Czy zakonnice to służące księży? Nie, ale czasem są tak traktowane
Dobrze, że zaczyna się o tym głośno mówić. Same zakonnice coraz częściej mają odwagę sprzeciwiać się patologicznym zachowaniom i mechanizmom.
Posłuchaj:
WSZYSTKIE CZĘŚCI CYKLU DOSTĘPNE SĄ TUTAJ: #KościółKobiet2020
Przeczytaj fragment "Kościoła kobiet":
„Siostro, ty i twoje koleżanki zakonnice najwyraźniej zeszłyście na złą drogę. Jesteście radykalnymi feministkami!” – stwierdza prowokacyjnie Stephen Colbert, udając konserwatywnego dziennikarza w wieczornym „The Colbert Report”, czyli satyrycznym programie telewizyjnym. Kieruje te słowa do siostry Simone Campbell. „Zajmujemy się w szczególności potrzebami kobiet i staramy się na nie odpowiadać. Jeśli to jest radykalne, to tak, jesteśmy radykalnymi feministkami” – ze swadą odpowiada mu zakonnica. Zakonnice jako radykalne feministki? Wyjaśnienia warto poszukać nieco wcześniej, niż odbyła się ta rozmowa.
Zakonnice feministkami? Chyba rzeczywiście w grupie dość niezależnych od mężczyzn kobiet, jakimi zawsze były zakony żeńskie, tkwi jakiś pierwiastek emancypacyjny. Choć od początku historii Kościoła zgromadzenia kobiece podlegały zwierzchności mężczyzn: biskupów, papieża, swoich księży założycieli, to jednak czasem okazywały się przestrzenią dla kobiet i ich aspiracji życzliwą. Na zdeterminowanej obyczajami ścieżce życia klasztory już od starożytności oferowały kobietom alternatywę wobec aranżowanych małżeństw i szansę na uzyskanie pewnego wykształcenia. To w zakonach wreszcie można było z czasem zacząć działać społecznie, uczyć się, kierować instytucjami. Wszystko na długo, zanim stało się to udziałem kobiet świeckich.
(…) Od 1990 do 2009 roku liczba postulantek w zakonach żeńskich [w Polsce] spadła o połowę. Wessał je hedonistyczny świat, pełen uciech ciała i mentalności antykoncepcyjnej – jak chcą niektórzy katoliccy analitycy – czy może w Kościele zabrakło dla nich strawy duchowej? Może jednak brakuje pociągających ścieżek? Albo jeśli istnieją, nie są wystarczająco widoczne?
A może się mylę? Wielokrotnie usłyszę właśnie to: że nie mam racji i nie rozumiem. Wybór życia zakonnego to nie wybór zawodu. To powołanie. W życiu konsekrowanym chodzi o coś innego. Nikt go nie wybiera dla ekscytujących zadań. Ale przecież to, co robi wspólnota, to, gdzie jest obecna i jak wpłynie na nasze życie, może nas przyciągnąć lub nie. Widocznie to, czym zajmują się siostry, wciąż przyciąga, ale już mniejszą liczbę młodych kobiet. Czując powołanie, też masz rozmaite pragnienia, talenty, chęć, by je zrealizować. Chyba że uznamy, że powołanie to taki los, który wypełnić trzeba, choćby wbrew sobie. Od takiej definicji byłabym jednak daleka. Nie doświadczyłam powołania, więc go nie rozumiem? Możliwe. Ale o ileż bardziej pociągająca i widoczna dla młodej osoby, o ileż mocniej kształtująca życie wydaje się ścieżka życiowa takich choćby dominikanów czy jezuitów. Nie mam powołania, więc nie rozumiem, ale jakoś nie wierzę, że młodzi mężczyźni, podejmując decyzję o wstąpieniu do zakonu, nie biorą pod uwagę ciekawości życia i zadań w danej wspólnocie. Między jakimi wizjami życia wybierają dziewczyny zainteresowane drogą duchową? Przedszkole, kuchnia, szkoła… O wiele rzadziej kierownictwo duchowe, prowadzenie rekolekcji czy uczelnia. Tak mówią statystyki. Czujesz powołanie do życia zakonnego, ale ciągnie cię w nieco inną stronę? Czy nie przecząc temu, że to Bóg powołuje i prowadzi, nie możemy jednocześnie zadawać pytań o to, czy wspólnoty mają młodym do zaoferowania coś przyciągającego do powołania? Myślę sobie: wybrać Jezusa i tylko Jego to jedno, ale mieć przy tym poczucie, że to twoje radykalne oddanie się Bogu i Kościołowi zostało dobrze użyte, to co innego. Nie rozumiem?
Fragment pochodzi z książki "Kościół kobiet" wydanej przez wydawnictwo WAM.
Skomentuj artykuł