Twarze samotności

Logo źródła: Więź Ks. Krzysztof Grzywocz / WIĘŹ 10/2010 / slo

Trudno wyobrazić sobie osobę, dla której samotność nie oznacza bardzo konkretnego doświadczenia, kogoś, kto nigdy jej nie zaznał. Samotność ma jednak wiele twarzy. Dla jednych oznacza czas przepełniony ciszą, wewnętrznym pokojem, twórczymi myślami i odpoczynkiem – jest ostatecznie tym, za czym się tęskni i do czego chce się powracać. Innym kojarzy się ze smutkiem, wręcz cierpieniem, bolesną izolacją czy tęsknotą za kimś, kto nie przychodzi. Od takiego doświadczenia najlepiej uciec.

Według podobnego klucza można podzielić książki poświęcone samotności. W jednych znajdziemy rady, jak jej unikać albo jak sobie z nią radzić tak, jak można poradzić sobie z konfliktowym sąsiadem, który mieszka piętro niżej. W innych zaś znajdziemy wskazówki, w jaki sposób dobrze przeżyć samotność, aby odkryć jej niewyczerpane dobrodziejstwo.

Do której z tych grup należy zaliczyć Samotność, książkę Anthony’ego Storra – wybitnego angielskiego psychiatry i pisarza (1920-2001)? Kiedy autor pisał tę pracę, miał blisko siedemdziesiąt lat, a w swoim naukowym dorobku prace o integracji osobowości, sztuce psychoterapii, świętych, grzesznikach i szaleńcach, o Freudzie i Yungu, o agresji i muzyce.

Samotność Storra opiera się na założeniu, które narodziło się w opozycji do poglądów niektórych psychoanalityków uważających, że człowiek może zrealizować się w pełni tylko w intymnym, tzn. seksualnym związku z drugą osobą. Autor uważa, że spełnienie w życiu – również doświadczenie szczęścia – można osiągnąć bez takich więzi. Oczekiwanie od intymnych relacji zbyt wiele często bowiem prowadzi do rozczarowania i rozstania. Być może zbyt szybkie tworzenie takich relacji rodzi się z lęku przed samotnością, a często też stanowi odpowiedź na groźbą opuszczenia. Ludzka więź nie powinna być jednak natrętną formą ucieczki od samotności. Zdolność do przebywania w samotności jest jedną z cech dojrzałej osobowości, bez której nasze spotkania zbyt szybko stają się niespokojnie bliskie i symbiotyczne.

Dla zobrazowania swojej tezy Storr opisuje w swojej książce specyficzną grupę ludzi – osoby z jednej strony niezwykle utalentowane (nierzadko genialne w swoim twórczym potencjale) i wrażliwe, a z drugiej strony, naznaczone dużą trudnością, wręcz nieumiejętnością budowania bliskich i trwałych relacji. Poprzez okno swojego psychiatrycznego doświadczenia autor Samotności analizuje życie takich genialnych „pacjentów”, jak np.: Newton, Kant, czy Kafka. Tego ostatniego uważa za „postać introwertyczną w stopniu patologicznym – schizoidalnym, jak powiedziałaby większość psychiatrów”, a w innym miejscu zauważa: „Kafka balansował na krawędzi psychozy”. Do grona samotnych geniuszów brytyjski psychiatra zlicza również filozofa, Ludwiga Wittgensteina, któremu przypisuje „naturę niemal paranoiczną”, twierdzi, że „mroczne, przygnębiające spojrzenie na świat i skłonności depresyjne męczyły go przez całe życie”.

Storr przygląda się również wielu anglojęzycznym pisarzom i poetom, których twórczość rodziła się w doświadczeniu samotności, pośród nich są m.in.: Beatrix Potter, Rudyard. Kipling czy Hector Hugh Munro znany jako Saki. „Pacjentów” Storra łączy często wspólne doświadczenie: osierocenie, osamotnienie i ból w okresie dzieciństwa. To doświadczenie autor Samotności znał z autopsji – jako ośmioletnie dziecko oddany został do „dobrej” angielskiej szkoły z internatem. Wiadomo też, że po matce odziedziczył skłonność do depresji.
Trudno nie zauważyć, że dla opisywanych przez Storra osób, samotność była swoistą formą radzenia sobie z dramatem swojej osobowości. Dla tych bowiem, którzy we wczesnym okresie swojego życia, doświadczyli osierocenia czy relacji zagrażających im i dezintegrujących, ucieczka w samotność była reakcją, która pozwoliła przetrwać ten trudny okres i nie ulec całkowitej destrukcji. A talent artystyczny czy zainteresowania badawcze nadawały, zagrożonemu destrukcją życiu, harmonijną formę – integrujący kształt, który chronił przed psychotycznym rozpadem. Wiele z tych osób przeniosło ten sposób zachowania na dalsze swoje życie. Ich samotność nie była zatem alternatywą, lecz koniecznością. Warto tu zapytać, czy czynnikiem terapeutycznym była tu bardziej samotność, czy ów twórczy geniusz, który zachował tę osobę w wystarczającej integracji.

Trudno również nie pytać, czy przykład genialnych „pacjentów” jest wystarczający, aby uzasadnić tezę postawioną przez Storra, wedle której można w pełni zrealizować się w życiu bez intymnych związków. Doświadczenia badawcze innych uczonych, np. Bruna F. Freya – szwajcarskiego profesora zajmującego się badaniem zjawiska ekonomii szczęścia – wykazują, że osoby żyjące w związkach są zasadniczo szczęśliwsze od osób samotnych.

Wydaje się, że Storr popełnia błąd metodologiczny – szeroko postawioną tezę uzasadnia badaniami specyficznej i wąskiej grupy osób. Tym bardziej, że poddane przez autora Samotności analizie osoby, trudno określić jako szczęśliwe i w pełni spełnione w życiu. Zapewne dla wielu z nich ich twórcza samotność była najdojrzalszą formą integracji na jaką było je stać. Osoby te były one szczęśliwsze, niż gdyby trwały w dramacie nieudanych i bolesnych związków. Wiele z opisanych przez Storra osób żyło w okresie, w którym nie istniały psychoterapeutyczne formy pomocy w budowaniu trwalszych i bliskich więzi. Dramatyczne i samotne próby ich poszukiwania i tworzenia dla wielu z nich kończyły się jeszcze większym bólem, dezintegracją i izolacją. „Pacjenci” Storra pozostawali najczęściej niespokojni, „dziwni” i nieszczęśliwi, skłonni do depresji i myśli samobójczych. Ciekawe, że wspomniana przez autora Beatrix Potter, autorka książek dla dzieci, w wieku czterdziestu siedmiu lat wyszła z mąż i znacznie obniżyła swoje zainteresowanie światem literackich fantazji.

 

W książce Storra wyczuwalna jest pewna niejasność, może nawet sprzeczność. Na początku autor pisze: „Naszym życiem kierują dwa sprzeczne dążenia – dążenie do posiadania towarzystwa, do miłości i wszystkiego innego, co zbliża nas do ludzi i dążenie do niezależności, odrębności i autonomii”. Można wnosić, że autor jest zdania, iż na drogach wyznaczonych przez te dążenia można niezależnie doświadczyć sensownego i pełnego życia. W innym miejscu Samotności czytamy: „miłość nie jest jedynym sensem ludzkiego życia”.

Zmagając się z tą sprzecznością, Storr odważa się przywołać wymiar duchowy człowieka. Bliskie są mu poglądy Yunga, dla którego dla pełnej integracji człowieka konieczne było uwzględnienie świata religijnego. Cenne są tu również opinie Stora o konieczności uwzględnienia istnienia świata obiektywnego, niezależnego od subiektywnej twórczości człowieka – „jeżeli aspektowi subiektywnemu ktoś nada zbyt duże znaczenie, świat wewnętrzny stanie się zupełnie oderwany od rzeczywistości”.

Przyglądając się „religijnym poglądom” autora Samotności można zauważyć specyficzne rozumienie tego wymiaru człowieka. Przywołuje dla przykładu samotność Jezusa na pustyni, czy samotność św. Katarzyny ze Sieny, wyraźnie nie umieszcza jednak doświadczenia samotności w kontekście zasadniczego w chrześcijaństwie przykazania miłości Boga i bliźniego. Religijność, w której „modlitwa czy medytacja nie ma wiele wspólnego z innymi ludźmi” jest formą zbliżoną bardziej do jungowskiej teorii indywidualizacji, a nie z chrześcijańską koncepcją osoby i więzi. Ostatecznie w swojej analizie integracji człowieka Storr opiera się na psychoanalizie (najczęściej przywoływanymi autorami są Freud i Yung). Choć często rzetelnie i inspirującą z nią polemizuje, trudno jednak dostrzec w jego poglądach inną wyraźną alternatywę – jego myślenie jest ciekawą interpretacją „teorii relacji z obiektem”.

Jak więc pogodzić głębokie myśli o znaczeniu ludzkich więzi, chociażby z wcześniejszej książki Storra o integracji osobowości (autor miał wtedy około czterdziestu lat), z prezentowaną tu pracą o samotności, gdzie – pomimo wielu zapewnień autora, że tak nie jest –wyczuwalne jest zniechęcenie i rozczarowanie więziami. Czy nie rozczaruje czytelnika jedno z ostatnich zdań w tej publikacji albo nie stanie się pokarmem dla kontrowersyjnej kultury singli: „W niniejszej książce wielokrotnie wspomniałem o tym, że najsłynniejsze i najbardziej uzdrowicielskie doświadczenia psychiczne jednostek dokonują się w świecie wewnętrznym i w małym stopniu, jeśli w ogóle w jakimkolwiek, dotyczą interakcji z innymi istotami ludzkimi”.

We wstępie książki Storr dziękuje swojej drugiej żonie, Catherine Peters, za pomoc i wsparcie w pisaniu tej książki, w której – w dyskretny sposób – odsłania także swój wewnętrzny dramat i zmaganie przy próbach zintegrowania potrzeby więzi i pragnienia samotności. Zapewne wiele osób czytając tę pracę odnajdzie tu swój własny trud i wiele inspiracji do zrozumienia podjętej problematyki. Być może, niełatwe do przetłumaczenie angielskie słowo „contradiction” – sprzeczność czy przeciwstawność – należałoby zastąpić słowem „paradoks”, gdzie dwa pozornie sprzeczne pragnienia muszą istnieć razem, aby się poprawnie i twórczo rozwijać. Zresztą i sam Storr pod koniec książki opisuje oba dążenia – potrzebę bliskich więzi i samotności – już nie jako sprzeczne, ale współistniejące: „Najszczęśliwsze ludzkie żywoty to prawdopodobnie te, w których ani relacje międzyludzkie, ani też pozaosobiste zainteresowania nie są idealizowane jako jedyna droga do zbawienia. Pożądanie i pogoń za pełnią musi uwzględniać oba aspekty ludzkiej natury”.

Dojrzałe i intymne ludzkie więzi (gdzie słowo intymność należy rozumieć o wiele szerzej niż tylko w wymiarze seksualnym) są możliwe tylko tam, gdzie szanuje się samotność drugiej osoby. Z drugiej strony nie ma prawdziwej, pełnej pokoju i twórczych myśli samotności bez bliskich relacji. Przemienia się ona wtedy w dezintegrujące osamotnienie czy izolację. W języku polskim odróżniamy przecież samotność od osamotnienia. W prawdziwie szczęśliwych związkach jest dużo miejsca dla samotności, w której rodzi się pragnienie jeszcze bliższej więzi. Kochać drugiego człowieka to także troszczyć się o jego samotność, która jest częścią miłości a nie jej sprzecznym pragnieniem.

Dramat to taki ciąg wydarzeń, który może zakończyć się zwycięstwem albo klęską. Samotność, w swoim paradoksalnym odniesieniu do relacji z innymi, jest dramatyczna. W książce Storra można dostrzec poruszające zmaganie o wytrwanie w tym paradoksalnym dramacie, aby szczęśliwie dotrzeć do pełni życia. Można przeczuć zamysł autora, by w kulturze, która tak dużo uwagi poświęcaj znaczeniu intymnych więzi, przypomnieć o twórczym znaczeniu samotności. Ona jest królewską drogą do drugiej osoby – to w niej krystalizuje się owa inność, osobność osoby, nieodzowna by wydarzyło się harmonijne i trwałe spotkanie.

Gdy z dużym zainteresowanie czytałem wnikliwe analizy Anthony’ego Storra, gdzieś w tle towarzyszyły mi głębokie myśli o samotności Madeleine Delbrêl, jednej z największych mistyczek XX wieku. Miałem wrażenie, że te dwie drogi myślenia i doświadczenia w szczególny sposób się uzupełniają i wzajemnie potrzebują. Te dwie, wyrastające z chrześcijańskiej kultury postaci, w spotkaniu swoich myśli mogą doświadczyć przekonywującej prawdy o samotności. Myśl głęboka i prawdziwa rodzi się w spotkaniu i samotności. Madeleine Delbrêl pisała: „Samotność, którą Bóg tak często i wspaniałomyślnie ofiarowuje chrześcijanom, wydaje mi się jakby rodzajem sakramentu dla świata. Jest ona jedną z najgłębszych rys, które pozwalają Panu i Jego Odkupieniu poprzez nas wniknąć w świat”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Twarze samotności
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.