O Bogu, który objawił Swoją twarz
O Bogu, który objawił Swoją twarz z ks. bp. Grzegorzem Rysiem profesorem historii Kościoła UPJPII, rozmawia Urszula Jagiełło.
Ks. bp. Grzegorz Ryś: Pierwsi chrześcijanie wystrzegali się tworzenia obrazów Boga, ale nie dlatego, że nie chcieli Go zobaczyć. Chrześcijaństwo rodziło się w opozycji do kultów pogańskich, w których przedstawienia tego, co boskie, były bardzo naturalistyczne i powszechne. Niechęć do pogańskiej sztuki była na tyle duża, że malarze czy rzeźbiarze, którzy utrzymywali się z tworzenia wizerunków bożków, mieli problemy z włączeniem się do wspólnoty Kościoła. Jeśli ktoś taki chciał przyjąć chrzest, nakazywano mu najpierw zmianę rzemiosła. Dlatego najstarsze zachowane do dziś, a pochodzące z III w., wizerunki Chrystusa są dziełami pogańskich artystów stworzonymi na zamówienie chrześcijan. Wykorzystywali oni znane sobie motywy i Chrystusa ukazywali np. na wzór Heliosa czy Orfeusza (np. w jedynym z sarkofagów w Ostii). Tworząc ewangeliczny obraz Jezusa jako Dobrego Pasterza, artyści wzorowali się na znanym sobie przedstawieniu Hermesa z owcą na ramionach.
To jest tak naprawdę pytanie o uzasadnienie sztuki chrześcijańskiej. Bóg sam "wykonał" swój obraz, wcielając się (stając się człowiekiem), a więc najgłębsze uzasadnienie sztuki chrześcijańskiej jest chrystologiczne. Pamiętam, że w czasie studiów na kursie dogmatyki, a dokładniej chrystologii, ostatni z wykładów dotyczył kultu obrazów. Dowiadywaliśmy się wówczas, że II Sobór w Nicei (787 r.) dopuścił przedstawianie Osób Boskich na obrazach i kult tych obrazów. Obrońcy kultu obrazów, tacy jak św. Jan Damasceński czy św. Bazy-li, wskazywali właśnie na to, że od momentu Wcielenia Boga sztuka tworzenia Jego wizerunków jest czymś godziwym.
A nawet, że sam Jezus utrwalił swój wizerunek. Narodziły się wówczas liczne opowieści o "obrazach nie ręką ludzką uczynionych"...
Myślę, że legendy związane z tymi obrazami pokazują wiarę ludzi w to, że w twarzy Jezusa z Nazaretu można zobaczyć Boga i że należy Jego twarz oddać w jak najdoskonalszy sposób. Żaden artysta nie potrafi stworzyć obrazu idealnego, dlatego nosimy w sobie pragnienie, żeby to sam Chrystus zostawił nam swoje odbicie.
Pierwsze znane przedstawienie Chrystusa na krzyżu wykonali (w formie graffiti) przeciwnicy chrześcijan: chcąc zadrwić z chrześcijaństwa ukazali ukrzyżowanego Jezusa z oślą głową. W V w. przedstawiono ukrzyżowanego Pana na drewnianych drzwiach kościoła św. Sabiny w Rzymie. Najprawdopodobniej był to jeden z pierwszych obrazów tego typu. Jezus jest jednak na nim ukazany w inny sposób, niż robi się to teraz. Nie jest przedstawiony jako cierpiący człowiek, lecz jako Bóg - Król i Zwycięzca. Podkreślają to także rozmiary postaci Jezusa, który jest niemal dwa razy większy od ukrzyżowanych z Nim łotrów. Pokazywanie Jezusa jako królującego na krzyżu ma swoje źródła w Ewangelii św. Jana, w której apostoł pisał, że godzina męki Chrystusa to godzina Jego wywyższenia (por. J 12,23). W tej Ewangelii nie ma np. wzmianki o Szymonie z Cy-reny, który pomaga nieść krzyż Jezusowi, bo krzyż jest tryumfalnym orężem, narzędziem wywyższenia Chrystusa. Do czasów św. Franciszka z Asyżu, poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak pochodzący z X w. krzyż margrabiego Gerona z Kolonii, na którym widzimy Chrystusa cierpiącego, Jezus jest ukazywany jako Zwycięzca (XII w.). Franciszkanie starali się pokazywać zwłaszcza te etapy życia, które podkreślały człowieczeństwo Jezusa: narodziny i śmierć. W przedstawieniach Jezusa ukrzyżowanego zaczyna dominować motyw cierpienia, fizycznego bólu. Odtąd zaczęto też tworzyć obrazy ukazujące Jezusa siedzącego na jednym tronie z Maryją i koronującego ją.
Wcześniej taki sposób prezentowania Jezusa i Maryi był nie do pomyślenia.
Bo uważano, że człowiek nie może siedzieć na jednym tronie z Bogiem, a co więcej - nie może mieć na obrazie takich samych wymiarów jak Bóg. Sztuka starożytna, a także romańska, posługiwała się symbolami, żeby ją zrozumieć, trzeba znać klucz do odczytywania tych symboli. Sztuka gotycka - choć bardziej narracyjna - zawsze jednak nie tylko opowiada o wydarzeniach z życia Jezusa, Matki Bożej czy świętych, ale zawiera też w sobie
teologię. Najbardziej znane na ziemiach polskich średniowieczne przedstawienie Maryi to obraz Matki Bożej Częstochowskiej, która dłonią wskazuje na Jezusa. Jest to tzw. typ Matki Boskiej pokazującej ludziom drogę (z gr. Hodegetria). Może to być także gest postawy służebnej - przedstawienie Synowi wiernego ludu. Większość ukoronowanych wizerunków Maryi jest właśnie w typie hodegetria. Ks. Jan Kracik napisał kiedyś, że to jest gest streszczający wszystkie mariologie: Maryja jest tą, która wskazuje na Jezusa.
Jak najbardziej. Weźmy jako przykład przedstawienie Trójcy Świętej na pochodzącym z IV w. sarkofagu, który - z racji tego, że ukazuje prawdę o tajemnicy Trójcy - przez historyków sztuki i archeologów chrześcijańskich bywa nazywany "sarkofagiem dogmatycznym". Trzy Osoby Boskie są na nim przedstawione jako trzej brodaci, idealnie podobni do siebie mężczyźni, w chwili, kiedy stwarzają Adama i Ewę. Bóg jest więc wspólnotą Osób Boskich, a człowiek (Adam i Ewa) - wspólnotą osób ludzkich. Artysta ukazał ideę, że wspólnota ludzka niejako odbija wspólnotę Osób Boskich. Patrząc na ten obraz, możemy odkryć prawdę teologiczną, że obrazem Boga w człowieku jest zdolność do miłości. Inne przedstawienie Trójcy Świętej znajdziemy na ikonie autorstwa Andrieja Rublowa. Co ciekawe, na Zachodzie ikona ta jest często inaczej interpretowana niż na Wschodzie.
Według pierwszej interpretacji pośrodku siedzących Osób jest Chrystus. Natomiast sam Rublow mówi, że mężczyzna siedzący pośrodku to Bóg Ojciec, a Syn i Duch Święty po Jego bokach są pokazani jako Jego ręce schodzące do człowieka. Ojciec posługuje się Synem i Duchem w dziele zbawczym.
O najprostszym sposobie spojrzenia w twarz Boga mówi Jezus w Ośmiu błogosławieństwach. Obiecuje, że ci, którzy mają czyste serce, mogą oglądać Boga.
Błogosławieństwa w jakiejś mierze realizują się już teraz. Już teraz ludzie mogą bowiem przeżywać w sobie Królestwo Boże, już teraz wiara w Boga może porządkować ich wewnętrzny świat wartości. Dlatego możemy oglądać twarz Boga już tu, na ziemi.
To byłoby dobre pytanie na koniec rozmowy, bo najlepiej byłoby pozostawić je bez odpowiedzi. Jeśli już jednak mam na nie odpowiadać, to najlepiej na zasadzie przeciwieństwa: kiedy serce nie jest czyste. Nie jest czyste wtedy, gdy wypełnia je nie to, co powinno, albo gdy jest podzielone. W Biblii serce oznacza wnętrze człowieka, miejsce, w którym rodzą się decyzje. Jeśli więc czynię coś rzeczywiście z miłości do Boga, a nie z miłości do siebie czy pychy, to moje serce jest czyste.
Święty Augustyn powiedział kiedyś: "Ona widzi jego, on widzi ją, miłości nie widzi nikt". Myślę, że ostatecznie w tym błogosławieństwie o to właśnie chodzi: oglądamy Boga wtedy, kiedy doświadczamy w sercu miłości. Im to serce jest czystsze, tym doświadczenie miłości jest wyraźniejsze. Bóg jest miłością, takie jest Jego imię. Mówimy, że oglądamy Boga w Jezusie Chrystusie, ale właśnie dlatego, że oglądamy w Nim wcieloną Miłość.
W Dziejach Apostolskich znajdziemy opowiadanie o tym, jak po zakończeniu tzw. Soboru w Jerozolimie św. Paweł wyruszył w podróż, by ogłosić postanowienia tego soboru braciom pochodzenia pogańskiego w siedmiu kościołach Azji Mniejszej (znanych nam m.in. z Apokalipsy). W drodze okazało się jednak, że Duch Boży zabronił mu tam głosić Ewangelię. Paweł odbił więc na północ, w kierunku Galacji, tam, gdzie Dobra Nowina nie była jeszcze znana. Zastanawiające jest to, dlaczego Duch Boży niejako "zablokował" Pawła. Przecież Apostoł chciał zrobić rzecz, która wydawała się dobra. Jego droga przypominała trochę grę na flipperach, odbijanie się od kolejnych przeszkód. Paweł trafił do Troady, gdzie przyśnił mu się Macedończyk mówiący "Przepraw się do nas". Z Troady kursowały statki do Macedonii. Nagle cała ta długa droga, która musiała być dla Pawła niezrozumiała, może bolesna, nabrała sensu. Paweł popłynął do Macedonii - by zanieść wiarę do Europy.
Inny przykład: Mojżesz prosił Boga, aby Ten pozwolił mu zobaczyć swoje Oblicze. Bóg odpowiedział Mojżeszowi w sposób zaskakujący: "Zobaczysz mnie z tyłu" (por. Wj 33,23). Gdyby przełożyć ten tekst dosłownie, oznaczałoby to: "Zobaczysz mnie, gdy cię minę". Bardzo często dostrzegamy obecność Boga dopiero po jakimś czasie. Nie jest jednak tak, że chodzenie do kościoła nic nam w tym nie pomoże. Nieraz przychodzimy z bagażem różnych problemów, trudnych sytuacji, których nie rozumiemy, i zdarza się, że Słowo, które słyszymy, pomaga nam w tym wszystkim dostrzec Boga, choć dotąd Go nie widzieliśmy.
Każdy przeżywa cierpienie, ból czy kryzys inaczej, dlatego nie ma jednej prostej odpowiedzi na to pytanie. W Biblii znajdziemy np. opowieść o Eliaszu, który w pewnym momencie, po latach bycia prorokiem, ma dosyć wszystkiego, czuje, że jego misja nie ma sensu. Bóg prowadzi go wówczas na Synaj, czyli na to samo miejsce, gdzie spotkał się z Mojżeszem, i objawia mu się w łagodnym powiewie wiatru. To doświadczenie uświadamia Eliaszowi, że jako prorok niekoniecznie ukazywał innym właściwy obraz Boga. Bywał przecież gwałtowny, często wpadał w gniew wobec tych, którzy nie chcieli słuchać Bożego głosu; używał nawet przemocy. Na Synaju poznał Boga objawiającego się nie w tym, co gwałtowne i mocne: w burzy, wichrze, gromach, trzęsieniu ziemi, ale w łagodnym powiewie. Dzięki temu Eliasz odnalazł sens, siłę i chęć do życia. Wcześniej czuł się przygnieciony złem, grzechem, bałwochwalstwem rodaków. Bóg, dając mu się poznać w łagodnym powiewie, czyli w sposób, który do tego momentu był dla Eliasza zaprzeczeniem boskości, objawił się mu inaczej, niż ten się spodziewał.
Często nasze kryzysy wynikają z tego, że kiedy już uda nam się dostrzec Boga w naszym życiu, to On okazuje się inny niż nasze o Nim wyobrażenia. Nikt nie chce "bezsilnego" Boga. Tymczasem św. Faustyna pisała w Dzienniczku o Maleńkości Mocarza, bo Bóg jest Mocarzem Miłości, a miłość ma to do siebie, że potrafi być bezsilna: nikogo do niczego nie zmusza, szanuje wolność drugiego, a więc w tym sensie czasami jest też bezradna. W Ewangelii św. Jana (J 21) znajdziemy dialog Jezusa z Piotrem. Zmartwychwstały trzykrotnie pyta Piotra: "Czy ty Mnie kochasz". Brat Roger, założyciel wspólnoty z Taizé, mówił, że najważniejsze w tym dialogu jest słowo "Mnie". Jezus pyta Piotra o to, czy kocha Go takiego, jaki jest - ukrzyżowanego, czy może kocha jakieś swoje wyobrażenie na Jego temat. My czasami też stajemy przed taką próbą miłości.
Ci święci mieli zdolność widzenia Boga w każdym człowieku, jest ona naprawdę niezwykła. To wcale nie jest łatwe. Bo jaki jest sens pomagać komuś pięćdziesiąty raz, jeśli już 49 razy mnie oszukał i wykorzystał?
W takiej sytuacji nie wystarczą nasze dobre chęci, sami nie pokonamy naszego żalu, rozczarowania. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy zobaczymy w człowieku, który nas skrzywdził, Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego, czyli żyjącego.
Biblia mówi nam, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo (Rdz 1, 26). Teologia prawosławna podkreśla, że nie mamy tu do czynienia tylko z dublowaniem terminów: obraz i podobieństwo. Obraz to jest coś statycznego, niezmiennego. Podobieństwo jest natomiast procesem, czyli czymś dynamicznym. Człowiek może się do Boga upodabniać, kiedy stara się żyć zgodnie z przykazaniami. Może być do niego bardziej lub mniej podobny, ale bez względu na to, czy będzie starał się do niego upodabniać, czy nie, zawsze będzie miał w sobie Jego obraz. Obraz Boga jest w nas niezmienny. Jest źródłem naszej godności, a ta jest niezaprzeczalna, niezbywalna i nieusuwalna.
Przywołany w naszej rozmowie św. Brata Alberta - odbywając studia malarskie - spędzał całe godziny w galeriach, oglądając obrazy największych mistrzów pędzla. Pisał o tym, że nie powinno się uczyć od kiepskich twórców, ale od tych najlepszych, bo jeśli ktoś może pić wodę ze źródła, to nie będzie pił wody z konewki. To podpowiedź dla nas. Warto podążać śladami tych, którzy o Jezusie mogą nam wiele powiedzieć. Odkrywania obrazu Boga możemy nauczyć się np. od św. Brata Alberta, który szedł po śladach innych świętych: Franciszka, Jana od Krzyża czy Wincentego a Paulo. Od Franciszka uczył się miłości bliźniego, od Jan od Krzyża radykalnego wyboru Boga wyrażonego w słowach "Wszystko albo nic", a od Wincentego tego, jak pomagać biednym. Przez pomaganie innym coraz bardziej upodabniał się do Boga, bo Bóg jest dobry dla wszystkich, zarówno dla dobrych, jak i dla złych. Człowiekowi czasami trudno jest przyjąć prawdę o takim Bogu.
Najlepiej wyjaśnia to Katechizm Kościoła Katolickiego. Czytamy w nim, że człowiek ze względu na swoją duszę oraz duchowe władze rozumu i woli jest obdarzony wolnością, szczególnym znakiem obrazu Bożego (por. KKK1705). To ważna intuicja, bo w historii Kościoła różnie tłumaczono, czym jest ten obraz Boga w człowieku. Katechizm mówi, że tym, co decyduje o obrazie Boga w człowieku, jest wolność. Ma ona swoje źródło we władzach duchowych: rozumie i woli.
Pan Jezus mówi, że kto popełnia grzech, staje się niewolnikiem grzechu. Jednocześnie w Kościele zawsze obecne było przekonanie, że człowiek, niezależnie od tego, jakie grzechy popełni, pozostaje wolny. Nawet grzech pierworodny nie usuwa z nas tej wolności. Owszem, sprawia, że jest nam trudniej być wolnymi. Pisze o tym np. św. Paweł: "łatwo przychodzi mi chcieć dobrze, ale wykonać już nie najłatwiej" (por. Rz 7,18). Dyspozycja człowieka do wolności wynikająca z tego, że jest on też istotą duchową, jest nieusuwalna. Wspomniany wcześniej katechizm mówi o obrazie Boga w człowieku w części poświęconej godności człowieka. Ta godność jest nieusuwalna, tak jak nieusuwalny jest obraz Boga.
Bóg objawia samego siebie za pomocą rozmaitych obrazów, symboli. W tym mówieniu o sobie chce być jednak prosty, zrozumiały dla każdego. Szczytem objawienia jest Jezus Chrystus, Jego nauka, postępowanie i czyny. W czynach Chrystusa jest prawda i prostota, która z tej prawdy wynika, a Jego nauczanie jest tak proste, jak to tylko możliwe. Apostołowie pytali Go: "Dlaczego nauczasz w przypowieściach?". Odpowiedź jest następująca: prościej już się nie da. Mamy więc w przypowieściach kobietę, która robi zaczyn na ciasto, pasterza, siewcę. Chrystus używa różnych przykładów, żeby za ich pomocą pokazać Boga. To, że jest ich wiele, świadczy o tym, że nie należy Boga redukować do jakiegoś jednego wymiaru. Bóg jest ukazany jako król, ale i jako sługa, jako pasterz, ale i baranek. Obrazów jest wiele i są one nieraz pod pewnymi względami sprzeczne. W tym paradoksie objawia się prawda.
Jeśli mówimy o prostych i czytelnych obrazach Boga, to jednym z nich jest serce. Można znaleźć bardzo wiele takich wizerunków Boga. Należy do nich np. obraz Pana Jezusa Miłosiernego namalowany według wskazówek św. Faustyny; z serca Jezusa tryskają promienie światła. Motyw serca jest także ważny w obrazie "Ecce Homo" Brata Alberta. Ukazuje on serce Boże, bo płaszcz okrywający umęczonego Jezusa jest tak ułożony, że jego fałdy odsłaniają ubiczowaną pierś i tworzą zarys serca. Chodzi więc o to, aby zobaczyć Boga, który jest sercem, i zobaczyć też człowieka, który przeżywa wszystko w sercu. Na początku naszej rozmowy mówiliśmy o tym, że czyste serce umożliwia człowiekowi oglądanie Boga w swoim wnętrzu.
Przeczytałem niedawno takie zdanie Alberta Einsteina: "Trzeba przedstawiać każdą rzecz możliwe prosto, ale już nie prościej". Za progiem prostoty czai się prostactwo i banał, których należy unikać.
Kiedy zostałem rektorem krakowskiego seminarium duchownego, zastanawiałem się, dlaczego w kaplicy seminaryjnej znajduje się figura Serca Jezusowego. Pierwsza moja myśl była taka, że kandydaci do kapłaństwa mają być jak św. Jan, który w czasie Ostatniej Wieczerzy leżał na piersi Jezusa. Co to znaczy przeżywać kapłaństwo na sposób Janowy? Jan jest człowiekiem charyzmatu. Każdy kapłan ma więc być nie tylko urzędnikiem, ale kimś świadomym swoich zdolności i darów, tak aby swojej posłudze mógł nadać indywidualny wymiar.
Obraz serca Jezusowego jest też przedstawieniem obietnicy o nowym człowieku. Jezus, pokazując serce, pokazuje człowieka, który ma prawo Boże wypisane w sercu, a nie tylko na kamiennych tablicach (por. Jer 31,33).
Każdy na swojej drodze duchowej przeżywa trudne momenty. Ja stawałem się niespokojny o siebie, kiedy zacierała mi się przed oczami twarz Jezusa. Zaangażowałem się w różne inicjatywy, dobre dzieła, ale gdzieś w tym wszystkim czułem, że gubię to, co najważniejsze. To niebezpieczne, bo chrześcijaństwo łatwo może stać się wówczas jedynie zestawem wartości. Kręcimy się wtedy wokół rzeczy, zasad, inicjatyw, a tzw. aktywizm pożera naszą modlitwę. A przecież - jak przez ostatnie lata swojego życia powtarzał Jan Paweł II - modlitwa jest niczym innym, jak patrzeniem w twarz Jezusa.
*Bp dr hab. Grzegorz Ryś - biskup pomocniczy diecezji krakowskiej, kierownik Katedry Historii Kościoła w Średniowieczu w Instytucie Historii Wydziału Historii i Dziedzictwa Kulturowego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, autor licznych opracowań naukowych i popularnych z zakresu historii i teologii. Był członkiem komisji historycznych w procesach beatyfikacyjnych - między innymi w procesie Jana Pawła II.
Skomentuj artykuł