Wspomnienie bohaterskiego kapłana, który szedł drogą Chrystusa aż do końca.
„Kochani Rodzice i Rodzeństwo!
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Jest to mój ostatni list. Za cztery godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać mnie nie będzie już między żyjącymi. Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę do Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane...”
Te słowa napisał w swoim ostatnim liście młody, dwudziestosześcioletni, chorzowski kapłan – Jan Macha. Kilka godzin później, w nocy z 2 na 3 grudnia 1942 roku został stracony na gilotynie w katowickim więzieniu przy ul. Mikołowskiej. Jak sam pisze, chciał pracować dla Boga, nie było mu to jednak dane. Ktoś mógłby pomyśleć, że urodził się w złym miejscu i w złym czasie. Czy jednak na pewno? Kiedy zastanawiam się nad jego losem przychodzą mi na myśl słowa „Bóg nigdy nie daje człowiekowi krzyża tak ciężkiego, by nie mógł go unieść”. Ksiądz Jan swój krzyż uniósł i dotarł z nim na Golgotę, by ustawić go obok tego, który ukochał i któremu pragnął służyć.
Jan Macha urodził się 18 stycznia 1914 roku w rodzinie mistrza ślusarskiego Pawła Machy. Ukończył gimnazjum klasyczne w Królewskiej Hucie po czym podjął studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Szybko jednak odkrył, że kariera prawnika nie jest jego powołaniem. W roku 1934 rozpoczął naukę w krakowskim Śląskim Seminarium Duchownym na wydziale teologicznym. Święcenia kapłańskie przyjął 25 czerwca 1939-go roku w Archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach z rąk biskupa Stanisława Adamskiego. Został wikarym w swojej rodzinnej parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym a następnie w parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej.
Kiedy wybuchła wojna nie ukrył się pod duchowną sukienką na ciepłej plebanii. Już w październiku 1939 roku był jednym z założycieli Polskiej Organizacji Zbrojnnej by wkrótce zostać jej przywódcą. Weszła ona w skład Związku Walki Zbrojnej i zajmowała się głównie pomocą represjonowanym przez okupanta polakom, drukiem i kolportażem podziemnych wydawnictw oraz wywiadem. Ks. Jan z narażeniem życia pomagał tak materialnie jak i duchowo swoim parafianom dotkniętym przez wybuch wojny, wszystko co miał oddał potrzebującym.
Niestety, zdrada czai się wszędzie. 6 września 1941-go roku ks. Jan Macha, zadenuncjowany przez jednego ze swoich współpracowników, trafia w ręce gestapo. Aresztowano go na katowickim dworcu, kiedy kupował bilet by z konspiracyjnego spotkania powrócić do Rudy Śląskiej. Przetrzymywany najpierw w Mysłowicach, a potem w Katowicach wyrokiem niemieckiego Sądu Okręgowego skazany na śmierć...
„Pogrzebu nie będę mógł mieć, ale zróbcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby ktoś od czasu do czasu sobie mnie przypomniał i zmówił Ojcze Nasz...” - pisał ksiądz Jan tuż przed śmiercią. I nie miał pogrzebu, nie ma też grobu. Jego ciało po egzekucji zostało wywiezione od Oświęcimia i spalone w piecu krematoryjnym. Ale zgodnie z jego wolą na parafialnym cmentarzu przy kościele św. Marii Magdaleny jest jego cichy zakątek, gdzie każdy może przystanąć, zadumać się i zmówić Ojcze Nasz za spokój duszy niezłomnego kapłana...
Skomentuj artykuł