Dlaczego Władysław Bartoszewski był atakowany? "Z Profesorem i Auschwitz było jak z górą lodową"
Władysław Bartoszewski i oskarżenia o współpracę z gestapo - dlaczego spotykały go takie ataki? W jakich dwóch przypadkach ocierał ukradkiem łzy? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce "Pędzę jak dziki tapir" autorstwa Marka Zająca.
Pobyt Bartoszewskiego w Auschwitz
Niestety, naszą narodową specjalnością stało się topienie bohaterów w błocie albo nawet w czymś jeszcze gorszym. Od lat krążą i pęcznieją między innymi kłamstwa, jakoby Bartoszewski został zwolniony z Auschwitz, bo poszedł na współpracę z gestapo.
Proszę wybaczyć dosadność, ale jeden z takich ścierwojadów, autorów pomówień, zamówił w archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau trzy fotografie obozowe Władysława Bartoszewskiego, więźnia numer 4427. Zwracając materiały, oświadczył z triumfem:
– No proszę, Bartoszewski służył w Wehrmachcie! O co chodzi?
Otóż w czasie, gdy do KL Auschwitz przybył tak zwany drugi transport warszawski, kacet był in statu nascendi. Więźniowie często nie dostawali pasiaków, ale między innymi zużyte mundury z frontu. Dlatego na obozowym zdjęciu Bartoszewski nosi zniszczoną kurtkę wehrmachtowca.
W książce "Warto być przyzwoitym" Profesor pisał nie bez cienia czarnego humoru: „Kurtka należała zapewne do rannego albo zabitego żołnierza niemieckiego, bo miała na sobie jeszcze ślady krwi. Przeleciało mi przez głowę: żołnierz zginął, a jego kurtka posłuży za opakowanie dla żyjącego trupa. To nieźle”.
Łzy Bartoszewskiego
Są dwa poświadczone przypadki, gdy w oku Profesora zakręciła się łza. By zrozumieć znaczenie pierwszego, trzeba się cofnąć do lat 70. minionego wieku. Profesor wykładał wtedy historię II wojny na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Jedyna w miarę niezależna uczelnia jak magnes przyciągała niespokojne dusze o opozycyjnym usposobieniu i oczywiście takichże samych wykładowców. Profesor nieraz wspominał z dumą, że w gronie jego uczelnianych wychowanków był Bogdan Borusewicz, późniejsza legenda „Solidarności”.
Kiedy w 2005 roku Profesor odbierał doktorat honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego „za krzewienie mądrego patriotyzmu, wolnego od wszelkich ksenofobii i wnoszenie do świata polityki ducha etyki”, jedno z przemówień wygłaszał Borusewicz.
Ówczesny marszałek Senatu powiedział, że od Władysława Bartoszewskiego nauczył się patriotyzmu. I wtedy właśnie Profesor ukradkiem otarł łzę. A drugi raz? Krótko przed śmiercią Profesora przygotowywaliśmy z Małgorzatą Maruszkin, jego znakomitą redaktorką i wydawczynią, projekt edukacyjny poświęcony historii tak zwanego drugiego transportu warszawskiego do KL Auschwitz z 22 września 1940 roku. Transportu, w którym ochotniczo znalazł się Witold Pilecki (pod fałszywym nazwiskiem jako Tomasz Serafiński) i przypadkowo zgarnięty w łapance osiemnastoletni Bartoszewski.
Elementem scenariuszy powstałych lekcji dla uczniów szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych są nagrania wideo z Profesorem. Jeden z tematów dotyczy pytania, czy z Auschwitz kiedykolwiek da się wyjść. A może obóz tak głęboko zapada w człowieka, że zawsze – nawet po wydostaniu się na wolność – pamięcią, umysłem i sercem, sumieniem i duszą wciąż tkwi się w tamtym piekle?
Z Profesorem i Auschwitz było jak z górą lodową: wszyscy widzą tylko wierzchołek, podczas gdy cała wielka trauma skrywa się pod powierzchnią.
W pewnym momencie w trakcie nagrania wyczuliśmy rosnące napięcie; w Profesorze wzbierała fala bolesnych wspomnień. – Mimo wszystko byłem uprzywilejowany… – tu zawiesił głos – …bo nie zwariowałem. I wtedy gdzieś na dnie jego oka błysnęła łza.
Skomentuj artykuł