Dawca spokrewniony
Żona znacznie częściej jest skłonna oddać nerkę mężowi niż mąż swojej żonie – o przeszczepach nie tylko rodzinnych mówi profesor Wiesław Wiktor Jędrzejczak.
Dwadzieścia pięć lat temu wykonał Pan pierwszy w Polsce przeszczep szpiku kostnego. Pamięta Pan ten dzień?
Pamiętam, choć prawdziwym wyzwaniem było to, co zdarzyło się dziewięć dni wcześniej. Była to decyzja o podaniu megachemioterapii, czyli skłonienie sześcioletniej pacjentki do łykania butelki tabletek cztery razy dziennie. To było trudne, bo nie do końca wiedziałem, czy ja to dziecko nakłaniam do samobójstwa, czy ratuję mu życie.
Aż tak wielkie było ryzyko?
Nikt wcześniej nie brał tego preparatu w tym celu. Dlatego miałem wątpliwości. Mogło potoczyć się źle… A jeśli chodzi o sam zabieg, to przeszczepienie szpiku kostnego jest stosunkowo proste, sprowadza się do dożylnego podania komórek przez kroplówkę.
Jednak kluczowe dla powodzenia operacji jest to, co stanie się potem…
Cały okres rekonwalescencji. Wtedy metody odżywiania pozajelitowego nie były powszechnie dostępne. Chory przestawał jeść, a tu chodziło przecież o dziecko. Kolejna trudność to stały dostęp do żyły. Wdrożyliśmy przy pomocy kolegi Andrzeja Kańskiego, anestezjologa, zakładanie centralnych cewników żylnych, ale ich także nie było. Dysponowałem jedną paczką zdobytych cewników… Cały nasz program opierał się na tym opakowaniu. Takie to były czasy.
A jak Pan widzi kwestię przeszczepów rodzinnych?
Warunkiem przeszczepienia szpiku jest zgodność tkankowa między dawcą a biorcą. Znacznie częściej występuje ona między rodzeństwem niż między osobami niespokrewnionymi. A zdarzają się sytuacje, kiedy rodzeństwo nie chce zdecydować się nawet na badania sprawdzające tę zgodność. Nie mam do końca pewności, jak to rozwiązać prawnie. Mamy tu do czynienia z sytuacją, gdy państwowy płatnik płaci znacznie więcej za leczenie chorego, niż byłoby to w przypadku dawcy rodzinnego. O ile przeszczep dawcy spokrewnionego kosztuje ponad 100 tysięcy złotych, to niespokrewnionego już ponad 200 tysięcy. A jeśli do tego dojdą koszty poszukiwania dawcy, czyli następne 20 tysięcy, plus mniejsze szanse wyleczenia, większe powikłania… to rodzi się poważny problem.
Przeszczepy rodzinne nerek w Polsce nie przekraczają 5 procent, a w Szwecji i USA wynoszą odpowiednio 40, a nawet 50 procent. Mówi się tu o „trudnym darze”, ale jest to także dar płynący z miłości, spontaniczny – mąż żonie, ojciec dziecku…
Raczej żona mężowi. Znacznie częściej skłonne są oddać nerkę żony mężom niż mężowie żonom – w stosunku jeden do dziesięciu. Tutaj trzeba chylić czoło przed kobietami. Jestem w stanie zrozumieć dawców organów, którzy narażają się na pewne niewielkie ryzyko, ale jeśli chodzi o szpik czy komórki z krwi obwodowej, to już nie. Pewien chory od razu nam powiedział, że jest w takim konflikcie z bratem, że nie ma mowy, by ten oddał mu szpik. Otrzymał najpierw przeszczep autologiczny [z własnych komórek – był jednocześnie dawcą i biorcą; przy.red.], ale kiedy nastąpił nawrót białaczki, postanowiliśmy skontaktować się z jego bratem. Rzeczywiście panowie byli skłóceni. Brat jednak przyszedł, dał się zbadać i okazało się, że jest zgodny. Wszystko skończyło się bardzo dobrze, od zabiegu minęło już osiem lat.
Czy prawdopodobieństwo znalezienia dawcy rodzinnego w przypadku szpiku także się zmniejsza?
Trudność bierze się także ze względu na wielkość naszych rodzin. Gdyby rodziny były większe, te szanse by rosły. Jeden brat lub siostra to tylko dwadzieścia pięć procent szans. Rodzice są zgodni tylko w połowie, tak samo jak dzieci. A im dalsi członkowie rodziny, tym to prawdopodobieństwo maleje.
Konsultuje Pan zmiany w ustawie transplantologicznej. W jakim kierunku one zmierzają?
W dobrym. Mają m.in. uregulować sprawę rejestrów dawców. Będzie centralny rejestr, a wszystkie inne będą mu podległe jako ośrodki dawców, niezależnie od tego, czy są publiczne, czy prywatne. Chodzi o to, aby pogodzić interesy poszczególnych stron: z jednej strony, aby w Poltransplancie (Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnym do spraw transplantacji) znalazły się wszystkie dane dotyczące polskich dawców, a z drugiej o to, żeby nie było przechwytywania przez Poltransplant dorobku innych w zakresie rekrutacji i testowania tych dawców. Uważam, że nadzór nad tą działalnością powinien być domeną władzy publicznej. Sytuacje, w których dochodzi do zagrożenia życia, nie mogą zależeć od arbitralnych decyzji prywatnych osób.
Czy według Pana lekarze powinni mieć obowiązek proszenia o organy w każdej sytuacji, kiedy taka szansa się pojawia?
Myślę, że tak. Bardzo prawdziwe jest hasło: „Nie zabieraj swoich organów do nieba”. One mogą się przydać jeszcze tu, na ziemi. Ale to musi być rozwiązanie systemowe. Najgorzej jest wtedy, gdy wszyscy się zgadzają, a do pobrania narządu i jego przeszczepienia i tak nie dochodzi z powodu złej organizacji.
Czy uczy się lekarzy, jak mają rozmawiać z rodzinami potencjalnych dawców?
Nie zetknąłem się z takimi kursami, ale w ogóle chorym i ich rodzinom potrzeba więcej rozmowy. Niestety, obecny system finansowania ochrony zdrowia, obciążający lekarzy sprawozdawczością, zabiera im czas na kontakt z pacjentem. Pewnych rzeczy nie można powiedzieć w biegu. Jeśli lekarz będzie miał więcej czasu, to nawet wtedy, gdy nie jest w tym mistrzem, poradzi sobie.
Co obecnie najmocniej absorbuje Pana uwagę?
Staram się robić rzeczy nowe. Obecnie w klinice eksperymentalnie leczymy cukrzycę typu I immunoablacją [farmakologiczne zahamowanie układu immunologicznego celem leczenia chorób z autoagresji – przyp.red.] i przeszczepieniem komórek krwiotwórczych. Zrobiliśmy już osiem przeszczepów. Istotą metody jest zatrzymanie choroby, zanim nieodwracalnie zniszczy ona komórki wydzielające insulinę. Na razie pierwszy pacjent żyje bez insuliny już rok. Nie wiemy jeszcze, czy ta metoda rozwinie się na większą skalę. Jesteśmy drugim ośrodkiem na świecie, który to robi.
Prof. dr hab. Wiesław Wiktor Jędrzejczak – jego specjalnością są choroby wewnętrzne, hematologia, medycyna nuklearna, onkologia kliniczna, transplantologia. W 1993 roku otrzymał nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej za „prace na temat molekularnych i komórkowych mechanizmów powstawania komórek krwi”. Pracuje na oddziale Chorób Wewnętrznych i Onkologii Centralnego Szpitala Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jest kierownikiem kliniki.
Przeszczepy w liczbach:
W 2008 roku liczba zmarłych dawców wyniosła 427, co stanowi 11,2 dawców na 1 mln mieszkańców (w roku 2004 – 14,7, 2005 – 14,5, 2006 – 13, 2007 – 9,2 na 1 mln mieszkańców).
Najwyższa w kraju liczba pobrań jest w województwie zachodniopomorskim. W 2008 roku wyniosła 40,8 na 1 mln mieszkańców. Województwa dolnośląskie, opolskie, a szczególnie wielkopolskie, w którym w 2008 roku było 25,5 dawców na 1 mln (w 2007 – 16,9) wracają do poziomu aktywności zbliżonej do lat poprzednich.
Łącznie pobrano ze zmarłych w 2008 roku 1175 narządów (z przyczyn medycznych nie wszystkie narządy przeszczepiono): nerki – 854, wątroby – 224, serca – 63, trzustki – 20, płuca – 13, przedramię – 1.
Ogółem w 2008 roku przeszczepiono w Polsce 1127 narządów pochodzących ze zmarłych i 41 pochodzących od osób żywych. Łącznie przeszczep otrzymało 1147 biorców. Liczba wszystkich biorców była o 189 większa niż w roku 2007.
Zmniejszyła się liczba przeszczepionych w Polsce serc. W 2008 roku w czterech ośrodkach kardiochirurgicznych wykonano 61 takich operacji, o 3 mniej w porównaniu z rokiem 2007 i o 34 mniej niż w 2006 roku.
W Polsce, pomimo wzrostu tego typu przeszczepów na świecie, stosunkowo mało przeszczepia się nerek od żywych dawców. W 2008 roku przeszczepiono 20 nerek. Przeszczepów fragmentów wątroby pobranych od żywych dawców w 2008 roku było 21.
(na podstawie danych Poltransplantu)
Rozmawiał Sławomir Kwiecień
Skomentuj artykuł