Dialog, a nie walka
Z abp. Henrykiem Muszyńskim rozmawiają Łukasz Dulęba i Marcin Pera.
Łukasz Dulęba i Marcin Pera: Dialog to słowo klucz do życia Księdza Arcybiskupa. Dorastał Ksiądz na Kaszubach, gdzie na co dzień ścierały się tożsamości polska i niemiecka. Podobnie było później, zwłaszcza w różnych komisjach episkopatu. Musimy więc zacząć od pytań: skąd takie zafascynowanie dialogiem oraz czym on jest dla Księdza Arcybiskupa?
Abp Henryk Muszyński: Rzeczywiście dialog od zawsze zajmuje w moim życiu bardzo ważne miejsce, choć nie nazwałbym go moim wyborem. Po prostu Bóg tak pokierował moim życiem. Zaczęło się od zwykłego dialogu między ludźmi, później przyszedł czas na dialog międzynarodowy i międzyreligijny. Z ramienia episkopatu zajmowałem się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim i polsko-niemieckim. Byłem także przedstawicielem episkopatu w Radzie Konferencji Biskupów Europy. Obecnie współprzewodniczę grupie polsko-rosyjskiej dialogu katolicko-prawosławnego.
Dialog można widzieć dwojako: jako środek komunikowania międzyosobowego lub jako postawę dialogową. Zdecydowanie bliższe jest mi to drugie ujęcie. Myśląc, czym jest dialog, odwołuję się do ważnego, a zapomnianego polskiego dokumentu kościelnego z 1995 r., który przygotowywaliśmy wspólnie z nieżyjącym już abp. Józefem Życińskim i bp. Andrzejem Suskim. Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji - taki tytuł nosił ów tekst - miało być zastosowaniem encykliki Ecclesiam suam Pawła VI do naszej rzeczywistości. Zostało ono wystosowane do wiernych w formie listu pasterskiego w tym samym roku. Bardzo ważny jest też list pasterski Episkopatu z 2003 r. zatytułowany Dialog warunkiem pokoju.
Skoro mówi Ksiądz Prymas, że na dialog można patrzeć jak na postawę, to bez wątpienia musi być to postawa otwarta...
Prawdziwy dialog musi opierać się na trzech filarach. Poza wspomnianą postawą otwartą są to także: poszanowanie partnera dialogu oraz zachowanie własnej tożsamości. Bardzo często brak dialogu jest wyrazem słabej tożsamości. Wierność własnej tożsamości jest tu nieodzowna, bez niej urzeczywistnienie dialogu będzie niemożliwe. Co więcej, wchodząc w dialog, człowiek musi poddać weryfikacji własne stanowisko.
Ks. Józef Tischner w Etyce solidarności twierdzi, że w postawie otwartej bardzo ważne jest przyznać drugiej stronie trochę racji.
To rzecz oczywista, ale trudna, zwłaszcza w Kościele. Wszak jesteśmy przekonani, że Kościół poznał całą prawdę. Wiem coś o tym, bo jestem przedstawicielem Kościoła, więc sam niejako reprezentuję tę prawdę, chociaż mam pełną świadomość, że obejmuję i wyrażam ją w sposób niedoskonały, fragmentaryczny i niepełny. Nikt jednak nie ma monopolu na prawdę! Ja jestem przekonany - inaczej być nie może - że pełna prawda jest w Kościele katolickim. Natomiast nikt z ludzi nie może objąć pełnej prawdy, bo jest nią Chrystus, jest nią Bóg.
Ciekawe, że abp Karol Wojtyła określił postawę dialogową jako zdobycz II Soboru Watykańskiego, a zwłaszcza Deklaracji o wolności religijnej. To rzeczywiście jest istotne novum. Przecież Kościół przez wieki nauczał w sposób autorytatywny. Wystarczy spojrzeć na ambony, które były instalowane tak wysoko. Oczywiście działo się tak głównie ze względów akustycznych, bo w czasach bez nagłośnienia tylko stamtąd głos był słyszalny w kościele. Jednak był to też pewien symbol - kaznodzieja mówił z podwyższenia, odgórnie, w imieniu Kościoła, a wierni mieli słuchać. Teraz trzeba zejść na dół, do ludzi i poddać weryfikacji głoszoną naukę.
Swego czasu bardzo intrygował mnie Hyde Park, który jako młody ksiądz podczas pobytu w Anglii miałem okazję przemierzać. Przyglądałem się tam różnym grupom religijnym. Pewnego razu natrafiłem na dominikanina, który tam przemawiał, stojąc na prawdziwej ambonie, czym wyróżniał się od innych. Podszedłem więc i wsłuchiwałem się w to, co mówił. On zauważył mnie i zapytał: "A ty dlaczego patrzysz na mnie takim podejrzliwym wzrokiem? Pewnie jesteś księdzem?". Potwierdziłem. Byłem prawie zgorszony, że przedstawiciel katolicyzmu staje na równi z innymi grupami religijnymi w Hyde Parku. Z jednej strony go podziwiałem, bo głosił słowo Boże, ale jednocześnie ludzie mogli mu zadawać pytania, co nie mieściło mi się w głowie. W końcu on podszedł do mnie i mówi: "ja jestem dominikaninem, a jak wiesz, jest to zakon kaznodziejski. Gdyby mnie tutaj zabrakło, oznaczałoby to, że rezygnuję z głoszenia prawdy ewangelicznej".
Był to dla mnie moment przełomowy, na nowo uświadomiłem sobie, że chrześcijaństwo to i głoszenie orędzia, i nieustanny dialog, który w pluralistycznym świecie jest niezbędny. Od tego momentu zacząłem bardziej doceniać i głębiej przeżywać wszystko, co z dialogiem związane.
Czy dialog posiada granice? Niektórzy twierdzą, że otwarcie i dialog mogą doprowadzić do relatywizmu, zacierania granic.
Oczywiście są granice tolerancji. Tolerancję należy mieć dla człowieka, trzeba szanować osobę, natomiast nie może być bezwarunkowej tolerancji dla poglądów. Oznaczałoby to bowiem, że jak zwykł mawiać abp Życiński, demokracja i kanibalizm mają jednakowe prawa. Jedną z głównych granic jest godność człowieka. Wszystko, co jest jej zaprzeczeniem, nie może być akceptowane. Owym zaprzeczeniem był choćby totalitaryzm: narzucanie poglądów, odmawianie godności człowiekowi. Dziś zaś mamy do czynienia z wartościowaniem człowieka w kategoriach materialnych, użyteczności. Tego typu postawa oznacza degradację człowieka!
Niektórzy twierdzą, że dialog jest zaprzeczeniem tożsamości. Ale przecież można też stwierdzić, że dialog kształtuje tożsamość. Chyba lepiej kształtować swoją tożsamość, poddając ją, jak to Ksiądz Prymas ujął, weryfikacji w dialogu?
Prowadzenie dialogu z ludźmi innych religii nie oznacza rezygnacji z własnych przekonań. Najpierw sami musimy być przekonani co do wartości, które niesiemy, musimy być autentyczni. Inaczej nie będziemy mieli zbyt wiele do powiedzenia. Rozmowa może nas prowadzić do prawdy, ale nie zmusza nas do zmiany myślenia. Rozmawiając z innymi, mamy możliwość weryfikowania i korygowania własnego rozumienia prawdy, jej pojęcia i zakresu. I na tym polegają między innymi sens i wartość dialogu. Prof. Tomáš Halík stwierdza trafnie: "Prawda dzieje się w dialogu. Dopiero pełne połączenie pytań i odpowiedzi ukazuje złożony sens rzeczywistości". Niech zatem dialog prowadzony w ten sposób nas wzbogaca!
We wspomnianym dokumencie episkopatu czytamy, że "dialog jest macierzystym językiem ludzkości". Dla katolików najlepszym argumentem na rzecz dialogu jest zaś fakt, że chrześcijaństwo, a zwłaszcza objawienie ma strukturę dialogową. Bóg przemówił i oczekuje ode mnie odpowiedzi. Pamiętajmy też, że Chrystus, który nie tylko głosił, ale był Prawdą - a tak może o sobie mówić tylko Bóg - prowadził dialog z ludźmi. Pytał apostołów, rozmawiał z samarytanką, Nikodemem. Dla mnie jako chrześcijanina jest to zobowiązanie, by, nie rezygnując z głoszenia Ewangelii, prowadzić także dialog.
Czy można zatem rzec, że postawa chrześcijanina, który nie chce rozmawiać i nie chce na przykład widzieć w człowieku innej wiary partnera do rozmowy, jest niechrześcijańska?
Nie można tak powiedzieć. Ta postawa również zasługuje na szacunek, bo muszę zakładać, że ten człowiek ma ku niej powody. Nie mogę z góry twierdzić, że jest to postawa niechrześcijańska. Muszę najpierw dowiedzieć się, dlaczego ów człowiek nie jest zdolny do dialogu. Może jeszcze do niego nie dojrzał?
Proszę zauważyć, że przeciwieństwem dialogu jest walka. To marksizm twierdził (uczono mnie tego w szkole), że walka jest źródłem rozwoju. Ponieważ dzisiejszy świat jest pluralistyczny, to pozostaje wybór: walka albo dialog. Również Paweł VI to dostrzegał. W encyklice Ecclesiam suam mówi bardzo wyraźnie, że alternatywą dla dialogu jest tylko walka z wszystkimi konsekwencjami, do terroryzmu włącznie.
Gwałtowne reakcje i brak gotowości do dialogu są wyrazem słabości, ponieważ ujawniają brak argumentów. Kiedy słyszę od katolików, że dialog jest zagrożeniem, pytam natychmiast, czy ten ktoś obawiał się, gdy Jan Paweł II szedł do muzułmanów, hinduistów czy buddystów, że papież zmieni wyznanie? Nikomu to do głowy nie przyszło, dlatego, że był to człowiek głęboko zakorzeniony w swojej wierze, świadom swojej misji. Szedł tam jako świadek Chrystusa, co wymagało naprawdę głębokiej i autentycznej wiary. Takie wymagania powinniśmy też stawiać wobec siebie.
Wymownym przykładem dialogu międzyreligijnego jest dialog kard. Josepha Ratzingera z rabinem amerykańskim Jacobem Neusnerem. Zainspirował on papieża Benedykta XVI do kontynuowania rozważań nad Jezusem, który dla rabina był synem Dawida według ciała, a dla papieża jest wcielonym Słowem Boga. Dialog ten znalazł swój wyraz w książce Benedykta XVI Jezus z Nazaretu.
Skoro dialog w Kościele jest efektem II Soboru Watykańskiego, to odczuwalny jest pewien niedosyt, bo przez 20 lat wolnej Polski nie doceniono osiągnięć soboru ani ludzi, którzy nad nim pracowali. Mieliśmy przecież wiele wybitnych postaci, choćby prof. Stefana Swieżawskiego, którego postać i dokonania w kontekście soboru są znaczące, a jednak dziś wydaje się zapomniany...
Z całym szacunkiem dla zasług poszczególnych osób, uczestnicy soboru pełnią rolę drugorzędną. Natomiast same dekrety soborowe są ciągle aktualne i czekają na realizację. Konstytucja Gaudium et spes jest wciąż bardzo aktualna. Podobnie jest z Dekretem o objawieniu Bożym. W zasadzie wszystko, o czym mówimy, jest wzięte z dokumentów soborowych. Niektórzy sądzą, że ponieważ sobór minął, to doczekał się już urzeczywistnienia. Tymczasem jest on ciągle zadaniem do spełnienia.
Zapoznaję się właśnie z książką Odnowa Kościoła i świata. Refleksje soborowe, w której zamieszczono przemówienia abp. Karola Wojtyły z Rzymu i Krakowa, które przyszły papież głosił na kanwie soboru. W tych przemówieniach widać, jak Wojtyła żyje soborem: mówi o nim, przekazuje na bieżąco jego osiągnięcia, rozważa je. Mówi na przykład: "kiedy wróciłem z pierwszej sesji soboru, to wydawało mi się, że obejmuję sobór; kiedy wróciłem z drugiej sesji, to nie byłem już tego taki pewien; a kiedy wróciłem z trzeciej sesji, to widzę, że to jest morze, które otwiera się przed nami i które jest zadaniem do wypełnienia". Wojtyła pokazuje w ten sposób, jak szeroki i ważny jest sobór, zdając sobie sprawę, że będzie on wyzwaniem dla Kościoła na wiele lat.
Coraz częściej jednak słychać głosy dyskredytujące ten sobór i odrzucające dialog…
Odwołajmy się więc znów do wspomnianych polskich dokumentów. Mówi się w nich o różnych formach dialogu - o dialogu ze światem, dialogu politycznym, społecznym, gospodarczym, także o dialogu ekumenicznym i międzyreligijnym. Natomiast stosunkowo niewiele znajdziemy tam o dialogu wewnątrzkościelnym. Uznano wtedy, że konieczne jest otwarcie katolicyzmu na świat i inne religie, natomiast nie dostrzegano problemu z dialogiem wewnątrzkościelnym. Dziś jednak wiemy dobrze, że tu właśnie jest początek dialogu.
Jeżeli prawdą jest, że dialog zaczyna się pośród najbliższych, w rodzinie - Karol Wojtyła mówi nawet, że tylko małżeństwo zbudowane na dialogu ma szansę trwałości - to również w takiej społeczności jak Kościół, przepełnionej napięciami, powinniśmy przede wszystkim zadbać o kształtowanie dialogu wewnątrzkościelnego.
Paweł VI mówi też o zagrożeniach wynikających z braku dialogu. Jego brak oznaczać może bowiem walkę i zamknięcie we własnych postawach. Mówiąc dosadniej, grozi nam nienawiść w stosunku do drugiego człowieka wynikająca z tego zamknięcia.
Paweł VI w Ecclesiam suam przedstawia cztery właściwości dialogu: jasność, łagodność, zaufanie i roztropność. Czy te elementy są obecne w dialogu prowadzonym w polskim Kościele?
Papież mówi również o pokorze… Formuła "Kościół w Polsce" jest zawsze pewnym uogólnieniem. Oczywiście usiłujemy realizować i wprowadzać te przymioty do dialogu. Wystarczy przytoczyć choćby wspomniane dwa listy episkopatu, które stanowią dowód na to, że Kościół w oficjalnym nauczaniu podejmuje temat dialogu. Natomiast nie ma co ukrywać, że jesteśmy bardzo daleko od urzeczywistnienia tych postanowień. Zresztą oba wspomniane dokumenty, a zwłaszcza pierwszy, powstawały w wielkim trudzie, gdyż nie wszyscy biskupi byli przekonani o potrzebie, a tym bardziej o konieczności tych dokumentów. Wydaje się, że dziś czas dojrzał, by te dokumenty docenić i ustawicznie powracać do tego, co zostało w nich zapisane.
A czy dzisiaj biskupi są przekonani o potrzebie dialogu? Czy w polskim Kościele hierarchicznym panuje gotowość do dialogu?
Jeżeli mowa o episkopacie jako całości, to wyrazem woli i gotowości do dialogu są te dwa wspomniane wcześniej dokumenty. Gdy zaś przejdziemy do poszczególnych przedstawicieli Kościoła, to nie udowadniałbym, że wszyscy są gotowi do dialogu.
Jestem jednak przekonany, że grono biskupów gotowych do podjęcia dialogu powoli zwiększa się, głównie ze względu na napięcia, jakie pojawiają się w Polsce - kraju, w którym przecież większość wyznaje tę samą wiarę i odpowiedzialność hierarchów jest szczególnie ważna. Wszelkie objawy zawiści, zacietrzewienia czy instrumentalizacji religii są bardzo niepokojące, a jedynym sposobem na pozytywne rozwiązanie tych problemów jest rozmowa. Owocem braku dialogu jest walka, a do tej na pewno Kościół dążyć nie powinien. Wybór dialogu jest tu oczywistością!
Osobiście ubolewam, że często nie rozmawia się z ludźmi, tylko się ich osądza. Nie tędy droga. Doświadczenie podpowiada, że dopóki nie porozmawiam z drugim człowiekiem, nie mam prawa wydawać jakiegokolwiek osądu, nawet bardzo ogólnikowego.
Do tego dochodzi jeszcze przekaz medialny, który bardzo często zniekształca fakty.
I to jest kolejny problem, ponieważ większość ludzi zna fragmentarycznie rzeczywistość polskiego Kościoła. Karol Wojtyła bardzo mocno akcentuje, że wszelki dialog - czy to wewnątrzkościelny, czy po prostu na tematy religijne - zaczynać powinien się od pytania, czym jest dla ciebie Kościół?
Droga do Kościoła i przez Kościół potrafi być długa, ale i piękna. Poznałem kiedyś jezuitę, o. Kazimierza Dąbrowskiego, człowieka starszego pokolenia, który jako ateista doszedł do wiary, jako człowiek wierzący został księdzem, jako ksiądz został jezuitą. Kiedy spotykał człowieka, który deklarował się jako niewierzący, zwykł pytać "Kim jest dla ciebie Bóg?". Słysząc wiele odpowiedzi na to pytanie, stwierdził: "gdybym ja miał takie pojęcie Boga jak 95% moich rozmówców, też nie mógłbym w Niego uwierzyć". Wspólnym mianownikiem wszystkich tych odpowiedzi było po prostu błędne wyobrażenie Boga.
Pytam więc też często za Wojtyłą: "Czym jest dla ciebie Kościół?". I słyszę: "Jedną z instytucji". Gdy ktoś patrzy na Kościół w ten sposób, to widzi tylko jego ludzką cząstkę, nie widzi natomiast tego, co jest Boże w Kościele.
Mówimy o Kościele katolickim, a czasem można odnieść wrażenie, że podstawowe rozumienie katolickości - katolicki, czyli powszechny - jest celowo zamazywane.
W niektórych kręgach owszem. W efekcie tak postrzegany jest cały Kościół. A przecież to są jedynie określone koła wewnątrz Kościoła. Niestety coraz wyraźniejsza jest instrumentalizacja Kościoła, chęć wciągania go w dysputę polityczną, coraz częstsze jest zasłanianie się Kościołem i wykorzystywanie go do celów politycznych. Zdanie niektórych polityków, że Kościół stał się partią, jest mocno przesadzone. To ogromne, niesprawiedliwe uogólnienie. A na tych uogólnieniach zasadza się potem walka.
Tyle że w tych kręgach, o których mówi Ksiądz Arcybiskup, są również ludzie Kościoła. Będąc w Kościele, bierzemy odpowiedzialność za cały Kościół. Świeccy oczekują głosu od hierarchów, a ci czasem zabierają głos, a czasem milczą. Zatem niejako w imieniu Kościoła wypowiadają się różni ludzie, nie zawsze zorientowani w temacie…
Czy w odniesieniu do wszystkich wydarzeń hierarchia musi zabierać głos? Oczywiście jeżeli mamy do czynienia z wydarzeniami ważnymi o wymiarze ogólnopolskim, to wypowiadać się powinna i zwykle to robi ustami rzecznika episkopatu. Jednak nie w każdej sprawie w ten sposób Kościół hierarchiczny musi reagować.
Moim zdaniem ważniejsze jest dziś, by wypracować model ściślejszego kontaktu pomiędzy hierarchią a laikatem. Reprezentujemy przecież ten sam Kościół, oczywiście w inny sposób, w innym stopniu odpowiedzialności, ale z tą samą wolą ukazania prawdy o Kościele. A doświadczenia tych relacji są różne.
Sam mogę stwierdzić, że inaczej odbierałem komunikaty czy listy episkopatu, gdy je współtworzyłem, a inaczej odbieram je dziś, gdy jestem na emeryturze i omija mnie proces przygotowywania tych dokumentów. Wiem, z jakim trudem powstawały listy, których wydźwięk - dziś to widzę lepiej - jest bardzo lakoniczny. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że są one efektem dyskusji i kompromisu - wszak pod dokumentem podpisują się wszyscy biskupi zasiadający w episkopacie. Ale jest to głos wszystkich biskupów, zatem jest to głos wiążący! Dzięki temu mamy wspomniane już świetne listy o dialogu, które wystarczałoby tylko wprowadzać w życie.
Listy episkopatu nie zabraniają wypowiedzieć się każdemu hierarsze z osobna i wyrazić tego, co nie zmieściło się w liście ze względu na ów kompromis. Oczywiście wśród biskupów również są różnice w postrzeganiu pewnych spraw. I Bogu dzięki, że nie wszystko jest jednolite... Każdy ma swoje przemyślenia i doświadczenia, ważne, by chciał się uczyć od innych poprzez dialog. Sam bardzo dużo nauczyłem się poprzez kontakt z Żydami, z prawosławnymi, biskupami z Europy zachodniej. Wiele rzeczy po tych rozmowach musiałem korygować, uzupełniać. To wielkie błogosławieństwo.
Paweł VI pisał: "zachęcam gorąco do dialogu w łonie samego Kościoła, aby on nabrał nowej żarliwości, podsuwał nowe treści do omówienia, wyłonił nowych partnerów do rozmów, aby uniknąć kłótni, rozłąki, nienawiści, widowiska nieprzyjemnego na skutek braku dialogu". Proszę zwrócić uwagę: mamy mnóstwo widowisk, które rodzą się na skutek niezdolności do rozmowy między ludźmi tego samego Kościoła. Taki jest owoc braku dialogu.
Co zrobić, kiedy jest się świadomym, że czegoś w tym dialogu brakuje, a jednocześnie poza radami parafialnymi nie ma pola do działania? A i z radami bywa różnie...
Powoływanie rad duszpasterskich, które są formą tego dialogu, pozostawiono do decyzji ordynariuszy. I w większości diecezji są one obowiązkowe. Problem w tym, że w praktyce rady nie funkcjonują. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że spotkałem się zarówno z przykładnymi radami, podczas których dyskutowano, wysuwano propozycje, podejmowano problemy, gdzie proboszcz miał zrozumienie dla świeckich, jak i z parafiami, w których rady funkcjonowały tylko na papierze. Ta druga sytuacja pokazuje brak dojrzałości tak księży, jak i świeckich. Częściej jednak wina leży po stronie księży, bo gdy kapłan jest otwarty i mobilizuje wiernych, to i rady lepiej funkcjonują, natomiast jeżeli nie dostrzega takiej potrzeby, to rad w rzeczywistości nie ma. W archidiecezji gnieźnieńskiej odbyła się bardzo żywa dyskusja na temat potrzeby i kształtu rad duszpasterskich. Dzięki temu sporo udało się zrobić, jednak nadal jestem bardzo daleki od stwierdzenia, że to już ideał. To powinien być początek dialogu w wymiarze kościelnym.
Jeszcze raz powtórzę: mamy wspaniałe dokumenty, łącznie z encykliką z 1965 r. To nie są dokumenty przestarzałe. Czytamy w nich m.in., że "dialog w społeczeństwie pluralistycznym jest szansą i koniecznością". To sformułowania bardzo śmiałe! A Wojtyła opisuje "wielką propozycję Kościoła soborowego naszych czasów, by umocnić stosunki między ludźmi na zasadzie dialogu, a nie na zasadzie walki". Zróbmy wszystko, by te myśli nie pozostały tylko na papierze. Co można zrobić praktycznie? Każdy powinien działać w swoim zakresie. Dziennikarze niech na przykład przypominają o istnieniu tych dokumentów. Trzeba pokazać wszystkim, że wezwania do dialogu mają już długą tradycję i czekają na realizację. Trzeba przekonać polskich katolików, że dialog jest znakiem obecności i świadectwa chrześcijan w środowisku pluralistycznym.
O dialogu rozmawia się zwykle w niszowych publikacjach jak WIĘŹ. Gdy zaś ks. Adam Boniecki idzie do mediów, to zarzuca mu się sianie zamętu. Jeśli zmuszanie do myślenia - co zawsze było celem ks. Bonieckiego - jest chrześcijaństwu wrogie, to którędy droga?
Musimy się pogodzić z tym, że w społeczeństwie funkcjonują środowiska elitarne. Są one niezbędne, ponieważ tworzą i promują nową jakość. Nie ma innej drogi. Nie da się tego odwrócić, tak by wszyscy od razu wiedzieli, czym jest np. dialog. Elity mają swój krąg oddziaływania i ich zadaniem jest jego poszerzanie. Problem oczywiście - w jaki sposób to czynić?
Gdy chodzi o ks. Adama Bonieckiego, to przyznam, że bardzo boleję nad sposobem, w jaki rozwiązano tę sprawę. Przecież on mówił w imieniu własnym, jako człowiek, który ma niemały autorytet. Sam nieraz nie podzielam opinii ks. Bonieckiego. Niejednokrotnie, gdy się z nim spotykam, mówię wprost, co mi się podoba, a co nie. I sądzę, że w ten sposób należałoby takie sprawy rozwiązywać: stawiając na rozmowę, dialog, a nie podejmując radykalne decyzje. Zwłaszcza, że skutek jest taki, iż zwykły człowiek nie rozumie, o co tak naprawdę chodzi. Dziś na przykład czytam w "Niedzieli", że Kościół stoi na posłuszeństwie i główną cnotą zakonnika jest posłuszeństwo, co oczywiście jest ze wszech miar słuszne. Pytam jednak, czyżby ks. Boniecki o tym nie wiedział? Przecież on jest posłuszny, podporządkowuje się decyzjom swego przełożonego.
Bardzo szanuję ks. Adama Bonieckiego. Pamiętajmy, że on idzie tam, dokąd inni nie chcą pójść, jest pomostem między jednymi a drugimi. Spełnia ogromnie ważną rolę w polskim Kościele. Powinniśmy to dostrzec i docenić! Oczywiście, znacznie łatwiej stanąć po stronie "sprawiedliwych" i rzucać gromy na innych. Warto jednak uświadomić sobie, że Chrystus zawsze był po stronie pokrzywdzonych i grzeszników, a piętnował tych, którzy "sami siebie uważali za sprawiedliwych".
Natomiast jeśli już podejmuje się pewne kroki, to należy jednakowe kryteria stosować do tych, którzy reprezentują, nazwijmy to, Kościół bardziej "otwarty" oraz tych, którzy preferują Kościół bardziej "zamknięty".
Tym bardziej, że postawa zamknięta powoduje, iż ludzie zaczynają odrzucać Kościół. I chyba na tym polega sukces partii Palikota.
To bez wątpienia daje do myślenia. Natomiast te "zamknięte" kręgi działają na zasadzie ogromnego uproszczenia: jest zagrożenie, więc trzeba walczyć, winni są inni. To bardzo proste schematy, ale jednak do ludzi przemawiają. I trudno mieć do tych ludzi pretensje.
Tyle że coraz częściej stawia się znak równości pomiędzy chrześcijaństwem a walką. W historii bywało różnie, ale chyba doktrynie chrześcijańskiej jest zdecydowanie bliżej do dialogu niż walki?
Zwycięstwem, mówi Ewangelia, jest wiara i miłość. Walka, jak mówiłem, przypomina mi marksizm, który twierdził, że rozwój dokonuje się przez walkę. A jest przecież zupełnie inaczej: rozwój dokonuje się przez dojrzewanie człowieka w jego człowieczeństwie, na płaszczyźnie ludzkiej i chrześcijańskiej, poprzez świadectwo życia chrześcijańskiego. Dzisiaj rzeczywistość zewnętrzna zmusza nas, abyśmy byli autentycznymi świadkami. Dzięki Ewangelii jestem niepoprawnym optymistą i wierzę, że tak będzie. Mamy przecież bardzo dynamiczne grupy młodzieży, które potrafią dawać świadectwo.
Niedawno na sympozjum w Belwederze, u prezydenta Rzeczypospolitej, wysłuchałem wystąpienia amerykańskiego Żyda, znakomitego prawnika, Josepha H.H. Weilera. Żydzi czasem posądzają nas o zakłamanie, że z jednej strony głosimy dialog, a z drugiej podtrzymujemy misyjność Kościoła. Weiler stwierdził, że misyjność jest jak najbardziej autentyczna. Oznacza ona bowiem, że naprawdę wierzymy, iż Kościół poznał prawdę. Podkreślił też, na czym polegała wspaniałość Jana Pawła II - on zawsze, jako przedstawiciel Kościoła katolickiego, proponował, ale nigdy nie narzucał (to nawiązanie do słów z encykliki Redemptoris misio). I to mówi Żyd! Obracałem się w środowiskach żydowskich, więc dobrze wiem, ile takie słowa znaczą w ustach ortodoksyjnego Żyda. I jak tu nie wierzyć w owocność dialogu?
Skomentuj artykuł