Jest takie miejsce (4, ost.)

(fot. bkingzen / flickr.com)
miejsce.salon24.pl

Uciekali do nowoczesnego świata. Znaleźli się na drodze do nieba. Czy do niego trafią? Sąd nad nami zaczyna się już dzisiaj...

Pani Gritty sama sobie dziwiła się, że ta ostatnia wspinaczka do Jerozolimy idzie jej tak gładko. Serce biło co prawda bardzo mocno, ale sądziła, że wpływa na to ma raczej bliskość miejsca o którym tyle na Ziemi razem z mężem rozmyślała niż wysiłek fizyczny. Drobne kamyczki odłupywały się od większych bloków skalnych spadając ku rozległym łąkom. Pani Gritty pomyślała, że każdy człowiek, który wspinał się tą drogą powodował drobne złagodzenie tego górskiego stoku. Z każdym człowiekiem ta droga stawała się łatwiejsza. To tak samo, jak wtedy gdy zakładali krąg biblijny w Delcie, miejscowości na skraju pustyń w amerykańskim Utah. Najtrudniej było zgromadzić tych kilka pierwszych, szczerze zaangażowanych, szczerze poszukujących osób. Potem ich stadko zaczęło się stopniowo samo powiększać. Dość trudne warunki miejscowych sprawiały, że na nic zdały się przemowy, przekonywania. Po prostu, każde kolejne świadectwo życia ułatwiało innym zadawanie pytań o sens ich istnienia, szczególnie tutaj, u stóp Pavant Range, które swoimi popękanymi drogami służyły jedynie przejazdowi ze wschodniego na zachodnie wybrzeże.

Serce Pani Gritty starało się zawsze dojrzeć tą obiecaną na kartach Biblii ziemię, to niebieskie Jeruzalem. Gdzieś tam zawsze na dnie duszy pojawiał się cień zazdrości wobec tych słynnych mistyków, którzy już na Ziemi mogli uchwycić cień Nieba. Im zaś pozostały upalne dni wypełnione zapachem benzyny TIR-ów zatrzymujących się na stacji benzynowej, historiami ludzi spracowanych, zapewne wyzyskiwanych przez wielkich potentatów wschodniego wybrzeża i oczywiście pukaniem do serc tych ludzi. Gdzieś tam zawsze jednak tliły się wątpliwości co do sensu ich pracy. “Dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą" - mówiła sobie pani Gritty pracując jeszcze w Utah. Tymczasem stała tutaj, u podnóża swojej ziemi obiecanej. Jeszcze tylko kilka kroków od spełnienia się jej pragnień. Za murami tego miasta wszelka ułuda minionego świata pryśnie. Jej udziałem będzie tylko Miłość i Prawda. Jak wielu z mieszkańców miasteczka Delta spotka tam, na szczycie?
Słońce świeciło wyjątkowo jasno. Pani Gritty wyciągając dłoń ku górze nie napotkała tym razem kolejnego uchwytu wydrążonego przez poprzednich wędrowców w litej skale. Dotykiem wyczuła korę drzewa. Spojrzała w górę i rzeczywiście trzymała się korzenia sosny, który przebił obecną na skale cienką warstwę gleby i wystawał poza granicę podłoża umożliwiając bezpieczne podciągnięcie się.

Kobieta wytężyła wszystkie swoje siły. Drugą dłoń oparła o wystającą w poprzek kilkunastocentymetrową półkę skalną. W jednym momencie znalazła się na górze i opadła na mech, który przyjemnie pachniał wilgocią. Po chwili podniosła głowę, a w jej oczach odbił się widok którego oczekiwała od czasu chrztu. Między sosnowo - brzozowym a lipowym laskiem wiła się dróżka na którą opadł lipowy kwiatostan. Drzewa wydawały bardzo intensywną woń. Pani Gritty wstała, wolnym krokiem zaczęła iść po tym dywanie. Na końcu tej drogi mienił się lazurem mur Jerozolimy.

DEON.PL POLECA


***

Przy drewnianym stole siedziało kilkunastu mężczyzn i dwie kobiety. Otaczał ich drewniany krużganek, z którego można było się dostać na korytarze prowadzące na zewnątrz pomieszczenia. Nad stołem wisiała stara lampa rzucająca pomarańczowe światło. Oprócz sprzętu typowego dla zwykłych wiejskich karczm na stole stał laptop. Jeden z mężczyzn trzymając słuchawki w uszach mruczał z niezadowoleniem pokonując chyba kolejne etapy gry. W końcu zamknął z trzaskiem sprzęt elektroniczny.
- Jakim cudem on tu ma komputer? - pomyślał Adam patrząc z zazdrością na brodacza będącego właścicielem laptopa. Ten zaburczał coś najpierw pod nosem, a potem powiedział głośniej:
- Odkąd odstawiłem dzieciaki do Jerozolimy nie idzie mi jakoś w tym... - tu wskazał ręką na swój sprzęt.
- Ktoś z panów ma ochotę spróbować? - zapytał wodząc oczami po obecnych.
Adam ruszył ku brodaczowi, ale zanim dotarł do jego miejsca na ganku z trzaskiem otworzyły się drzwi i do środka wszedł człowiek, którego Adam spotkał na schodach prowadzących do tego pomieszczenia wewnątrz wieży. Twór ten podszedł do palustrady i stwierdził ochrypłym głosem.
- Wszyscy na kolana. Za chwilę wejdzie tu nasz pan, książę Seboim i władca wszystkich miast niziny Siddim.

Adam spojrzał na brodacza, ale ten od razu wykonał polecenie chowając jednak swój laptop na krzesło, pod blat stołu. Każda z osób z ociąganiem, ale jednak wykonywała polecenie. Po chwili do sali weszła kolejna postać. Tym razem Adam rozpoznał w niej z pewnym zdziwieniem Ladona. Ten podszedł do każdej osoby w sali po kolei i patrzył niewidzącymi oczyma lustrując twarze obecnych. Po tej ceremonii wspiął się powoli na ganek i jakby mimochodem, kierując się już do wyjścia zapytał:
- Wybieracie więc wolność, tak?
- Tak! - krzyknęło trochę niepewnie kilkanaście gardeł.
- Wybieracie siebie i nie chcecie poświęcać się dla innych, tak?
- Tak! - tym razem okrzyk był już pewniejszy.
- Dobrze. Zatem wybraliście to, czego nauczyliście się oczekiwać za życia na Ziemi. Na Ziemi jednak korzystaliście także z dóbr Jerozolimy, takich jak przebaczenie, dobroć, dobroduszność. Tutaj jednak nie ma osób, które wybrały Jerozolimę. Tutaj nie będziecie mieć ani przebaczenia, ani dobroci. Ja jestem Ladon, władca tego świata - Ladon zawiesił swój głos. Drzwi zaskrzypiały. Do sali wbiegł pies, czy raczej wilk. Poruszając się po drewnianym krużganku jego łapy wydawały głuchy stukot. Zatrzymał się przy Ladonie łypiąc na klęczących na dole. Ladon kontynuował.
- Mój piesek potrzebuje się najeść. Potrzbuję tylko jednego z was. Kto na ochotnika? - popatrzył na przybyłych, ale nikt z nich nawet nie drgnął słuchając w osłupieniu słów Ladona.
- Oczywiście. Dobrze was przygotowałem - zaśmiał się Ladon. - Nie ma w was poświęcenia. Zatem urządzimy polowanie.
Wilk wstał jakby na komendę.
- Pamiętajcie, jeśli któregoś z was dopadnie mój piesek - o ile zdążycie przed jego kłami możecie zawołać “O litości, Ladonie". Mój piesek poszuka sobie innego obiadu, ale pamiętajcie też że każde takie zawołanie spowoduje, że przyjdą mu z pomącą kolejne dwa wilki i walka dla was stanie się trudniejsza.
Ladon otworzył drzwi i rzucił tylko do przerażonych ludzi:
- Gdy wszystkich was zagryzą wilki moi aniołowie ustawią wasze kości przy ogniach na szczycie tej wieży.
Wilk zszedł po stopniach patrząc na Adama. W pewnym momencie przystanął. Wyprężył grzbiet przygotowując się do skoku. Adam wyszeptał przez ściśnięte gardło:
- O litości, Ladonie.

***

Anna krok za krokiem cofała się znajdując się coraz dalej od granicy piekła. Wysokie wieże znajdowały się już o kilkadziesiąt metrów od kobiety. Głośne pomrukiwania wilków stawały się coraz bliższe. Minęła cała długa noc odkąd znalazła list przyniesiony przez zestrzelonego ptaka i niewątpliwie była to najgorsza noc jaką pamiętała. Cofając się ku Seboim atakowały ją natarczywe myśli przywodzące wspomnienia upokorzeń i upadków od samego początku jej dzieciństwa. Noc pełna bólu wyczerpała już Annę, aczkolwiek ściskając w dłoni list od Rozalki trwała wciąż w nadziei, że może jeszcze jest dla niej jakikolwiek ratunek.

Mgła się rozrzedzała. Krążące wokół Anny zwierzęta widziała już w całej okazałości. Potężne kły nie pozostawiały żadnych złudzeń co do ich zamiarów. Cofała się po prostu w stronę przeciwną niż ta, z której nacierały ogromne stwory. Poranne słońce coraz mocniej przebijało się przez mleczną zawiesinę. W pewnej chwili Anna dostrzegła kolejne cienie to pojawiające się, to niknące za wilkami. Najpierw wydawało jej się, że to daje jej znać o sobie zmęczenie, ale wtem zwierzęce pomrukiwania przeciął ostry świst szpady i jeden z wilków padł na błoto.

Mgła rozstąpiła się w przeciągu kilku minut i oczom Anny ukazał się niesamowity widok. Po jej prawej stronie znajdowała się brukowana droga kończąca się wąskim wejściem do najbliższej wieży. Po przeciwnej stronie drogi z pola wyłaniały się białe kości, tak, Anna była pewna, to były ludzkie kości jakby roztrzaskane upadkiem z wysokości. Bielały one aż po horyzont. Wcześniej jednak były niewidoczne we mgle. Po lewej stronie dziewczyny znajdował się pagórek. Między pagórkiem a nią gromadziło się stado wilków, a na wzgórzu stali, a właściwie siedzieli na koniach żołnierze z szablami w dłoniach. Jeden z nich wyróżniający się koloratką wpiętą w mundur stał już przy stadzie wilków. Po jego szabli spływała wilcza krew.
Karabinki, szable i lance ułanów były doskonale widoczne w pełnym słońcu. Ksiądz skierował swą szablę w kierunku Anny i tętent kopyt żołnierskich koni pokrył całą dolinę nadzieją nadchodzącego odkupienia.

Rozdział XIV

Maja przeszła już chyba setkę razy drogę między otwartą na oścież miejską bramą a tajemniczą drewnianą konstrukcją zbudowaną w niedalekiej od bramy odległości. Przy murach miejskich nie powitał ich nikt. Według zapewnień Stasia Kostki cała potęga Nieba udała się wo piekieł odbić Annę. Maja co kilka minu pytała Piotra czy widzi już kogoś na drodze. Może posłańca zwiastującego zwycięstwo lub klęskę?

Dziewczyna zdawała już sobie sprawę, że przyczyną klęski wojsk Nieba może być sama Anna, która mogła nie dostać listu Rozalki, która nie mając solidnych fundamentów wiary mogła po prostu zwątpić. A huragan pokus przywoływanych tu w przypadku Anny przez piekło mógł być wielki. Myśląc po ludzku Anna nie miała szans. Właściwie jej jedyną szansą była miłość Rozalki, miłość córki do matki, która tą córkę za pomocą lekarzy zabiła. Czy Anna będzie w stanie uwierzyć, że Rozalka może po czymś tak okrutnym ją wciąż kochać?

Maja spojrzała na Piotra, a ten machał do niej dając znaki by prędko do niego przyszła. Dziewczyna przebiegła w poprzek ścieżkę prowadzącą z lasu do miasta, minęła zakończoną ostrym łukiem bramę, znalazła się na wąskim skrawku płaskiego terenu łączącego kamienno - ceglany mur z prawej strony z opadającym szybko zboczem góry z lewej. Kilkaset metrów za Piotrm znajdowała się mała baszta. Za nią mur skręcał zapewne w prawo odsłaniając przestrzeń. Gdy Maja dobiegła do Piotra zobaczyła w dole żywą zieleń lasów Paedor. Za nimi wcześniej znajdowała się szarość i ciężko było wywnioskować co kryje ona pod sobą. Czy to tam swoje szczęście usiłowali znaleźć Anna z Adamem?
- Patrz Maju, tam - Piotr wskazał ręką na jakby poszarpany fragment horyzontu. Oboje wytężyli oczy. Szarość jakby rozstąpiła się nieco ukazując coś w rodzaju babek z piasku. Ledwo widoczne w oddali sprawiały przygnębiające wrażenie. Po kilku minutach fala tej szarości przykryła je na powrót. Fala ta posuwała się w prawo i znikała powoli za basztą. Oboje ruszyli szybko w kierunku załomu murów. Gdy minęli tą gotycką strażnicę ujrzeli morze ludzi idących w kierunku Jerozolimy. Gdy zaczęli wchodzić w lasy Piotr dostrzegł monumentalne chorągwie. Było to wojsko Jerozolimy a jego liczba pokrywała obszar aż do wzgórza, na którym dwa dni temu odnaleźli krucyfiks z napisem, że jeszcze jest dla nich nadzieja.
- To niesamowite, że po jedną Anię ruszyła ta cała potęga Nieba - stwierdziła ze wzruszeniem Maja. Milczała chwilę przełykając łzy. Piotr przytulił dziewczynę z całej siły.
- Maju, bardzo cię kocham - powiedział uśmiechając się.
Dziewczyna spojrzała na Piotra. Chciała coś powiedzieć, ale chłopak nie pozwolił jej.
- Teraz wiem, że prawdziwa Miłość mieszka właśnie tutaj. Moja miłość do ciebie jest za tymi murami. Dlatego nie będę wahał się wypełnić jej nakazów co do nas.
- Piotrze... - Maja położyła swoją dłoń na policzku chłopaka - Piotrek, wracamy do domu - wyszeptała odwzajemniając uśmiech. Spojrzeli sobie w oczy, spojrzeli bardzo głęboko. Ujrzeli, że tamtych dawnych ludzi już nie ma. Stara miłość przeminęła i oto wszystko w nich stało się nowe.
Błogosławieni, którzy płuczą swe szaty, aby władza nad drzewem życia do nich należała i aby bramami wchodzili do Miasta. Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje (Ap 22,14).

***

Staś trzymał rozalkę mocno za dłoń. Oboje stali na pomoście zbudowanym niedawno pod kierunkiem brata Stasia, który wiele wieków temu gonił go w drodze do Rzymu, gdy przyszły święty usiłował wstąpić do zakonu. Dziewczynka wpatrywała się w zbliżający się od strony lasu oddział ułanów. Na czele jechał ułan z metalowym krzyżem na piersi. Machał w stronę bramy Jerozolimy. Za nim posuwali się pozostali. Szable błyszczały w słońcu. Konie rżały. Nad całym wzgórzem dominował jednak przede wszystkim rytmiczny tętent zwierząt. Ułani minęli pomost i wjechali do miasta salutując energicznie w stronę Stasia i Rozalki oraz wszystkich zgromadzonych na pomoście.

Za dziewczynką stali Piotr z Mają, pani Gritty, Tadeusz oraz wiele innych osób. Wszyscy szukali wśród kolejnych osób Anny. Lekki wiatr zerwał się tworząc za pomocą liści mieniących się w dziennym blasku szum przywodzący z jednej strony na myśl ziemskie lasy, z drugiej strony był on jakby melodyjny. Wiatr grał na liściach melodie w których każdy z obecnych odnajdował swoje dawne, ukryte przez światem a czasem i przed sobą pragnienia i marzenia.
- Mama! - wykrzyknęła nagle Rozalka - Mamo! Mamo! Mamusiu! Tutaj, tu jestem!
Dziewczynka zaczęła skakać na pomoście najwyżej jak potrafiła wyciągając w górę ręce. Zza drzew wyłoniła się grupka osób wśród których Maja również rozpoznała zagubioną przez ich grupkę owieczkę. Rozalka nie czekała już na oficjalne powitanie przygotowywane i ćwiczone wcześniej pod przewodnictwem pani Gritty i rzuciła się w stronę Anny.
Bose stopy szybko przemierzały jerozolimskie wzgórze. Zdawało się, że ledwie muskają zieloną trawę. Dziewczynka rzuciła sięAnnie na szyję szlochając z radości, a Anna po raz pierwszy prztulała swą córkę. Robiła to z całych sił.

Przy dźwiękach wiwatów Anna wchodziła do Jerozolimy. Rozalka nie mogła odkleić się od mamy, więc wciąż wisiała na szyi kobiety. Za Anną przez bramę przeszli Maja i Piotr. Tuż za rogiem bramy stał starszy mężczyzna. Tak jak na Ziemi trzymał swoją zużytą Biblię. Patrzył na wchodzącą do miasta panią Gritty i uśmiechał się do niej. Na końcu do Miasta wszedł Tadeusz. Wchodząc spojrzał za siebie. Pomyślał o dzieciach, którym nie dał się narodzić. A jednak na końcu jego drogi znajdowało się - jak mówiły starożytne księgi - miasto z którego wypływała rzeka życia. Lśniąca jak kryształ.

Przed bramą Jerozolimy zrobiło się pusto. Zbite w kępki błękitne stokrotki wydawały wyjątkowo słodki zapach. Nadeszła noc. Zza rozświetlonych takim błękitem murów miasta jeszcze długo dochodziły odgłosy radosnych powitań. Bliscy witali bliskich, małżonkowie obejmowali się czule. Opowiadań i wspólnych radości nie było końca. Gdzieś na horyzoncie w niebo strzelała wieża obserwatorium astronomicznego czekając na kolejnych ludzi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jest takie miejsce (4, ost.)
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.