Bóg w wąskiej szczelinie

Bóg w wąskiej szczelinie
(fot. Leonski / flickr.com/ CC BY)
Logo źródła: Magazyn Kontakt Łukasz Kobeszko

Filozofia "śmierci Boga", którą ogłosili XX-wieczni myśliciele, nie musi być traktowana jako fundament współczesnego ateizmu. Warto na nią spojrzeć przez pryzmat ostatecznego zerwania z racjonalnymi i uporządkowanymi logicznie wizjami Boga oraz wyraz trudnego, egzystencjalnego doświadczenia milczenia Stwórcy, z którym boryka się każdy wierzący.

W potocznym rozumieniu hasło "śmierć Boga" (Gott ist tott), pojawiające się w filozofii nowożytnej po raz pierwszy w "Wiedzy radosnej" oraz "Wędrowcu i jego cieniu" Fryderyka Nietzschego, oznacza być może tylko z lekka zawoalowaną, ale jednak oczywistą w swojej wymowie deklarację niewiary. Po Nietzschem powtórzyła ją spora liczba współczesnych filozofów, pisarzy i artystów, jak również - co może się wydawać wielkim paradoksem - teologów. Prym wśród nich wiedli autorzy refleksji zrodzonej na gruncie protestanckim (m. in. Gabriel Vahanian, Paul van Buren, Dorothee Sölle) oraz judaistycznym (Richard Rubinstein). Ostatnim bodajże filozofem podejmującym temat "śmierci Boga" jest Alain Badiou, wywodzący się z szeroko rozumianego nurtu myśli marksistowskiej. Francuski filozof zatytułował zresztą jeden z rozdziałów swojej książki wydanej pod koniec lat dziewięćdziesiątych i poświęconej ontologii prostym Dieu est mort .

Próbując zagłębić się w sens tego dramatycznego komunikatu, zauważamy, że o ile sam związek frazeologiczny "śmierć Boga" jest stosunkowo świeżej daty, to jego konkretna treść zawiera w sobie obserwacje i doświadczenie, które w nowożytnej myśli europejskiej znaleźć można co najmniej od czasów św. Jana od Krzyża i Pascala. Co więcej, zjawisko to nie może być przypisane tylko i wyłącznie do bądź co bądź hermetycznego świata filozofii i teologii, ale stanowić może lapidarny opis fenomenu przeżywanego często przez ludzi świadomie odbierających otaczającą ich rzeczywistość.

Nasze zabijanie Boga

DEON.PL POLECA

Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że powszechnie panujący stereotyp, mówiący o filozofii "śmierci Boga" jako jednej z form ateizmu, może być w jakimś sensie trafny. Śmierć to pewien koniec. Niezależnie od tego, czy definitywny, czy w jakiś sposób ograniczony, wyraża pewien istotny i dający się bez problemów zauważyć brak. Kto umarł, tego "nie ma". Nie możemy nawiązać z nim komunikacji, nie jesteśmy w stanie wejść z nim w jakąkolwiek relację. Ktoś lub coś, czego nie ma, nie może stać się także przedmiotem naszej obserwacji, a tym bardziej refleksji lub opisu.

Możemy oczywiście tworzyć byty fikcyjne, czym od wieków żywi się literatura i sztuka, potrafiąc tchnąć w nie pewien pozorny élan vital, zawsze jednak będziemy mieli do czynienia z mniej lub bardziej wyrafinowaną konstrukcją naszej wyobraźni, emocji i aparatu poznawczego. Skoro jednak w rzeczywistości mamy do czynienia z niebytem i brakiem egzystencji, to czy warto rozmyślać nad jej powodami? Czegoś lub kogoś po prostu nie ma i po cóż się nad tym rozwodzić!

Teoretycznie moglibyśmy przejść nad tym faktem do porządku dziennego, ale doświadczenie życiowe pokazuje, że dzieje się tak bardzo rzadko. Zazwyczaj brak i nieistnienie bywają uświadomione. Powodują naszą reakcję, poczynając od sfery emocjonalnej, a kończąc na refleksji intelektualnej. Coś lub ktoś było, ale teraz tego nie ma. Pytamy, dlaczego, przeżywamy ból, rozczarowanie, wnosimy pretensje, czasami nawet odczuwamy wyrzuty sumienia, gdyż zaczyna przychodzić nam do głowy, iż to może my w jakimś sensie, działaniu lub zaniedbaniu przyczyniliśmy się do tej śmierci, braku lub nieistnienia.

Podobnie jest ze "śmiercią Boga". "Cisza tych niestworzonych przestworzy przeraża mnie" napisał Pascal w "Myślach". Cisza i przestworza budzą lęk. Stanowią przeciwieństwo gwaru, odgłosów i dźwięków życia. Przestworza i bezkres to z kolei wyzwanie dla naszego myślenia ograniczonego kategoriami czasu i przestrzeni. To groźba amorficznego chaosu i rozpłynięcia się oczywistego, widzialnego horyzontu. Zapanowała cisza, a granice się zatarły, znaczy to jednak, że ktoś tu wcześniej był, wnosił zwykłe życie swoją obecnością, mową lub ruchem.

Odczuwalny brak Boga to także lęk głównego bohatera Nietzschego, "człowieka szalonego" ze 125 rozdziału "Wiedzy radosnej". W obłędnej malignie zapala on w jasne przedpołudnie latarnię i krzyczy "szukam Boga, szukam Boga!". Słyszymy zaraz reakcję pukających się w czoło i śmiejących się przechodniów: "A więc on się zgubił? (…) Czy zabłąkał się jak dziecko? (…) A może się schował? Boi się nas? Odpłynął okrętem? Wywędrował?" Człowiek nie daje jednak za wygraną i woła dalej: "Gdzie jest Bóg, (…) chcę wam to powiedzieć! Uśmierciliśmy go— wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami!". Kilka zdań później filozof wspomina, że tego samego dnia, ów szaleniec wchodził do kilku miejskich kościołów i intonował w nich swoje requiem aeternam Deo.

Ktoś konkretny zawinił temu brakowi Boga, ktoś konkretny zadał mu śmierć. Niemiecki myśliciel nie zadowala się prostym stwierdzeniem "Boga nie ma". To byłoby zbyt proste. Bóg był, ale zniknął nie na skutek swojej decyzji, lecz naszych działań. Bardzo mocne słowa Nietzschego możemy traktować dość powierzchownie jako krytykę wynaturzeń, które miały miejsce przez wieki w łonie życia wspólnot chrześcijańskich, które, posługując się metaforą Alaine`a Badiou, zamieniły religijność w połączenie politycznego fanatyzmu i bogatego w dekoracje teatru. Czy Boga w pewien sposób nie "zabiła" i wciąż nie "zabija" nasza ułomna, ograniczona projekcja jego obrazu?

Redukowanie do filozoficznej pierwszej przyczyny w długiej drabinie bytów, konserwatywnej "naczelnej zasady ładu i porządku" lub zamknięcie w kategoriach współpracownika ziemskich katechonów, dbających przede wszystkim o utrzymanie swojej bezwzględnej władzy i majątku? Z drugiej zaś strony, czy nie uśmierca go oczekiwanie na bezpośrednią ingerencję w cały ziemski bieg rzeczy i zdarzeń, a przez to - w poszczególne, małe i drobne ścieżki naszego życia? Ingerencję, która, mimo usilnych próśb, a często pełnego rozpaczy krzyku, przypominającego obłęd postaci stworzonej przez Nietzschego, nie nadchodzi, pozostawiając przed nami ciszę i milczenie pascalowskich nieskończonych przestworzy.

A może sądzimy, że Bóg "umarł", gdyż nie potrafimy już rozpoznać jego oblicza, nie tylko jako Nieujętego i Niepoznawalnego, ale również biednego, pokrzywdzonego, wyśmiewanego i brudnego? Jako cuchnącego bezdomnego w miejskiej komunikacji, od którego odsuwają się współpasażerowie zakrywając nosy? Może w tym momencie, odwracając wstydliwie głowę, po raz kolejny zabiliśmy Boga?

Noc ciemna i jasna szczelina

Doświadczenie strachu i lęku przed milczeniem Boga, które może prowadzić do faktycznego wrażenia "śmierci Stwórcy" nie było obce nie tylko mniej lub bardziej radykalnym filozofom, ale również wielkim świętym. Nie kto inny, jak św. Jan od Krzyża i Teresa z Avila, od których rozpoczęła się odnowa zakonu karmelitów, wyraźnie opisywali bardzo ciężkie, kojarzące się współczesnemu czytelnikowi z przewlekłą depresją doświadczenia "nocy ciemnej". W jej trakcie, wszelkie władze duchowe i cielesne człowieka nie są w stanie dostrzec obecności i aktywności Boga. W sytuacji przerażania ciemnością, bezkształtem i nieskończonością zimnych przestworzy, możemy sobie uświadomić, że Bóg staje się niepojęty, niemożliwy do ujęcia w obrazy, pojęcia, definicje, w końcu nawet - jakiekolwiek logiczne dowodzenie oparte na klasycznym rachunku zdań. Obraz Boga, jaki posiadamy, rozpada się, umiera dłuższą - naturalną, bądź nagłą i bardziej gwałtowną śmiercią. Ta śmierć, co jednak warto bardzo mocno podkreślić, nie jest śmiercią ostateczną i nieodwracalnym rozpadem, ale szansą na oczyszczenie i ponowne ujęcie Nieujmowanego.

Hans-Georg Gadamer, współtwórca hermeneutyki filozoficznej, zauważył, że wszelkie poważne, brzemienne w skutkach, a w dodatku występujące nagle i niespodziewanie tragedie dają nam do myślenia, iż zwykły zbieg okoliczności, przypadkowa sekwencja zdarzeń, suma ludzkich błędów i zaniedbań, czy nawet umyślne działanie mogą nie być główną i jedyną przyczyną zła lub cierpień, które nas doświadczają. Co zatem może być ich powodem? Gadamer uchyla się od prostej odpowiedzi, zawiesza ją w próżni naszej świadomości, ale przecież to właśnie w takich granicznych sytuacjach nasz umysł i serce rozpoczynają poważną walkę między dwoma skrajnymi przeświadczeniami. Czy zło i ból pojawiają się dlatego, że Bóg "umarł", wycofał się z udziału w naszej rzeczywistości lub - mówiąc słowami Dorothee Sölle - "trwa w nieobecnym, wciąż wycofującym się namiestnictwie"? A może zło dzieje się dlatego, że Bóg - mimo wszystko - jest? Daje nam o sobie znać, choć być może w sposób, który jest dla nas nie do przyjęcia?

Dla człowieka zmagającego z poważnym problemem milczenia Boga w codziennym życiu, dla postchrześcijan coraz wyraźniej gubiących nadprzyrodzoną wrażliwość, pewną propozycją wyjścia z duchowego impasu byłoby udzielenie odpowiedzi twierdzącej nie tylko na drugie z powyższych pytań, ale także na pierwsze. Boga przecież w pełni nie pojmiemy i nie określimy. Nie będziemy więc mogli stwierdzić, dlaczego go nie odczuwamy, dlaczego w danym miejscu nie widzimy jego działań lub obecności. Nie wiemy przecież, dlaczego i czy w ogóle się "wycofał", dlaczego swoje namiestnictwo nad światem sprawuje w sposób tak niewidoczny i subtelny.

Pozostaje jednak trwanie przy nim mimo wszystko, nie tyle przy naszym wyobrażeniu lub obrazie Boga, ale bycie w postawie ciągłej otwartości na Innego i jego odmienną od naszej rzeczywistość. Badiou, odrzucający racjonalnego Boga metafizyki i spolityzowanego Boga religii, nazywa ten stan otwarciem się na "Boga poetów", zwracając uwagę, iż stanowić on może dla współczesnego człowieka "podporę dla możliwości poetyckiego zaczarowania świata, której utrata pozbawia możliwości tworzenia". Otwarcie na oczarowanie, na niepoznawalnego w pełni Innego stanowi wąską szczelinę, przez którą do ciemnego grobu, w którym świat złożył "umarłego" Boga, może przeniknąć światło jego rzeczywistego Zmartwychwstania.

"Tak wiele serc ku tobie biegnie, że mógłbyś być" - narzuca się w tym miejscu fragment wiersza Haliny Poświatowskiej, wykorzystany jako epitafium na grobie młodej poetki, pochowanej na małym, rzadko uczęszczanym cmentarzu św. Rocha nieopodal Jasnej Góry w Częstochowie. "Potężny, kto jeszcze tak w ciebie uwierzy, komu jeszcze będziesz bardziej potrzebny, niż mnie" - wołamy wciąż za Poświatowską w tragicznej nadziei z wąskich i ciasnych szczelin naszego życia. I dopóki tak wołamy, wierzymy, że Bóg żyje.

Łukasz Kobeszko - filozof (UKSW), publicysta, redaktor i dziennikarz. Publikował m.in. w "Znakach Nowych Czasów", "Obywatelu", Portalu Spraw Zagranicznych (psz.pl), "Sprawach Polonii", portalu "Rebelya.pl" oraz magazynie "Dywiz". Współpracuje z magazynem "Kontakt".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg w wąskiej szczelinie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.