S. Michaela Rak: miłość i moja świętość jest odpowiedzią na każdy kryzys

S. Michaela Rak: miłość i moja świętość jest odpowiedzią na każdy kryzys
(fot. youtube.com)

Jeśli mówimy, że mamy w domu, w relacjach, czy w pracy „kocioł”, to pamiętajmy, że trzeba go wypełnić żywą wodą - wodą święconą, a nie żrącym kwasem. Podobnie jest z Kościołem jako instytucją - mówi s. Michaela Rak, inicjatorka i dyrektorka Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, nominowana do nagrody "Okulary ks. Kaczkowskiego. Nie widzę przeszkód”.

Magda Fijołek: Oprócz teologii, skończyła Siostra prawo. Jak to się stało, że zainteresowała się Siostra tematem hospicyjnym? Nie miała Siostra pokusy, by wybrać „łatwiejszą”, np. naukową ścieżkę?

DEON.PL POLECA

Michaela Rak: Pan Bóg daje nam to, czego pragniemy, ale w formie, w której sobie tego nie wyobrażamy. Od dziecka w głębi serca nosiłam ludzi chorych, samotnych i biednych, chcąc im służyć. Na przełomie dziecięctwa i młodości marzyłam, by zostać lekarzem, a później pojawiła się droga powołania... To nie była sprawa jasna i prosta. Rozeznałam jednak, że życie zakonne to moja ścieżka. Czułam wdzięczność Bogu, że wszystko to zbliżało mnie i do Niego, i do ludzi. Kiedy dowiedziałam się, że w Gorzowie Wielkopolskim otwierane jest hospicjum, i że jestem tam potrzebna, od razu powiedziałam „tak”. Dzięki temu wszystkie te płaszczyzny: prawa, teologii i pomocy chorym wypełniły się. Jeśli jest w nas otwarta przestrzeń zaufania na pomysł Boga, to On daje nam wszystko to, czego pragniemy, a nawet więcej - i uszczęśliwia człowieka.

A jak to się stało, że trafiła Siostra do Wilna?

Pojawił się pomysł, by kolejne hospicjum otworzyć właśnie tam, na Litwie. Do tego, by podjąć to wyzwanie, zmotywowała mnie postawa związanego z Wilnem bł. ks. Sopoćki. Czułam, że chcę się zbliżyć do jego postaci, a Wilno było do tego idealną okazją. Ale nie było tak łatwo od początku. Przełożona zwracała mi uwagę na to wołanie o hospicjum, na słowa tamtejszego kardynała o potrzebie stworzenia hospicjum, ale ja wtedy egoistyczne zwracałam uwagę, że nie mogę zostawić Gorzowa, moich chorych, planów i wyzwań… Wiedziałam, że wyjazd do Wilna to porzucenie tego, co mam. A do tego bałam się wyzwania, jakie niesie ze sobą ziemia litewska: misja hospicyjna nie była tu w ogóle znana, nie istniało nawet takie słowo jak „hospicjum”. Do tego dochodziły obawy o bariery narodowościowe, historyczne... Czułam wielką niemoc, myślałam, że tego nie udźwignę. Zabrakło mi wtedy tej ufności wobec Boga. Ale to był rok beatyfikacji błogosławionego ks. Sopoćki - przykład jego życia, choć w innej przestrzeni, łączył się z tym, co przeżywałam. Ks. Sopoćko też miał wątpliwości dotyczące objawień św. Faustyny, ale wiedział, że nie może ich zignorować, że musi zawalczyć. Dzięki jego odwadze mówimy dziś o kulcie miłosierdzia na całym świecie. Ks. Sopoćko wchodząc na tę drogę realizacji planu Bożego, poruszał się w ciemnej codzienności. Był on dla mnie filarem - także w przestrzeni ludzkiej: on też ciągle mierzył się z jakimś płotem, murem, brakiem wsparcia i zaufania. Ale potrafił przemienić krzyż w moc nadziei i realizacji woli Bożej, która uszczęśliwia i niesie zbawienie dla innych. To było dla mnie światłem, by powiedzieć: "Jadę do Wilna".

Wiem, że pamiątkową izdebkę w Wilnie, w której mieszkał ks. Sopoćko nazywa Siostra „Betlejem i Nazaretem kultu Bożego Miłosierdzia”. Dlaczego?

Bo dotykamy tutaj słabości ludzkiej, braku przestrzeni, w której czulibyśmy się zabezpieczeni z każdej strony. Jezus urodził się w grocie betlejemskiej - władca wszechświata przyszedł na ziemię w sytuacji totalnej bezradności, samotności i wykluczenia. Grota, chłód, zimno, brak miejsca - a przecież powiedzielibyśmy, że Bóg musi mieć warunki! Przyjmując własne ograniczenia, przyjmujemy też to, o czym mówiła Maryja: "Oto ja, służebnica pańska" - jeśli służę Bogu, to nie wystraszę się Betlejem. Betlejem, które daje triumf i chwałę, ale za cenę cierpienia, ubóstwa, samotności, a nawet i śmierci. Jezus na krzyżu nie był dramatem, bo na krzyżu nic się nie skończyło, ale dopiero zaczęło. Musimy być tego świadomi i w tym "Jezu, ufam Tobie" przejść przez to, co trudne, co utożsamiane z krzyżem. 

Kim są Wasi podopieczni?

To osoby ciężko chorujące, a przy tym różnych wyznań i religii: katolicy, prawosławni, protestanci, ale i wyznawcy judaizmu i islamu. Są także ludzie, którzy z bólem mówią: nie dotykam Boga, chyba jestem niewierzący. I my też wchodzimy w tę przestrzeń "chyba", "nie wiem", by przemienić to w mocne "tak". W miłości tworzymy jednak jedność, niezależnie od narodowości, wyzwania czy wielkości wiary.

Jeśli jest w nas otwarta przestrzeń zaufania na pomysł Boga, to On daje nam wszystko to, czego pragniemy, a nawet więcej - i uszczęśliwia człowieka.

Obecnie trwają prace nad stworzeniem drugiego hospicjum, tym razem dla dzieci. Na jakim etapie jesteście? 

W tej chwili funkcjonuje dział domowy hospicjum dziecięcego. Mamy pod opieką trójkę dzieci - to misja hospicyjna realizowana dla dzieci, ale w warunkach ich domu rodzinnego. Trwają jednak prace dotyczące rozbudowy, będzie więc i oddział stacjonarny. Przed nami też wyzwania natury formalno-prawnej. Planujemy otwarcie i uroczyste poświęcenie tego oddziału na dzień 15 lutego - kilka dni wcześniej obchodzimy Światowy Dzień Chorych, a 15 lutego to imieniny Faustyny i wspomnienie w Kościele bł. księdza Sopoćki. Jesteśmy na etapie wykończeniowym, ufam, że wszystko nam się uda. 

Co jest najtrudniejsze w towarzyszeniu osobom chorym i umierającym? Wyobrażam sobie, że w tym ogromie cierpienia słowa "Jezu, ufam Tobie" mogą przychodzić z trudem…

Chyba to, że nie da się wypisać jednej recepty dla wszystkich istnień. Każdego człowieka traktujemy inaczej: dla jednej osoby "Jezu, ufam Tobie" będzie momentem startu do przejścia przez kolejne etapy choroby, dla innej pojawi się dopiero w połowie tego maratonu, a jeszcze inni wyszepczą te słowa na koniec życia... Dla nas, ludzi hospicjum, przestrzenią, do której wychodzimy jest wyjście do chorego, chęć usłyszenia całej jego przestrzeni życiowej. I tę chorobową, i psychologiczną, i duchową, i religijną... Wspomagamy ręce i serca ludzi, którzy są specjalistami w poszczególnych dziedzinach, łączymy się we wspólnym mianowniku człowieczeństwa. Jeśli ktoś jest silny, to niech użyje swoich ramion, by pomóc drugiemu. To wszystko nie działa jak "enter" na klawiaturze, ale jest procesem, czasem długim. Jesteśmy z człowiekiem na każdym etapie jego życia - ale to nie jest automatyczne działanie, a wspierające towarzyszenie. 

Jakiś czas temu rozmawiałam z franciszkaninem o. Mateuszem Stachowskim, który posługuje w Wilnie jako egzorcysta i podzielił się taką ciekawą refleksją dotyczącą żyjących na Litwie katolików - że ci ludzie mają bardzo otwarte serca na Słowo Boże, że są „wdzięcznymi” uczniami. Czy Siostra podziela tę opinię?

Coś w tym jest - emocjonalnie i mentalnie ci ludzie są bardziej otwarci, niż społeczeństwa Zachodu. Na polu chłodnego rozumu panuje przeświadczenie i wiedza, do czego prowadziły nas czasy, w których uznano, że nie ma Boga. Ludzie, którzy doświadczyli pustki, niejako w odruchu samoobrony, chcą wypełnić tę pustkę mocą Bożą. Drugi człowiek jest obrazem Pana Boga. W krajach Europy Wschodniej panuje duże pragnienie wypełnienia życia Bogiem, przylgnięcia do wartości, poszukiwania ich. Dla nas, chrześcijan, to ważne, by napełnić drugiego człowieka prawdą naszego życia w Bogu, a nie fikcją czy makijażem. Tutaj sytuacja jest prosta: ludzie albo widzą, że ktoś jest Bogu bez reszty oddany, albo szukają tego „płynu”, który wypełni ich pustkę, gdzie indziej. Tu u nas na Litwie doświadczam poszukiwania świadków Boga przez ludzi doświadczających głodu tego świadectwa.

W Polsce często nie doceniamy licznych wspólnot, kościołów, księży.

Trzeba spojrzeć na te elementy istnienia w społeczeństwie przez pryzmat przemijalności. Powiedzieć sobie, że Kościół to konkretnie jestem ja; to nie tylko instytucja, ale ja, ty, my. To my jesteśmy Kościołem i w samych sobie musimy przetrawić te obszary misji, jaką mamy jako chrześcijanie. Wartość czegoś doceniamy jednak dopiero wtedy, gdy to coś tracimy. Jak nasi pacjenci, którzy zwracają uwagę na relację z rodziną dopiero w czasie choroby - bo wcześniej była praca, pieniądze, cała ta przemijalność mody, która dziś jest na topie, a jutro się ją wyrzuca. Ważna jest perspektywa, skąd jestem, dokąd zmierzam i co z tego świata wyniosę.

Problemy były zawsze: jeśli na dwunastu apostołów mamy jednego zdrajcę, to procentowo jest to duży odsetek. Jeśli nikt nie broni Jezusa, gdy biorą go na ukrzyżowanie, jeśli pojawia się ludzka słabość, to widać, że to było, jest i będzie w przyszłości.

A jak z perspektywy litewskiej wygląda obecna sytuacja Kościoła w Polsce? Jesteśmy w obliczu dużego kryzysu, który skutecznie nadweręża zaufanie do naszych hierarchów… Jak Siostra widzi to, obserwując to wszystko nieco z boku?

Szczerze mówiąc, mam w sobie wewnętrzny spokój. Problemy były zawsze: jeśli na dwunastu apostołów mamy jednego zdrajcę, to procentowo jest to duży odsetek. Jeśli nikt nie broni Jezusa, gdy biorą go na ukrzyżowanie, jeśli pojawia się ludzka słabość, to widać, że to było, jest i będzie w przyszłości. Zachowuję spokój, który daje mi motywację, bym to ja sama poprzez świadectwo swego życia i modlitwy oraz ofiary za innych oddawała się Bogu. Bym oddawała się drugiemu człowiekowi, w przestrzeni duchowo-religijnej, by nie był zdrajcą i nie uciekał. Często modlę się takimi słowami: ”Nie daj mi Boże, bym traciła oszczędzając, ale zyskiwała rozdając". To świadomość tego, co daje mi Bóg i dobra, jakie przychodzi przez rozdanie siebie. Jeśli mówimy, że mamy w domu, w relacjach, czy w pracy „kocioł", to pamiętajmy, że trzeba go wypełnić żywą wodą - wodą święconą, a nie żrącym kwasem. Podobnie jest z Kościołem jako instytucją. Wierzę, że to miłość i moja świętość jest odpowiedzią na każdy kryzys.

Za swoją działalność hospicyjną i charytatywną została Siostra uhonorowana wieloma odznaczeniami - m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Niedawno była Siostra również nominowana do Okularów ks. Kaczkowskiego. Jak przyjęła Siostra wiadomość o tej nominacji?

Z ks. Kaczkowskim znaliśmy się i często spotykaliśmy się przy okazji wydarzeń związanych z pełnieniem misji hospicyjnej. Te Okulary, nagroda jego imienia, bardzo mnie wzruszają - bo są symbolem, wezwaniem, byśmy w tej codziennej „ślepocie” na potrzeby innych założyli w końcu okulary i przejrzeli. Byśmy nie skupiali się tylko na sobie samych, ale byśmy byli ludźmi dalekowzrocznymi: patrzącymi dalej, szerzej, głębiej. To zresztą staramy się realizować w naszej misji hospicyjnej. Tylko wtedy możemy być obrazami Boga tu i teraz.

Pamiętam nasze spotkanie w Warszawie. Może nie wypada się tym chwalić, ale „przyłapała” mnie siostra na paleniu papierosa. Zamiast reprymendy, usłyszałam szczere i uśmiechnięte: „miłego palenia”. Zamurowało mnie, bo nie spodziewałam się takich życzeń od siostry zakonnej.

(śmiech) Może to dlatego, że zawsze patrząc na drugiego człowieka, chcę dostrzec dobro. Jeśli palisz, to widocznie jakoś tego potrzebujesz - jeśli poprosiłaby mnie Pani o rozmowę na temat palenia, to może byśmy wówczas usiadły i pogadały o tym, co jest złe w paleniu i dlaczego nie warto tego robić.  Ale najpierw trzeba zatrzymać się przy człowieku, patrząc na obraz Jezusa Miłosiernego, adorując Jezusa w Najświętszym Sakramencie i prosząc, by to Jezus prowadził moje ścieżki. Jednocześnie proszę Go, bym umiała patrzeć na człowieka Jego spojrzeniem i bym szła z tym człowiekiem w Jego kierunku, Jego drogą, a nie drogą swojego egoizmu.

To na koniec spytam, jak można Wam pomóc?

Można nas znaleźć na stronie hospicjum (www.hospisas.lt) Jest też współpracująca z nami Fundacja Aniołów Miłosierdzia i utworzony przez nich mostdonieba.pl. Tam szczegółowo opisujemy naszą działalność i informujemy o możliwych formach wsparcia. W tej chwili każda złotówka będzie przeznaczona na utrzymanie i rozbudowę działu hospicjum dziecięcego. Wybudować to bowiem jedno, ale utrzymać, zapłacić personelowi, etc. - to sztuka i wyzwanie. A my wszystko, co robimy, i dorosłym, i dzieciom, robimy za darmo. Za miłość się nie płaci. Miłość się daje.

* * *

Michaela Rak - siostra Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, absolwentka teologii i prawa. Swoją działalność hospicyjną rozpoczęła w Gorzowie Wielkopolskim i kontynuowała ją m.in. w Mińsku, Kaliningradzie i Berlinie. Od 2008 r. posługuje w Wilnie, gdzie powołała pierwsze na Litwie Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. Za swoją działalność otrzymała nominację do po raz pierwszy przyznanej w tym roku Nagrody Okulary ks. Kaczkowskiego „Nie widzę przeszkód”.

Dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Są takie momenty, kiedy brakuje nam tchu.
Są takie chwile, kiedy nie mamy już na nic sił.
Są takie dni, kiedy trudno nam dostrzec nadzieję.

Nadziejnik, który trzymasz w swoich rękach, jest właśnie...

Skomentuj artykuł

S. Michaela Rak: miłość i moja świętość jest odpowiedzią na każdy kryzys
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.