Małżeństwo służy do miłości. Ankieta Laboratorium WIĘZI

Logo źródła: Więź Zbigniew Nosowski / "Więź" listopad - grudzień 2009

Ankieta jest jednym ze stałych elementów raportów Laboratorium WIĘZI. Ponieważ pytania dotyczyły tym razem małżeństwa, wśród odpowiadających są wyłącznie osoby żyjące w małżeństwie. Nie czyniliśmy żadnych zastrzeżeń, ale po prostu spontanicznie członkowie Zespołu Laboratorium, którzy są stanu wolnego, w tym celibatariusze i osoby zakonne, pozostawiły tu pierwszeństwo tym, którzy znają małżeństwo „od podszewki”.

Wśród osób zaproszonych do ankiety były także zaprzyjaźnione z nami małżeństwa. Niektóre z wypowiadających się osób prosiły o zachowanie anonimowości. Dodatkowo w tym opracowaniu wykorzystano także notatki z rozmów z członkami Zespołu Laboratorium WIĘZI, którzy nie brali udziału w ankiecie oraz z tymi małżeństwami, które ostatecznie nie napisały swojej odpowiedzi.

Większość ankietowych wypowiedzi miała formę krótkich, hasłowych odpowiedzi na kolejne pytania – będą zatem tu przedstawiane w formie syntetycznej. Niektóre odpowiedzi zostały napisane w formie rozwiniętej, będą więc cytowane obszerniej, ale niestety, ze względu na brak miejsca, nie w całości. Jednocześnie zamieszczamy niektóre wypowiedzi indywidualne na stronie internetowej Laboratorium WIĘZI. Tam także kontynuować będziemy zainicjowaną tu dyskusję. Zapraszamy na stronę www.laboratorium.wiez.pl.

W pełni i do końca

Czy małżeństwo jest dobre dla człowieka? To podstawowe pytanie ankiety. Wiadomo bowiem, że małżeństwo jest dobre dla społeczeństwa. Czy jednak w epoce indywidualizmu potrafimy pokazać, że jest dobre dla człowieka? Dwa najkrótsze stwierdzenia dobrze charakteryzują ton otrzymanych odpowiedzi.

Gdy Monika Waluś i Maria Rogaczewska pisały zamieszczony obok tekst „Po rewolucji seksualnej: małżeństwo?” przyszedł Marek, mąż Moniki i powiedział po prostu: „Małżeństwo jest spontaniczną reakcją człowieka na jego konstrukcję relacyjną. Bo nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”.

Druga odpowiedź to niezbity argument egzystencjalny, zawarty w odpowiedzi Krystyny i Piotra Wojciechowskich: „Czy małżeństwo jest dobre dla człowieka? Tak, bo my, Piotr i Krystyna, od 40 lat jesteśmy małżeństwem. I to jest dobre”.

Słowa o tym, że niedobrze jest człowiekowi być samemu, znajdowały wsparcie także w argumentach psychologicznych. Specjaliści w tej dziedzinie Jolanta i Krzysztof Jedlińscy pisali: „Człowiek ma naturę społeczną. Potrzebuje wspólnoty, oparcia, dialogu. Małżeństwo (a potem rodzina) jest najbardziej oczywistą wspólnotą, w której można tego doświadczać”.

Istotnym wątkiem dla Jedlińskich jest także poczucie bezpieczeństwa, jakie daje małżeństwo: „W małżeństwie «mam prawo» do miłości – można powiedzieć, że ta instytucja (w najlepszym tego słowa znaczeniu) właśnie do miłości służy. Tu mam prawo jej oczekiwać i to bez ograniczeń czasowych, zastrzeżeń, warunków wstępnych”.

Trzeci argument Jolanty i Krzysztofa Jedlińskich to możliwość rozwoju człowieka, jaki pojawia się w relacji małżeńskiej: „Małżeństwo rozwija mnie. Nigdy bym nie wyrobił(a) w sobie tyle empatii, rozumienia drugiego człowieka, rozumienia innych poglądów, nazywania uczuć, gdyby nie małżeństwo. Nigdy nie nauczył(a)bym się cierpliwości i akceptacji. Gdyby nie «trening» w partnerskiej relacji małżeńskiej, nie umiał(a)bym tych cech odnieść do dzieci”.

Anna i Bogdan Białkowie uważają, że małżeństwo jest dobre dla człowieka, „bo musi on w trwałym związku z drugą osobą ograniczać swoje ego, zrzucać zbędne balasty, temperować swoje ambicje, uwzględniać silny wpływ na swoje życie innej osoby”. Również biblistka Kalina Wojciechowska i muzyk Jerzy Żak uważają, że „małżeństwo to doskonała szkoła kompromisu. Każdy wchodzi do niego z własną wizją, oczekiwaniami i obawami. W ciągu pierwszych lat związku wypracowuje się wspólną wizję przyszłości, celów, dążeń, także wspólne wartości”. W tej relacji „żona jest lustrem dla męża, mąż lustrem dla żony”.

 „Małżeństwo jest miejscem, gdzie może spełnić się miłość” – napisali Agata i Krzysztof Jankowiakowie, tłumaczka i prawnik. „Zawarliśmy małżeństwo, bo chcieliśmy, żeby nasza miłość się zrealizowała w pełni i do końca. Miłość spełniona to miłość ofiarowująca siebie do końca i na zawsze, oraz przyjmująca ofiarowanie siebie do końca i na zawsze. To «do końca i na zawsze» jest bardzo ważne. Nic nie zapewni spełniania miłości tak jak małżeństwo”. Jankowiakowie podkreślali również, że małżeństwo chroni miłość. „Miłość może przechodzić trudne chwile, kryzysy. Pewność że jesteśmy ze sobą na zawsze, świadomość danego słowa pomaga te trudne chwile przezwyciężać, daje siły”.

Na podobny aspekt małżeństwa zwrócili uwagę psychologowie Justyna i Michał Melonowscy: „po ślubie... trudniej się rozstać (przynajmniej formalnie). Dla wielu osób może to być właśnie powód do tego, by ślubu nie zawierać. W pewnym sensie jednak już samo zawarcie związku małżeńskiego jest wyznaniem braku lęku czy radykalnym afirmowaniem wartości drugiej osoby”.

Małżeństwo jako Spotkanie

W refleksji o dobru małżeństwa musiały się pojawić także dzieci. Agata i Krzysztof Jankowiakowie napisali: „Małżeństwo jest dobre nie tylko dla małżonków, ale także dla dzieci, które się w nim poczną. Wzrastanie z obojgiem rodziców, w ich trwałym związku daje im poczucie bezpieczeństwa i sprzyja wszechstronnemu rozwojowi młodego człowieka”. Bycie rodzicem służy także samym rodzicom, jak napisali Anna i Bogdan Białkowie z pisma „Charaktery”: „rodzicielstwo uczy poświęcenia, samoograniczenia, współodczuwania, empatii – powoduje, że ludzie, chcąc nie chcąc, trochę poprawiają ten świat”.

Pojawiały się też w ankietach fenomenologiczne opisy relacji małżeńskiej. Justyna Melonowska zwróciła uwagę, że małżeństwo to spotkanie: „Problem z wykazaniem sensowności małżeństwa jest taki sam być może, jak problem z wykazaniem sensowności wiary. Podobnie też jak wiara – małżeństwo jest tajemnicą (używam tego słowa jedynie w ostateczności), a każda tajemnica jest intersubiektywnie niekomunikowalna, nieweryfikowalna, epistemologicznie opuszczona czy może zawieszona. Jeśli się jakoś odsłania, to jedynie na tej płaszczyźnie, którą w filozofii nazywamy Spotkaniem, a która zakłada szczególnie intensywną formę bytowania mojego «ja» zwróconego ku jakiemuś «ty», równie intensywnie bytującemu ku mnie jako «ty» tego Spotkania. To jest być może powód, by stanąć przy ołtarzu. Bo ten szczególny moment jest okazją do Spotkania z jej/jego «ty». Jest jakąś formą konsekracji przez szczególne uczestnictwo mego skondensowanego, ścieśnionego istnienia w jego/jej istnieniu”.

Filozof Anna Karoń-Ostrowska tak opisuje początki małżeństwa: „trzeba tworzyć wspólnotę, już nie tylko swoją osobistą, ale wspólny świat, wspólną rodzinę, wspólne grona wspólnych bliskich. Tworzą się nowe – już nasze, a nie tylko twoje i moje – światy i konfiguracje. Przynoszą radość i odkrywanie, czasem zaskakujące, jakiegoś nowego tworu: wspólnego «my». Odkrywamy się nawzajem w wielu wymiarach, właściwie we wszystkich wymiarach. […] To wymaga akceptacji, zgodzenia się, wspólnego ułożenia. Sam sposób trzymania łyżeczki do herbaty może być w codzienności małżeństwa bardzo istotny”. Według Karoń-Ostrowskiej, „małżeństwo tym różni się od miłości, że jest to relacja, w której ważni jesteśmy nie tylko «my», ale i «oni». Bardzo wielu jest tych «onych». Najważniejsi z nich to nasze dzieci, którym mamy pokazać dwoistość świata, dwa pierwiastki męski i żeński. Tak jak nas ukształtowała natura, żebyśmy mogli z rozkoszą spełniać naszą miłość fizyczną, abyśmy byli zdolni do poczynania i rodzenia dzieci w naszej dwoistości, w naszej wielkiej, jedynej w swoim rodzaju bliskości i nieredukowalnej inności naszych ciał i naszych osobowości – w fenomenie naszej kobiecości i męskości”.    

W doświadczeniu i w opinii Ewy i Marcina Kiediów, „małżeństwo niesie człowiekowi przede wszystkim silne poczucie relacji, więzi, jedynej w swoim rodzaju codziennej wspólnoty doznań, przeżyć i myśli. Obecność drugiego bliskiego człowieka, tak potrzebna, aby realizować swoje człowieczeństwo, aby po prostu żyć w pełni, realizuje się także w innego typu relacjach, np. przyjaźni – rzadko jednak jest to obecność tak intensywna, codzienna, można powiedzieć notoryczna”. Kiediowie (Ewa – redaktor w Wydawnictwie WIĘŹ, Marcin – grafik) wskazali na trzy szczególne cechy małżeństwa: bliskość, wyłączność i dopełnianie się. Dostrzec je można zarówno w wymiarze psychicznym, jak i „w zespoleniu małżonków podczas aktu seksualnego. Znajdują tam one swój symboliczny, ale przecież bardzo realny wyraz”.

  

Kobieta i mężczyzna dopełniają się

Czy/dlaczego pojęcie małżeństwa powinno być zarezerwowane dla trwałej relacji jednej kobiety i jednego mężczyzny?

Tak – odpowiedzieli Anna i Bogdan Białkowie. „Tak samo jak od wieków mężczyzn nazywamy mężczyznami, kobiety kobietami, psy psami, a koty kotami. Góra to góra, drzewo to drzewo – małżeństwo to małżeństwo. Owszem, możemy powiedzieć, że drzewo jest górą, że wszystko jest poezją i muzyką, a każdy związek seksualny ludzi jest małżeństwem – możemy, ale tego nie robimy. I to jest piękne”.   

Argument, że nie należy zmieniać znaczenia słów tak kluczowych dla ludzkiej wspólnoty, był najczęstszy w odpowiedzi na to pytanie. Krystyna i Piotr Wojciechowscy (malarka i pisarz) stwierdzili: „Język, aby istnieć, musi być związany mocno tymi więzami, jakie łączą «to oznaczane» z «tym, co oznacza». Dom nie jest wiatą, wiata nie jest domem. Inaczej ludzie się porozumieją na tyle, na ile gęś z prosięciem”. Kalina Wojciechowska i Jerzy Żak zauważyli, że „nawet etymologia przemawia za tym, iż umowa (prawna) dotyczy osoby płci żeńskiej (stąd to żeństwo w drugim członie). Także role męża i żony są zdefiniowane obyczajowo, kulturowo, społecznie, nie przystają więc do ról partnerów jednopłciowych”.

Dodatkowe argumenty to przede wszystkim wskazywanie na znaczenie komplementarności, uzupełniania się i harmonii różnic w relacji kobiety i mężczyzny (Ewa i Marcin Kiediowie). W ujęciu Jolanty i Krzysztofa Jedlińskich „małżeństwo jest symbolem pełni. W związku kobiety i mężczyzny spotykają się dwa przeciwieństwa, dwa odmienne, dopełniające się światy, by w miłości i dialogu doskonalić się, wzajem rozwijać, budować dynamiczną (= chwiejną) równowagę, która stale wymaga wzajemnej uwagi i troski, wydobywając i mnożąc w obojgu to, co w nich najlepsze. Symbol jin-jang składa się z dwóch (a nie więcej) różnych i dopełniających się części”.

Według Agaty i Krzysztofa Jankowiaków, społeczeństwo powinno chronić pojęcie małżeństwa jako związku jednej kobiety i jednego mężczyzny z dwóch powodów. Po pierwsze, „tylko w takim związku (a nie w żadnym innym) członkowie społeczeństwa mogą najbardziej spełnić siebie; a społeczeństwu powinno zależeć, by jego członkowie byli ludźmi spełnionymi”. Po drugie, „tylko w związku kobiety i mężczyzny przychodzą na świat dzieci i ten związek jest optymalnym miejscem ich rozwoju; a społeczeństwu powinno zależeć, by rodzili się nowi jego członkowie i by rozwijali się w sposób optymalny”.

Danuta Mikeska-Kycia, asystent w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Śląskiego, definiuje małżeństwo od strony bezpieczeństwa: „W małżeństwie człowiek jest naprawdę (istotowo) bezpieczny – dobra rodzina, dająca poczucie bezpieczeństwa, zaczyna się i jest możliwa tylko ze względu na małżeństwo”. Nic dziwnego, że „tylko trwała relacja jednej kobiety i jednego mężczyzny pozwala zbudować i uzasadnia to istotowe bezpieczeństwo”. Jej mąż, dziennikarz Tomasz Kycia, odpowiada zaś: „Małżeństwo to genialny pomysł Boga. Po prostu nie potrafię inaczej myśleć o nim niż w kategoriach antropologii biblijnej: trwałej relacji jednej kobiety i jednego mężczyzny”. 

Również Jolanta i Krzysztof Jedlińscy nawiązali do trwałości i wyłączności jako istotnych cech małżeństwa: „Małżeństwo jest zobowiązaniem na całe życie. Tylko takie wstępne założenie daje szansę (choć nie gwarancję) trwałości pomimo przeszkód, trudności, wzajemnej niedoskonałości. Przyjęcie serio takiej perspektywy daje siłę i energię do starań, pracy nad sobą i związkiem. […] Relacja małżeńska, by była drogą do pełni, musi być relacją wyłączności i równowartości. Małżeństwo to tylko ty i ja – ta kobieta i ten mężczyzna – jednakowo ważni, choć różnie obdarzeni, zdecydowani całkowicie zaufać drugiemu, powierzyć siebie i swoje talenty, na rozmnożenie”.

 

Czy/dlaczego pojęcie małżeństwa ma być zarezerwowane dla relacji dwojga osób, a nie większej ich liczby?

Odpowiedzi na to pytanie były najkrótsze. Najczęściej uczestnicy odsyłali do odpowiedzi udzielonych w punkcie poprzednim – w których wskazywali na wyłączność i komplementarność małżeńskiej relacji kobiety i mężczyzny. Anna i Bogdan Białkowie napisali także: „W całym naszym świecie dominuje dualizm – dzień i noc, dół i góra, ciało i dusza, serce i rozum, jasność i ciemność”.

Kalina Wojciechowska i Jerzy Żak przekonywali, że „dwoje ludzi to optymalna liczba, aby wypracować prawdziwie partnerskie relacje. Dwie osoby mają te same prawa, dzielą się obowiązkami. Wyraźnie widać to przy podejmowaniu decyzji, gdy obie strony mają równe szanse w wymianie argumentów. W przypadku trzech (lub więcej) osób reguły stają się bardziej rozmyte. Istnieje niebezpieczeństwo tworzenia wewnątrzzwiązkowych „koalicji”, przekupstwa […]. Ta trzecia osoba przestaje być traktowana podmiotowo, staje się przedmiotem, elementem rozgrywek między dwoma innymi podmiotami. Trudno jest też mieć identyczny stosunek do dwóch osób, istnieje więc niebezpieczeństwo faworyzowania jednej z różnych względów (lepiej gotuje, lepiej się z nią rozmawia, lepsze współżycie itp.)”, to zaś rodzi zazdrość, konkurencję i intrygi.

Podobnie patrzyli na tę sprawę Ewa i Marcin Kiediowie, wskazując na typową dla ludzkiej kondycji emocjonalność. „Inaczej rozmawiamy, gdy jesteśmy z kimś sam na sam, inaczej przy świadkach. Trudno, aby nasza relacja do dwóch, trzech, czterech osób była identyczna – uczucia wobec każdego i płaszczyzna porozumienia są inne. Jak przy takiej nierównowadze mogłoby funkcjonować małżeństwo? W jakiej wzajemnej relacji miałyby pozostawać względem siebie np. dwie kobiety poślubione jednemu mężczyźnie?”

Krystyna i Piotr Wojciechowscy zwrócili też uwagę na dobro dzieci wychowywanych w takich rodzinach „eksperymentalnych”: „Dzieci potrzebują jednego ojca i jednej matki, potwierdza tę tezę wszystko, co wiemy o rodzinach niepełnych, rodzinach rozwiedzionych, rodzinach zastępczych. Inna forma rodziny musi być krzywdą dziecka. Dziecko łatwo skrzywdzić nawet w rodzinie stabilnej, gdzie jest ojciec, matka, rodzeństwo. Ale poza taką rodziną krzywda jest regułą; regułą jest skrzywienie charakteru, brzemię dźwigane przez całe życie”.

Jak uzasadniać specyfikę relacji małżeńskiej, gdy zarejestrowane związki partnerskie mogą dawać podobne konsekwencje prawne?

Odpowiedzi na to pytanie odwoływały się często do specyfiki małżeństwa określonej w pierwszym pytaniu ankiety. Na przykład Jolanta i Krzysztof Jedlińscy napisali: „małżeństwo traci sens, jeśli nie jest zobowiązaniem na stałe. Związki partnerskie nie są w stanie wytworzyć odpowiedniej «gęstości» atmosfery miłości i akceptacji, która jest charakterystyką małżeństwa”. Agata i Krzysztof Jankowiakowie podkreślili ponadto wieloznaczność pojęcia zarejestrowanych związków partnerskich: „jest to instytucja wprowadzana (lub projektowana) w rozmaitych krajach i na pewno nie do końca ukształtowana”.

Danuta Mikeska-Kycia zwróciła przede wszystkim uwagę, że definicja prawna nie wyczerpuje małżeństwa. Ponadto „małżeństwo to pojęcie pierwotne, a wszystkie inne związki partnerskie definiuje się w odniesieniu do niego, traktując je analogicznie. Tylko w ten sposób znajdują one wyjaśnienie, tj. są zrozumiałe. Zatem związki takie stanowią w istocie tylko substytuty małżeństwa, a żaden substytut nie jest tak dobry jak oryginał”.

Kalina Wojciechowska i Jerzy Żak uważają, że „różnica pomiędzy związkiem niezalegalizowanym a małżeństwem polega na koncentrowaniu się tego pierwszego na teraźniejszości, podczas gdy ten drugi nakierowany jest również na przyszłość. W tym nakierowaniu na przyszłość widać też przejście od egocentryzmu i myślenia indywidualistycznego do myślenia o innych – dzieciach, owdowiałym małżonku – i do inwestowania w ich przyszłość”.

Zdaniem Wojciechowskiej i Żaka, „małżeństwo – jako związek formalny – można porównać do firmy, która nie może działać na własną niekorzyść. Wspólnicy/małżonkowie zobligowani są do współpracy, tworzenia dóbr (czy to materialnych, czy duchowych), które przyczyniają się do rozwoju obojga i firmy/małżeństwa jako całości/instytucji. […] Oczywiście można się tylko „umówić”, jak ma wyglądać funkcjonowanie firmy/małżeństwa, ale niejednokrotnie „bat” w postaci sądu działa ostrzegawczo – jak w przypadku wspólników, którzy działają na niekorzyść spółki. Działa też mobilizująco – rozwiązanie działalności firmowej/małżeńskiej bywa trudne, jest zbyt wiele do stracenia (w sensie emocjonalnym i materialnym); warto więc głęboko zastanowić się, zanim zrealizuje się zamiar odejścia, porzucenia wspólnika. Podobnie jak założenie firmy, małżeństwo wymaga zaufania do wspólnika i wspólnego opracowania strategii firmy. Urzędowy dokument umacnia dodatkowo to zaufanie. Od wspólnika/małżonka oczekuje się zatem lojalności i szczerości i tym samym należy mu odpłacać”.

           

Ostatnie pytanie ankiety brzmiało: Czy w świecie po rewolucji seksualnej małżeństwo ma przyszłość?

Danuta Mikeska-Kycia i Tomasz Kycia odpowiedzieli zgodnie pozytywnie: „Po rewolucji seksualnej małżeństwo tym bardziej ma przyszłość, ponieważ nie będzie traktowane jako oczywistość, formalność i przyjęta norma społeczna, lecz jako odpowiedzialny i świadomy wybór”. Małżeństwo może zatem stać się wartością świadomie wybieraną i pielęgnowaną.

Innymi słowy to samo wyrazili Anna i Bogdan Białkowie: „Po rewolucji przychodzi kontrrewolucja. Dobre, uczciwe, głębokie w swoim oddaniu i zaangażowaniu małżeństwo ma przed sobą kolosalną przyszłość”.

Podobnie uważają Jolanta i Krzysztof Jedlińscy: „Rewolucja seksualna poszerzyła psychologiczną i socjologiczną możliwość przygodnych i nieformalnych związków seksualnych, które istniały zawsze, a teraz mają po prostu lepsze warunki rozwoju. Oczywiście po rewolucji seksualnej mniej ludzi decyduje się na małżeństwo. Ale może będzie to szansą na oczyszczenie i wzmocnienie tego, co w małżeństwie istotne? Trochę podobnie jak z tzw. religijnością socjologiczną – ma ona pewne wartości, ale jej osłabienie sprzyja też pogłębieniu religijności egzystencjalnej. Podobnie, jeśli mniej jest «małżeństw socjologicznych», to może m.in. zaowocuje to pogłębieniem «małżeństw egzystencjalnych»?”.

Istotne wątki podjęła też jedna z anonimowych refleksja o małżeństwie. Jej autor podkreśla, że wyraźnie wyczerpały się dotychczasowe kulturowe wzorce małżeństwa. W poprzedniej epoce małżonkowie bardziej byli, nawet dla siebie wzajemnie, ojcem i matką niż mężem i żoną. Dziś dominuje kultura indywidualizmu. Jest ona jednak złą odpowiedzią na dobre pytanie, nie sposób bowiem budować stabilnych związków na fundamencie szczęścia jednostki. W nowej wizji małżeństwa powinno znaleźć się miejsce także na docenienie dobrych stron rewolucji seksualnej, jaką jest przede wszystkim upodmiotowienie spojrzenia na ludzką erotykę. Przede wszystkim jednak perspektywę indywidualistyczną trzeba zastąpić nową – personalistyczną – która będzie potrafiła zachęcić małżonków do uznawania dobra drugiej, najbliższej osoby za ważniejsze od własnego. Nie da się bowiem zbudować trwałego małżeństwa bez ofiarności, bez wysiłku i cierpienia. 

Bez religii ani rusz

Wiele osób zaproszonych do ankiety wskazało na istotną trudność, jaką okazała się dla nich prośba o to, by w swoich odpowiedziach tym razem nie odwoływać się do argumentacji religijnej.

„Mówienie o sensie małżeństwa poza jego wymiarem duchowym wydaje mi się zadaniem karkołomnym – napisała Ewa Kiedio. – Czymś na kształt próby odpowiedzi na pytanie, do czego służy szkoła poza celami edukacyjnymi i socjalizującymi. Owszem, może być na przykład schronieniem przed deszczem... Małżeństwo postrzegam jako wspólną drogę do zbawienia, a pozostałe wartości, jakie ze sobą niesie, takie jak poczucie zrozumienia i bezpieczeństwa, są z tym ściśle związane i podporządkowane temu celowi. Wyliczanie ich dla nich samych odbieram jako przykre rozdzielanie pewnej zintegrowanej rzeczywistości”. W tym przypadku jednak odpowiedź ankietowa ostatecznie powstała. 

„W doświadczeniu naszego małżeńskiego związku jego sakramentalność była i jest fundamentem, na którym wszystko, co po ludzku mogło wydawać się wyczerpane, skończone, niepokonane itd., stawało się za sprawą Boga niewyczerpane, nieskończone, poddane naszej woli-choć niepokonane, itd. Próba oddzielenia pierwszego od drugiego jest dość ryzykowna i nie wiemy, czy w ogóle możliwa”. Autorzy tych słów ostatecznie nie sformułowali swej odpowiedzi na ankietowe pytania. Takich przypadków było więcej.

Okazało się zatem, że założenie, na którym opiera się ta ankieta – refleksja o małżeństwie wyłącznie w wymiarze psychologicznym, kulturowym i społecznym – ograniczyło liczbę uzyskanych odpowiedzi. Bo też istotnie wymiar religijny małżeństwa nie jest oderwany od pozostałych, lecz także w nich się zawiera – to już jednak temat na inne opracowanie.

Myślenia o małżeństwie nie sposób całkowicie oderwać od wymiaru religijnego także z tego powodu, że dobre małżeństwo jest wspólnotą wymagającą od każdej zaangażowanej osoby dużego wysiłku oraz świadomego kształtowania postaw ofiarności czy altruizmu. Najsilniej bijącym źródłem takich postaw w naszej kulturze była zaś – i wciąż pozostaje – wiara chrześcijańska.

Inny temat, pozostający poza zakresem tej ankiety, to znaczenie związków niesakramentalnych i ich miejsce w Kościele. Wspominało o tym wielu naszych rozmówców. Anna i Bogdan Białkowie napisali wprost: „W labiryncie życia skręcaliśmy w niewłaściwe drogi i ufamy, że już umiemy chodzić. Pomimo że nasz związek jest tzw. niesakramentalnym, uważamy siebie za męża i żonę nie tylko w obliczu ludzi, ale także i Boga. Dowodem na rzeczywistość naszego związku jest silny głód eucharystyczny, jaki odczuwamy. Staramy się przekonać każdego, że to dobrze być mężem i żoną. Wiemy, że takich jak my jest mrowie. Dlaczego zatem małżeństwo miałoby być «pozbawione przyszłości» – to nie jest przecież kategoria chrześcijańska!”.  

A na koniec opowieść Justyny Melonowskiej: „Miałam kiedyś sen. Przyszło do mojego rodzinnego domu czterech mężczyzn i powiedzieli mi, że czas umierać. Poszłam z nimi. Musieliśmy obejść dom i gdy go mijaliśmy, jeden z nich powiedział: «Ale wie pani, że ma pani prawo do ostatniego życzenia?» «Tak? – zapytałam – To wspaniale!» i pobiegłam z powrotem, a po chwili wróciłam... z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Poszliśmy dalej. Byłam spokojna. Warto wziąć ślub, żeby mieć takie sny”.

Opracował Zbigniew Nosowski

Więcej: zob.www.laboratorium.wiez.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Małżeństwo służy do miłości. Ankieta Laboratorium WIĘZI
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.