Zakochanie zakonnika

(fot. shutterstock.com)

Czy czystość religijna jest naprawdę możliwa, przy zachowaniu pewnego poziomu zdrowia, prawości i uczciwości? Z Bożą pomocą - tak. Opowiem więc pokrótce o moim doświadczeniu z czystością, co - mam nadzieję - może ci pomóc w zrozumieniu miłości w twoim życiu, którą obdarzasz i którą otrzymujesz.

Kilka miesięcy po wstąpieniu do nowicjatu usłyszałem od Davida, że kiedy już będę jezuitą, nieraz zdarzy się, że się zakocham, a innym zdarzy się zakochać we mnie. Byłem przerażony!

Jego odpowiedź zapadła mi w pamięć. "Jeśli nie zakochasz się od czasu do czasu - powiedział - będzie to oznaczać, że jest z tobą coś nie tak". Po czym wyjaśnił: "Jest to zarówno ludzkie, jak i naturalne. Pozostaje jedna kwestia do rozstrzygnięcia: co zrobisz, gdy się zakochasz?".

Kapłani, zakonnicy i zakonnice muszą pogodzić się z tym, że pewnego dnia przyjdzie im się zakochać. Jeśli masz być kochającym mężczyzną lub kochającą kobietą, musisz ponieść "ryzyko" zakochania się. Jezus, jako osoba w pełni ludzka, również otworzył się na tę możliwość - wówczas gdy ofiarował swe serce innym i otworzył się na przyjęcie ich miłości.

Jednak wbrew temu, co proponuje literatura popularna, Jezus nie ożenił się potajemnie. Z Nowego Testamentu wynika jasno i bez cienia wątpliwości, że Jezus z Nazaretu do samego końca żył w bezżenności. Jak już pisałem wcześniej, autorzy Ewangelii swobodnie wypowiadają się o braciach i siostrach Jezusa. Pominięcie żony - jeśliby takową miał - byłoby dziwne. Niemniej w swym człowieczeństwie Jezus był tak samo podatny na zakochanie jak każdy inny; tak samo narażony na to, że ktoś inny może się w Nim zakochać. Jego odpowiedzią była czysta i głęboka miłość do innych.

Co się dzieje, gdy osoba należąca do zakonu się zakochuje? Musi wybrać. Albo odkrywa, że nie będzie w stanie dochować wierności ślubom zakonnym, albo musi potwierdzić swoje wobec nich zobowiązanie. David zwrócił uwagę, że przypomina to nieco sytuację osoby zamężnej, która zakochuje się w kimś innym. W obydwu przypadkach należy sobie przypomnieć o swoim zobowiązaniu oraz powziąć należyte kroki, by je uszanować.

David miał rację. Zakochałem się niedługo po odbyciu nowicjatu. Głębia mojej miłości oraz namiętność, jakich doświadczyłem, były niespodziewane, obezwładniające i kłopotliwe. Przez kilka miesięcy byłem przekonany, że to jest właśnie ta osoba, z którą chciałbym spędzić resztę swojego życia. Uczucie to było zarówno wspaniałe, jak i przerażające. Wspaniałe, ponieważ byłem zakochany i kochany. Przerażające, ponieważ kontynuowanie związku oznaczałoby, że muszę opuścić zakon.

Będąc w samym środku tego zamętu, spotkałem się z moim kierownikiem duchowym. Wysłuchał mojej historii, po czym stwierdził prawie to samo co David. "Zakochanie stanowi nieodłączną część bycia człowiekiem, a być może jest najbardziej ludzką rzeczą, do jakiej człowiek jest zdolny, gdyż ujawnia, że jesteś osobą kochającą. Jest to wspaniała rzecz w przypadku każdego człowieka".

Przerwał na chwilę. "Ale musisz zdecydować, co chcesz teraz zrobić. Możesz odejść z zakonu i poświęcić się budowaniu tego związku, ale możesz też dotrzymać zobowiązania i związek zakończyć".

Pomodliłem się, skorzystałem z kierownictwa duchowego, odbyłem rozmowy z przyjaciółmi i zrozumiałem, że choć się zakochałem, moim nadrzędnym pragnieniem było dotrzymanie wierności.

Bywały chwile, w których opuszczenie zakonu wydawało mi się perspektywą kuszącą, ale gdy spoglądałem wstecz na te wszystkie lata, zaczynałem rozumieć, że jako jezuita byłem szczęśliwy. Co więcej, wiedziałem, że to dzięki życiu w czystości rozkwitałem, ponieważ utrzymywałem wiele relacji, a nie tylko jedną na wyłączność.

Podobnie jak Ignacy, który leżąc chory w łóżku, potrafił "rozpoznać" swoje uczucia dotyczące dwóch dróg życiowych, tak i ja, gdy zastanawiałem się nad opuszczeniem jezuitów, odczuwałem rozpacz, frustrację i niepokój. Gdy natomiast rozważałem pozostanie w zakonie, czułem spokój, nadzieję i otuchę. "No więc to chyba dość oczywiste!", oświadczył mój bliski przyjaciel. "Przyznaj, że wierzysz w te wszystkie ignacjanizmy, prawda?".

Dzięki zakochaniu przybyło mi mądrości w kwestiach serca i rozumu. Zyskałem również wgląd w kondycję ludzką, co pomogło mi doradzać innym. Mówiąc krótko, w wyniku tego zakochania stałem się bardziej ludzki.

Co więcej, pomogło mi ono zwrócić uwagę na to, że często stajemy w obliczu wzajemnie wykluczających się pragnień. Duchowość ignacjańska skłania nas do dostrzeżenia, które z nich jest dominującym czy też "nadrzędnym pragnieniem". Sprzeczne pragnienia nie negują wyboru, którego dokonałeś: jedynie sprawiają, że staje się on bardziej realny. Która osoba żyjąca w małżeństwie od czasu do czasu nie czuje się podobnie? Któż nie doświadcza od czasu do czasu bolesnego ukłucia żalu w związku z podjętą decyzją, która zmieniła bieg życia? Kluczowe jednak jest zrozumienie swojego pragnienia nadrzędnego, jak również uszanowanie pierwotnego zobowiązania.

Czystość nie jest łatwa. Im więcej w tobie miłości, tym bardziej prawdopodobne, że się zakochasz i że inni będą zakochiwać się w tobie.

Życie w czystości religijnej może być również samotne. Nieważne, jak wielu masz przyjaciół, jak blisko żyjesz ze swoją rodziną, jak wiele wsparcia daje ci twoja wspólnota religijna oraz jak zadowalająca jest twoja posługa. W nocy nadal czeka na ciebie puste łóżko. Nie ma osoby, z którą mógłbyś podzielić się dobrymi wiadomościami, na której ramieniu mógłbyś się wypłakać, na której przytulenie możesz zawsze liczyć po ciężkim dniu pracy. Osoby stanu wolnego, rozwiedzione i owdowiałe również znają to uczucie.

Charles M. Shelton sj, profesor psychologii na Regis University w Denver, w niedawnej rozmowie ujął to następująco: "Ilekroć rozmawiam z młodymi jezuitami na temat czystości, na początku mówię im, że czystość oznacza, iż nigdy nie będą dla nikogo najważniejsi. Na ich twarzach najpierw pojawia się zdziwienie, a po chwili u niektórych - troska. Po paru chwilach pytam, czy im to nie przeszkadza, że nigdy nie będą najważniejszą osobą w czyimkolwiek życiu. W końcu mówię, że nawet jeśli im to nie przeszkadza teraz, w życiu każdego jezuity przychodzi czas, w którym świadomość ta dotkliwie daje o sobie znać. I to jest dobry punkt wyjścia do dyskusji na temat rzeczywistego znaczenia ślubu".

Ostatecznie, jak stwierdza Shelton, ślubu nie składa się tak po prostu. "Jest on czymś znacznie głębszym. W nowicjacie, jeśli ktoś zapytałby mnie, dlaczego nie uprawiam seksu, mógłbym odpowiedzieć: "Ponieważ oznaczałoby to złamanie ślubu". Teraz jednak odpowiedziałbym: "Ja taki nie jestem". W filmie Wpływ księżyca zamężna kobieta otrzymuje niestosowną propozycję od sympatycznego mężczyzny w jej wieku. Odmawia, mówiąc: "Nie jestem zagubiona". Istota sprawy leży więc w uczciwości i wierności zobowiązaniu.

W końcu, mówi Shelton, w czystości musi być coś "szczególnego". Na przykład on sam jest kapelanem dwóch uniwersyteckich drużyn sportowych - piłki nożnej i baseballu. Spędza czas ze studentami, okazuje zainteresowanie, kim są i co robią, chodzi na mecze, poznaje ich rodziny. To wszystko wymaga czasu, który miałby prawo chcieć spędzać z rodziną, gdyby był żonaty.

"Ale jest coś więcej", mówi. "Zdałem sobie sprawę, że tych chwil, tych trwałych relacji, które zawiązałem ze studentami, kiedy już ukończyli studia, ani też tych okresów, gdy musiałem być dostępny dla studenta przechodzącego kryzys, nie zamieniłbym na życie z żoną i dziećmi. Dzięki czystości mam coś, czego nie mógłbym mieć, gdybym był żonaty, a co jest dla mnie równie cenne. I to właśnie jest to coś «szczególnego» w czystości, dla mnie". Traktuje to tak samo, jak pary małżeńskie swoją miłość: jako szczególny dar.

Tekst pochodzi z książki Jamesa Martina SJ "Jezuicki przewodnik po prawie wszystkim"

jest jezuickim księdzem, pisarzem i redaktorem "America Magazine".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zakochanie zakonnika
Komentarze (3)
PZ
~Pietro Zawadzki
26 maja 2020, 20:51
W przypadku Jamesa Martina zastanawiające jest, czy zakochał się w kobiecie, czy w mężczyźnie... śledząc jego pochlebne wypowiedzi dot homoseksualizmu raczej to drugie, ale kto wie, kto wie.
KJ
k jar
12 października 2017, 11:49
Lubię czytać teksty Jamesa Martina,bo są amerykańskie do szpiku kości.Odpowiadają kulturze i mentalności tego społeczeństwa tak samo mocno jak teksty Jacka Woronieckiego były do szpiku polskie i nie dało się jego rad przełożyć na żaden inny system mentalny choć próbowano popularyzować we Francji,Rumunii czy Litwie.I mimo,że James jest jezuitą i powinno to dominować w jego formacji duchowej,to tak nie jest.Przyznaje się wprawdzie do "ignacjanizmów",ale gdzie mu do pragmatycznego spojrzenia Baska. Cała Europa katolicka ma widzenie miłości wertykalne,ale Amerykanie nie.Idą za tym protestanckim horyzontalnym spojrzeniem i promują to na cały świat. A potem lament,że księża "lecą za spódniczkami" i jak to niebywale się poświęcają Kościołowi rezygnując z miłości do kobiety.  A wystarczyło przeczytać "Drogę na górę Karmel" św.Jana od Krzyża,żeby zobaczyć na jakim się jest etapie życia i dochodzenia do miłości,by pozbawić się rozterek ducha.
EG
Ewelina Grela
28 maja 2017, 11:34
Bardzo dobry artykuł, przeczytałam go z ciekawością. Autor porusza niezwykle trudne kwetsie, nie tylko dla Kościoła, ale współczesnego świata w ogóle. Doceniam to, że nie idealizuje celibatu. Pokazuje dlaczego stanowi dla niego wartość, ale także za jaką cenę.