Agresywny mąż, bezradna matka i cierpiące dzieci. Byłam w piekle depresji
Byłam w ciąży z kolejnym dzieckiem, leżałam na podłodze w kuchni, płakałam i w rozpaczy prosiłam Boga o śmierć dla mnie i nienarodzonego dziecka. Nie widziałam żadnej nadziei dla mnie i dla niego. Niedługo potem przeraziłam się, bo przestałam odczuwać ruchy dziecka (...) przepraszałam Boga i błagałam...
Przeżyłam piekło depresji. Bo to było prawdziwe piekło, stan bez żadnej nadziei. Kiedy człowiek szuka jakiegoś światła, jakiejkolwiek myśli jaśniejszej i nic nie może znaleźć. Nie widzi żadnej nadziei w swoim życiu. Nie trwałam w takim stanie cały czas (10 lat), ale miałam takie chwile i całe okresy czasu.
Przez ten czas byłam w małżeństwie i miałam coraz więcej dzieci. W mężu nie mogłam znaleźć oparcia, raczej był dodatkowym ciężarem przez swoje agresywne zachowania. Szczególnie cierpiałam z tego powodu, że przez swoje stany emocjonalne krzywdzę dzieci, co dodatkowo napędzało depresję. Z drugiej strony cierpiałam dlatego, że mąż krzywdzi dzieci swoją agresją, co też dodatkowo napędzało moje poczucie beznadziei.
Byłam bezradna wobec mojej rozpaczy i wobec zachowań męża, przy czym widziałam się też jako współwinną jego agresji. To była sytuacja bez wyjścia. Najtragiczniej wspominam chwilę, kiedy byłam w ciąży z kolejnym dzieckiem, leżałam na podłodze w kuchni, płakałam i w rozpaczy prosiłam Boga o śmierć dla mnie i nienarodzonego dziecka. Nie widziałam żadnej nadziei dla mnie i dla niego. Niedługo potem przeraziłam się, bo przestałam odczuwać ruchy dziecka i trwało to dłuższy czas, a ja przepraszałam Boga i błagałam, żeby dziecku nic się nie stało.
Sytuacja pogarszała się, a punktem zwrotnym okazał się wyjazd na rekolekcje, na których kapłan zauważył mój stan i powiedział, że jeśli nic się nie zmieni, to czeka mnie śmierć albo szpital. Przez całe rekolekcje starał się mnie wzmocnić wewnętrznie i przygotować na rozmowę z mężem po powrocie. To był bardzo trudny czas, a ja przez cały czas miałam drgawki ze strachu na myśl o czekającej mnie rozmowie. Ale był to czas przełomowy, w którym zaczęłam odzyskiwać swoją podmiotowość i poczucie sprawczości.
W jakiś czas po powrocie podjęłam leczenie psychiatryczne. Leki zażywałam 10 lat, a mój stan stopniowo się polepszał. Obecnie od pół roku jestem bez leków, oczywiście za zgodą lekarza. A każdemu, kto zmaga się ze stanami depresyjnymi radzę udać się do niego udać, bo depresja to choroba, którą trzeba leczyć, a nie wynik braku wiary.
***
Tekst pochodzi z bloga dzielmysiewiara.blog.deon.pl
***
Chcesz wiedzieć więcej o chorobach psychicznych i terapii? Przeczytaj nowy numer naszego magazynu: "Piekło choroby psychicznej"
Skomentuj artykuł