Runie kolejny mur?
Co przynosi papież z końca świata? Na wyjątkowe wydarzenie, jakim jest wybór na Stolicę Piotrową argentyńskiego kardynała, patrzę przez pryzmat własnych związków z Ameryką Łacińską. Od ponad dwóch lat mieszkam i pracuję w Boliwii.
Księżowskie pranie w niedzielny poranek
Moje pierwsze kontakty z kulturą latynoską miały miejsce w 2001 roku, kiedy jako młody kapłan rozpocząłem studia na Papieskim Instytucie Liturgicznym w Rzymie. Wśród moich kolegów byli także Latynosi. Mogłem wtedy bezpośrednio zauważyć istniejące między nami różnice dotyczące codziennych zachowań, w tym również praktyk i zwyczajów religijnych. Na przykład kwestia piątkowej wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych: współbracia z Ameryki Południowej, ale też z Afryki, pochodzący z rodzin, w których niejednokrotnie mogło brakować chleba, nie stwarzali sobie problemów z wyborem piątkowego menu. Jedli to, co było lub na co mieli ochotę. Takie podejście wydaje się nie do przyjęcia dla zakorzenionej w prawie mentalności Europejczyka.
Inaczej były też rozłożone akcenty w rozumieniu sakramentu Eucharystii. Dla zakonników z Ameryki Łacińskiej była ona nade wszystko miejscem spotkania z Bogiem we wspólnocie (wymiar komunii). Dlatego też nie akceptowali oni indywidualnego celebrowania Mszy Świętej. Woleli w ogóle jej nie odprawić, niż sprawować ją indywidualnie. Dla nas, Polaków, Msza ma wymiar nade wszystko ofiarny i przebłagalny, dlatego też nie wyobrażaliśmy sobie dnia bez Eucharystii. Niejednokrotnie więc sprawowaliśmy ją sami w kaplicy. Eucharystia w tym rozumieniu to źródło łask i niezastąpiony niczym element duchowości kapłańskiej.
Różnie patrzyliśmy również na odpoczynek. Dla zakonnika z naszego kręgu kulturowego świętość dnia Pańskiego domagała się rezygnacji z jakiejkolwiek formy pracy fizycznej. Dla latynoskich współbraci sprzątanie lub pranie w niedzielę nie stanowiło najmniejszego problemu. Typowy zakonnik z Ameryki Łacińskiej rozpoczynał niedzielę generalnymi porządkami: wynosił na korytarz stoliki, krzesła i inne drobne sprzęty, po czym mył cały pokój; ponadto obowiązkowo robił pranie. Po zakończeniu tych czynności przygotowywał się do Eucharystii.
We wzajemne relacje my wnosiliśmy zatem europejską obowiązkowość, posuniętą w wielu przypadkach do prawnego rytualizmu, oni zaś latynoską spontaniczność, która niejednokrotnie prowadziła do zanegowania norm prawa lub przyjętych konwenansów. Dostrzegłem jednak w tym zderzeniu szansę dla duchowego wzrostu. Spotkania takie są bowiem wyzwalające: obie strony, nie negując własnej tożsamości, mogą głębiej i w sposób bardziej dojrzały przeżywać własną wiarę. Stąd wzięła się też moja fascynacja kulturą latynoską, pragnienie głębszego jej poznania i decyzja podjęcia tam pracy duszpasterskiej.
Nie ma jednej Ameryki Łacińskiej
Mieszkam w miejscu niezwykle pięknym, lecz boleśnie naznaczonym cierpieniem i skrajnym ubóstwem. Boliwia to najbiedniejszy kraj całej Ameryki Południowej. Prowincja Guarayos, znajdująca się w południowo-zachodniej części boliwijskiego departamentu Santa Cruz, szczyci się mało chwalebnym rekordem dokonywanych aborcji i najwyższą zachorowalnością na AIDS. Tylko w mojej parafii Urubucha, gdzie żyje 5000 mieszkańców, w ciągu ostatniego roku zanotowano aż 20 nowych przypadków zarażenia się wirusem HIV (a ile jest przypadków nieznanych, bo niezbadanych). Instytucja rodziny przeżywa tu bolesny kryzys. Wielu ojców i wiele matek wyemigrowało — w tym do dalekiej Europy — w poszukiwaniu lepszych warunków życia, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na trwałość rodzinnych więzów. W konsekwencji zresztą młodzi ludzie, szczególnie dziewczyny, nie poznawszy ciepła i bliskości w rodzinnym domu, szukają go w przypadkowych kontaktach u tych, którzy zaoferują przytulenie, fizyczną bliskość i czułe słówka. Dotkliwą plagą jest alkoholizm i narkomania.
Latynoskiej rzeczywistości nie można traktować jako jednolitego monolitu. Oczywiście istnieją elementy, które spajają ten wielki obszar. To przede wszystkim wspólna w swych zasadniczych etapach historia: okres przedkolumbijski, czasy kolonizacji i dominacji hiszpańsko-portugalskiej, wojny niepodległościowe w pierwszych dziesięcioleciach XIX w., okres prawicowych reżimów w drugiej połowie XX w. Kraje te jednoczy dominujące wyznanie rzymskokatolickie i język (hiszpański lub portugalski). Mieszkańców łączy gorący, latynoski temperament i, niestety także, ogromne rozwarstwienie społeczne, a w konsekwencji wielkie obszary skrajnego ubóstwa.
Poszczególne kraje posiadają jednak swoją własną specyfikę. Sytuacja społeczno-polityczna Meksyku uwarunkowana jest bezpośrednim sąsiedztwem ze Stanami Zjednoczonymi. Jest to punkt przerzutowy dla handlarzy narkotyków; stąd silna korupcja i inne formy przestępczości. Pod względem populacji kraj ten zamieszkuje w zdecydowanej większości ludność metyska. Argentyna — skąd pochodzi kard. Jorge Mario Bergoglio — to kraj emigrantów, którzy przybywali tam z dalekiej Europy w okresie międzywojennym i w pierwszych latach po II wojnie światowej. Kraj ten był wówczas wymarzonym rajem, a obecnie boryka się z poważnymi trudnościami gospodarczymi. Brazylia i Chile to bardzo mocne, rozwijające się potęgi ekonomiczne. Boliwia to kraj w zdecydowanej większości zamieszkały przez rdzenną ludność indiańską. Geograficzne położenie Boliwii między szczytami Andów a bezkresem Amazonii miało wpływ na historyczne odizolowanie i aktualny stopień ubóstwa.
Również pod względem religijnym można wskazać zarówno elementy wspólne, jak i charakterystyczne dla poszczególnych krajów. Nie ulega wątpliwości, że dominującym wyznaniem jest tutaj katolicyzm. W krajach o przewadze rdzennej ludności tubylczej istnieje jednak silne zjawisko synkretyzmu religijnego, w którym elementy religii pierwotnych zostały wymieszane z elementami religii chrześcijańskiej. Zjawisko to związane jest z silnym zakorzenieniem religii przedkolumbijskich, ale także z brakami w religijnej formacji i niewystarczającą liczbą kleru.
Na obszarze Boliwii wschodniej, gdzie aktualnie pracuję, zjawisko synkretyzmu jest nieobecne, ale i tutaj łatwo można zauważyć skutki niedostatecznej formacji religijnej i braku stałej posługi kapłana. W sytuacji, gdy do niektórych wiosek kapłan przybywa czasem tylko raz w roku, głoszenie Ewangelii z konieczności ogranicza się jedynie do podstawowej katechezy. Stała odpowiedzialność za stan religijny wiosek spoczywa na barkach świeckich liderów, którzy gromadzą społeczność na cotygodniowej celebracji liturgii Słowa i głoszą katechezy w oparciu o proste pomoce duszpasterskie. Sami liderzy rekrutują się spośród mieszkańców wiosek: są to osoby, które posiadają bardzo dużo dobrej woli, lecz przygotowaniem intelektualnym w niczym nie odbiegają od innych mieszkańców społeczności. Biorąc pod uwagę bardzo wysoki poziom analfabetyzmu, nietrudno uświadomić sobie problemy i wyzwania, z jakimi boryka się tutejszy Kościół.
Ziemia krzyczy o sprawiedliwość
Dlaczego na obszarze tak silnie zdominowanym przez religię katolicką jak Ameryka Łacińska brakuje duchowieństwa i lokalny Kościół nadal musi liczyć na pomoc misjonarzy z zewnątrz? I pod tym względem sytuacja jest zróżnicowana w poszczególnych krajach. Kościół w Meksyku i w Kolumbii nie może narzekać na brak lokalnych powołań, natomiast poważny deficyt istnieje w takich krajach jak Boliwia, Peru czy Brazylia. Na ten stan rzeczy bez wątpienia ma wpływ wielkość terytorialna Ameryki, gdzie częstym zjawiskiem są parafie o obszarze porównywalnym z wielkością polskich województw, obsługiwane przez jednego kapłana. Bardzo trudny do przyjęcia i zaakceptowania jest także dla miejscowej ludności wymóg celibatu.
Wydaje mi się, że pomimo ponad 500-letniej obecności chrześcijaństwa na tych ziemiach Kościół rzymskokatolicki w Ameryce Łacińskiej wciąż jest niedostatecznie (a często także niewłaściwie) zinkulturowany i chyba także zbytnio zeuropeizowany. Formy życia liturgicznego i normy prawa są przecież bezpośrednio przejęte z Europy, gdzie bez wątpienia doskonale się sprawdzają, ale już niekoniecznie odpowiadają one mentalności, kulturze i sposobom przeżywania religijności przez Latynosów.
Jednym z kluczowych wewnętrznych problemów Kościoła jest nadmierny sakramentalizm. Tak określa się tu praktykę "ilościowego" sprawowania sakramentów bez odpowiedniego przygotowania katechetycznego i mistagogicznego. Przykładowo: kapłan przyjeżdża raz na rok do wioski. W ciągu jednego dnia chrzci, udziela Komunii, spowiada, namaszcza itp. Bardzo często jest to czysty rytualizm, gdyż ludzie w istocie nie zdają sobie sprawy, w czym uczestniczą (i nie jest to ich wina). Niestety, w tej sytuacji bardzo często posługa duszpasterska zawężona zostaje do sprawowania sakramentów, niekiedy rozumianego magicznie, bez odniesienia do faktycznego stanu wiary osoby proszącej o sakrament. Ważna staje się liczba Mszy, chrztów, dzieci, które przystąpiły do Pierwszej Komunii lub osób, które zawarły sakrament małżeństwa.
Głównym problemem zewnętrznym jest natomiast silna ekspansja sekt, najczęściej o rodowodzie protestanckim. Ich popularność związana jest z uproszczoną formą przekazu religijnego: "zrobisz to — pójdziesz do nieba; jeżeli nie, czeka cię wieczne potępienie". Kościół katolicki próbuje wychowywać do dojrzałości w wierze i uczy, abyśmy świadomie i w wolności dziecka Bożego potrafili wybrać prawdziwe Dobro. Sekty udzielają natomiast łatwych i gotowych odpowiedzi, dając swym wyznawcom jednoznaczną pewność w kwestiach wiary i zbawienia.
Ekspansja sekt na terenie Ameryki Południowej ma także źródła polityczne. Ich działalność i rozwój w początkowym okresie finansowany był przez rządy Stanów Zjednoczonych, przede wszystkim przez gabinet Ronalda Reagana, który w ten sposób chciał rozbić jedność tutejszej ludności. Lata 80. XX wieku były czasem zimnej wojny i Ameryka Łacińska stała się areną krwawych konfliktów zbrojnych, w których prawicowe dyktatury wspierane przez USA walczyły z bojówkami i partyzantkami wspieranymi przez Związek Radziecki. Rażąca niesprawiedliwość społeczna, której nie można kwestionować, stawała się narzędziem ideologicznej propagandy grup lewicowych. Społeczeństwo było zjednoczone, a elementem unifikującym była wspólna religia i przywiązanie do Kościoła katolickiego. Aby rozbić tę jedność, Stany Zjednoczone posłużyły się starożytną zasadą divide et impera, finansując działalność nowych ruchów religijnych.
Przy tematach politycznych — patrząc z perspektywy kraju doświadczonego ideologią komunistyczną — łatwo popaść w stereotypowe surowe oceny, zarzucające Latynosom uleganie marksizmowi lub (jakoby bliskiej marksizmowi) teologii wyzwolenia. Z miejscowej perspektywy sprawy jednak się komplikują. Tutejsza ziemia krzyczy bowiem o sprawiedliwość i domaga się rozwiązania skomplikowanych kwestii społecznych. Ameryka Łacińska jest kontynentem boleśnie dotkniętym problemem wyzysku najuboższych i niewolniczej pracy, w tym także nieletnich. Dramatycznym zjawiskiem jest działalność organizacji zajmujących się produkcją, przemytem i sprzedażą narkotyków. Kwitnie prostytucja, w tym wykorzystywanie seksualne dzieci. Ideologia komunistyczna oczywiście nigdy nie będzie rozwiązaniem problemów, podsuwała jednak narzędzia do analizy niesprawiedliwej sytuacji.
W tutejszej rzeczywistości działalność charytatywna i realizacja nauki społecznej Kościoła stają się niczym innym jak konkretyzacją zbawczego orędzia Chrystusa. Kościół ubogi dla ubogich to Kościół głoszący światu nadzieję, ukazujący godność każdej istoty ludzkiej, ale także mocno piętnujący istniejące nadużycia. To Kościół odważnie wzywający przedsiębiorców do zapewnienia godziwych warunków pracy i sprawiedliwej zapłaty, mobilizujący rządy państw rozwiniętych, aby wypracowały odpowiednie plany rozwoju dla krajów ubogich i nie potęgowały zjawiska emigracji.
Przed Kościołem stają także konkretne zadania edukacji społeczeństwa i promocji godności osoby ludzkiej. Międzynarodowe organizacje przeciwdziałają niezaplanowanym ciążom poprzez darmowe rozdawnictwo prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych. Właściwa edukacja seksualna ukazująca godność osoby ludzkiej i ucząca szacunku dla poczętego życia ciągle jest niewystarczająca, a często abstrakcyjna.
Stary Kontynent i Nowy Świat
Papież Franciszek stał się dla tutejszej społeczności znakiem nadziei. Jest kimś, kto doskonale zna i rozumie problemy ubogiego Południa i może dążyć do zintensyfikowania przez Kościół wysiłków na rzecz budowania cywilizacji miłości.
W 1978 roku na balkonie Bazyliki św. Piotra pojawił się papież "z dalekiego kraju". Przybył zza żelaznej kurtyny, ze świata, w którym narzucona ideologia gwałciła podstawowe prawa człowieka. Pontyfikat papieża Polaka przyczynił się do upadku komunizmu i do tego, że runął mur między Wschodem a Zachodem — którego realnym ucieleśnieniem był mur berliński.
W 2013 roku na tym samym balkonie pojawił się papież "z końca świata". Przybywa z ziemi, której mieszkańcy wyraźnie widzą, że aktualny system ekonomiczny jest źródłem niesprawiedliwości i wyzysku. Czy pontyfikat papieża Argentyńczyka przyczyni się do upadku drapieżnego kapitalizmu i do tego, że runie mur między Północą a Południem, którego realnym ucieleśnieniem jest mur między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem? Zbyt duże marzenia? A któż z nas w 1978 roku myślał, że komunizm upadnie tak szybko?
Już od pierwszych dni pontyfikatu papież Franciszek zdobył sobie powszechną sympatię dzięki spontaniczności zachowań. Stał się bliski dla zwykłego człowieka. Jego pełne prostoty gesty, które tak zachwyciły Europejczyków, nie były jednak niczym nadzwyczajnym w kulturze latynoskiej — także w przypadku księży czy biskupów z tego regionu świata. Fakt, że jesteśmy zaskoczeni naturalnością zachowań papieża, świadczy raczej o naszych europejskich konwenansach i skostnieniu.
Papież Franciszek, przychodzący z Nowego Świata — z Kościoła młodego w wierze, ale także w zdecydowanej większości Kościoła ludzi młodych — staje się niejako lekarstwem prowadzącym ku odmłodzeniu struktur Kościoła. Większa spontaniczność i naturalność zachowań przyda się Kościołowi na kontynencie, który nie tylko z nazwy określany jest jako stary. Wiekowy misjonarz z Niemiec powiedział mi w przeddzień rozpoczęcia konklawe: "Jako Kościół w Europie niewiele już chyba mamy do zaoferowania światu. Zamknęliśmy się w naszych problemach i ciągle to samo powtarzamy: laicyzacja, celibat, święcenia kobiet… Kościołowi potrzeba czegoś nowego, nowych wyzwań, świeżości. Kościół to życie, to nowość, to Chrystus, który zmartwychwstał".
Kościół w Ameryce Południowej także nie jest wolny od problemów. Istnieje jednak zasadnicza różnica miedzy problemami Kościoła na Starym Kontynencie a tymi w krajach Nowego Świata. Można je porównać, z jednej strony, do problemów starego, znudzonego życiem i opływającego w dostatek człowieka, szukającego sposobów na zabicie nudy, a z drugiej — do problemów nastolatka (może nawet dziecka), który coś zbroi, popełni jakąś głupotę, może nawet spróbuje zakazanego owocu, ale jest pełen życia.
Autobusem na podwórko
Przed nami trudny okres, który będzie wymagał radykalnych zmian nawyków i przyzwyczajeń. Sporo jest obecnie zachwytu wobec tego, co zostało określane mianem Bergoglio-style. Latynoski sposób bycia może zachwycać swobodą i brakiem rygoryzmu w przestrzeganiu obowiązujących norm papieskiego ceremoniału. Jest to jednak zachwyt podobny do tego, jaki ma miejsce w pierwszym kontakcie z nową kulturą. Zjawisko zderzenia kultur doskonale znają emigranci i ci wszyscy, którzy z różnych przyczyn musieli zamieszkać na dłuższy czas w nowym środowisku. Po wstępnym okresie zachwytu odmiennością i egzotyką z czasem przychodzi jednak bunt i rozczarowanie, z jednoczesną gloryfikacją kultury i kraju pochodzenia. Następuje okres, gdy wszystko zaczyna denerwować: inne pojęcie czasu, podejście do obowiązków, inne spojrzenie i ocena rzeczywistości.
Zmiana jednak dobrze zrobi — i Europie, i Kościołowi, i nam wszystkim. Zesztywnieliśmy w naszym porządku i dobrobycie. Europie zmiana jest potrzebna — i opatrznościowo Duch Święty zaprowadził kardynałów za Atlantyk, aby tam znaleźli nowego następcę św. Piotra. Jaki będzie ten nowy papież? Myślę, że będzie on bardziej biskupem Rzymu niż pasterzem uniwersalnym. Dokona się decentralizacja i większa ilość obowiązków zacznie spoczywać na lokalnych ordynariuszach. W konsekwencji nastąpi także reforma Kurii Rzymskiej. Nowy papież będzie chyba dużo mniej podróżował, starając się zbytnio nie ingerować w kompetencje lokalnych biskupów. Rola papieża jako biskupa Rzymu będzie rozumiana bardziej w kategoriach primus inter pares (symbol jedności Kościoła). Oczywiście będzie to miało wielki wpływ na dialog ekumeniczny, szczególnie z prawosławnym Wschodem.
Na pewno przyzwyczajenie się do stylu papieża Franciszka nie będzie procesem bezkonfliktowym. Niedawno wracałem do domu autobusem z Santa Cruz. W tutejszej latynoskiej rzeczywistości autobus to środek transportu nie tylko ludzi, ale także wszelkiego rodzaju sprzętów i produktów. Sam wiozłem dwie duże palmy do zasadzenia przed kościołem. W bagażniku znajdowały się skrzynki pełne pomidorów, sterty papieru toaletowego — zaopatrzenie do lokalnych sklepików. Była także sporych rozmiarów lodówka. Jej nowy właściciel poprosił kierowcę autobusu, aby zajechał do niego do domu na podwórko. Mieszka wszak spory kawałek od drogi, a lodówka jest przecież dość ciężka. Nie było sprawy! Autobus ze wszystkimi pasażerami zjechał z trasy i wjechał właścicielowi na podwórko.
Dlaczego o tym piszę? Może to być symbol napięć, jakie wywołuje wewnątrz Kościoła styl nowego pontyfikatu — jakże odmienny od poprzednika czy nawet Jana Pawła II. Jedni się nim zachwycają, inni wzywają do ostrożności, choćby patrząc na inne podejście do liturgii. Latynoski sposób bycia może zachwycać bezpośredniością i swobodą — autobusem wjeżdżający komuś na podwórko. Może jednak i drażnić — tych, którzy lubią porządek i są przekonani, że trzeba sztywno trzymać się rozkładu jazdy. Przed nami trudna lekcja inkulturacji.
Kasper Kaproń OFM — ur. 1971 r. Franciszkanin, doktor liturgiki. Przez kilka lat był duszpasterzem we Włoszech. W 2001—2007 odbył studia specjalistyczne na Papieskim Instytucie Liturgicznym św. Anzelma w Rzymie. Od ponad dwóch lat pracuje na misjach w Boliwii, obecnie wśród Indian Guarayos.
Skomentuj artykuł