Morskie lato ku pokrzepieniu

(fot. Michel van den Burg / flickr.com / CC)
P. M. K / artykuł nadesłany

O tym jak lato nad morzem może podnieść na duchu.

Pamiętam tę chwilę, jakby to było wczoraj. A wydarzyło się już dobre kilka lat temu. Wtedy to jakoś wyraźniej uświadomiłam sobie, jak ważne jest dla człowieka, by znalazł odpowiednią grupę, towarzystwo, takie pasujące doń, i z którym można po prostu znaleźć wspólny język. Było to w jednej ze szkół, na jakimś większym apelu czy przedstawieniu, na którym występowały różne klasy. W jednej z klas był pewien kolega, z którym we wcześniejszej szkole chodziłam do klasy. Był bardzo nieśmiały, wyraźnie osamotniony, smutny, taki przykry widok; uczył się też nie najlepiej. Żal dziecka po prostu. A tu, w pewnym momencie, zobaczyłam go roześmianego, śpiewającego coś na przodzie swojej klasy, przed całą szkołą. Niesamowite, kiedyś bym w to nie uwierzyła! W tej klasie znalazł takich jak on, z którymi nawiązał kontakt i wcale nie był od nich lepszy ani gorszy. Uświadomiłam sobie, że wtedy, że nigdy nie można tracić nadziei, że spotka się swoje miejsce na tej ziemi. Dało mi to również nadzieję. I przekonanie, że nie można nikogo przekreślać.

To było kilka lat temu. Teraz mam więcej takich wspomnień. Najświeższe jest sprzed... kilku dni, z wyjazdu wakacyjnego nad naszym pięknym polskim morzem. Mam wśród bliskich nastolatka, którego młody świat został zraniony bolesnym ciosem nieuleczalnej choroby, cukrzycy. Wtedy wszystkie wcześniejsze kłopoty i sprawy nieśmiało usunęły się w cień, i choć troszkę tam próbują wychodzić z ukrycia, to cukier nie pozwala i broni się wytrwale, nie mając zamiaru ustąpić. I chociaż można z tym żyć nawet i ze sto lat, to trzeba przestrzegać określonych zasad. Jak się czuje młody człowiek, chłopak, któremu na ramiona spadło takie brzemię wie najlepiej on sam, podobnie jak jego najbliżsi. Szkoła, w której nikt nie ma takiego problemu i, co się z tym często wiąże, odpowiedniej wiedzy w tym temacie; Koledzy, którzy mają upodobanie do niezdrowego żywienia, a tu trzeba sobie na każdą ilość odpowiednio insulinę dawać; Niepełnosprawność, bo to właśnie zaświadczenie o niej jest czymś, co się otrzymuję w tej sytuacji; Przyszłość, również zawodowa, która budzi lęk, obawy, strach przed powikłaniami zdrowotnymi, przytłoczenie odpowiedzialnością... Ile by można wymieniać, to każdy wtajemniczonych sam najlepiej wie.

Co zrobić, gdy do tego dochodzi jeszcze samotność? Gdy na co dzień nie spotyka się rówieśników, którzy mają podobne problemy i rozumieją wszystkie objawy, dolegliwości, badania, pobyty w szpitalu? Co z tego, że się wie, gdzieś tam w głowie, że są jacyś tacy, gdzieś tam? Inaczej zaczyna sprawa wyglądać, gdy zobaczy się ich na własne oczy, porozmawia, nawiąże jakiś kontakt. Nie chodzi już nawet o żadne przyjaźnie czy nawet trwałe znajomości, bo chociaż pięknie by było, to już inna półka potrzeb i więcej szczęścia mieć potrzeba, żeby trafić na kogoś z wzajemnością (Dla mnie przyjaźń to nie jest tylko wspaniała, ale powierzchowna życzliwość - to głębia emocji i czasochłonny związek, który rozwija się i kwitnie przez lata i doświadczenia, ale o tym by można napisać kolejny artykuł). Ale doceniam w tym momencie siłę wsparcia, wspólnoty, grupy, na podstawie własnych obserwacji. Jak ktoś, kto dotychczas czuł się ze swoją dolegliwością samotny jak palec, że nikt nie wie tak naprawdę, co on przeżywa, tak też po owym turnusie już ma nieco inne spojrzenie. Kto wie, czego akurat danej osobie potrzeba? Może to jest właśnie ktoś, kto zrozumie, a słowa życzliwości zapadną w serce na długo. Zawsze warto spróbować. Można się naprawdę podbudować.

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Morskie lato ku pokrzepieniu
Komentarze (1)
Bogusław Płoszajczak
2 sierpnia 2012, 09:34
Brawo autor!