Jezu, proszę, ratuj nas!
Cztery opowieści, trzy problemy i jedna prośba...
*
Wchodzimy do przydrożnego baru, aby posilić się w drodze. Siadam przy stoliku, a mój przyjaciel zamawia coś do zjedzenia. Nagle wzrok mój przykuwa wchodzący do baru mężczyzna - jest w sile wieku, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, ma rozwiane, półdługie włosy, kowbojki na nogach. Kroki swoje kieruje w stronę kasy, gdy nagle coś przykuwa jego uwagę. Podążam za spojrzeniem nieznajomego. Mężczyzna pchany niewidzialną siłą zmierza ku pożądanemu przedmiotowi: automatowi do gry. Zamieram i obserwuję jego dalsze działania. Gra błyskawicznie całkowicie go pochłonęła. Świat wokół przestał dla niego istnieć. Spożywamy z przyjacielem przyniesiony posiłek. Mężczyzna "przy szafie" wyciąga kolejną kartę do bankomatu (poprzednia już zdaje się być pusta) i kieruje się w stronę kasy. I znów świat zaczyna się i kończy dla niego na grającej maszynie. Przeżywam mały szok, gdy w niespełna pół godziny, zdenerwowany, wyjmuje trzecią kartę do bankomatu i historia powtarza się. Mamy dłuższy postój, więc po posiłku jeszcze chwilę rozmawiamy z moim towarzyszem podróży przy kawie, wspólnie już, dyskretnie obserwując nieznajomego. Minęła prawie godzina, odkąd weszliśmy do baru. Mężczyzna, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu kolejnej karty, nie znajdując jej, odchodzi sfrustrowany od maszyny, wykrzykując coś kasjerowi i grożąc mu ręką. Po burzliwej awanturze zostaje wyproszony z baru. Wychodzi głodny, zły i z pustym bakiem w samochodzie…
*
Płyniemy promem. Przed nami ośmiogodzinny rejs. Spaceruję po statku i zwiedzam "małe miasteczko" zbudowane pod pokładem - jest tu prawie wszystko, co można znaleźć i na lądzie - od wyśmienitej i grzecznej obsługi po sklepy, punkty z żywnością, pamiątki, książki, a nawet wspólną telewizyjną salę. Wszędzie pełno sztucznych, kolorowych świateł, rozmawiających ze sobą osób; dobiegają do uszu pokrzykiwania i wyrażane emocje, oglądających mecz pasjonatów piłki nożnej. Ale jest jeden zakamarek, który szczególnie przykuwa moją uwagę. A dokładniej siedzący tyłem do przechodniów chłopiec, dla którego nie istnieje nic innego tylko… ściana, którą ma przed oczami. Jest to rzeczywiście - trzeba przyznać - wyjątkowa ściana. Widzę taką pierwszy raz w życiu - ściana zbudowana z automatów i maszyn grających, wyjących komputerów, obok których nie da się przejść nie odwróciwszy w tym kierunku choć na chwilę głowy... Patrzę na młodego człowieka. Ma około 11 lat. Dla niego życie rozpoczyna się i kończy na tej właśnie "ścianie". Siedzi i gra nie wyrażając żadnych emocji. Jest blady, ma jasne włosy, ubrany w ciemną bluzę z kapturem. Mam wrażenie, że nie interesuje go nic i nikt naokoło. Jedynie pałające chorobliwie oczy wpatrzone nieruchomo w maszynę, pozwalają mniemać, że jednak coś w głębi klatki piersiowej jeszcze bije. Staram się go swoim zachowaniem zaczepić. Na darmo. On ma już "swój świat" i nie potrzebuje "intruzów".
*
Omijam jak mogę wielkie supermarkety, galerie, sklepy. Gdy czegoś szukam i nie ma tego w trzecim sklepiku czy boksie handlowym, do którego wchodzę, to opuszczam budynek, w którym jestem. Zakupy przedświąteczne. Stoję w niekończącej się kolejce do kasy i z nudów zaczynam przyglądać się innym kupującym. Widzę kobiety, które ładują do koszyków tony kosmetyków, ubrań i mnóstwo zbędnych rzeczy; mężczyzn, biorących hurtowo - jak na wojnę - zapasy żywności, piwa i różnego rodzaju przedmioty. Zmęczone i rozkapryszone małe dzieci, nerwowo uciszane przez swe matki obiecankami kupna upragnionej zabawki, gumy do żucia czy ulubionych łakoci. Najbardziej jednak zastanawia mnie pęd kupowania, posiadania - bez względu na to, czy jest to potrzebne, czy nie - dziesiąty kubek do herbaty, piąty gratisowy baton czekoladowy czy siódmy sweterek.
*
Mały baraczek cały "przyozdobiony" graffiti. Jest w tym coś wyjątkowego, co zatrzymuje mój wzrok - uświadamiam sobie, że stoi on w samym centrum kilkusettysięcznego miasta, prawie każdy musi obok niego przejść, niezależnie w jakim kierunku podąża, a w baraczku tym… nie ma okien! Są tylko niewielkie drzwiczki, do których dostawionych jest kilka drewnianych schodków, tworzących jakby drabinę. Przypomina trochę cyrkową przyczepę. Zatrzymuję się i przyglądam namalowanym na nim "arcydziełom". Nagle drzwiczki otwierają się i wychodzą z "budki" dwaj chłopcy, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Słyszę odgłosy armat, bulgoty, dźwięki przelatujących samolotów, lecących kul armatnich, jakieś wycia i ryki, których nie jestem w stanie nawet zwerbalizować. Zaglądam przez otwarte drzwi - nie mam odwagi wejść do środka - to, co widzę, napawa mnie przerażeniem. W tym niewielkim pomieszczeniu jest ok. 20 młodych ludzi. Siedzą jedni obok drugich, wpatrzeni w swoje małe wyjące ekraniki. Każdy z nich prowadzi wojnę, wygrywa lub przegrywa bitwę, uczestniczy w wirtualnych kosmicznych pojedynkach, walczy z różnymi mocami i potworami, przez których wydawane dźwięki powodują jeżenie się włosów na głowie… Spoglądam na stojące kilka metrów obok baraczku plastikowe wazony i wiadra z czerwonymi różami - handluje nimi starsza, zrezygnowana kobieta. Patrzymy sobie przez moment w oczy. Być może w tym baraku siedzi jej wnuk?
Nie jestem w stanie wydobyć głosu. Wracając tramwajem do domu wykrzykuję w myślach: Jezu, proszę, ratuj nas!
Zajrzyj na www.dom111.pl
Skomentuj artykuł