Nigdy ci tego nie zapomnę!

Izabela Barton-Smoczyńska / "Sygnały Troski"

„Jak on mógł mi to zrobić!”. „Nigdy nie wyobrażałem sobie, że ona może być do tego zdolna”. Ból, cierpienie, żal i gorycz. Często szok i niedowierzanie. To są emocje towarzyszące urazom, których nabywamy w toku życia. Bolesne gesty i słowa rodziców, partnerów, przyjaciół, dzieci – zwłaszcza tych dorosłych.

Moment, w którym dotyka nas doświadczenie zdrady czy zranienia, zostaje w naszej pamięci obwarowany murem milczenia. Sami przed sobą, a często i przed innymi, nie potrafimy o tym mówić i myśleć – albo krzyczymy pełni silnych emocji, na które nie wyrażamy zgody. Albo zagryzamy usta, postanawiając „być silnym”. Pamięć, niestety, ma swoje prawa – urazy, rany, które otrzymujemy od innych, odciskają się w naszej pamięci. I nie sposób o nich zapomnieć, albowiem nas kształtują i są obecne w każdym naszym zachowaniu. Nie warto zapominać. Każde, nawet najboleśniejsze, wydarzenie jest bowiem cenną lekcją życia – uczy nas o nas samych, pozwala zmieniać przekonania, weryfikować wartości, które uznajemy za istotne i którymi kierujemy się w życiu.

Warto pamiętać. Problem z pamiętaniem polega jednak na jakości pamięci naszych urazów, ran i zdrad. Rozpamiętywanie zranienia pojawiające się kilka tygodni po zdarzeniu jest naturalną i normalną reakcją na nienormalną sytuację, w której się znaleźliśmy – służy odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Jednak jeżeli czas mija, a my nadal tkwimy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego ja? Dlaczego on, ona?”, reakcja przestaje służyć adaptacji – jest pielęgnowaniem urazy. Oznacza to codzienne zanurzanie się w silnych negatywnych emocjach. Często myśli i działania, które wówczas podejmujemy, są aktem zemsty wobec innych, wobec siebie. Tkwimy w błędnym kole bolesnych czy upokarzających wspomnień, które stają się przyczynkiem do destruktywnych działań.

Obserwowałam niegdyś pewną parę – młodych, pięknych, zakochanych w sobie ludzi. Mieli wygodne mieszkanie, zadbane ubrania, przemyślane zainteresowania. Związek, jakich wiele. Bywałam na spotkaniach u nich – zawsze idealnie wymyślona sceneria, wypieczone ciasto, nieskazitelna postawa gospodarzy. Potem narodził im się cudowny, grzeczny i piękny syn. Aż tu któregoś pięknego dnia – cios. „Tak naprawdę nigdy cię nie kochałem” – usłyszała ona. „Musimy się rozstać, tylko malutkiego mi żal” – dodał on. I to wszystko w scenerii świąt Bożego Narodzenia. Płacz, krzyki, rozmowy. Interwencje różnych członków rodziny. Zmienność u niego, rozpacz i walka u niej. Ból upokorzenia sprawił, iż ona zaczęła szukać dowodów na to, dlaczego on jej nie kochał. Znalazła inną – nieatrakcyjną, nieciekawą.

Nie rozumiała, czego szukał u innej kobiety, dlaczego ją oszukiwał, dlaczego mamił ją obietnicami o przyszłości i dowodami na to, iż chce z nią żyć.

Oskarżała go: „Po co kupowałeś mi samochód, skoro chciałeś mnie zostawić?”, „Po co planowałeś urlop we Włoszech, skoro marzyłeś o byciu z tamtą?”. On wykrzykiwał zdania w stylu: „Ciągle mnie kontrolowałaś”, „Zawsze byłem nie taki, jak chciałaś”. Dużo nieprzemyślanych słów, niekontrolowanych gestów. W końcu próba samobójcza podyktowana bezradnością, niezgodą na to, co się wydarzyło. On w bólu niemal namacalnej straty zaczyna rozumieć, że ona odejdzie, a wraz z nią jego prawdziwe życie.

Czuła się niesprawiedliwie potraktowana: „Jak to, dlaczego, skoro ja byłam dobra, a to on mnie krzywdził, dlaczego teraz to ja cierpię?”. Wszystkie tezy na temat dobra i zła, sprawiedliwości legły w gruzach. „Kim jestem zatem teraz? Co warte jest życie?”. Zaczyna się powolny powrót do równowagi – tym razem jednak ona stawia warunki trudne do spełnienia: „Już ci nie ufam”, „Już nie mogę cię pokochać, bo mnie zranisz”. Ona nie mogła zrozumieć: „dlaczego?”, nie mogła zatem i przebaczyć. Tak trudno przebaczyć, gdy za upokarzającym i bolesnym działaniem stoi czyjaś bezmyślność albo negatywna intencja. Stała się twarda, nieczuła i wyrachowana. Ale silniejsza, bo całą przyczyną zła w jej życiu był on. Zimna, ale dzięki temu zakonserwowana – nie mogło już nic zaboleć, bo nic nie czuła. Jednakże życie przestało smakować… Mówiła: „Nawet mój maluszek nie ma dla mnie już znaczenia, dla nikogo i niczego już się nie poświęcę, nie zaufam”. On teraz uważny, skoncentrowany na niej, która w zranieniu zamknęła się na to, co starał się jej dawać.

Ich związek trwał. Prościej go opisać słowami poety:

„Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.
Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek;
i kiedy ciała nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem – bardziej jeszcze sami:
samotność płynie całymi rzekami”.
(R. M. Rilke)

Tymczasem maluszek zaczął chorować, płakać, kurczowo trzymać za rękę tatusia, gdy ten wychodził z domu, czasem chował jego teczkę, aby nie mógł wyjść. Głaskał zapłakaną mamę po głowie i znosił jej swoje zabawki. Nocami krzyczał i rzucał się w złych snach. Ale nikt do niego nie przychodził, bo każdy tkwił w swoim więzieniu skupiony na winie, krzywdzie czy smutku. I tak trwali.

Nie przytaczałabym tej historii, gdyby nie szczęśliwy finał. Jak zwykle w życiu poprzedzony tragedią. Ona i on w pewien zimowy wieczór wracali z pracy jednym samochodem. Było ślisko. Ona jechała zbyt szybko. W szpitalu pielęgniarka zaangażowała spotkanie – na wózku przywiozła do leżącego męża jego żonę i zostawiła ich samych. Na całe dwie godziny. Potem każdego dnia było lepiej. Ona zrozumiała, że wartością jest przebaczenie i zaakceptowanie tego, co się stało, po to, aby przyszłość stała się inna. Zrozumiała, że przyczyną nieszczęścia może być zwykła nierozwaga, a jedna chwila może całkiem zmienić życie. Najważniejszym jej odkryciem było, że cierpienie samo w sobie nie ma wartości czy sensu, ale sposób, w jaki człowiek znosi cierpienie, jest wartością i nadaje sens życiu, czyniąc samo życie i człowieka doskonalszym. Dla niego z kolei wartością było odkrycie partnerstwa i zgody na bycie razem „na dobre i na złe”, bo kocha się „pomimo czegoś”, a nie „za coś”. Gdyby trwali w urazie, nigdy by nie zaznali smaku prawdziwej miłości. Ale gdyby nie uraza, nie doświadczyliby tego, jakimi mogą być ludźmi. Na dobre i na złe.

Niezbędnik:

  • Każde życiowe doświadczenie nas uczy czegoś o sobie samym, o innych, o świecie. Pozwala nam dojrzeć. Nabrać mądrości.
  • Zrozumienie i wybaczenie to dwie różne rzeczy. Można nie rozumieć i wybaczyć, można też zrozumieć i nie wybaczyć. Podobnie z zaufaniem – można wybaczyć, ale nie nabrać zaufania, bo ktoś na nie nie zasługuje.
  • Zazdrość czy chęć zemsty to naturalny odruch, jednakże nie zmienia zdarzeń, które się wydarzyły. Zemsta wypływa z przekonania człowieka, że za dobre rzeczy spotyka nas dobro, a za złe – zło. Skoro ktoś mi zrobił coś złego, muszę mu oddać. Niestety, taki rachunek nie wyrówna strat i nie przyczyni się do wzrostu dobra na świecie.
  • Uraza trzymana w sobie pogłębia naszą samotność i wystawia nas na ponowne zranienie.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nigdy ci tego nie zapomnę!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.