Czas wielkich przewartościowań

Logo źródła: Znak Adam Hernas / "Znak" październik 2009

Sens jest ważniejszy od efektu, skuteczność nie może być po prostu ślepa, ponieważ w rachunku ostatecznym obróci się przeciw ludziom, wymykając się ich możliwościom przewidywania.

Po dekadach względnej stabilizacji, która stała się również od pewnego czasu naszym udziałem, stanęliśmy dziś nieoczekiwanie w obliczu cywilizacyjnego przełomu. Być może to wcale nie wydarzenie z 11 września, ale właśnie załamanie się współczesnego, globalnego modelu gospodarowania przejdzie do historii jako milenijna granica epok. Coraz wyraźniej widać bowiem, że to, z czym zmagamy się dzisiaj, nie jest zwyczajną przypadłością gospodarki rynkowej przechodzącej swe mniej lub bardziej regularne cykle koniunkturalne. Nie łudźmy się, to nie jest przejściowy stan gospodarczego osłabienia, który należy przeczekać, po którym wszystko wróci do normy. Prosty powrót do tego, co było, to znaczy do stanu pewnej zwirtualizowanej ekonomii gwarantującej w dalszym ciągu stały i szybki rozwój w skali całego świata, jest niemożliwy. Widzieliśmy, jak łatwo może się załamać model gospodarki konsumpcyjnej oderwanej od realnych potrzeb.

Powszechna, stale zwiększająca się konsumpcja, rosnące zapotrzebowanie na dobra, których się w ogóle nie używa i nie potrzebuje, swoista magia kupowania taniejących produktów miały być niezawodnym motorem rozwoju. Nakręcająca się spirala inwestowania w coraz większe moce produkcyjne po to, by zaspokoić ten wzrastający i sztucznie podsycany popyt, zaprowadziła w ślepą uliczkę, z której nie ma łatwego wyjścia. Upowszechnienie kategorii kapitału, który nie jest zwyczajnie synonimem posiadania, lecz znaczy narzędzie wirtualnego bogacenia się (mówi się na przykład, że kapitał za nas pracuje, nawet kiedy śpimy) doprowadziło do tego, że każdy, czy tego chce, czy nie, jest dzisiaj graczem na tej gigantycznej giełdzie, jaką stał się rynek. W tym sensie nie ma już prostego podziału na tych, którzy dysponują kapitałem, i tych, którzy muszą sprzedawać swoją pracę. Każdy w swojej skali jest uczestnikiem w grze, posiadaczem jakiegoś kapitału o zmiennej wartości, który zyskuje lub traci zgodnie z ruchem rynkowego wahadła. Właściwie nie ma też takiego przedmiotu (i nie jest nim również sam pieniądz, nawet wówczas gdy deponujemy go w banku), który nie podlegałby permanentnej licytacji, ciągłemu przewartościowaniu, co niesie za sobą także nieustanne ryzyko straty.

Z innej strony, wytwarzany produkt przestał już dawno być pewnym określonym dobrem, rzeczą służącą w najlepszy sposób człowiekowi, ale liczy się przede wszystkim jako środek do osiągania zysku, a więc jako jeden z elementów lub parametrów rynkowej gry. Skutkiem tego jest wybitnie ilościowe nastawienie zarządzających, których podstawowa strategia polega na wykorzystaniu wszystkich atutów produktu dla maksymalnego zwiększenia sprzedaży. Jakość produktów nie jest celem samym w sobie, ale zależy od reakcji rynku, który często akceptuje wręcz pogorszenie jakości. Jeśli możliwe jest zyskowne prowadzenie sprzedaży towarów gorszych, nie ma właściwie granic dla obniżania jakości. Myślenie według reguł pewnej techniki rynkowej jest dzisiaj powszechnie obowiązujące w kręgach menadżerów specjalistów zarządzających majątkiem powierzonym.

Bezkrytyczne rozwijanie przedsiębiorstw, których najważniejszym celem nie jest służenie klientowi (co przecież wynika z profilu prowadzonej działalności), lecz spełnienie oczekiwań właścicieli poprzez permanentny wzrost, zdobywanie nowych rynków zbytu, stałe powiększanie zysku, programowe przejmowanie konkurentów, budowanie ogromnych organizacji, jak się dziś okazuje, jest drogą donikąd i prędzej czy później musi doprowadzić do załamania i poważnego kryzysu. Znajduje to swoje inne odbicie w sposobie rozumienia funkcji pracowników, którzy traktowani są w wymiarze makro jako ekonomiczna kategoria ludzkich zasobów, a więc również jako jeden ze zmiennych parametrów arytmetyki finansowej. Globalna gospodarka, mimo że otwarła ogromne, nieznane dotąd możliwości działania, jednocześnie doprowadziła do głębokiego zdehumanizowania relacji międzyludzkich zarówno wewnątrz wielkich korporacji, jak i w wymiarze interesów prowadzonych między podmiotami, a także w bezpośrednich stosunkach między jednostkami (chciwość, pazerność, korupcja itd.). Ta smutna prawda pozostaje ukryta za budzącym zaufanie publicznym wizerunkiem firmy, jaki tworzy się przy pomocy wysublimowanych technik reklamowych, przez prowadzenie odpowiedniej zewnętrznej polityki, przez akcje propagandowe na przykład w zakresie działalności charytatywnej itd. To tylko szkicowy przegląd najbardziej charakterystycznych symptomów diagnozowanej tu choroby.

Przyjrzyjmy się jednak dokładniej, na czym polega słabość współczesnej ekonomii, dlaczego tak łatwo uległa ona wewnętrznemu rozkładowi, nie znajdując w sobie skutecznych mechanizmów obronnych.

Pułapka liniowego rozwoju.

Jednym z najbardziej charakterystycznych rysów współczesnego modelu gospodarowania jest umasowienie produktu. Każda innowacja przechodzi natychmiast w ilość, staje się w krótkim czasie powszechna, dostępna szerokim masom. Nie byłoby w tym zapewne niczego złego, gdyby nie to, że postęp techniczny nie oznacza procesu odkrywania i stałego rozwoju jakościowego, ale jest, wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, procesem ekstensywnym, ostatecznie zawsze ilościowym, podporządkowanym wymogom agresywnego rynku, który potrzebuje nowych rozwiązań tylko o tyle, o ile dają się szybko zastosować w formie nowego towaru. Kierunek postępu wyznacza w istocie masowy rynek oraz nowe potrzeby, jakże często pobudzane lub po prostu stwarzane odpowiednimi rynkowymi działaniami (reklama, marketing). Postęp techniczny podporządkowany jest całkowicie prawom masowego rynku, który określa te pola, na których innowacje są możliwe, skutecznie eliminując przy tym wszystkie te kierunki postępu, których nie da się w krótkiej perspektywie czasu zastosować i przełożyć na masową produkcję. Krótkowzroczność, nastawienie na doraźną efektywność, planowanie ilościowe, które w ogóle nie uwzględnia czynnika radykalnej nowości, to grzechy główne tej wizji rozwoju. W sytuacji, gdy pojawia się rozwiązanie alternatywne grożące zaburzeniem owego liniowego rozwoju, obronnym odruchem jest uniemożliwienie jego upowszechnienia.

Dobrym przykładem tych tendencji może być jednokierunkowy rozwój przemysłu motoryzacyjnego, jaki dokonał się na przestrzeni całego XX wieku. Mimo wielu oczywistych technologicznych przeskoków ekstensywny w swej istocie rozwój motoryzacji nie tylko zablokował poważne poszukiwania innych rozwiązań dla zaspokojenia ludzkiej pasji poruszania się i podróżowania, ale doprowadził do produkcji gigantycznej liczby pojazdów, których nie da się już używać swobodnie i wystarczająco bezpiecznie. Idea podróżowania w małej, zamkniętej, prywatnej przestrzeni jest przy tym niezmienna od czasu pierwszych wynalazków, zmieniają się tylko elementy formy, sposoby urzeczywistnienia jej w praktyce. Interesujące, że przy całym technologicznym postępie nigdy nie udało się znieść lub choćby zmniejszyć rażącej dysproporcji między subiektywnym poczuciem bezpieczeństwa i komfortu a obiektywnym zagrożeniem, jakie wiąże się z szybkim podróżowaniem po zatłoczonych drogach. Jest to jeszcze jeden symptom tego, że nawet w dziedzinie, w której na pozór idea postępu znalazła swoje najlepsze spełnienie, rozwój ilościowy całkowicie zdominował myślenie strategów gospodarczych.

Wirtualizacja świata ujętego w prawa ekonomii.

Z jednej strony nastąpiło urzeczowienie pewnych abstrakcyjnych wytworów, idei takich jak rozwiązania finansowe – tak zwane produkty bankowe (kredyty, gwarancje, lokaty) czy pakiety praw (wierzytelności), które jako pewien zbiór stają się odrębnym przedmiotem obrotu, z drugiej – odrealnienie przedmiotów materialnych, które zostały odarte ze swej wartości użytkowej, estetycznej, emocjonalnej i stały się neutralnymi wartościami przeliczalnymi na jednostki pieniężne. W ten sposób to, co realne i konkretne, spotkało się z abstrakcyjnym wytworem myśli w ramach tej samej kategorii kapitału, któremu przysługuje pewna neutralna wartość wyrażona w pieniądzu. Kapitał we współczesnym i obiegowym, a nie ściśle ekonomicznym, rozumieniu właściwie nie ma tak wiele wspólnego z pojęciem, które zostało opisane i utrwalone w filozofii choćby przez marksizm. Idzie tu raczej o funkcję, jaką przypisano tej szczególnej kategorii rzeczy – mianowicie mają one stale powiększać swą wartość, mają podlegać nieustannej waloryzacji. Granica między światem realnych przedmiotów i światem wytworów myśli w zasadzie przestała istnieć, zlewając się w jeden świat kapitału – uniwersalnych wymiennych wartości. W ten sposób tak rozumiany kapitał, jego wartość wirtualna, stawał się niemal obiektywnym układem odniesienia dla zachowań i decyzji podejmowanych codziennie przez owych konsumentow-posiadaczy. Trzeba oczywiście zaznaczyć, że możliwe to jest w sytuacji upowszechnienia własności, to znaczy wówczas, gdy posiadaczem jakiegoś kapitału, mniejszego czy większego, jest w praktyce każdy człowiek. Można powiedzieć, że ów model gospodarki zakłada, iż każdy jest posiadaczem, a co za tym idzie, że jest aktywnym graczem na rynku wymiany kapitałów-wartości. Każdy człowiek jest podmiotem gry rynkowej, każdy jest w kręgu zainteresowania innych graczy jako konsument lub oferent. Każdy też staje się inwestorem, kiedy tylko nabywa rzeczy (przedmioty lub prawa), które nie służą zaspokojeniu jakiejś realnej potrzeby, albo kiedy w jego imieniu nabywa się abstrakcyjne prawa na przyszłość, jak dzieje się choćby w przypadku inwestowania składek emerytalnych obowiązkowo płaconych przez wszystkich. Oczywiście podstawowym źródłem kapitału jest rozbudowany system finansowy, który umożliwia każdemu dostęp do rożnych form kredytowania.

Ta powszechna rola uczestnika w gigantycznej grze interesów wpisana jest w logikę systemu, który nie przewiduje wyjątków. Każdy obywatel nowoczesnego państwa wraz z nabyciem prawnej osobowości, czy tego chce, czy nie, staje się graczem w owym globalnym kasynie. Nie ma w nim miejsca dla neutralnych obserwatorów, ponieważ zasadą systemu jest, by wszyscy byli jego beneficjentami. Każdy jest uczestnikiem wirtualnego świata wartości, który staje się światem prawdziwszym od świata rzeczywistego, w miarę jak rośnie skala naszych oczekiwań co do stanu posiadania oraz nasza pasja jego powiększania.

Jest to możliwe tylko przy założeniu, że gospodarka ze swej istoty stale się rozwija. Zachwiania koniunktury i kryzysy interpretowane są jako chwilowe wahnięcia, po których przychodzi z konieczności okres jeszcze większego dobrobytu. W pewnym sensie mamy tu do czynienia ze swoistym złudzeniem perpetuum mobile, któremu poddają się bezkrytycznie wszyscy uczestnicy gry. Jednak nie można tu mówić o powszechnej naiwności, ponieważ stoją za tym poważne teorie ekonomiczne, idea stałego rozwoju gospodarczego znajduje też swe wsparcie w statystyce historycznej. Otwarta gospodarka światowa rozumiana jest jako samonapędzającą się maszyna, która uzyskuje swój potencjał wzrostu przez ogarnianie swym zasięgiem nowych, gorzej rozwiniętych terytoriów i przyjmowanie nowych uczestników rynkowej gry – nowych potencjalnych dysponentów kapitału i nowych konsumentów. W pewnym sensie należałoby tu mówić o znanym mechanizmie piramidy, która może się rozwijać tak długo, jak długo znajdują się chętni, by wstępować do nobliwego towarzystwa posiadaczy i zasilać go swymi potrzebami i swoją pracą.

 

Nieludzka twarz kapitalizmu.

Trzeba powiedzieć, że wbrew całej socjalnej otoczce, jaka okrywa twarde prawa finansowej arytmetyki, mechanizm egzekucji zobowiązań pozostaje niezmiennie brutalny i przenosi nas w czasy prymitywnych praktyk windykacyjnych. Abstrakcyjne zobowiązania nie mają swojej stałej wartości, nie ograniczają się do przedmiotu, którego dotyczą. Wszelkie drastyczne zmiany czynników zewnętrznych mogą spowodować, że zobowiązania staną się niewykonalne. Tak dzieje się, gdy rozchwianiu ulegają rynkowe parametry wyznaczające układ odniesienia dla gospodarczych decyzji. Dopiero co byliśmy świadkami sytuacji, w której kursy walut, stopy procentowe, ceny surowców przestały pełnić rolę przewidywalnych czynników, w oparciu o które można kształtować wzajemne relacje w interesach. Masowe zjawisko niemożliwości wypełnienia zobowiązań zwłaszcza kredytowych odsłania, po raz pierwszy od bardzo dawna, rażącą dysproporcję pomiędzy atmosferą dobrobytu i bezpieczeństwa, w której relacje między instytucją finansową a klientem miały niemal przyjacielski charakter, a brutalnymi regułami postępowania, o których zdążyliśmy już zapomnieć, w wypadku gdy dłużnik staje się niewypłacalny lub choćby za takiego zostaje uznany przez instytucję wierzycielską. Można powiedzieć, że ta wielka łatwość dostępu do pieniądza, która wydawała się niekwestionowanym osiągnięciem cywilizowanej gospodarki, gwarantującym powszechny dostatek, zbudowana została na prawach i procedurach z zupełnie innej epoki. Uprzywilejowana rola instytucji finansującej, która ma wszelkie możliwości dochodzenia swoich roszczeń (pierwszeństwo windykacji), nie tylko z przedmiotu bezpośrednio obciążonego długiem (na przykład hipoteka), powoduje, że niewypłacalny konsument dłużnik staje się jej zakładnikiem, o ile nie do końca życia, to z pewnością na bardzo długi czas. Grozi to kulturowym i cywilizacyjnym regresem do czasów prymitywnej gospodarki kapitalistycznej, do czasów strachu i niepewności o najbliższą przyszłość, do brutalnej walki o przetrwanie. Widmo niespłacalnych długów zawisło nad współczesnymi społeczeństwami w skali nieznanej dotąd w historii.

W takim kontekście zasadniczy spor między liberalną a socjalną wizją gospodarki jest właściwie oderwany od rzeczywistości i sprowadza się do kontrowersji czysto teoretycznej, ponieważ żadna z tych wizji nie tylko nie znajduje aktualnie swej realizacji, ale również nie ma takiej perspektywy, w której jedna z nich mogłaby zostać zrealizowana na zasadach wyłączności. Współczesny model gospodarki konsumpcyjnej jest wielopiętrową hybrydą z elementami skrajnie rożnych koncepcji, które często wzajemnie się wykluczają. Z jednej strony potwierdza się na każdym kroku nienaruszalność aksjomatu wolnego rynku, z drugiej zaś państwo dość swobodnie ingeruje w rynek za pomocą rożnych narzędzi, przez regulacje prawne, przez system dotacji i arbitralnego spierania wybranych podmiotów. Państwo, którego rola w sferze rynkowej nie jest w ogóle jasno określona, pojawia się stale lub okazjonalnie jako aktywny uczestnik zarówno w roli kontrolera i strażnika pewnego sztucznie skonstruowanego ładu (podatki, prawo antymonopolowe, koncesje, interwencjonizm, dotacje itd.), jak i w roli odrębnego podmiotu choćby poprzez swoje banki, fundusze i agencje, strategiczne przedsiębiorstwa. Państwo pozostaje więc graczem nieobliczalnym tym bardziej, że wraz ze zmianami układu sił politycznych w ramach danej demokracji jego aktywność w gospodarce odpowiednio nasila się lub maleje. Związane jest to również z otoczeniem międzynarodowym, w którym występują przecież skrajnie rożne koncepcje ustrojowe, niekoniecznie demokratyczne. Nieokreśloność roli państwa jest tu zatem podwójna. Zarówno w ramach systemu politycznej demokracji, gdzie dopuszcza się bardzo rożne formy interwencjonizmu, zwykle w zależności od programu aktualnie rządzącej partii, jak i w szerszej perspektywie polityki światowej, gdzie ustrój demokratyczny nie jest jedynym obowiązującym rozwiązaniem, a rola państwa może być definiowana w praktyce dowolnie. Wprowadzenie w życie jednej określonej koncepcji jest zatem w ogóle nie do pomyślenia, choćby tylko z tego powodu, że systemy prawne, na których opiera się instytucja państwa, zbudowane są z wielu elementów realizujących odmienne teoretyczne założenia, na przykład z jednej strony swoboda gospodarcza, z drugiej – rozbudowany system fiskalny i kontrolny pozwalający na nieograniczoną ingerencję w stosunki gospodarcze, z jednej strony zasada wolnej konkurencji, z drugiej – system dotacji i grantow lub koncesjonowanie całych obszarów gospodarki (energetyka, surowce, finanse), z jednej strony uznanie praw rynku jako wyłącznego regulatora stosunków gospodarczych, z drugiej – daleko posunięta, arbitralna ingerencja w dziedzinę układania stosunków pracy.

Niewątpliwie jednak pytaniem, jakie trzeba zadać z pozycji prowadzonej tu krytycznej refleksji, jest pytanie o alternatywę, o inny sposób rozwiązania podstawowych problemów życiowych społeczeństw: jak można inaczej zaspokoić podstawowe ludzkie potrzeby (wyżywienie, zamieszkanie, edukację), jak dać zatrudnienie ogromnym rzeszom w sytuacji, kiedy zawodzi ten konsumpcyjny model gospodarki, który przez długie lata, mimo wszystko, gwarantował powszechny dobrobyt? Jaki inny model gospodarki mógłby stać się alternatywą zdolną sprostać temu stałemu wyzwaniu? Trzeba przyznać, że dotąd był to jeden z ważniejszych argumentów uzasadniających przewagę współczesnego modelu gospodarki nad rozwiązaniami, jakie znamy z przeszłości. Za jego pomocą usprawiedliwiano także ciemne strony ostrej walki konkurencyjnej, perwersyjnego bogacenia się kosztem innych – wszak warto zapłacić tę relatywnie wysoką cenę za efektywne zaspokojenie podstawowych potrzeb, za rozwiązanie problemów, które trapiły przez całe wieki nawet najbardziej rozwinięte społeczeństwa – głód, ubóstwo, bezdomność.

Z drugiej strony trzeba sobie jednak przy tym zdawać sprawę, że rozwiązanie tych problemów nigdy nie było odrębnym celem wpisanym niejako w mechanikę zachowań modelu konsumpcyjnego. Efekt ten osiągnięty został przy okazji jako uboczny skutek szybkiego, liniowego rozwoju zmierzającego do stworzenia jednorodnej gospodarki globalnej, systemu globalnego pomnażania zysków. Ogromne zapotrzebowanie na pracowników, rozwijanie coraz większych zakładów produkcyjnych, powszechne inwestycje – wszystko to sprawiało wrażenie trwałości tego, zaakceptowanego przecież w skali całej planety, modelu gospodarowania. Stworzenie ogromnej liczby miejsc pracy i w praktyce zlikwidowanie problemu bezrobocia w wielu krajach świata przemawiały za takim właśnie sposobem gospodarowania. Wydawało się, że po raz pierwszy w dziejach znaleziono cudowny środek na rozwiązanie największych problemów ludzkości bez odwoływania się do idei rewolucji czy jakiejś innej gwałtownej politycznej przemiany, ale także bez odwoływania się do czynników nadprzyrodzonych. Efektywna gospodarka o socjalnym obliczu stała się wręcz ikoną naszej nowoczesności. To, czego jesteśmy dzisiaj naocznymi świadkami, jasno pokazuje jednak, że rozwiązanie tych podstawowych problemów w ramach takiego modelu wcale nie jest trwałe, a groźba regresu niemal do punktu wyjścia zdaje się całkiem realna. Wzrastające gwałtownie bezrobocie, zagrożenie bezdomnością wskutek utraty domów i mieszkań przez niewypłacalnych dłużników, zwątpienie w sens jakiejkolwiek aktywności na skutek bankructw przedsiębiorstw, a nawet państw, groźba deflacji podważająca ekonomiczny sens produkcji – wszystko to pokazuje, jak bardzo złudne były szybkie sukcesy światowej gospodarki. Złudzeniem było przekonanie, że problemy te zostały rozwiązane ostatecznie i że wraz z urzeczywistnieniem idei globalizacji przechodzimy niejako do innej epoki, w której czekają nas wprawdzie nowe, nieznane jeszcze wyzwania, ale biedy przeszłości, które przez wieki determinowały naszą egzystencję, nie dotkną już więcej współczesnego człowieka.

Czy zatem pytanie o alternatywę nie jest po prostu powtórzeniem zapomnianego pytania i dylematu, który zawsze towarzyszył ludziom żyjącym na ziemi: w jaki sposób poradzić sobie w wymiarze ogólnospołecznym z ogromem potrzeb i bied będących przecież stałą przypadłością życia, nawet jeśli wydaje się nam, że na niespotykaną dotąd skalę udało się im zaradzić?

Czy nie jest to również powrót do podstawowego pytania o cel i sens gospodarowania, które trzeba zadawać ciągle na nowo bez względu na to, w jakich okolicznościach znajdujemy się w danym momencie: w jaki sposób organizować całą tę aktywność społeczeństw, by służyła ona optymalnie dobru nie tylko w krótkiej, przewidywalnej perspektywie, ale także w dalszej przyszłości, również tej należącej do następnych pokoleń, a nie obracała się ostatecznie przeciw ludziom, którzy pod wpływem swych doraźnych sukcesów ulegli fascynacji działaniem skutecznym, zawsze przynoszącym zamierzony efekt?

Zatem czy pytanie o alternatywę lub bardziej nawet o to, co nas czeka po wielkim załamaniu, jaki obraz świata wyłoni się wskutek tego wydarzenia i jaka będzie ta nowa epoka w dziejach cywilizacji, nie jest po prostu pytaniem o sens naszej pracy, naszej aktywności, naszych małych i wielkich działań w skali indywidualnej i społecznej?

Wówczas jednak odpowiedź nie mogłaby polegać na prostym przedstawieniu innej idei kierunkowej, nowego uniwersalnego modelu gospodarowania, alternatywnego rozwiązania ekonomicznego, lecz powinna otwierać się refleksją nad sensem. Po co, w jakim celu podejmujemy takie, a nie inne działania, które dość łatwo mogą mieć przecież wymiar globalny, mogą przynieść skutek o znaczeniu powszechnym?

Sens jest ważniejszy od efektu, skuteczność nie może być po prostu ślepa, ponieważ w rachunku ostatecznym obróci się przeciw ludziom, wymykając się ich możliwościom przewidywania. Myślenie ekonomiczne, które podporządkowało sobie całą technikę, które opanowało wymiar szeroko rozumianej twórczości, nie kieruje się żadnym sensem ogólnym, jego podstawowym motywem jest efektywność i skuteczność w takiej czasowej perspektywie, jaką można w danym momencie racjonalnie przewidywać. Nie zadaje ono w ogóle pytania „po co?”, tworzy natomiast gotowe rozwiązania w kwestii: „jak to najlepiej osiągnąć”, „co zrobić, by osiągnąć optymalny, zaplanowany efekt”. Kieruje się ono z gruntu błędnym przekonaniem, że dając narzędzia skutecznego działania, najlepiej służy ludziom. Ta dominacja myślenia czysto ekonomicznego, sprowadzenie motywów działania do wymiaru rynkowej techniki są w dłuższej perspektywie groźne i muszą prowadzić do kolejnych załamań, z których ostatnie nie będzie już miało charakteru cyklicznego przesilenia. Działania gospodarcze muszą być traktowane jako element szeroko rozumianej kultury, i to zarówno w znaczeniu kultury społecznego współbycia z innymi, jak i kultury technicznej wyznaczającej ramy sensownego postępu. Dobro jednostki i społeczeństwa musi być ostatecznym celem każdego działania gospodarczego, przed którym powinno ustąpić także to dążenie do optymalnego osiągania zaplanowanych skutków. Fascynacja szybkim rozwojem gospodarczym, który pozwalając bogacić się jednostkom, rozwiązuje przy okazji podstawowe problemy społeczeństw, okazała się dziś jeszcze jedną, być może największą iluzją.

ADAM HERNAS, dr filozofii, przedsiębiorca. Wydał: Czas i obecność (2005).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czas wielkich przewartościowań
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.