głos sumienia, w głos nadziei, która jest w nas - uspokajamy się.

Jakie oblicze Kościoła jutra widzi Ojciec oczami nadziei?

Jego oblicze kształtuje się już dzisiaj. Kościół jutra musi być bliższy ludziom. Musi być mądrzejszy o mądrość, którą się wynosi nie tylko z sytuacji zniewolenia i totalitaryzmu, ale także z sytuacji trudnej wolności. Jako żywy organizm ludzi wierzących, mających nadzieję, Kościół musi mądrzeć tą mądrością, która umie rozeznawać duchowo, patrząc głębiej i dalej w świetle swojej wiary i nadziei. Musi być zdolny do ciągłego odnawiania się, do reformy; musi zachować po­stawę ufności do ludzi nawet wtedy, kiedy podejmują oni decyzje, które wydają się niesłuszne. Musimy być przygo­towani na różne ludzkie decyzje i ufać Bogu, który jest Pa­nem dziejów. on potrafi pisać prosto po krzywych liniach ludzkich decyzji.

Zapewne również tą nadzieją chrześcijaństwa jutra jest ruch ekumeniczny?

Nadzieja ekumeniczna wyraża się w pięknym i głębokim określeniu "Kościoły siostrzane". Trzeba więcej ducha po­jednania i braterstwa pomiędzy chrześcijanami. Wówczas mądrość chrześcijańska wielu Kościołów będzie więk­sza niż tylko wyznaniowa mądrość jednego spośród nich. Uczmy się od siebie nawzajem. Razem możemy lepiej roz­wiązywać problemy, przed którymi staje dzisiaj chrześci­jaństwo - w obliczu wyzwań nacjonalizmów, konfrontacji ideologicznych i wrogości ludzkiej. Zadaniem chrześcijań­stwa jest wnosić zaczyn pojednania, wzywać do przemiany ludzkiego serca i sposobu myślenia. Kościoły muszą się na­wracać także wzajemnie do siebie. Bez tego chrześcijaństwo nie zdobędzie się na dobre i wiarygodne słowo nadziei - na­dziei wypróbowanej, mądrej, ukazującej piękniejsze oblicze chrześcijaństwa pojednanego.

Nie znamy jutra, nie znamy planów Bożych. Może chrze­ścijaństwo jutra będzie się zmniejszać i kurczyć, może stanie się chrześcijaństwem diaspory. Niewykluczone, że dopiero wówczas będziemy starali się skuteczniej odnaleźć brater­stwo między sobą.

W jakimś stopniu to, o czym Ojciec mówi, już się dzieje. Znakiem czasu są odstępstwa od Kościoła na rzecz sekt roztaczających złudne nadzieje. Co z tym zrobić?

Odstępowanie ludzi jest dla nas ogromnym wyzwaniem, poważnym memento. Pytajmy: dlaczego odstępują? Py­tajmy: dlaczego kruszą się ludzkie nadzieje? Czy winę po­nosi tylko sekularyzacja? Czy tylko materializm praktyczny? Czy tylko niewiara? Niedawno austriacki kardynał Franz Kónig powiedział, że w Europie Zachodniej zaginęła już wiara w Boga osobowego. Co zostaje wobec tego? W tym sa­mym czasie przeróżne sekty łudzą człowieka poczuciem bez­pieczeństwa, ciepłem wzajemnych relacji międzyludzkich. To jest dla nas wyzwanie. Dlaczego nasze chrześcijaństwo stało się tak anonimowe i chłodne, że ludzie nie doświad­czają w nim braterstwa i ciepła? Nie możemy zrzucać winy tylko na odchodzących. Jest to przecież wezwanie także do przemiany w nas samych, do reformy naszych struktur, pa­rafii; do szukania nowych dróg, bycia chrześcijanami dzisiaj, dla ocalenia wielkiej nadziei chrześcijańskiej w ludziach. Wbrew New Age, który zdaje się roztaczać przed ludźmi szerokie nadzieje, ogłaszając nadejście ery postchrześcijańskiej - to przecież chrześcijaństwo jest religią nadziei.

W ostatnim czasie zostało nam dane ważne prze­słanie nadziei w książce papieża Jana Pawła ii Prze­kroczyć próg nadziei. Czy na koniec naszej rozmowy, w nawiązaniu do tych słów, chciałby Ojciec coś jesz­cze przekazać?

Tak, trzeba cieszyć się nadzieją, bo nasz Bóg jest Bogiem Nadziei! Trzeba, by nasze chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej chrześcijaństwem dającym nadzieję, otuchę, zachętę i poczucie sensu. Jesteśmy zobowiązani "zdawać sprawę z nadziei, która w nas jest", jak nas zachęca do tego apostoł Piotr (1 P 3,15). Trzeba pozostać człowiekiem nadziei także w sytuacjach kryzysowych, w okresach historii, które wydają się trudniejsze niż inne. Jest taki film o świętym Tomaszu Morusie, który nosi tytuł A Man For All Seasons (Człowiek na każdą porę). Chrześcijanin powinien być człowiekiem nadziei na każdą porę, zwłaszcza w latach niespokojnych i trudnych.

Tekst pochodzi z książki "Mądrość Serca: 18 rozmów o nadziei i miłosierdziu" ks. Wacława Hryniewicza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O. Wacław Hryniewicz: nadzieja nie jest matką głupich [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.