Dopóki sąd ich nie rozłączy
Dawid ma nieco ponad 30 lat, w kieszeni dyplom uniwersytecki, pracę dającą utrzymanie, jeśli nawet nie zadowolenie, i ustaloną datę ślubu. Mówi składnie, powoli, wręcz łagodnie, a mimo to można by, nie znając go, poczuć się niepewnie, spotkawszy w ciemnym zaułku… Może to zbyt krótko ostrzyżone włosy, ubiór, może postura, a może jednak przeszłość zapisana w rysach…
A przeszłość nie była kolorowa. „Zmienić Twoje imię, kiedy będę pisała?” – pytam na wstępie. „Po co? Nie mam już problemu z historią mojego życia, a może komuś pomogę, opowiadając ją.” I zaczyna opowieść.
Opowieść Dawida
Urodził się w Zagłębiu. – Ojciec odkąd – pamięta często wyjeżdżał do pracy za granicę, a on zostawał z mamą i starszą o rok siostrą. „To był zaklęty krąg – wspomina tamten czas – jak ojca nie było, matka pomstowała, że go nie ma, jak wracał, pomstowała, że nie pracuje.” Wieczne kłótnie. Agonia małżeństwa trwała latami. W końcu ojciec się wyprowadził. Odszedł do innej kobiety, z którą zresztą od wielu lat coś go łączyło. „Miałem wtedy 14 lat. Co czułem? A co możne czuć w takiej sytuacji chłopak zdominowany przez kobiety – matkę i siostrę? – pyta retorycznie. – Tęsknotę, żal, smutek, wszechogarniające rozdarcie. Ale najbardziej brakowało mi silnej ręki. Ojciec na swój sposób starał się utrzymywać ze mną kontakt, ale siostra i matka robiły wszystko, żebym nie chciał z nim mieć nic wspólnego”.
W krótkim czasie w domu pojawił się „nowy tata”, o którym Dawid mówi „ten mężczyzna”, nie używając imienia, a zaraz potem nowy braciszek. Relacja z nowym mężem mamy nie była – łagodnie rzecz ujmując – poprawna, w pewnym momencie okazała się na tyle dramatyczna, że (Dawid bezwiednie ścisza głos, mówiąc to) „w wieku 18 lat miałem próbę samobójczą.” Po tym już nic nie pozostało takie samo. To był absolutny przełom w jego życiu. „Tak jakby otworzyły mi się oczy – wspomina. – Wiedziałem, że nie mogę dalej tak żyć, jak żyłem.”
Po pierwsze wyprowadził się z domu, zresztą zachęciła go do tego mama. Rok wcześniej wyprowadziła się jego siostra. Po drugie zaczął terapię, po trzecie trafił do wspólnoty, którą opiekował się zakonnik, który stał się dla niego wzorcem męskości, a właściwie ojcem. „Zacząłem budować własną męską tożsamość. Prosić Boga o uzdrowienie wszystkich zranień, o możliwość przebaczenia. I Jezus Chrystus mnie przeprowadził. Byli ludzie, zdarzenia… Przetrwałem. Przebaczyłem. Czuję, że przeszłość już mnie nie determinuje.”
Mimo że to, co mówi, wydaje się takim klasycznym happy endem, widzę, jak dużo kosztuje go ta opowieść, jak ciężko wzdycha, jak głos mu się czasami załamuje… „Ciężko?” – pytam raczej retorycznie… „To zawsze będą emocje – odpowiada – bo to zawsze będzie moje życie, ale mam już do tego naprawdę dystans. Teraz mam przecież inne życie. Moje.”
A przecież rodzicie Dawida rozstali się w miarę bezboleśnie. Więc o co chodzi? „To dorosłym się wydaje, że rozstają się w przyjaźni – tłumaczy ks. Mirosław Lonczak SDB, kurator sądowy, terapeuta, wychowawca w Domu Dziecka w Kątach Wrocławskich – a dla dzieci nie ma „przyjaznych rozwodów”, dla nich jest to zawsze zawalenie się ich całego świata, poczucia bezpieczeństwa. To przede wszystkim odrzucenie, którego nie da się niczym wytłumaczyć. Nie ma czegoś takiego jak odejście od żony, zawsze odchodzi się także od dzieci! Znane są badania, z których wynika, że łatwiej dziecku przeżyć śmierć jednego z rodziców niż rozwód.”
Tymczasem rozpadów małżeństw jest coraz więcej, a powody coraz błahsze. Nic więc dziwnego, że Benedykt XVI w ostatnim przemówieniu do członków Roty Rzymskiej zwrócił także uwagę na zbyt pochopne zawieranie małżeństw, a także stwierdzanie nieważności sakramentu: „Trzeba starać się, na ile to możliwe, o przerwanie błędnego koła, do jakiego często dochodzi między pewnym z góry dopuszczeniem do małżeństwa bez odpowiedniego przygotowania oraz bez poważnej oceny spełnionych wymogów przewidzianych do jego udzielenia, a orzeczeniem prawnym, czasem równie łatwym, ale o przeciwnej wymowie, w którym to samo małżeństwo uznane zostaje za nieważne jedynie na podstawie stwierdzenia jego fiaska”. Papież przypomniał też coś zupełnie oczywistego, że „nikt nie może domagać się prawa do ceremonii ślubnej”.
Nikomu, kto ma do czynienia z dziećmi zranionymi rozstaniem rodziców, te słowa Ojca Świętego nie mogą wydać się zbyt ostre. Oczywiście dorośli mogą tłumaczyć własny egoizm na różne sposoby, opuszczając rodzinę, mogą nawet oszukiwać samych siebie, ale cokolwiek by nie mówili, zawsze jest to krzywda dla dzieci. „Zdarzają się jednak przypadki – uściśla ks. Mirosław – kiedy przebywanie pod jednym dachem z rodzicem zagraża życiu czy zdrowiu dziecka i współmałżonka, wtedy odejście oprawcy z domu jest wybawieniem. A mimo to dzieci nawet wtedy tęsknią, bo więź z rodzicem zawsze jest silna.”
Odejście jednego z rodziców, najczęściej ojca, jest trudne zarówno dla synów, jak i dla córek, ale synowie wraz z odejściem ojca tracą coś więcej – wzorzec męskości. I dlatego trudniej radzą sobie z taką sytuacją. Szczególnie że mężczyzna jest potrzebny dziecku na dalszym etapie rozwoju.
„Na szczęście jest możliwość tzw. wyrównywania szans – mówi ks. Mirosław. – To znaczy, że niekoniecznie dziecko musi mieć deficyty wychowawcze, jak zabraknie ojca. Niekiedy wystarcza inny, bliski reprezentant – dziadek, stryj, wychowawca, ksiądz, nauczyciel, ktoś, z kim dziecko będzie miało życzliwy kontakt, kto stanie się autorytetem i obdarzy miłością”. Taką między innymi rolę pełni ks. Lonczak w Domu Dziecka w Kątach, jak sam mówi: w pełni można tu realizować salezjańskie powołanie bycia dla młodych ojcem i przyjacielem.
Jeszcze trudniejszą sytuacją dla dziecka jest odejście matki. Choć, jak mówi ks. Mirosław: „To rzadkie przypadki, tylko dwa razy spotkałem się z odejściem matki w mojej pracy. Dla jednej z córek oznaczało to skrajne zamknięcie. Ojciec nie był oparciem. Dla drugiej natomiast, zupełne rozluźnienie obyczajów.”
Najtrudniej jednak bywa, kiedy po rozwodzie rodziców powstają kolejne związki i rodzą się kolejne dzieci. Wtedy dziecko, które dla prawidłowego rozwoju potrzebuje stabilizacji i jasności sytuacji, cierpi najbardziej i ma największe zaburzenia emocjonalne. A jeśli jeszcze do tego rodzice wykorzystują dzieci w rozgrywce między sobą, grają na jego uczuciach, to trudno mieć nadzieję na prawidłowy rozwój dziecka i na jego bezbolesne i prawidłowe wejście w dorosłe życie. Niestety takie dzieci mogą cierpieć na syndrom Dorosłych Dzieci Rozwiedzionych Rodziców i jak ognia bać się małżeństwa, które nie bez powodu kojarzy im się ze wszystkim, co najgorsze. Wtedy bez pomocy z zewnątrz niemal niemożliwością jest założenie przez nie rodziny.
„Boisz się małżeństwa? – pytam Dawida. – Że się nie uda”? „Nie! – odpowiada zdecydowanie – Już nie. Choć przez lata myślałem, że nie jestem do tego zdolny, zbyt silnie miałem zakodowany wzorzec przegranego związku. Nie wierzyłem, że można zbudować rodzinę, która może przetrwać. Moi rodzice mają nowe rodziny, przez lata żyli tak, jakby chcieli zaprzeczyć, że to pierwsze małżeństwo istniało, na przeszkodzie staliśmy tylko siostra i ja. Tego się już nie dało wymazać. Nie dało się temu zaprzeczyć. Ale to już nie jest motyw przewodni mojego życia. Już się nie boję, że u mnie będzie tak samo, bo ja mam inne życie. Zupełnie odrębne. Nowe. I chcę je budować na Jezusie”.
Cóż pozostaje, jak życzyć Dawidowi i jego przyszłej żonie spokojniejszego życia (także ze względu na ich przyszłe dzieci) i zadedykować im i wszystkim innym odrzuconym, opuszczonym, oddalonym pełne nadziei słowa św. Pawła: „Gdzie zaobfitował grzech, tam jeszcze bardziej rozlała się łaska”.
Choć niewątpliwie najlepiej by było, gdyby nie było im dane dźwigać latami konsekwencji grzechu najbliższych, i to tych, od których bezbronnie oczekuje się ochrony…
Skomentuj artykuł