Przesiąść się niżej?
Podczas czerwcowych nabożeństw modlimy się i wołamy: Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według Serca Twego! Czy naprawdę wiemy, o co prosimy?
Poniżeni czy wywyższeni?
Takie ujęcie istoty pokory być może nie jest zbyt atrakcyjne, ale ponieważ to słowa Pana Jezusa, więc nie dyskutujemy - widocznie tak ma być. A skoro tak, to - jako przykładni katolicy - staramy się, szczególnie wtedy, gdy inni na nas patrzą, jak najbardziej zdeprecjonować własne osiągnięcia, zająć ostatnie miejsce przy stole i ogólnie przedstawić siebie w jak najgorszym świetle. Tak powiedział Pan Jezus i choć tego nie rozumiemy, to widocznie jest w tym jakaś ukryta prawda.
Trudno odmówić skuteczności takiej metodzie, bo przecież nasze życiowe doświadczenie zdaje się ją potwierdzać. Gdy tylko zaczniemy wprowadzać ją w życie, to prawie natychmiast ewangeliczna obietnica staje się ciałem! W jaki sposób? W bardzo prosty: inni widząc nasze poniżanie się, niemal automatycznie zaczynają zaprzeczać, doceniać, podnosić nas na duchu i mówić, że to nieprawda, że nie jest wcale tak źle, że mamy w sobie wiele dobra, jest wielu gorszych od nas, że należy nam się wyższe miejsce… Co prawda obie strony tego dramatu wiedzą, że to strategia krótkowzroczna, ale czyż to nie jest wywyższenie? Zapewne jest, bo przecież otrzymujemy wtedy chwilowe pocieszenie, przez moment się uśmiechamy i przez mgnienie oka wierzymy, że naprawdę jest świetnie. Ale przed udzieleniem jednoznacznie twierdzącej odpowiedzi powstrzymuje nas świadomość, że myśmy sami to wywyższenie sprokurowali, wyżebrali, wymusili na innych, a skoro tak, to niewiele ma ono wspólnego z prawdą o nas.
A poza tym, kiedy przychodzi nam ocenić rzeczywistą wartość takiego postępowania, budzą się w nas kolejne niepokojące pytania: Czy rzeczywiście na tym polega pokora? Czy istota rzeczy naprawdę leży w tym, by deprecjonować samego siebie, czekając tylko, by ktoś mnie docenił i pochwalił, a jednocześnie zachwycił się moją pokorą? Czyż to nie jest czasem pokora garbata? Czy o to chodziło Panu Jezusowi?
Jeśli przyjrzeć się biblijnemu kontekstowi tych słów Jezusa (Łk 14, 1-14), to pojawiają się dodatkowe problemy. Wypowiada je On podczas posiłku, na który został zaproszony, i ewangelista nic nie wspomina, żeby Pan zajął ostatnie miejsce. Co więcej, On tam przecież naucza, dyskutuje, opowiada i trudno sobie wyobrazić, by robił to z ostatniego miejsca.
Jak to wszystko rozumieć? Wydaje się, że kluczowymi zdaniami całego tekstu są te dwa: Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony (Łk 14, 11) i A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych (Łk 14, 14).
To nie jest tak, że ten, kto się pcha do pierwszych miejsc, za wszelką cenę pragnie zaszczytów i stara się o nie, to po śmierci będzie za to ukarany i poniżony. On już teraz sam siebie karze i poniża dlatego, że uzależnia swoje szczęście od innych, od tego, jak oni go potraktują, czy go zaakceptują, czy go lubią, czy chwalą i doceniają. On już teraz jest poniżony, bo jest bezlitośnie wydany na łaskę i niełaskę uznania, sukcesu i sławy. Już teraz jest nieszczęśliwy, bo musi drżeć ze strachu, by tego wszystkiego nie stracić, a przecież, jak mówi przysłowie, każda z tych rzeczywistości na pstrym koniu jeździ. Ktoś taki już teraz jest poniżony, bo stracił wolność, a czyż może być coś bardziej poniżającego? Zaiste, każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony.
Chodzi o wolność
A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć... W pierwszym odruchu pytamy: I z czego się tu cieszyć? Z jakiego powodu być szczęśliwym? Ale kiedy uważniej przyjrzeć się wewnętrznej logice tekstu, to wyraźnie widać, że tylko taka postawa daje prawdziwe szczęście, niezależność i wolność. Być wolnym na tyle, żeby nie oczekiwać wzajemności. Nie tylko przy zaproszeniach na wykwintne posiłki. Także w przyjaźni, w miłości, w jakiejkolwiek bliskości i jakiejkolwiek relacji. Jaka to wielka wolność! Nawet początkujący psycholog przyzna, że gotowość na brak wzajemności to jedna z oznak dojrzałej i wolnej relacji. Oczywiście, każdy się cieszy, gdy ta wzajemność jest, ale nie uzależniać od niej swego szczęścia to wielka wolność. Bo szczęście to coś znacznie więcej niż posiadanie i bogactwo, sława, zaszczyty i wzajemność w miłości. Szczęście to znacznie więcej niż bycie szczęśliwym. I choć jego pełni zaznamy dopiero przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych, to już teraz możemy je smakować, jeśli jesteśmy wolni.
Tak naprawdę w chrześcijańskiej pokorze chodzi o wolność. Nie chodzi o poniżanie się, bo ono - podobnie jak krwawe ofiary - nie jest Panu Bogu do niczego potrzebne, a nas może wprowadzić w świat fałszywej religii, gdzie bóstwo obłaskawia się ofiarami z siebie. Chodzi o postawę osoby, która wie, że jej wartość nie zależy od innych i od tego, jak ją będą traktować. To dlatego Pan Jezus nie siada na ostatnim miejscu, choć wie - całe Jego życie o tym świadczy - że gdy się tam znajdzie, to w niczym nie umniejszy godności, bo Jego wartość nie zależy od tego. Kiedy wyrzucony poza miasto, opluty i wyszydzony umiera jak najgorszy złoczyńca na Golgocie, to nadal pozostaje pełnym godności Bogiem-Człowiekiem, pozostaje Królem, choć na skroniach, zamiast korony, ma jedynie plątaninę raniących go gałęzi ciernia. Pokorny Sługa Jahwe. Pełen wewnętrznej wolności Król.
Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według Serca Twego. Obdarz nas łaską wolności.
Skomentuj artykuł