Wołać głośno jak niewidomy żebrak
Każdy fragment Ewangelii stwarza nam szansę spotkania z naszym Panem i Zbawicielem – Jezusem Chrystusem. Opisy uzdrowień są w tym względzie wyjątkowo „użyteczne”. Dziś inspiruje nas i poucza przykład niewidomego żebraka. Łukasz mówi o jakimś niewidomym, zaś św. Marek mówi o nim z imienia; brzmi ono Bartymeusz (por. Mk 10, 46).
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Odpowiedział: Panie, żebym przejrzał. Jezus mu odrzekł: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18,35-43).
Nie tylko Bartymeusz
Niewidomy Bartymeusz zaznał nędzy życia w stopniu wyjątkowym. Oprócz niewidzenia i biedy doświadczał też gorzkiego smaku lekceważenia i odrzucenia. Czuł się też napiętnowany, gdyż kalectwo według ówczesnych potocznych przekonań żydowskich świadczyło o winie moralnej, jego własnej lub jego przodków. Nic dziwnego zatem, że na widok kogoś takiego tylko nieliczni okazywali współczucie, zaś większość odwracała głowę i szerokim łukiem omijała nieszczęśnika.
Wczuwając się w trudny los Bartymeusza, mamy być może chęć zdystansować się i powiedzieć sobie, że nasz los nie jest tak marny! W końcu miewamy się dużo lepiej; mamy oczy, nie żebrzemy... Mamy tyle dóbr i zabezpieczeń...
Jeśli jednak popatrzeć głębiej, to okazuje się, że wszystkie biedy i choroby ciała ludzi opisanych w Ewangeliach – mają swój „odpowiednik” w biedach i chorobach naszych dusz, naszych serc. Tak naprawdę wszystkich nas dotyka w tym życiu jakiś stopień czy odmiana duchowej ślepoty, paraliżu, trądu i głuchoty. A z czasem odkrywamy i to, że nasza duchowa ślepota, paraliż, trąd i głuchota mają swoje źródło w grzechu. A więc w czymś najokropniejszym!
Tak, grzech jest najokropniejszy, gdyż oznacza zerwanie więzi z Bogiem. Grzesznik odmawia Bogu posłuszeństwa i wiary w Jego Dobroć. Nie ufa też Jego Miłości i Wszechmocy. Tkwienie w grzechu oznacza de facto, że odwracamy się od Boga i egzystujemy jako „zakrzywieni ku sobie” (św. Augustyn), a także ku samej tylko doczesności.
To dobrze, że my (w odróżnieniu od niewidomego żebraka) cieszymy się zdrowymi oczami ciała i dobrym słuchem, ale i tak mamy powody, by pytać siebie, jak funkcjonują oczy i uszy naszych dusz. I co tak naprawdę widzimy i pojmujemy ze świętej Tajemnicy Boga Trójjedynego, z Tajemnicy Jezusa Chrystusa? A także z tajemnicy człowieka?
Poważne wejście w świat czterech Ewangelii – choćby za sprawą codziennej kwadransowej lektury Pisma Świętego – dość szybko uświadamia nam, że daleko nam do patrzenia jak Jezus i widzenia jak On. Czujemy to może najbardziej, gdy konfrontujemy się z Przykazaniem Miłości, to znaczy z ogromem Miłości zaofiarowanej nam przez Boga i z wielką miarą, którą my winniśmy „mierzyć” naszą miłość do Boga, bliźnich i do siebie.
To prawda, im dłużej przestajemy z Jezusem, tym bardziej On nas fascynuje i do Siebie pociąga, ale też pokazuje nam dzielący nas od Niego dystans, gdy chodzi o widzenie wszystkiego tak jak On; postępowanie tak jak On! I radowanie się Bogiem Ojcem – jak On!
Nasza żebranina
A co do żebrania – to też nie jesteśmy „lepsi” od żebrzącego Bartymeusza.
Wprawdzie materialnie miewamy się znacznie lepiej niż on, jednak w sensie duchowo-psychicznym zachowujemy się nierzadko jak żebracy! Zamiast radośnie i bezpiecznie mieszkać w domu Słowa Bożego, to wyruszamy na drogi świata, który chorując na „kompleks Boga” (Richter), próbuje epatować nas bogatą ofertą technicznej cywilizacji. Jedni wyruszają jako bogaci konsumenci, inni (większość) jako raczej ubodzy i niemal żebrzący...
Co to dokładniej i praktycznie oznacza? – Odpowiedzi łatwo znajdziemy sami... Ja wspomnę o wielkich i natrętnych pokusach naszej cywilizacji coraz bardziej „obrazkowej”. Nam ludziom, do dna duszy ubogim w Boga, grozi to, że będziemy przesiadywać przed telewizorem, skakać z kanału na kanał, czy także „oblatywać” pół świata z pomocą sieci Internetu..., a wszystko po to, by – jak nam się wydaje – znaleźć to, czego nam brakuje do szczęścia...
Często (właściwie z reguły) bywa jednak tak, że choć szukamy, to nie znajdujemy. I nadal odczuwamy pustkę, której – jeśli nie na serio nie zauważymy przechodzącego Jezusa – będziemy próbować zaradzić w kolejnym (może trochę innego rodzaju) „seansie” żebrania.
Są oczywiście jeszcze inne formy żebrania: na przykład w międzyludzkich relacjach (czy raczej w niegodnych osoby układach), kiedy to za odrobinę uznania potrafimy zapierać się swoich poglądów (religijnych czy choćby tylko politycznych, gdy są „zbyt” prawe).
Czasem z lęku przed niewiadomą reakcją grupy, nie przyznajemy się do wiary i jasnych zasad moralnych. Niekiedy potrafimy komuś schlebiać czy przemilczać prawdę, byle tylko w zamian zyskać trochę aplauzu czy też oszczędzić sobie ryzyka wpisanego w bycie świadkiem poznanej prawdy o Bogu, który jest godny umiłowania Go ponad wszystko.
Byłoby dobrze w czasie osobistej modlitwy powiedzieć szczerze – sobie i Jezusowi, jak to jest z naszym widzeniem i ślepotą, bogactwem i żebraniem. Niestety, bardzo pozorne bywa nasze bogactwo... Jest w nas tyle odczucia nędzy i form żebrania...
Niech nasze braki nie zamykają nam ust i nie onieśmielają, lecz przyprowadzają nas do Jezusa.
Nie wstydźmy się wołać jak Bartymeusz: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”
Dotrzeć do Jezusa mimo utrudnień
Warto podkreślić, że Bartymeusz był pozbawiony wzroku i wielu innych dóbr, ale słuch miał dobry. Uważnie i z otwartym sercem nasłuchiwał, co wokół mówiono o Jezusie. Zasłyszane świadectwa o dobroci i mocy Jezusa wzbudziły w nim niezachwianą ufność. Czekał na sposobność, żeby móc osobiście poprosić Jezusa o ratunek! A „gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” – Tej okazji nie przepuścił. Nie bał się, że się ośmieszy. Wołał na całe gardło. Wszystko postawił na jedną kartę!
Jego ufna wiara napotkała jednak na wielką przeszkodę. Była to przeszkoda zewnętrzna. Ewangelista mówi, że „ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł”. Tak, ci „na przedzie” okazali się niewrażliwi na kogoś najbardziej potrzebującego. Im wystarczyło to, że sami byli blisko Jezusa. Była to jednak bliskość (może nie u wszystkich) raczej tylko fizyczna, zewnętrzna. Na razie dzielił ich jeszcze wielki dystans od Serca Jezusa. A ono jest zawsze wrażliwe na wołanie o pomoc. Na każde wołanie. Bez najmniejszego wyjątku.
Niewidomy nie dał się zbić z tropu, „lecz jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Użył całej swojej energii, by zostać usłyszanym. Był pewny, że gdy Jezus usłyszy jego prośbę, to na pewno zatrzyma się i pomoże również jemu.
Rzeczywiście Jezus „przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił?”. – Tym samym Jezus potwierdził, że przyszedł do tych, „którzy źle się mają” (Łk 5, 31).
Tylko ci „na przedzie” uznali, że „przypadek” Bartymeusza jest beznadziejny i niewart uwagi Jezusa. Potwierdzili oni zdumiewający kontrast: ten mianowicie, że Bóg Ojciec w swoim Synu Wcielonym z wielką miłością szuka każdej owcy zagubionej; z wielką delikatnością zwraca się do „źle się mających”, zaś my ludzie, będąc niedouczonymi uczniami Jezusa, potrafimy „znakomicie” utrudniać – sobie i innym – dostęp do zbawczej mocy Jezusa. Brak wiedzy o Bogu i brak wiary w Jego Dobroć ukrywamy pod pięknym pozorem czegoś w rodzaju pokory. Mówimy, że ktoś czy też my sami nie zasługujemy na całą uwagę Jezusa Chrystusa. Tymczasem zasługujemy! Bóg tak nas widzi i tak stanowi!
Jak ja reaguję na trudne sytuacje – własne i bliźnich?
Czy nie oceniam ich jedynie z pozycji własnej bezradności (a głębiej patrząc: niewiedzy i niewiary)? Ile osób uznałem w życiu za przypadki beznadziejne i nic im nie zaofiarowałem? Może ani jednym słowem nie wspomniałem o Jezusie jako potężnym Panu i życzliwym Zbawicielu?
Może przede wszystkim siebie samego traktowałem – jako przypadek beznadziejny? Może wiele lat było tak, że zamiast rozpalać ogień miłości, wiary i zaufania do Jezusa, to poddawałem się smutkowi? Może posuwałem się znacznie dalej w destrukcji własnej osoby, pogrążając się w rozpaczy czy nawet w jakiejś formie targając się na dar życia?
Zrzucić płaszcz
Wymowne i swoiście piękne jest to, że (jak zauważa św. Marek) niewidomy „zrzucił ze siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa”. Uderza jego pośpiech i to, że użył całej swej energii, by jak najszybciej dotrzeć do Jezusa. Można powiedzieć, że mając najlepsze przeczucia, biegł ku nowemu rodzajowi życia, które da mu Jezus...
Wszyscy potrzebujemy działań i zachowań Bartymeusza, także tych: zrzucił płaszcz, zerwał się, przyszedł do Jezusa... A „zrzucić płaszcz” – oznacza (oprócz sensu dosłownego): zrzucić czy porzucić te wszystkie postawy i nawyki, które odwodzą od Jezusa i utrudniają pójście Jego drogą, razem z Nim do Ojca. Jest to zadana praca duchowa.
Ważne jest to, żeby tę pracę duchową wykonywać nie tylko np. w czasie rekolekcji i jakoś tam od święta, ale i w codzienności, na co dzień. Oczywiście nie jest to łatwe, by konsekwentnie zrzucać płaszcz nawyków „starego człowieka” w nas. Nie jest łatwo codziennie rozstawać się z tym, co stary człowiek w nas pamięta jako rzecz przyjemną i korzystną, choć według Dekalogu i Ewangelii wysoce niepoprawną, niemoralną.
Św. Paweł powie, „że co się tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” (Ef 4, 22-24).
Gdy coś w życiu duchowym wydaje się nam trudne czy bardzo trudne (wręcz niemożliwe), to warto przypominać sobie i pamiętać, że jednak wszyscy mamy wolną wolę, a ta wolna wola bardzo wrażliwa jest na dobro; więcej nawet: jest nasza wolność fundamentalnie skierowana przez Stwórcę ku Dobru, ku dobru prawdziwemu (a nie iluzorycznemu, pozornemu tylko).
Dodajmy, że faktem jest i to, że niejednokrotnie doświadczamy wewnętrznej niewoli. Bywa, że „coś” nas zniewala. Coś nas (w potocznym znaczeniu tego słowa) opętuje!
I tu – oprócz osobistego (zresztą bardzo potrzebnego) silenia się na bycie wolnym dla Dobra – potrzeba jeszcze wyzwalającej interwencji Jezusa Chrystus. Tak naprawdę, dopiero w osobistym kontakcie z Nim doświadczamy, że On czyni naszą zniewoloną wolę na powrót wolną dla Boga! Dla Dobra Najwyższego.
Zatem dobrze jest często wołać (nawet jakby na zapas): „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” On na pewno usłyszy, zatrzyma się, zapyta o pragnienia. I odpowie, pomoże. Nie zostawi nas samych w biedzie.
Skomentuj artykuł