Reżyser "Spotlight" o nadziei dla Kościoła
Tom McCarthy - zdobywca Oscara za najlepszy film w 2015 roku mówi o swojej jezuickiej przeszłości, katolickiej rodzinie, skandalach pedofilskich i o papieżu Franciszku. Wywiad w polskim tłumaczeniu tylko na DEON.pl.
Reżyser otrzymał właśnie statuetkę Oscara za najlepszy film roku 2015, którym okazał się jego obraz "Spotlight". Film opowiada historię dziennikarzy gazety "Boston Globe" ujawniających aferę wykorzystywania seksualnego nieletnich w Kościele katolickim w Stanach Zjednoczonych.
Jeremy Zipple: Dziękujemy za możliwość rozmowy. Na łamach naszego tygodnika ukazała się recenzja twojego najnowszego obrazu "Spotlight". Głosy są bardzo pochlebne. Zwraca się uwagę na ogrom pracy, jaka została włożona w jego realizację.
Tom McCarthy: Jak zapewne wiesz, zostałem wykształcony przez jezuitów i wywiad ten jest dobrą okazją, by za to podziękować.
Jesteś absolwentem Boston College, tak jak ja.
Czy miałeś to szczęście poznać o. Billa Neenana SJ [długoletniego rektora Bostońskiej uczelni]?
Był pierwszym jezuitą, którego w ogóle poznałem.
To zabawne. Moja córka ma dwa i pół roku i gdy spotyka nową osobę, a ta się jej spodoba, to wita ją słowami "Cześć przyjacielu". Zupełnie tak samo jak o. Neenan, który tak nas pozdrawiał w kampusie.
Podczas studiów należałem do satyrycznej grupy teatralnej. Nazywaliśmy się "Nocny Koszmar Każdej Matki". Nagraliśmy krótki filmik, taką parodię o. Neenana, gdzie pokazaliśmy go, jak dokonuje drobnych kradzieży w szkolnych sklepikach i ucieka z piskiem opon swoim samochodem. To był absolutnie największy hit, jaki kiedykolwiek zrobiliśmy.
Ojciec Neenan był wspaniałą osobą z dużym poczuciem humoru. Ten człowiek wywarł wpływ na wielu ludzi.
"Spotlight" porusza wiele wątków. Mamy w nim studium nadużycia władzy w bardzo szczelnym środowisku; odkrywamy nadużycia seksualne wobec nieletnich przez grupę księży katolickich. Film ten to również swoisty "list miłosny" do wszystkich dziennikarzy śledczych. Z twojej perspektywy, co jest centralnym tematem filmu?
Myślę, że ważnym tematem mojego filmu, który czyni go aktualnym również dzisiaj, jest złożoność społeczeństwa oraz zagadnienie szacunku i poważania. Szczególnie w kontekście nadużyć instytucjonalnych, jak i jednostkowych.
Te rzeczywistości stoją niejako u podstaw dziennikarstwa śledczego, którego misją jest kontrolowanie wpływowych jednostek oraz całych instytucji. Gdy wybuchł skandal seksualny w archidiecezji bostońskiej, wszyscy pytaliśmy: "Jak do tego doszło? Jak to było możliwe?".
W całej tej sprawie Kościół okazał się złym aktorem, konkretnie archidiecezja bostońska, która zamieszana była w przestępstwo, zacierając ślady i nie robiąc nic, by podobny dramat nie wydarzył się powtórnie.
Myślę, że we wszystkich zamkniętych społecznościach (jeśli coś idzie nie tak) musimy zapytać samych siebie "co wiedziałem?", "co mogłem zrobić inaczej?". Jest w tym apel o odpowiedzialność cywilną, odpowiedzialność każdego obywatela z osobna. Podjęcie tych tematów sprawia, że mój film nie jest tylko o konkretnym nadużyciu władzy, ale staje się szerszym studium.
Zwróć uwagę, że odpowiedź wspólnoty katolickiej na ten dramat w dużym stopniu była pozytywna. Wciąż jestem z nią mocno związany poprzez więzy rodzinne i przyjacielskie. Dużo rozmawialiśmy na ten temat. Wielu ludzi, w moim wieku i trochę starszych, mówiło: "Wiesz, coś słyszałem o tych skandalach, ale nic z tym nie zrobiłem" lub "Może powinienem bardziej się tym zainteresować". Mój film porusza te kwestie, są one bolesne, bo przecież dotykają dzieci, które są dla nas najcenniejsze.
Myślę również, że ta dyskusja nie jest naszą prywatną sprawą. To problem o wiele szerszy, o międzynarodowym wymiarze. Powód, dla którego sięgnąłem po ten temat, był taki, że ja przecież doskonale znam wspólnotę katolicką, wiem, jakie wspaniałe rzeczy robi. Znam wspaniałych ludzi. Właśnie wspominaliśmy naszego ulubionego kapłana ojca Neenana. I właśnie w takich dobrych miejscach, pośród dobrych ludzi, mogą wydarzać się straszne rzeczy.
Jak to się dzieje? Odpowiedź na to pytanie staram się ukazać w filmie: Kościół jest instytucją prowadzoną przez ludzi, którzy są przecież grzeszni i upadają. I dlatego każdy z nas powinien trwać w postawie czujności. I to jest nasza odpowiedzialność. Nie tylko postępować zgodnie z zasadami i przykazaniami, ale również włączać się w życie wspólnoty. To właśnie sprawia, że ten film jest dla mnie bardzo ważny, zarówno jako dla opowiadającego historię, ale również jako dla prywatnej osoby.
Przed paroma dniami ponownie oglądnąłem twój film wraz z moimi przyjaciółmi z Boston College. Żaden z nas nie wychowywał się w Bostonie, a mimo to obraz wywołał w nas niemal fizyczne cierpienie. Rozpoznawaliśmy przecież ukazywane miejsca, znaliśmy osobiście osoby, o których była mowa. Dla ciebie, jako osoby dorastającej w tym mieście, musiało to być jeszcze boleśniejsze doznanie. Byłeś częścią tej wspólnoty - irlandzkich katolików mieszkających w Bostonie. Czy możesz o tym więcej opowiedzieć? W jaki sposób twoje osobiste doświadczenia wpłynęły na tworzenie filmu?
Warto pamiętać, że film ten nie jest czarno-biały. Nie opowiada historii tylko jednej, złej osoby. W pewien sposób jest to opowieść o wielu ludziach dobrej woli, których dobre intencje źle się skończyły.
Jest w tym pewna instynktowna reakcja, którą doskonale znam, by chronić instytucję. I czy to jest Kościół katolicki, twoja szkoła średnia czy uniwersytet lub redakcja, mechanizm zawsze jest ten sam. I trzeba przyznać, że jego podstawy są dobre. Silne poczucie wspólnotowości, odpowiedzialność za członków danej grupy.
Nie powinno to jednak przysłaniać naszego głębszego wyczucia tego, co jest słuszne i prawe. Jest tutaj bardzo cienka linia. W tym wszystkim rola dziennikarstwa jest bardzo istotna. Jeśli dziennikarz staje na wysokości zadania, to jego praca może pełnić rolę oświecającą, pozwala spojrzeć na sprawę bardziej obiektywnie. Będąc częścią zamkniętej społeczności, ciężko stanąć obok i spojrzeć na sprawy obiektywnie.
Gdy tracimy tę wolność, złe rzeczy mogą się wydarzyć.
Myślę, że mam dystans do mojej byłej uczelni Boston College, również pewną wolność wobec wspólnoty katolickiej, choć łączą mnie z nią silne więzi. Po ukończeniu studiów przeprowadziłem się do Chicago i zamieszkałem w sąsiedztwie wspaniałej bazyliki we wschodniej części miasta. Poznałem wówczas wspaniałego kapłana. Był on w podobnym do mojego wieku. Często rozmawialiśmy na różne tematy, odwiedzał mój dom.
Ostatecznie to on pobłogosławił moje małżeństwo. Był bardzo ważną osobą w przeżywaniu mojej wiary. Niestety zmarł nagle, zostawiając wielką pustkę w sercach ludzi, którzy go znali. Rozmawialiśmy o skandalach w Kościele, pytaliśmy, dlaczego sprawy poszły niewłaściwym torem, podejmowaliśmy temat władzy biskupów oraz polityki Kościoła katolickiego. Czułem, że mam możliwość porozmawiać nie tylko z kimś kompetentnym, ale również mającym osobisty wgląd w poruszane tematy.
Myślę, że moim zadaniem jako reżysera jest ukazanie sprawy w sposób jak najbardziej uczciwy i przejrzysty, dodatkowo sprawny, tak by przedstawić dwie strony problemu. Wiesz doskonale, że sprawa budzi ogromne emocje i jest bardzo skomplikowana. Myślę, że pomocne w tym wszystkim było spojrzenie na sprawę oczami dziennikarzy, którzy z jednej strony zafascynowani są potencjałem dziennikarskim odkrytego skandalu, a równocześnie, jako członkowie tej wspólnoty, przerażeni tym, co ujawnili.
Oboje twoi rodzice są gorliwymi katolikami. Czy trudne było dla nich, że syn robi krytyczny film o tak drogim im Kościele?
- Prawdę powiedziawszy, to mieliśmy wspaniałą rozmowę. Zaczęliśmy mówić o skandalu seksualnym, po jakimś czasie zorientowałem się, że dla moich rodziców była to pierwsza okazja, by w ogóle podjąć ten bolesny problem. Mam wspaniałych rodziców, to świetni ludzie i dobrzy katolicy.
Troszczą się o swoją wiarę, dbając o nią, a nie tylko o niej mówiąc. Ich wiara miała duży wpływ na nasze wychowanie.
Jednak zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie rozmawiali głębiej o skandalach seksualnych w naszej archidiecezji. I szczerze mówiąc, nie dziwię się temu. Kto by chciał o tym rozmawiać. To bardzo trudna i bolesna rzecz. Jednakże podejmując te ciężkie tematy, możemy być pewni, że robimy wszystko, by podobne dramaty nie wydarzyły się w przyszłości. Myślę, że ta nasza rozmowa była ważna i moi rodzice widzą to teraz. Niestety mój ojciec zmarł, zanim ukończyłem film. To była dla mnie wielka strata. Mój ojciec był najwspanialszą osobą, którą spotkałem w życiu.
Moja mama natomiast wzięła udział w pokazie premierowym i szczerze mówiąc, było to dla niej bardzo trudne doświadczenie. Myślę, że w pewien sposób mogła być przytłoczona tym, co działo się wokół filmu, i była wewnętrznie rozerwana między odczuwaną dumą z osiągnięcia syna a bolesną treścią, jaką ukazałem. Przed rozpoczęciem seansu powiedziała mi: "Muszę jeszcze to przemyśleć" i wróciła do domu, nie obejrzawszy mojego filmu. Później okazało się, że jej przyjaciółki ze wspólnoty widziały film. Również opiekun grupy o. Jack specjalnie wybrał się do Nowego Yorku na pokaz przedpremierowy.
Film zrobił na nim bardzo pozytywne wrażenie. Po powrocie do Bostonu powiedział do mojej mamy: "Rozumiem, że oglądanie tego filmu jest bolesne, jednak warto go zobaczyć. To ważny obraz". Ten człowiek jest w moim rozumieniu wielkim księdzem. Podczas seansu trzymał moją mamę za rękę, nie było już mojego ojca, a on na pewno by się tak zachował. To był wspaniały gest.
W zeszłym tygodniu odwiedziłem moją mamę wraz z żoną i dziećmi. Poszliśmy do kościoła, a po mszy porozmawiałem z o. Jackiem. To był bardzo ważny dla mnie moment. Moje filmy są dla publiczności. Najnowsze moje dzieło jest w równym stopniu dla katolickiego odbiorcy, jak i dla każdego innego widza. Moja mama wybrała się jeszcze parę razy na ten film, z różnymi grupami swoich przyjaciół. Zawsze po seansie towarzyszyła im dobra wymiana myśli. Bardzo mnie to cieszy, bo nie chciałbym, by moja mam cierpiała z powodu mojego filmu.
Obecny papież, Franciszek, wydaje się człowiekiem otwartym na reformy i zmiany. Wspomniałeś w poprzednim naszym wywiadzie, że problem wykorzystywania seksualnego nieletnich przez księży "nie zniknie, nie można się pozbyć problemu, który istniał przez tak długi czas". Czy papież Franciszek daje ci w tym względzie jakąś nadzieję? Czy są jakieś powody do optymizmu?
Szkoda że mój ojciec nie mógł spotkać papieża Franciszka. Bardzo bym tego chciał. Mam wiele pozytywnych uczuć wobec tego człowieka. Myślę, że ma on bardzo dalekowzroczne myślenie, jednoczące, postępowe. Prawdziwie reformatorski duch. To bardzo ekscytujące. Myślę, że jego wizyta w Stanach była istotna na wielu poziomach.
Słowa są wspaniałe. Wszyscy jednak wiemy, że słowa są tylko słowami, dopóki nie zobaczymy konkretnych zmian. Podtrzymuję to, co powiedziałem w poprzednim wywiadzie. Nie sądzę, by problem tej wagi mógł być rozwiązany w jedną noc. Ta jedna noc trwała niemal 10 lat. Na zawsze musimy pozostać czujni, by podobne dramaty nie przytrafiły się żadnemu dziecku na świecie. Myślę, że papież, jak większa część wspólnoty katolickiej, jest szczerze oddany tej sprawie.
Uważam również, że ofiary tych strasznych rzeczy powinny być usłyszane. Nie tylko ich historie, ale również prawo do transparencji i konkrenego działania. To jest jednak trudne dla takiej instytucji, jaką jest Kościół katolicki, który często nie działa w sposób transparentny, pozostając zupełnie bezkarnym. Na dnie serca jestem jednak optymistą i wierzę, że zmiana jest możliwa.
Obraz "Spotlight" o dziennikarzach "Boston Globe", którzy ujawnili aferę pedofilską w amerykańskim Kościele zdobył Oscara za najlepszy film - nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej. Wywiad został przeprowadzony w listopadzie zeszłego roku i pierwotnie ukazał się na łamach jezuickiego tygodnika America Magazine. Tłumaczenie Jarosław Mikuczewski SJ
Skomentuj artykuł