Papieska medytacja
Czytając tę książkę, można się domyślać, że papieżowi bardzo zależało na tym, żeby znalazła ona jak najszerszy odbiór. Jest napisana w taki sposób, by nie była opracowaniem teologicznym przeznaczonym wyłącznie dla teologów. W tej części jest to jeszcze bardziej widoczne niż w pierwszej - rozmowa z Wiesławem Szymoną OP, tłumaczem pierwszej i drugiej części książki Jezus z Nazaretu.
o. dr. Wiesławem Szymoną OP: Esej to raczej nie jest, bo to trochę inny gatunek literacki. W Przedmowie papież zastanawia się nad tym i mówi o „traktacie”, jednak nie w sensie traktatu chrystologicznego z dzisiejszych podręczników teologii. Nasuwa mu się analogia z traktatami w Sumie teologicznej św. Tomasza, ale zaraz zastrzega się, że – mimo pewnych podobieństw – jego książka jest inna, bo napisana w zupełnie innym kontekście historyczno-duchowym. Jest ona owocem medytacji papieża, a przez sposób, w jaki pisze, jest to również świadectwo wiary, wynikające z głębokich przemyśleń Ojca Świętego. Mamy tu zupełnie nową pozycję, różniącą się w swej formie od wcześniejszych publikacji kard. Josepha Ratzingera.
Zadziwia mnie przede wszystkim ogromne oczytanie Josepha Ratzingera – Benedykta XVI. Widoczna jest w tej książce znakomita orientacja papieża zarówno w starszej, jak i w nowszej literaturze teologicznej. Wskazuje na to nie tylko obszerna bibliografia zamieszczona na końcu publikacji; całą tę książkę można by nazwać jednym wielkim dialogiem z literaturą biblijną. Nie tylko katolicką! Papież często przytacza również poglądy egzegetów protestanckich. To, co mnie szczególnie uderzyło w Jezusie z Nazaretu – podobnie zresztą, jak w pierwszej części tej książki – to właśnie bardzo biblijny jej charakter. Jest ona wspaniałym komentarzem do Ewangelii i można by wyrazić żal, że wyjaśniane są w niej tylko wybrane fragmenty. Zaskakują bardzo częste odniesienia do Starego Testamentu; mamy tu konkretną ilustrację powiedzenia św. Hieronima: „Nowy Testament ukrywa się w Starym, a Stary Testament jest wyjaśniany przez Nowy”.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt, który mnie szczególnie poruszył. To ostatni fragment zatytułowany Perspektywy, traktujący o Wniebowstąpieniu Jezusa. Papież pisze tu o Jego odejściu i pożegnaniu się z uczniami. Jezus wyciąga ręce i błogosławi. Benedykt XVI zauważa, że błogosławieństwo Jezusa odnosi się nie tylko do uczniów, ale do wszystkich ludzi. Gest wyciągniętych nad nami rąk Jezusa jest, moim zdaniem, niezwykle przejmujący i budzi nadzieję. Gdy myślę o tych wyciągniętych w geście błogosławieństwa rękach Jezusa, czuję się wewnętrznie pewniejszy. Myślę, że wielu czytelników zwróci na to uwagę i w podobny sposób zrozumie ten gest.
Na pewno nie. Czytając tę książkę, można się domyślać, że papieżowi bardzo zależało na tym, żeby znalazła ona jak najszerszy odbiór. Jest napisana w taki sposób, by nie była opracowaniem teologicznym przeznaczonym wyłącznie dla teologów. W tej części jest to jeszcze bardziej widoczne niż w pierwszej. Długi wstęp zamieszczony w pierwszej części przeznaczony był raczej dla specjalistów i mógł zniechęcić przeciętnego czytelnika do dalszej lektury. Część druga to komentarz do ewangelijnych opisów zbawczych wydarzeń, poczynając od dnia, który nazywamy Niedzielą Palmową, czyli od wjazdu Jezusa do Jerozolimy, aż po Zmartwychwstanie - Wniebowstąpienie. W całości książka ta jest przykładem teologii biblijnej, w której zasadniczo unika się fachowej terminologii, choć w jakimś stopniu jest ona w niej widoczna. To po prostu komentarz do wybranych fragmentów Pisma Świętego, napisany językiem przystępnym dla przeciętnie wykształconego człowieka.
Bardzo wyraźnie jest tutaj podkreślony historyczny wymiar Jezusa; papież zdecydowanie przeciwstawia się modnym dzisiaj tendencjom lekceważenia historycznego charakteru Ewangelii. Mocno akcentuje historyczną wartość wypowiedzi ewangelistów. Ewangelie mają prowadzić do wiary – taki był cel hagiografów – ale wiara ta opiera się na rzeczywistych wydarzeniach: Jezus naprawdę umarł „pod Ponckim Piłatem”. Dla Benedykta XVI Chrystus jest, jak wszyscy wierzymy, Synem Bożym, który stał się Człowiekiem i głosił Dobrą Nowinę. W książce widać też wyraźnie ciepłe rysy Jezusa Człowieka; w Ogrójcu Jezus rozmawia z Bogiem jak dziecko ze swoim ojcem i w tym powinniśmy Go naśladować.
Warto zaznaczyć jeszcze inną tendencję, widoczną bardziej u papieża Benedykta niż we wcześniejszych pismach kard. Ratzingera. Chodzi o temat miłości, podkreślanie, że Bóg jest Miłością. Pascal Ide, autor wydanej w tych dniach książki Chrystus daje wszystko. Teologia miłości Benedykta XVI, zauważa, że właśnie miłość Boga znajduje się w centrum teologii tego papieża.
Można tak powiedzieć. Wydaje mi się jednak, że w całej teologii kard. Ratzingera najważniejsze jest głoszenie prawdy, przeciwstawianie się modnemu dzisiaj relatywizmowi, zgodnie z którym nie istnieje żadna prawda absolutna, niezmienna, a „prawdziwe” jest tylko to co przyjemne, wygodne, co przynosi wymierną korzyść. Taki pogląd Ojciec Święty uważa za największą herezję współczesnych czasów. A głosić prawdę, znaczy głosić Chrystusa, który jest Prawdą. Prawdą nie teoretyczną, abstrakcyjną, lecz – jak w Liście do Galatów powie św. Paweł – „Prawdą działającą przez miłość”. To, moim zdaniem, najkrótsza definicja chrześcijaństwa.
Nie widać tu jakiegoś przełomu w ocenie odpowiedzialności Żydów za śmierć Jezusa, nie był on zresztą już potrzebny. Papież kontynuuje myśl zawartą w soborowej Deklaracji o religiach niechrześcijańskich. Jeśli jest tu coś nowego, dotyczy to terminologii biblijnej, a więc konieczności poprawnej lektury wypowiedzi Pisma Świętego o procesie Jezusa i skazaniu Go na śmierć. Benedykt XVI stawia pytanie, kim byli Jego oskarżyciele? Analizuje i interpretuje każdy fragment Ewangelii odnoszący się do Żydów. I tak, św. Jan mówi o „Żydach”, nie są to jednak wszyscy ówcześnie żyjący Żydzi, lecz przedstawiciele arystokracji świątynnej, i to nie wszyscy. Św. Marek pisze o „tłumie” oskarżycieli – to obecni na placu zwolennicy wichrzyciela politycznego Barabasza, domagający się amnestii dla niego i ukrzyżowania Jezusa. Za trudniejsze do zrozumienia papież uważa sformułowanie św. Mateusza „cały lud” – i tu znowu chodzi tylko o Żydów obecnych na procesie, w żadnym więc wypadku słowa te nie mogą być podstawą do oskarżania całego narodu żydowskiego o doprowadzenie do śmierci Jezusa.
Napisana jest właśnie po to, by budzić i umacniać wiarę. Zrodziła się z medytacji człowieka głęboko wierzącego i wybitnego teologa, próbującego rozumieć wiarę i ją wyjaśniać. Książka ta jest, jak już wcześniej wspomniałem, świadectwem, a nie suchym wykładem akademickim. Słowa Benedykta XVI są wyrazem świadomej wiary i mają prowadzić do przyjęcia prawdy, którą jest Jezus – prawdy o miłości „aż do końca”.
Skomentuj artykuł