Noc sprzyja poetom
Nie śpiewał przy goleniu, rozrzucał skarpetki i uwielbiał sport. Poza tym pisał uzależniające piosenki i zniewalał głosem. O życiu Marka Grechuty opowiada jego żona, Danuta.
Wczoraj wieczorem słuchałam piosenek Grechuty i zawsze w takich chwilach wpadam w czułostkowy nastrój. Pani też tak ma?
No pewnie. Sentyment, a do tego młodzieńcze nastroje, bo przypominam sobie czasy, w którym te piosenki powstawały, wszystkie sytuacje i ludzi, którzy byli przy tym obecni i muszę przyznać, że jest to bardzo przyjemne.
Jaka była ta młodość?
Młodość wspominam jako coś wspaniałego. Ufny czas, czas nadziei, w którym spodziewaliśmy się niesamowitej przyszłości, ale chyba nie takiej jaka nas spotkała. Wtedy podchodziłam do tego po studencku, czyli że wszystko się skończy wraz z zakończeniem studiów. A tu proszę - mąż artysta.
Marek Grechuta śpiewał o pani: "Święta żona". Jak to jest być aniołem stróżem Marka Grechuty?
Oczywiście to było w przenośni. Byłam żoną z wszystkimi wadami i zaletami. Marek piosenkę "Nieoceniona" nagrał w ukryciu przede mną, bo pewnie bym się na to nie zgodziła. Wtedy wydawało mi się to za dużą przesadą i nawet egzaltacją, teraz już się przyzwyczaiłam. Marek był takim typem, że lubił, aby uczestniczyć w jego wszystkich sprawach, dlatego poniekąd musiałam towarzyszyć mu na dobre i złe, on tego oczekiwał i wręcz wymagał. W innym przypadku tupałby nogami.
Wszystko musiało się kręcić wokół muzyki?
Wszystko, bo kariera Marka narastała jak śniegowa kula. Właściwie każda piosenka stawała się przebojem. I trzeba było dawać coraz więcej z siebie, a Marek sam by sobie nie dał rady., więc trzeba było pomagać przy kolejnych koncertach, które jak się później okazało przechodziły do historii.
Marek Grechuta hipnotyzował ludzi...
Hipnotyzował wszystkich. I kobiety, i mężczyzn.
Nie była Pani zazdrosna o studentki z pierwszych rzędów?
Nie mogłam. Jak to mówią, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. I to trzeba było przyjąć. Złościłabym się, gdyby Marek te adoracje wykorzystywał, uważał za atrakcyjne. Ale on przyjmował to jako rzecz naturalną. Na koncerty przychodzili ludzie, żeby się zachwycać, to się zachwycali.
Jak często Pani przychodziła na koncerty?
Na koncertach bywałam, ale ile można? Od lat 90, kiedy działaliśmy już na własną rękę, musiałam wszystkie zaliczać. Znałam teksty na pamięć, wiedziałam jak się skończą, zanim się zaczęły.
Jest pani fanką Grechuty?
O tak. Od naszego pierwszego spotkania wiedziałam, że jego muzyka jest oryginalna. Ewa Demarczyk z jednej, Skaldowie z drugiej i po środku romantyk Marek ze swoją poezją śpiewaną.
W jakim okresie Markowi Grechucie tworzyło się najłatwiej?
W twórczości Marka trzeba rozdzielić dwa okresy: w PRL-u i już po nim. Gdy Marek zaczynał swoją przygodę ze sztuką, wokół nas działy się trudne czasy: zamknięcie kraju, brak paszportów. Nie można było marzyć o wyprawach i wspaniałych wycieczkach. Teksty, które wtedy powstały były bogate w metafory, bo trzeba było w niedookreśleniach i domysłach przekazywać swoje myśli. A że sztuka poetycka wywodzi się z cierpienia i trudności, to była ona bardziej wartościowa. Drugi okres, już otwartego na nowe możliwości kraju, był renesansem Grechutowej twórczości. Stare przeboje można było nagrywać w lepszych wersjach oraz w prosty, dosadny sposób przekazywać już nowe myśli i wskazówki. Bez zaszyfrowanych informacji jak np. na płycie "Dziesięć ważnych słów", która nawet drażniła mnie swoją małą poetycznością. A Marek chciał powiedzieć to tak po prostu.
Dać cenne wskazówki dla młodych, którzy muszą orientować się w nowym świecie nie zatracając ideałów związanych z intymnymi i ludzkimi sprawami. Poza tym nie mogło być, żeby młodzież słuchała tylko "Nie dokazuj".
Jaka pora dnia lub nocy była przychylna Grechutowej muzie?
Tylko noc. Noc sprzyja każdemu poecie i wtedy też powstawały najpopularniejsze Marka teksty. Np. lifemotive piosenki "Dni, których nie znamy" powstał właśnie w łóżku.
I wtedy Marek Grechuta wyskakiwał spod kołdry i biegł zapisać tekst?
Tak, najlepiej od razu, żeby nic nie uciekło. Marek nie tworzył z musu, z presji, że musi wydać kolejną płytę, tylko dlatego, że chciał, że go coś zabolało, zasmuciło lub zachwyciło. Myśli zaczynały wtedy krążyć i powodowały twórcze działanie, a następnie pozostawała sama praca i doskonalenie tekstu. Gdyby pani zobaczyła zeszyt z pierwszymi wersjami piosenek, to by się pani dziwiła, jak one wyglądały, jakiej przemianie ulegały.
Dużo było skreśleń i poprawek?
No trochę było, bo jak w wierszach zmienia się jeden wyraz, to on może zmienić całą treść.
Grechuta był perfekcjonistą?
Raczej tak. Gdy jakieś słowo źle mu brzmiało, potrafił się zmagać z nim tydzień albo dwa. Chodził i myślał. W taki czas nie było mowy, żeby uzyskać od niego odpowiedzi na najprostsze pytania. Po prostu nie uczestniczył w życiu. Ciałem obecny, ale duchem zupełnie gdzie indziej. Gdy w jego głowie coś się rodziło, odpowiedź na każde jedno pytanie była zawsze taka sama: przeciągłe "taaak" i nie wiadomo czy w końcu tak czy nie, bo był obojętny na cały świat.
Udzielała się Pani ta zaduma i muzyczna atmosfera?
No pewnie. W domu to tylko ja śpiewałam. Marek nigdy. Nawet przy goleniu.
Nie chciała Pani zaśpiewać na scenie z mężem?
Mnie się nie podoba mój głos.
A co mówił Marek Grechuta?
Jakoś tak słuchał i nie wypowiadał się. Byłam parę razy w studio, bo chciał mnie do chórków wciągnąć. Wtedy usłyszałam uwagi od nagrywającej pani i pomyślałam sobie, że ja się jednak nie nadaję do tego.
Jaką piosenkę chciałaby Pani zaśpiewać wspólnie z mężem?
"Będziesz moją panią". Ta piosenka jest pogodna, młodzieńcza, radosna i ma dużo niezobowiązujących obiecanek. "Będziesz się uśmiechać, będziesz liczyć gwiazdy" - takie rzeczy to można każdemu zadeklarować.
Marek Grechuta dużo obiecywał?
Na pewno dużo dawał. Lubił robić niespodzianki i prezenty, szczególnie biżuteryjne. Jak pani może zauważyć nie jestem łasa na takie rzeczy, bo je gubię. Nawet obrączkę zgubiłam. Zdjęłam przed myciem rąk i gdzieś zostawiłam. A Marek lubił, gdy kobieta miała biżuterię i często dochodziło do sprzeczek, nieraz zabawnych, nieraz uciążliwych.
Jakie denerwujące przyzwyczajenia miał mąż?
Klasyczne są rozrzucone skarpetki. Ale najbardziej drażniło mnie to, że jak wracał w nocy i rozbierał się, to po kieszeniach miał pochowanych pełno drobnych pieniędzy i one mu się wysypywały. Zawsze słyszałam deszcz, który spadał na podłogę i tam zostawał do rana, bo nikt nie kwapił się, żeby to podnieść.
Czym Panią w takim razie zaskakiwał Marek Grechuta?
Uwielbiał sport. Jak oglądał zawody i olimpiady to zaskakiwało mnie jego zaangażowanie bez reszty i kibicowanie, żeby "nasi wygrali", a później radość z tego, że nasz przedstawiciel zdobył jakiś medal, która przerastała radość samego olimpijczyka.
Czyli typowy mężczyzna?
Typowy mężczyzna. Szowinista wręcz, w tym swoim zamiłowaniu.
Jakimi kolorami namalowałaby Pani obraz waszego wspólnego życia?
Pomarańczami i mandarynkami. Wplotłabym w to róż, niebieski i zielony.
Żadnych szarości?
To muszą być lazury i atmosfera ciepłych mórz, które symbolizują nastrój ukojenia i rozkoszy.
Żona Grechuty to brzmi dumnie?
Nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla kogoś z boku tak może być, ale ja? Ja jestem ja.
Czego Pani żałuje i co musiała Pani poświęcić ze swojego życia oraz osobowości, żeby mąż mógł się rozwijać artystycznie?
Czasem mi szkoda "mojej kariery" pedagogicznej, ale o tyle łatwiej było mi zrezygnować z wymarzonego zawodu, że był on ogromnie ograniczany przez władze komunistyczne, w przeciwieństwie do zbuntowanego, artystycznego świata, który kusił i pociągał swoją otwartością. Poza tym koncerty były atrakcyjniejsze niż chodzenie do biednej szkoły.
Fascynowało to Panią?
Musiało fascynować skoro wytrzymałam w tym 36 lat. No i dalej wytrzymuję. Zmusiła mnie trochę do tego sytuacja i rzesza wielbicieli. Marek jest kuszącą postacią, a rynek agresywny i komercyjny. Wiele osób śpiewa przeboje męża, próbując zaistnieć dzięki nazwisku Grechuty, a ja muszę to nieustannie kontrolować i nadzorować, żeby nie wymknęło się spod kontroli.
Młodzi ludzie szukają wzorców i inspiracji.
Jednak nie zawsze dorastają do tego. Czasami potrzebne jest doświadczenie. Trzeba coś przeżyć, żeby zrozumieć piosenki Marka. Teraz bardzo rzadko spotyka się festiwale, które wyławiają perełki artystyczne. Z pewnością wyjątkowa młodzież bierze udział w naszym festiwalu na interpretacje piosenek Marka, ponieważ te aranżacje są naprawdę przemyślane i zaskakujące, co więcej kobiety wiodą w tym prym.
Co się wydarzy na piątym Festiwalu Grechuty?
Najbardziej jestem ciekawa konkursu na interpretację piosenek Grechuty. W tym roku Jan Kanty Pawluśkiewicz nie może być przewodniczącym jury, więc spadło to na mnie. Oprócz tego oczywiście kabarety, czyli coś, co zawsze było bliskie Markowi, bo w końcu od kabaretu Anava zaczynał swoją karierę. Cieszę się na tę całą galę i finałowy koncert, który poprowadzi Robert Janowski. Ja do tego wydarzenia zaprosiłam Macieja Zakościelnego, który ze swoimi możliwościami, na pewno te piosenki dobrze zinterpretuje. Słyszałam, że nawet chce się ubrać w biały frak, więc będzie dużo atrakcji. Sama orkiestra Bethovenowska i zespół Anava też bardzo podnosi rangę koncertu. Jak widać zapowiada się uczta muzyczna.
No i jeszcze ta jesień...
Zawsze w tę rocznicę jest piękna pogoda i mam nadzieję, że w tym roku też taka będzie.
Pani życie kręci się wokół festiwalu. Czy nie wolałaby Pani w taki dzień zamknąć się w czterech ścianach ze swoimi wspomnieniami?
Nie wolno mi zabrać wspomnień, pamiątek i zatrzymać dla siebie, chociaż byłoby mi dużo łatwiej. Muszę opowiadać o intymnych rzeczach i już się do tego przełamałam. Zauważyłam, że sytuacje z naszego prywatnego życia, które dla mnie są normalne, ludzie odbierają z ogromną wrażliwością. Nawiasem mówiąc chciałabym, żeby w Krakowie powstało miejsce upamiętniające Marka, w którym będzie można się spotkać z jego sztuką i pamiątkami.
Jakie to są pamiątki?
Jest dużo malarstwa i zapisów nutowych piosenek, po które ciągle ktoś się zgłasza i próbuje mi je wydrzeć. Takie rzeczy chętnie wszyscy by przejęli.
A Pani nie chce się ich pozbywać.
Nie, że nie chce, ale to musi być na jakiś zdrowych zasadach, bo dlaczego mam oddawać takie unikatowe przedmioty z ponadczasową wartością. Dużo z tych pamiątek zostanie udostępnionych dla wszystkich w książce, którą właśnie przygotowujemy.
Co to za książka?
Książka pt. "Marek", służąca wspomnieniom. Ma ona formę wywiadu rzeki przeprowadzonego przez Jakuba Barana. Trzydzieści godzin opowiadania różnych anegdot, podsłuchiwania moich rozmów z przyjaciółmi, żeby wzniecić wspomnienia i odgrzebać z zakamarków pamięci wszystko, co cenne. Niestety sama nie byłam w stanie usiąść nad kartką. Zbyt świeże są to jeszcze wspomnienia i zbyt trudne dla mnie, więc trzeba było łazić za mną i spisywać, ponieważ opowiedzieć 30 lat tak ciurkiem jest bardzo ciężko. Postaraliśmy się, żeby książka była wesoła, ponieważ Marek był bardzo wesołym facetem mimo jego romantyzmu. W chwili obecnej książka jest już łamana, edytor pracuje i w listopadzie będzie gotowa. Mogę zdradzić, że znajdzie się tam wiele niepublikowanych zdjęć Marka od samego dzieciństwa.
Co jeszcze oprócz zdjęć tam znajdziemy?
Będą publikowane również inne, zaskakujące materiały np. torebka rozdawana w samolocie w razie problemów, na której Marek napisał całe opowiadanie science fiction, żeby odwrócić uwagę od strachu przed lataniem. Zebraliśmy różne śmieszne zdarzenia, które wynikały z charakteru Marka. A lubił on się bawić i prowokować.
Czym nas Marek Grechuta jeszcze zaskoczy?
Właściwie jest coś jeszcze. W archiwum domowym znalazłam taśmy i próbuję je troszeczkę uszlachetnić. Jest na nich bardzo dużo piosenek, które nigdy nie były utrwalane w wykonaniu Marka np. znane przez nas "Piosenki dla dzieci i dorosłych" realizowane zawsze przez dzieci. Teraz odkryłam jego nagrania z koncertu w Piwnicy Pod Różą, śpiewającego te utwory. Także po książce przyjdzie kolej na tę płytę wydaną jako rarytas, czyli nieznane, niepublikowane i poniekąd odkrywcze wykonania piosenek Marka, o których ani on, ani pewnie ludzie nie pamiętają.
Źródło: Noc sprzyja poetom
Skomentuj artykuł