O rozwoju Polski
Alfred Bieć w najnowszym "Eko+" pisze o fałszywych priorytetach rozwoju Polski. Kwestionuje innowacyjność, wydatki na badania i rozwój (R&D) i gospodarkę opartą na wiedzy, traktując je mniej więcej tak, jak Sarmaci traktowali francuskie pończochy, a jednocześnie pod niebo wynosi nasze rodzime specyjały, żaląc się, że ich wciąż za mało: tanią pracę, dobrą infrastrukturę, stabilną politykę, przychylne otoczenie biznesu w prawie i administracji. Żupan czy żakiet? Kontusz, panie, kontusz! - zdaje się twierdzić pan Bieć, wykładowca SGH, myląc się nie tylko w tej sprawie.
Autor popełnia typowy błąd pars pro toto, część bierze za całość i z nią polemizuje, świata Bożego poza nią nie widząc. To jasne, że w kraju, w którym na decyzje administracyjne czeka się miesiącami, nierzadko bez konkluzji, a na wyroki sądów w sprawach gospodarczych czeka się przez lata, usprawnienie administracji należy do ścisłych priorytetów, niemniej twierdzenie, że nakłady na R&D to pieniądze wyrzucone w błoto, jest jakimś jaskiniowym przesądem, za drukowanie którego "Rzepę" należałoby wychłostać śmiechem.
R&D, trzymając się tej logiki, to gorzej niż błoto, to pieniądze wydane na groźne zarazki, które za parę lat niejednemu uczciwemu robtnikowi odbiorą pracę, zastępując go jakimś bezmyślnym robotem. Ten do związku się nie zapisze, na partię nie zagłosuje, o lepszą płacę się nie upomni. I to ma być postęp? R&D to wróg ludzkości. Każdy nowy patent kosztuje krocie, a ledwie co dziesiąty przynosi jakieś poważniejsze komercyjne zyski, a gdy już je przynosi, nowe okazuje się wrogiem starego, ilość przechodzi jakość, dochód zaczyna się podwajać, a człowiek przegrywa z maszyną. R&D to apokalipsa. Nie myślmy, nie kombinujmy i nie wynajdujmy niczego. Kamień łupany i krzesiwo nam wystarczą!
Drugi, znacznie poważniejszy błąd pana Alfreda, polega na ocenie stanu faktycznego wyłącznie na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu spostrzeżeń, a nie przez zrozumienie rzeczywistych procesów, jakimi żyje gospodarka. W konsekwencji priorytety rozwoju postulowane przez Autora (powtórzone tak naprawdą za innymi) są tak anachroniczne, że gdyby Polska je na serio przyjęła, w krótkim czasie wygasiłaby nawet te tendencje rozwojowe, które dziś dochodzą w niej do głosu.
Polska jest i jeszcze długo pozostanie adopterem wysokich technologii, a to oznacza, że zaawansowna myśl techniczna prawie się u nas nie rodzi, bo główny nurt nowoczesnej gospodarki oparty jest na licencjach i patentach nabytych za granicą, co widać zarówno w udziale tych technologii w naszym PKB, jak i w eksporcie, gdzie stosunkowo najłatwiej je policzyć. Chińczycy radzi by zwiększyć odsetek wysokich technologii w swoim eksporcie, ale ilekroć chcą to zrobić, ich rodzime patenty są kwestionowane na światowym rynku. Polska akurat w tym względzie jest w nieco lepszej sytuacji. Naszym głównym inżynierem nie jest już Marian Zacharski czy Sławomir Petelicki, spece od wykradania patentów w krajach NATO, ale giełda i agencje inwestycyjne przygotowujące grunt pod kolejne fabryki uznanych marek, które później lokują w Polsce swoje technologie. Wbrew temu, co twierdzi Alfred Bieć, ten rodzaj gospodarki nie rozwija Polski, on jedynie pozwala jej odrobić poważne straty, do jakich doszło po przestawieniu naszego handlu ze Wschodu na Zachód. Kooperując z Rosją w ramach RWPG przestaliśmy się rozwijać, zamknęliśmy wiele własnych projektów inżynieryjnych, a niewielka część nowych technologii, jakie wówczas napłynęły do nas z Moskwy, była niewiele warta i znaczyła cokolwiek tak naprawdę tylko w RWPG, czego najlepszym przykładem był słynny silnik polskich limów budowany na rosyjskiej licencji, która de facto cal po calu kopiowała stary brytyjski projekt.
Po zapaści gospodarczej w Rosji i upadku komunizmu musieliśmy szybko przenieść główny wolumin handlu na Zachód i poniekąd nam się to udało, aczkolwiek dopiero po wejściu do UE możemy na tym rynku działać z pełną swobodą. Nie oznacza to jednak, że w tej wymianie zajmujemy pozycję, która odpowiadałyby naszym ambicjom, bo wciąż naszym głównym atutem jest tania praca i nieco niższe podatki, a nie umiejętność zrobienia szybciej i lepiej czegoś, czego nikt inny na świecie zrobić nie potrafi.
Byłoby wielkim złudzeniem sądzić, że z adoptera wysokich technologii szybko i bezboleśnie przekształcimy się w kraj zaawansowany technologicznie, czyli taki, który wytwarza i sprzedaje własne patenty lub produkty na nich oparte, ponieważ ma ich co roku co najmniej 10 na każdy milion mieszkańców, a one tworzą znaczący odsetek jego eksportu i PKB, jednak bez podjęcia działań zmierzających do tego, by tę pozycję osiągnąć, już możemy stracić to, co osiągnęliśmy jako adopterzy, bo reszta świata mocno pedałuje (prawie cała Azja, obie Ameryki i niektóre regiony Afryki) i nie zamierza czekać na ostatnich w peletonie.
Panu Alfredowi marzy się chyba taki rozwój, jaki dziś widzimy w Rosji. Połowa PKB dzięki surowcom, zahukani obywatele i rząd, który się zawsze wyżywi, no i machanie szabelką w tych miejscach na mapie, w których te surowce można stracić. Ten "rozwój" nie ma przed sobą żadnej przyszłości, nawet gdyby cała Rosja spała na diamentach i ropie, bo dzisiaj nawet kraje postkolonialne rozwijają się nie dlatego, że zwiększają odsetek niskoprzetworzonych surowców i kopalin we własnym eksporcie, ale wyłącznie dlatego, że nawet gdy zwiększają wydobycie surowców, to jeszcze szybciej zwiększają ilość wysokich technologii we własnym PKB i eksporcie. Dziś nie ma innej drogi rozwoju, bo w każdym kraju, w którym PKB rośnie, udział żywności, tekstyliów, energii i nisko przetworzonych produktów spada zarówno w PKB jak i w budżetach gospodarstw domowych.
Żupan i podobizny przodków warto trzymać w domu i cenić, ale na każde wyjście wypada się ubrać tak, żeby się czuć swobodnie, czyli właśnie tak, jak się wypada ubrać właśnie na to wyjście. Szafa kontuszów przyda się tylko na bal maskowy.
Skomentuj artykuł