Gdy Kościół zaczął przepraszać ludzi
Jeszcze na początku zeszłego stulecia opublikowanie podobnej wiązanki oskarżeń wywołałoby łatwą do przewidzenia reakcję prasy katolickiej, a zapewne i władz kościelnych, skoro autor cytowanej wypowiedzi był księdzem. Jednak szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar, który pisał te słowa w roku 1965, w roku zakończenia Soboru Watykańskiego II, wzywając do uznania swoich grzechów, by przezwyciężyć „balast po zmarłych”, dożył spełnienia swojego postulatu. Od Ojca Świętego Jana Pawła II otrzymał nawet kapelusz kardynalski.
Oczyszczanie pamięci
Przepraszanie po wiekach – na przykład za krzywdy wyrządzone Indianom i Murzynom w Ameryce, aborygenom w Australii, nie mówiąc o zbrodniach czasu drugiej wojny światowej – zyskało pod koniec XX wieku na tyle szerokie zrozumienie, że sięgnęli po nie zarówno przywódcy różnych Kościołów, jak i politycy – i to bez odwoływania się do poczucia winy zbiorowej czy dziedzicznej. Do poczucia tożsamości i kontynuacji przestali ludziom wystarczać bohaterowie narodowi, święci czy reformatorzy oraz związany z nimi idealny wizerunek własnego państwa, narodu czy wyznania. Zaczęto rozumieć, że zbrodnie czy podłości poprzedników mają wpływ także na późniejsze pokolenia i nie jest to wyłącznie sprawa czasów minionych. Skoro chlubimy się dawnymi dokonaniami, to czemu nie wstydzić się za popełnione zło? Skoro solidarność dumy, to czemu nie solidarność odpowiedzialności? Zwłaszcza gdy do dziś bolą blizny po tamtych ranach – gdy trwają podziały, funkcjonują stereotypy, ożywają uprzedzenia, a tu i ówdzie powracają upiory nienawiści.
Już w 1920 roku anglikańscy biskupi zebrani na konferencji w Lambeth uznali współodpowiedzialność swoich przodków za rozłam chrześcijaństwa zachodniego w XVI wieku. W tym czasie w Kościele katolickim ciągle obowiązywało stanowisko apologetyki, kierującej się wskazaniami papieży, zwłaszcza Grzegorza XVI, który w encyklice Mirari vos stwierdził, że jest „pozbawione sensu i obraźliwe dla Kościoła proponowanie jakiejś odnowy i uzdrowienia […] zupełnie jakby uznawało się Kościół za podatny na wady, zatajenia lub inne tego typu niedoskonałości”. Jeszcze w 1949 roku instrukcja Świętego Oficjum ostrzegała: „Niech nikt nie próbuje przeinaczać historii przeciwko katolikom, przesadnie akcentując ich winy”. Zabrakło obaw o przeinaczanie wybielające.
Jednak po dziesięciu latach pojmowanie owej przesady wyraźnie zaczęło się zmieniać. Papież Jan XXIII wstąpił na ekumeniczne ścieżki i zwołał Sobór. Inaugurując jego drugą część, Paweł VI prosił braci odłączonych o przebaczenie. Sobór uznał winę Kościoła za religijne prześladowania i rozłamy. Co prawda te dość ogólnikowe sformułowania wyblakły wobec tego, co w przyszłości powie Jan Paweł II, ale w swoim czasie zabrzmiały dla katolickich uszu zaskakująco, tym bardziej że poprzednikiem Pawła VI wyznającym winy Kościoła był Hadrian VI w 1523 roku. Wówczas przed obradującym w Norymberdze sejmem Rzeszy wysłannik Hadriana odczytał papieskie pismo, w którym obietnicę podjęcia niezbędnych reform poprzedzały słowa: „Zdajemy sobie sprawę, że także w Siedzibie Apostolskiej jeszcze niedawno dochodziło do nieprawości: nadużywania świętości, sprzeniewierzania się zaleceniom, a wszystko to prowadziło do zła. Nie dziw zatem, że choroba przeniosła się z głowy na członki, od papieży do prałatów”.
Reformę podjął Sobór Trydencki, a realizowali ją kolejni papieże, liczni biskupi, synody, księża. Bulle, listy pasterskie, kazania pochodzące z kolejnych czterystu lat świadczą wyraźnie o często krytycznej ocenie postępowania duchowieństwa i świeckich, a także o bardziej czy mniej skutecznej woli jego poprawienia. To nadzorowanie grzeszników miało jednak słaby wpływ na dostrzeganie starych czy świeżych nadużyć samej kościelnej instytucji, żyjącej świadomością twierdzy obleganej przez reformację, a w XVIII i XIX wieku przez oświeconych, liberałów i socjalistów. W tej sytuacji publiczne wyznawanie win Kościoła, o niższym zresztą niż dziś progu samokrytycyzmu, uważano za niebezpieczne – gorszące dla wiernych, zwłaszcza prostych, i służące wrogom. Czy jednak małoduszne przemilczanie i szukanie wymówek nie okazały się bardziej szkodliwe? Czy przybliżanie się do prawdy o historii nie powinno mieć pierwszeństwa przed jej słodkim czy gorzkim smakiem?
Ekumenizm i poprawa relacji między wyznawcami różnych religii wymagały od Kościoła katolickiego trudnego uznania swojej części winy za zaistniałe na świecie zło. Pora była po temu najwyższa. Setki lat upłynęły wszak od wydarzeń, które dawno należało nazwać po imieniu po to, by nie uchodziły za neutralne czy wytłumaczalne jedynie uwarunkowaniami epoki, by ich potępienie oznaczało odcięcie się, zapalenie nad nimi czerwonego światła, by nie doszło do powtórzenia już nie tyle samych wydarzeń, dziś przeważnie niemożliwych, co utrwalonych przez nie postaw. Takie oczyszczenie pamięci, jeden ze wskazywanych przez Jana Pawła II celów wyznania historycznych win, nie oznacza zacierania świadomości, lecz właśnie wpisywanie w nią wyrazistej oceny moralnej tego, za co należało przeprosić Boga tak, by usłyszeli to również ludzie. Poznanie prawdy, także najtrudniejszej, wyzwala, a zapominanie zniewala.
Rozrachunek Kościoła z własną pamięcią
Żadne słowa nie są w stanie cofnąć historii ani tego, co się stało, uczynić niebyłym. Jednak Kościół, piętnując z profetyczną odwagą nieprawości współczesnego świata, musiał wreszcie podjąć rozrachunek także z własną przeszłością po to, by wzmocnić swoją wiarygodność. Przecież gdyby tylko część dokonanego przez Jana Pawła II rachunku sumienia Kościoła została przeprowadzona przez jego poprzedników w XIX i XX wieku, to impet wielu ówczesnych ataków na Kościół byłby o wiele słabszy. Uznanie bowiem własnej winy bardziej osłabia niż wzmacnia ciężar stawianych zarzutów. A im dłużej odrzuca się nawet te słuszne, tym więcej przybywa niesłusznych. Trudno zaprzeczyć tej prawidłowości, patrząc na wydarzenia od XVIII do XX wieku.
W 1994 roku Jan Paweł II ogłosił list apostolski Tertio millennio adveniente, wzywając do rozliczenia się chrześcijaństwa z dwu tysięcy lat historii, przed rozpoczęciem trzeciego tysiąclecia. W tym rachunku sumienia Kościół ze skruchą miał się pochylić nad bolesnym zjawiskiem, jakim w jego dziejach bywało przyzwalanie „na stosowanie w obronie prawdy metod nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą”. Owszem, „często wiele różnych czynników współdziałało w kształtowaniu przesłanek nietolerancji, podsycając namiętności, którym w pewnej mierze nie ulegali tylko ludzie wielkiego ducha, naprawdę wolni i pełni Boga. Jednakże te okoliczności łagodzące nie zwalniają Kościoła od obowiązku wyrażania głębokiego ubolewania z powodu słabości licznych swoich synów, którzy zniekształcili jego oblicze”.
Duch czasu i zbiorowa mentalność tłumaczą wiele, ale nie zdejmują z Kościoła odpowiedzialności. Nie da się wyliczać jego historycznych zasług, a pomijać winy czy błędy. Triumfaliści zatem muszą policzyć szkody, jakie wyrządzili wiarygodności Kościoła. Budowanie jej przez eksponowanie świateł, a zaprzeczanie czy przemilczanie mroków sprzyja przeciwnej tendencji u zrażonych taką jednostronnością.
„Dziś ja, papież Kościoła rzymskiego, w imieniu wszystkich katolików proszę o przebaczenie wszystkich krzywd wyrządzonych niekatolikom w ciągu burzliwej historii tych ludów i jednocześnie zapewniam o przebaczeniu ze strony Kościoła katolickiego wszelkiego zła, które wycierpieli jego synowie” – mówił Jan Paweł II w Ołomuńcu, w 1995 roku. Tego typu słowa od razu trafiają na pierwsze strony gazet, by nazajutrz popaść jednak w zapomnienie. Opinia publiczna przywykła do Papieża przepraszającego za historię. Rzadko się dostrzega, że prowadzony przez Jana Pawła II rachunek sumienia Kościoła schyłku drugiego tysiąclecia to jedno z największych osiągnięć tego pontyfikatu. Znak czasu lepiej odczytany i przyjęty poza Kościołem niż w nim samym. Niektóre środowiska i media katolickie z reguły przemilczają pokutne oświadczenia Jana Pawła II, atakując tych, którzy mówią to samo, co Papież, oraz upowszechniając triumfalistyczną propagandę historyczną.
Rozrachunek z własną przeszłością staje się dla Kościoła tym trudniejszy, im dłużej był odkładany. Współczesne przyspieszenie tempa historii oraz potrzeby związane z ewangelizacją młodych pokoleń o nowej wrażliwości wymagają kontynuowania dzieła Soboru Watykańskiego II, ciągle wyprzedzającego przeciętny stan świadomości katolików. Papież, ryzykując więc zdziwienie i doświadczając oporów części wiernych, wypowiada w imieniu Kościoła epokowe mea culpa. Bez tego bowiem żywy Kościół ciągle byłby więźniem własnej przeszłości, dźwigając balast długów po zmarłych, mocniej ciążący w dobie kultury wolności i tolerancji.
Soborowy ferment, osobowość Papieża, jego narodowość i podróże odegrały tu decydującą rolę. Polskość – ponieważ łatwiej rozliczać się z inkwizytorami, kolonialnymi powiązaniami misjonarzy, prześladowcami protestantów i sędziami Galileusza, gdy nie było wśród nich rodaków. Podróże – ponieważ trudno nie nawiązać do realnej historii, gdy przemawia się gdzieś do ludzi, których przodkowie doznali od katolików nie samych tylko błogosławieństw.
Nazywanie rzeczy po imieniu
W ciągu dwudziestu siedmiu lat pontyfikatu zebrało się sporo przykrych dla Kościoła tematów, które Jan Paweł II nazwał po imieniu, wyrażając ubolewanie czy przepraszając. Tak promował i budował nową świadomość kościelną. Jej istotną część stanowi ten zapomniany rodzaj historycznej pamięci oraz więzi z przodkami i ich wiarą, której nie da się sprowadzić ani do odpowiedzialności osobistej, ani zbiorowej. Dziedzictwo, uskrzydlające czy ciążące, zobowiązuje. Nie można więc historycznych zasług i win Kościoła mierzyć podwójną miarą – chlubiąc się jednymi, nie przyznając się do związku z drugimi. Byłby to samochwalczy monolog, a nie budowanie dialogu, którego etyka potrzebuje ewangelicznych kryteriów. „Są to wymogi prawdy i miłości, które zakładają lojalne uznawanie faktów, gotowość przebaczenia i naprawienia krzywd” – mówił Jan Paweł II. Podkreślał też, że ów „dialog nawrócenia” oznacza, że „musimy oczyścić naszą pamięć […] ze wspomnień o wszystkich zatargach, niesprawiedliwościach i nienawiściach”. Dlatego „nie wolno wypierać się win, które rzeczywiście obciążają chrześcijan”.
Poniżej chciałbym przytoczyć jeszcze kilka innych wypowiedzi Jana Pawła II, które domykają drzwi przeszłości Kościoła, aby otworzyć go ku przyszłości. Mówiąc o reformacji, Ojciec Święty zaznaczał: „Z naciskiem powtarzam, jako własne, słowa mojego poprzednika Hadriana VI […]: «My wszyscy, prałaci i duchowni, zeszliśmy z drogi prawa […]. Każdy z nas powinien rozważyć, w czym upadł, i sam siebie osądzić, zanim będzie osądzony przez Boga»”. „Oczyszczenie pamięci jest zasadniczym elementem ekumenicznego postępu. Niesie ono szczere uznanie obustronnych win i błędów”.
O Galileuszu Papież mówił: „Wiele wycierpiał ze strony ludzi Kościoła i jego organizacji”. Ten „człowiek głęboko wierzący okazał tu większą przenikliwość niż teolodzy, jego przeciwnicy”.
Jan Paweł II ubolewał również nad wielowiekowym niedocenianiem roli i godności kobiet. Pragnął, by zwrócenie uwagi na te kwestie stało się „w całym Kościele bodźcem do odnowy wierności wobec ducha Ewangelii”. W pisaniu historii mówi się bowiem „prawie wyłącznie o dokonaniach mężczyzn. Trzeba odwrócić tę tendencję”.
Ojciec Święty mówił też o potrzebie rachunku sumienia chrześcijan: „Przygnębiające jest, że wśród tych, którzy uciskali i prześladowali swoich bliźnich, byli także wierzący chrześcijanie. […] Musimy wyznać ciążące na nas liczne winy i prosić o przebaczenie”. Do Indian Ameryki Południowej zwrócił się ze słowami: „Obowiązkiem naszym jest uznać kulturowy ucisk, niesprawiedliwości, zniszczenie waszego życia i waszych społeczeństw”. „Kościół nie chce przemilczeć wzajemnego związku między krzyżem i mieczem, który istniał w okresie pierwszych wypraw misyjnych”. Rachunku sumienia wymaga także historia XX wieku, zwłaszcza wydarzenia drugiej wojny światowej. Była ona bowiem „jedną z najkrwawszych wojen w dziejach, która rozpoczęła się na kontynencie o tradycjach chrześcijańskich. To stwierdzenie – podkreślał Jan Paweł II – zmusza nas do rachunku sumienia dotyczącego jakości ewangelizacji Europy”.
Prośba o przebaczenie
Podsumowaniem zacytowanych powyżej słów Ojca Świętego może być papieska modlitwa podczas nabożeństwa ekumenicznego, jakie miało miejsce w Watykanie w 1991 roku: „Panie, Wybawicielu nasz, w chrześcijańskich społecznościach Europy nie zawsze realizowaliśmy Twoje przykazanie, […] prowadząc wojny religijne, walcząc jedni przeciw drugim, zachowując obojętność wobec prześladowania Żydów i Holokaustu, zaciekle występując przeciwko wielu sprawiedliwym. Przebacz nam”.
W kolejnych latach prośba o przebaczenie była ważnym elementem papieskiego pontyfikatu. Jednym z głównych wydarzeń Roku Jubileuszowego stała się uroczysta liturgia pokutna, której 12 marca 2000 roku przewodniczył Jan Paweł II w Bazylice św. Piotra. Na to od dawna zapowiadane wyznanie win Kościoła czekano z uwagą. „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – powiedział wówczas Jan Paweł II w swej homilii, podkreślając, że jako Kościół dźwigamy ciężar win także wtedy, gdy nie są to nasze osobiste winy. Nie możemy bowiem „zaprzeczyć niewierności niektórych współbraci wobec Ewangelii, zwłaszcza w drugim tysiącleciu chrześcijaństwa”.
Przepraszaniu Boga za grzechy z historii nadano formę wielkopiątkowej modlitwy powszechnej. Siedmiu kardynałów z Kurii Rzymskiej wypowiadało kolejne prośby, zamykane papieską modlitwą o wybaczenie. Jan Paweł II wyznał wtedy z żalem w imieniu Kościoła, że w niektórych wiekach chrześcijanie, szerząc prawdę, posługiwali się – wbrew przykazaniu miłości – metodami nietolerancji. Zamiast budowania jedności dokonywali rozłamów, osądzali się wzajemnie i zwalczali. Bywali powodem cierpień Żydów. Często zaprzeczali Ewangelii, kierując się logiką przemocy. Naruszyli także prawa plemion i ludów, pogardzając ich kulturą i religijnymi tradycjami. Niekiedy nie była uznawana równa godność wszystkich ludzi – dzieci Boga stworzonych na Jego obraz i podobieństwo jako mężczyzna i kobieta. Chrześcijanie godzili się z dyskryminacją rasową. Często nie rozpoznawali Chrystusa w głodnych, spragnionych, prześladowanych czy więzionych. Czynili nieprawość, stawiając na bogactwo i władzę, a pogardzając maluczkimi.
Był to radykalny rachunek sumienia i wszechogarniające wyznanie wielorakich grzechów, bardziej wymowne niż szczegółowy katalog win, jakiego wielu oczekiwało. Lista takich konkretnych wykroczeń rozsadzałaby ramy liturgii, czyniąc na jednych uspokajające wrażenie wreszcie zamkniętego wykazu, innych zaś skłaniając do jego wydłużania. Łatwe do przewidzenia spory o długość tej listy odwodziłyby od sedna sprawy jeszcze bardziej niż zgłaszane przez rozmaite środowiska kościelne i pozakościelne pretensje z tytułu ogólnikowości papieskiej prośby o przebaczenie. Tym samym Jan Paweł II pozostawił swoim następcom istotne przesłanie: pracujcie dalej na rzecz jedności chrześcijan, współpracy religii i narodów, sprzeciwiajcie się uciskowi i nędzy, walczcie o godność człowieka i jego prawo do życia. A cokolwiek w dziejach Kościoła, dawnego czy całkiem niedawnego, sprzeciwia się tym ewangelicznym wartościom, a tkwi jeszcze jak zadra w zbiorowej pamięci, obyczaju czy postawach – trzeba nazwać po imieniu i potępić.
Papież pomógł chrześcijanom zrozumieć, że nie mogą pozostawać obojętni na to, co dzieje się w historii cywilizacji. Nowość wielkiego przepraszania w roku 2000 to również uwrażliwienie katolików na dwoistość własnej przeszłości, z której można być dumnym bez triumfalizmu, uznając jednocześnie ciemną jej stronę z pokorą, ale bez masochizmu. „Nigdy więcej” – powtórzył kilkakrotnie Papież po zakończeniu owej liturgii pokutnej w marcu 2000 roku.
Gdy wierni, z których tak wielu nie nadąża do dziś za profetycznym orędziem Papieża, oswoją się z Kościołem przepraszającym, następcy Jana Pawła II będą mieli do czego nawiązać. Wyliczą oni zapewne te obszary kościelnych zaniechań i wykroczeń, do uznania których współczesny Kościół w swej większości jeszcze nie dojrzał, chociaż jakaś część wiernych – jak świadczą głosy teologów i mediów – chciałaby je widzieć w kościelnym rachunku sumienia już dzisiaj. Ponadto wrażliwość następnych pokoleń będzie się różnić od dzisiejszej, jak ta od wrażliwości pradziadów. Kolejne generacje dostrzegą zapewne wyraźniej te obszary, dawnego czy obecnego, kościelnego niesprostania wezwaniu Ewangelii i wyzwaniom czasu – pamiętać należy i o grzechach zaniedbania – jakie dziś zauważamy jeszcze dość mgliście.
Skomentuj artykuł