Jak Ogarkow za nos wodził
Podczas rozmów z delegacją USA w 1972 roku sekretarz generalny sowieckiej partii komunistycznej Leonid Breżniew odesłał do czorta wszystkich specjalistów, zatrzymując tylko jednego, Nikołaja Wasiliewicza Ogarkowa - mistrza łgarstwa. Ogarkow, który był niewątpliwie talentem na miarę stulecia, zajmował się zawodowo oszukiwaniem, kierując od 1967 roku Trzynastym Zarządem Głównym Sztabu Generalnego, czyli tzw. dezinformacją.
Rakietowe zawody i zwody
Wynik ostatniej rundy negocjacji z Waszyngtonem na temat ograniczenia systemów obrony rakietowej mógł pogrążyć gospodarkę komunistyczną lub dać jej czas na złapanie oddechu. W latach 60. na zbrojenia szedł co czwarty rubel, a społeczeństwo pogrążało się w nędzy. Na domiar złego w grudniu 1968 roku Stany wymierzyły Kremlowi silny cios: ich misja załogowa okrążyła Księżyc. Zanim komuniści zdążyli przygotować się do przebicia tego sukcesu, cały świat oglądał już pierwszych kosmonautów spacerujących - w lipcu 1969 roku - po powierzchni Księżyca.
Zawody z USA na liczbę rakiet przerosły możliwości ekonomiczne Sowietów i zmusiły ich do przyjęcia amerykańskiej propozycji rozmów rozbrojeniowych. Wprawdzie w 1971 roku zdołali wielkim kosztem osiągnąć przewagę w liczbie rakiet międzykontynentalnych, lecz USA miały wciąż o wiele więcej głowic nuklearnych. Poza tym Amerykanie byli pewni wysokiej jakości swego sprzętu, podczas gdy komuniści byli pewni tylko tego, że ich sprzęt nie daje żadnej gwarancji skuteczności.
Towarzysz Ogarkow miał zadbać o to, by układ SALT I o ograniczeniu arsenału obrony przeciwrakietowej zapewnił Moskwie przewagę. Latem 1972 roku, kiedy delegacja z prezydentem Nixonem zjechała do Breżniewa, geniusz maskirowki - dezinformacji, mistyfikacji i kamuflażu, bez wysiłku przekonał rozmówców, że nowy pocisk UR-100 nie należy do arsenału defensywnego, a zatem nie może być przedmiotem rozmów o ograniczeniu tego typu rakiet.
Było to mistrzowskie posunięcie, bowiem UR-100 miał w rzeczywistości zastosowanie uniwersalne: służył zarówno do obrony, jak i ataku. Po czterech latach negocjacji prowadzonych przez ludzi obeznanych z bronią strategiczną, Nixon uwierzył na słowo, że rakieta obronna nie służy do obrony, a Sowiety zyskały przewagę nad USA, dysponując znacznie mocniejszą obroną przeciwrakietową niż Zachód. Kiedy prawda wyszła na jaw, układ SALT I był podpisany i nic nie mogło powstrzymać Kremla przed rozbudową arsenału obronnego.
Na szefa Trzynastego Zarządu posypały się zaszczyty: został marszałkiem i wiceministrem obrony narodowej, a potem szefem Sztabu Generalnego.
Wszystko kupi Zachód głupi
O tym, że łatwo jest oszukać Zachód, Rosjanie przekonali się po raz pierwszy w 1962 roku, podczas kryzysu kubańskiego. Chruszczow oświadczył wówczas, że zamierza odpalić rakiety, choć ani on sam, ani nikt inny w imperium nie wiedział, dokąd polecą pociski, przy optymistycznym założeniu, że w ogóle polecą, zamiast eksplodować na wyrzutniach.
Zachód, który przeznaczał na wywiad miliony dolarów, uwierzył bez wahania, że lada moment zamieni się w atomową pustynię. Fakt ten dał Moskwie do myślenia.
W tym samym czasie Oleg Pieńkowski, wysoki oficer sowieckiego wywiadu wojskowego GRU (Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije), a od 1960 roku szpieg NATO, ujawnił okoliczności zestrzelenia w okolicach Swierdłowska samolotu szpiegowskiego U-2 pilotowanego przez Gary'ego Powersa. Według wersji oficjalnej, U-2 spadł trafiony jednym pociskiem. Pieńkowski - świadek tamtych wydarzeń przekazał, że do strącenia Powersa trzeba było aż czternastu pocisków - tak niska była ich skuteczność.
Moskwa była daleko w tyle za Paktem Atlantyckim, lecz utrzymywała świat w ciągłym strachu, dostarczając rządom i społeczeństwom Zachodu dużo odpowiedniej propagandowej pożywki. Prawdziwa siła ZSSR miała źródło w łatwowierności, tchórzostwie i moralnej słabości Zachodu.
Sowiety postanowiły uczynić z działań dezinformacyjnych stały element polityki i nadać im charakter szczegółowo planowanych operacji. W 1967 roku utworzono Trzynasty Zarząd pod dowództwem Nikołaja Ogarkowa, współpracujący z wojskowym wywiadem GRU.
Pierwszym sukcesem Ogarkowa było zdezorientowanie Zachodu w 1968 roku, przed podjęciem przez Układ Warszawski interwencji w Czechosłowacji. Dysponując rozbudowaną siecią wiarygodnych źródeł, Ogarkow rozpuszczał informacje fałszywe albo sprzeczne ze sobą. Służby państw NATO przegapiły ważny sygnał: desant spadochroniarzy wywiadu wojskowego GRU na praskim lotnisku. Dopiero kiedy granicę Czechosłowacji przekroczyły czołgi z wojskiem, pojawiły się pierwsze strzępy informacji. Trzynasty Zarząd pracował na pełnych obrotach, a Zachód nie był w stanie przeprowadzić analizy sytuacji, wciąż zdany na podrzucane mu przypadkowe i mylące informacje. Dla pogłębienia paniki GRU "oślepiło" radary NATO.
Wytrzymasz albo zginiesz
Ukochanym dzieckiem Ogarkowa był Specnaz, obrosły już ponurą legendą dzięki książkom oficera GRU Władimira Rezuna ("Wiktora Suworowa"), zbiegłego w 1978 roku do Wielkiej Brytanii. W każdej z czterdziestu jeden dywizji wojsk lądowych oraz w marynarce wojennej utworzono oddziały specjalnego przeznaczenia (specjalnogo naznaczenija).
Specnaz szkoli się w jednym tylko celu: do prowadzenia akcji dywersyjnych na terytorium wroga, głęboko za linią frontu. Żołnierze przechodzą morderczy trening, którego naczelna zasada brzmi: albo wytrzymasz, albo zginiesz. Słabych w Specnazie nie trzeba. Przedzierają się bez żywności na mrozie przez góry, skaczą z rozpędzonych do stu kilometrów pociągów, są wysyłani bez żadnej ochrony na terytorium nieprzyjacielskich krajów i wypełniają tam ryzykowne zadania. Ten, kto przeżyje, nadaje się do elitarnych jednostek.
Zgodnie z relacjami Wiktora Suworowa, walkę "bezpośrednią" ćwiczy się na tzw. kukłach, czyli skazańcach służących Specnazowi w zamian za odroczenie wykonania wyroku. O długości ich życia decyduje przydatność do walki - dlatego są zdeterminowani i bezwzględni. Żaden wypchany manekin ich nie zastąpi.
Przez wiele lat istnienie Specnazu było - podobnie jak GRU - jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic ZSSR. Chrzest bojowy oddziały specjalne przeszły podczas desantu na praskie lotnisko w 1968 roku, z początkiem lat 80. zasłynęły z okrucieństwa w Afganistanie, potem zasłużyły się w Czeczenii i na Bałkanach.
Po rozpadzie imperium Specnaz nabrał znaczenia większego niż kiedykolwiek. Nową pozycję zawdzięczał osłabieniu aparatu bezpieki przez ciągłe reorganizacje i przesuwanie funkcjonariuszy KGB do powstających wówczas nowych służb.
Zestrzelona kariera
Ogarkow doczekał wprawdzie tych czasów, ale nie jako szef Trzynastego Zarządu. Po wielu latach szczęście go opuściło. W 1983 roku, kiedy sowiecki myśliwiec zestrzelił nad Sachalinem południowokoreański samolot pasażerski z 269 osobami na pokładzie, otrzymał niełatwe zadanie: przekonać Zachód, że katastrofie winien był pilot koreański.
Boeing 747 lecący 1 września z Anchorage na Alasce do Korei Południowej zboczył nieoczekiwanie z kursu i wleciał kilkadziesiąt kilometrów w głąb przestrzeni powietrznej ZSSR. Ponieważ kilka godzin wcześniej radary na Sachalinie wykryły amerykański myśliwiec zwiadowczy RC-135 w pobliżu trasy samolotu, Rosjanie poderwali swoje Su-15. Dwa naddźwiękowce szybko doścignęły Boeinga. Jeden wystrzelił rakiety i trafił w pełną ludzi maszynę. Wśród resztek pływających w oceanie Amerykanie bezskutecznie szukali potem czarnej skrzynki - jedynego ocalałego świadka wydarzeń.
Bezpośrednio po wypadku Ogarkow oświadczył, że samolot pasażerski pomylono ze szpiegowskim i zestrzelono. Ponieważ nie był w stanie wyjaśnić, jak doświadczony pilot Su-15, major Giennadij Nikołajewicz Osipowicz, mógł wziąć potężnego Boeinga za myśliwiec, dziennikarze wyśmiali jego wystąpienie. Po tygodniu ogłosił więc, że zestrzelony Boeing "wykonywał zadanie zwiadowcze".
To był koniec pięknej kariery Ogarkowa. Dożył swoich dni, skazany na pełnienie podrzędnych funkcji, takich jak szef Ogólnorosyjskiego Komitetu Weteranów Wojny i Pracy Sił Zbrojnych ZSRR.
Autorka jest pracownikiem krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej
Skomentuj artykuł