Papież sieje wiatr nietolerancji, bo chce oddalić możliwość burzy. Dobrze robi
Wypowiedzi Franciszka są do bólu racjonalne. Pewnie, że nikt go nie posłucha, że nikt nie zlikwiduje arsenałów nuklearnych. Argentyńczyk wie to aż za dobrze. Po co więc do tego nawołuje? Tworzy klimat potępienia wojny atomowej.
Franciszek nie jest pierwszym, który wypowiada się przeciwko broni masowego rażenia. Jednak to jego wypowiedzi budzą kontrowersje, gdyż przez wielu jest uznawany za humanistę, za kogoś bardziej przejętego sprawami ludzi niż Pana Boga, bardziej ziemią, niż Niebem. Stąd wątpliwości Tomasza Terlikowskiego, Isakowicza-Zalewskiego czy Wiktora Młynarza.
Felieton tego ostatniego jest ciekawy i daje mi okazję do obrony Franciszka i tego, co mówi o bombie A.
Główną tezą Młynarza jest to, że rakiety z głowicami atomowymi, śpiące w silosach i na pokładach łodzi podwodnych, dają ludzkości pokój. Ponieważ wojna nuklearna wiązałaby się ze zniszczeniem świata, więc nie ma sensu w oczach rządzących. Dlatego nikt się na nią nie porywa. Po co rządzić ruinami? Po co komu spalone miasta? Skażona radioaktywnością ziemia?
Stąd wniosek, że bomba daje pokój.
Trzeba Młynarzowi oddać to, że atomowe odstraszanie sprzyja zachowaniu pokoju. Nie jest jednak tak, że ono samo wystarczy, albo że gwarantuje pokój. Przeciwnie.
Po pierwsze, są ludzie, którzy mogą rządzić, mieć dostęp do broni nuklearnej i chcieć zniszczenia. Tacy ludzie już rządzili. Na przykład Hitler, w ostatnich latach wojny wiedział, że Rzesza przegra i cieszył się z jej zniszczeń.
Także może być u władzy szaleniec i nacisnąć guzik z nienawiści do wszystkiego. Takie maksymalnie rozszerzone samobójstwo. Podobnie czasem się mówi o fanatykach religijnych. Na przykład, terroryści islamscy mogą być mało zainteresowani zachowaniem świata. Tak, jak niektórzy protestanci z USA, wierzący, że powtórne przyjście Pana Jezusa na ziemię poprzedzi wojna na Bliskim Wschodzie.
Po drugie, wojna nuklearna może się zacząć przez przypadek. Przez błąd maszyny lub błąd człowieka, lub przez bałagan. Pewnie są takie silosy z rakietami, gdzie wystarczyłoby obejrzeć stan techniczny i morale obsługi, by już więcej spokojnie nie zasnąć.
Po trzecie, nie wszyscy wierzą, że jedna czy druga bomba od razu rozpętałaby wojnę na pełną skalę. W planach wojennych niektórych mocarstw są takie rozwiązania. Uwzględniają one to, że wróg może bardziej cenić życie swych obywateli, niż my i może wstrzymać się z masową odpowiedzią na ograniczony atak. Na przykład, Chiny używają broni podczas ewentualnej inwazji na Tajwan i liczą na to, że Amerykanie nie zaryzykują wszystkiego dla obrony tej wyspy. Widać tu, że ta obawa wzajemnego zniszczenia, o jakiej pisze Młynarz, wcale nie działa tak prosto, jak on to wykłada.
Dlatego pokój światowy nie może opierać się o dziesiątki tysięcy głowic. No i rzeczywiście się nie opiera. Odstraszanie może grać jakąś rolę, ale niewielką.
Młynarz słusznie zauważa, że dziś wojen jest mniej. Od dawna „nie wybuchła jednak żadna, którą dałoby się porównać do koszmaru I czy II światowej. A przecież napięcia wcale nie zmalały”, pisze Młynarz, „jedyne co się zmieniło to to, że pojawiła się broń, która może uniemożliwić każdej ze stron zwycięstwo”.
Młynarz jest tu na dobrej drodze do Królestwa, to znaczy do prawdy, tyle, że zmieniło się więcej, niż tylko ta bomba.
Zmieniło się nastawienie ludzi. Od kilku wieków nawet ilość konfliktów zbrojnych maleje. Tak, jak maleje ilość bójek i morderstw. Ogólnie przeżywamy zmierzch przemocy, choć media mogą czasem nam wmawiać co innego. Tylko, że to nie dzięki bombom. Większą rolę odgrywa na przykład handel. A także to, że ludzie są bogatsi, na całym świecie lepiej urządzeni, niż ich przodkowie z tych samych stron. A także media i książki. A także wzrastający humanizm, przekonanie, że krzywdzenie ludzi jest złe. Tych czynników jest bardzo wiele, nie zrobiły one z nas jeszcze aniołów, ale trochę uspokoiły. Kto jest ich ciekaw, temu polecam „Zmierzch Przemocy” Stevena Pinkera.
Przykład – Stanisław Jewgrafowicz Pietrow. Gdy dyżurował w bunkrze dowodzenia w czasie Zimnej Wojny, maszyny wskazały obecność zachodnich rakiet nad ZSRR. Dwie salwy w krótkim odstępie. Procedury i rozkazy Pietrow miał jasne. Zlekceważył je. Nie podniósł alarmu, który prawie na pewno skutkowałby odpaleniem rakiet w kierunku Ameryki. Przeczucie go nie myliło. Alarm był fałszywy, promienie słoneczne od chmur odbite zmyliły czujniki. Oczywiście zwolnili go.
Guzik więc warte było całe to odstraszanie, a uratował nas od wojny trzeźwy, odważny człowiek. Bohater rodzaju ludzkiego.
Młynarz piętnuje w swoim tekście „dobroludzi”, mając chyba na myśli tych, którzy idealistycznie patrzą na świat, którzy dobrocią potrafiliby ściągnąć na nas wszystkich nieszczęście, z przekonaniem jeszcze, że robią coś dobrego. Franciszek to byłby wówczas „dobropapież”.
A jednak to twierdzenia Młynarza, jak pokazałem, są oparte na ludowych mądrościach, w rodzaju tej, że pokój będzie wtedy, gdy będziemy się nawzajem trzymać na muszkach. Po co komu taki pokój? Nikt go nie chce, nawet politycy, bo dotarło do nich, że to źle robi na handel.
Wypowiedzi Franciszka są zaś do bólu racjonalne. Pewnie, że nikt go nie posłucha, że nikt nie zlikwiduje arsenałów nuklearnych. Argentyńczyk wie to aż za dobrze. Po co więc do tego nawołuje? Tworzy klimat potępienia wojny atomowej. Wie pewnie, że strategom, generałom i politykom czasem przychodzi do głowy, by spróbować gdzieś z małą bombą, co by się stało? Papież wie, że broń ta z roku na rok jest tańsza i łatwiejsza w uzyskaniu. Ale mówienie, właśnie i paradoksalnie, głośne mówienie, że to złe, utrudnia pracę nad jej pozyskaniem i utrudnia jej użycie.
Klimat między ludźmi ma olbrzymie znaczenie.
Każdy człowiek przy decyzji bierze pod uwagę wiele rzeczy, nawet to, co myśli o nim sąsiad czy teść, nie jest mu obojętne. Papież sieje wiatr nietolerancji dla tej broni, bo chce oddalić możliwość burzy. Dobrze robi.
Ostatnio opublikowano badania nad średniowiecznym potępianiem przez Kościół małżeństw między kuzynami. Powoli, stopniowo, ludzie odchodzili od nich tam, gdzie były potępiane, co ponoć ułatwiło rozwój Europy. Zresztą, komu się nie podoba, że Namiestnik Chrystusowy mówi o przyziemnych rzeczach, niech otworzy Stary Testament i zobaczy, o czym mówił Mojżesz. Albo Nowy. W Nowym Pan Jezus, niczym „Dobroludź” i Humanista jakiś, nawołuje na przykład do udzielania pierwszej pomocy.
Także niektórzy krytycy papieża Franciszka nie pamiętają o nikim i o niczym, tylko o tym, że przywitał się on „buona sera” i że jest przez to podejrzany.
Ale świat i tak się z Bożą pomocą zmienia.
Nawet ten chłop, co mi kiedyś w miasteczku powiedział, że Franciszek to antychryst, jak słyszę, przestał wozić do lasu śmieci. Myślę, że poza grozą mandatu, jest w tej decyzji o śmieciach ziarno zasiane przez tego ekopapieża, tego dobroludzia w białej sutannie, twardziej stąpającego po ziemi, niż się na ogół myśli.
Skomentuj artykuł