Miłość i inne sporty ekstremalne

Paolo Curtaz, "Miłość i inne sporty ekstremalne"
Paolo Curtaz / Wydawnictwo WAM

Miłość to ogromne ryzyko i wyzwanie, dlatego wymaga odwagi, wyjątkowych zdolności i odpowiedniego przygotowania. Wiąże się z wielkimi emocjami i osiąganiem tego, co niemożliwe. Tak, miłość to sport ekstremalny.

Alchemia miłości

"Miłość jest starsza niż niebo i ziemia, Miłość nie w naszym czasie się zrodziła" - tak o niej mówił jeden z mistyków (D. i S. Fideler, Alchemia Miłości. Wybór myśli sufickich). Słowa Hafeza w inny sposób wyrażają prawdę objawioną, że Bóg jest miłością (J 4, 16). Miłość to słowo, bez którego nie możemy się obejść, choć tak wiele sprawia nam kłopotów. Czy możemy bowiem żyć bez miłości? Mistycy mówią nam, że miłość jest nieodłącznym elementem stworzenia, a nie czymś wynalezionym przez ludzi na opisanie odczuwanych emocji. Przed tajemnicą miłości kapitulują również naukowcy. "Matka seksuologii" Virginia Johnson w jednym z wywiadów na pytanie dziennikarza, czy udało jej się odkryć, czym jest miłość, powiedziała: "Nie. Ludzie mówią o chemii. Mówią o znajdywaniu w drugiej osobie rzeczy, które lubisz i które sprawiają, że jest ci dobrze. Ale nie, nie sądzę, żeby istniała dobra naukowa definicja miłości. Miłość jest tym wszystkim, czym ludzie uważają, że jest" (Cyt. za: "Wysokie Obcasy", 31 sierpnia 2013).

A jak pokazują nasze czasy, ludzie mają coraz więcej coraz bardziej rozbieżnych wyobrażeń na temat miłości i samych siebie i coraz bardziej się gubią. Wymowne w tym względzie są statystyki. W książce Miłość i inne sporty ekstremalne odnoszą się one głównie do sytuacji Włoch, skąd pochodzi i gdzie żyje jej Autor. Ale Włosi nie są pod tym względem jakoś "uprzywilejowani". W Polsce dzisiaj na tysiąc zawartych małżeństw rozpada się około trzystu. Jak pokazują dane - z roku na rok coraz więcej. W roku 2000 rozpadło się ich dwieście na tysiąc, a ponad trzydzieści lat temu - sto. Coraz częściej padają pytania, "czy formuła małżeństwa już się przypadkiem nie wyczerpała i czy jest adekwatna do dzisiejszych czasów i ludzi - kobiety i mężczyźni przecież się zmienili, tempo życia przyśpieszyło, mamy większe możliwości, ale też więcej oczekiwań i wobec siebie nawzajem, i wobec życia w ogóle. A mimo to ludzie z jakiś powodów wciąż biegną pod ołtarz, by złożyć przed światem deklarację, że chcą być ze sobą do końca życia. Wciąż wielu z nas wzrusza obrazek pary staruszków trzymających się za ręce i też tak byśmy chcieli - na zawsze. Więc dlaczego nie wychodzi? Czy staliśmy się bardziej wymagający wobec siebie? Mniej skłonni do kompromisów? Mniej tolerancyjni dla cudzych wad i niedostatków? Może bardziej zachłanni - na szczęście, na realizację siebie, na to, ile się nam należy od życia? A może po prostu jesteśmy bardziej uczciwi, prawdziwi, mniej uwięzieni w konwenansach?" (Cyt. za: "Wysokie Obcasy", 31 sierpnia 2013).

Jakie odpowiedzi na te pytania ma nam do zaoferowania Biblia? Czy w XXI wieku może nam jeszcze powiedzieć coś sensownego o uczuciach, małżeństwie i rodzinie? Zdaniem Paola Curtaza Biblia obiecuje przemianę chemii uczuć w alchemię miłości. Ta książka jest o tym, jak czytać Biblię, aby się o tym przekonać, i jak doświadczyć w życiu miłości, pomimo że czasy są trudne. Żeby kochać - trzeba zaryzykować - bo miłość to "sport ekstremalny" dla każdego…

Jacek Prusak SJ

DEON.PL POLECA


Poznajmy się

Meteorologowie twierdzą, że to był najcieplejszy wrzesień w tym stuleciu.

Wierzę im.

Tu u nas, w górach, w październiku na ogół wieczorami trzeba już ogrzewać dom, a rano, zanim wstanie słońce, na dwór wychodzi się w kurtce z podpinką.

Tymczasem w tym roku nadal odbieram syna ze szkoły ubrany w podkoszulek i bermudy, jak w środku lata. Promienie słońca wpadają do mojej jadalnio-pracowni przez duże okna, a od strony schodów dochodzi zapach fermentującego moszczu.

Wczoraj mój brat zakończył winobranie. Z podwórka zniknęły już traktory, skrzynie ze świeżo zebranymi, gotowymi do wyciskania winogronami oraz odbywające się w miejscowym dialekcie pogawędki przyjaciół i krewnych, którzy brali udział w wielkim święcie zbiorów.

Lubię ten zapach. Towarzyszy mi od dzieciństwa, a teraz przypomina mi, że lato już się skończyło i lada chwila nadejdzie długa zima. Temperaturowe anomalie ostatnich miesięcy rozgrzały mi kości, przygotowując na długi okres mrozów i śniegu.

Eksperci twierdzą, że ochłodzi się lada moment.

To dobrze, nie mogę się doczekać, kiedy pójdę na narty.

Ale jesień to dla mnie także pora podróży i pisania.

Od wielu lat jeżdżę po Włoszech, dzieląc się swoimi refleksjami na temat Pisma Świętego. Krótkie okresy nieobecności w domu przeplatam całymi tygodniami niemal pustelniczego życia, które za przyzwoleniem rodziny spędzam na studiowaniu i porządkowaniu przemyśleń.

...

Musiało upłynąć kilka ładnych lat, zanim zdałem sobie sprawę, że jestem pisarzem. Nawet teraz, kiedy pracuję nad piętnastą książką, niełatwo przychodzi mi przedstawiać się w ten sposób.

Wielką radość sprawiło mi odkrycie, że rozważania, którymi wcześniej dzieliłem się z najbliższymi przyjaciółmi, również dla innych ludzi mogą być źródłem inspiracji, zachętą i impulsem do życiowej zmiany.

Do pisarstwa początkowo podchodziłem nieśmiało, później z coraz większym przekonaniem, aż w końcu stało się ono moim pełnoetatowym zajęciem.

J., mój syn, kiedy ktoś pyta go, co robi tata, odpowiada niezmienne: jest biblistą.

Wyjaśnienia

W moich dotychczasowych książkach poruszałem różne tematy związane z duchowością i z Pismem Świętym. Dotychczas - sądząc po danych dotyczących sprzedaży - najbardziej spodobała się książka o rodzinie, zatytułowana We dwoje z Bogiem. W ostatnich latach otrzymałem setki maili od ludzi, którzy ją docenili i zrobili z niej dobry użytek. Dziękuję im za to. Intrygująca relacja, jaka tworzy się między pisarzem a czytelnikiem - relacja intymności i wzajemnego odkrywania się - pobudza mnie do działania. Jestem podekscytowany myślą, że moje rozważania angażują uwagę niektórych czytelników równie mocno, jak mnie angażuje lektura dzieł innych pisarzy.

We wstępie do wspomnianej wyżej książki, którą spotkał tak szczęśliwy los, pisałem z lekkim zażenowaniem, że jako ksiądz nie mam osobistego doświadczenia życia w związku z drugą osobą. Dlatego mogę się odwoływać tylko do doświadczenia rodzin, które zachciały się ze mną podzielić swoją codziennością.

Od tamtego czasu wiele się w moim życiu zdarzyło.

Podjąłem kilka niezwykle bolesnych decyzji i poprosiłem władze Kościoła o uwolnienie mnie od ciężaru kapłańskiej posługi, którego nie byłem już w stanie nieść ze spokojem ducha. Naprawdę pragnąłem poświęcić życie na głoszenie Dobrej Nowiny zgodnie z wymogami chrześcijańskiej wspólnoty. Zdałem sobie jednak sprawę z własnych ograniczeń i musiałem uznać, że nie jestem w stanie wypełnić zadania, którego dobrowolnie się podjąłem. Kościół z macierzyńską dobrocią przyjął moją prośbę i zwolnił mnie z obowiązków wynikających z przyjęcia święceń kapłańskich.

Obecnie moje życiowe doświadczenie jest więc zupełnie inne. Nadal jestem księdzem (zgodnie z teologią kapłanem pozostaje się do końca życia), nie pełnię jednak kapłańskiej posługi. W ciągu tych lat założyłem rodzinę, zostałem ojcem i dzięki temu lepiej poznałem naturę Bożego ojcostwa. Ożeniłem się i nadal poświęcam swój czas i zdolności szerzeniu królestwa Bożego. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek pomyślał, że w moich książkach będę bronił wyborów, których dokonałem, opowiadał o swoich życiowych doświadczeniach lub stawiał siebie za przykład.

Boże broń!

Ja, podobnie jak wy i razem z wami, poszukuję Boga. Jako ojciec, a teraz także jako mąż, od wielu lat szukam sensu życia, pragnę odnaleźć wspaniały plan, który uzasadnia ludzką egzystencję.

Ja, podobnie jak wy, szukam odpowiedzi na szereg pytań, które całe życie noszę w sercu.

Jednym z tematów, które zaprzątają moje myśli, jest miłość. Miłość, która pochodzi od Miłości; miłość, która jest uczuciem i siłą, ale jednocześnie wysiłkiem i rozczarowaniem.

Zastanawiam się, czy Ewangelię można traktować poważnie, czy trzeba uznać ją jedynie za pobożną utopię. Czy są to mrzonki dla emocjonalnie słabych jednostek, czy potężna wizja, która daje początek wszystkiemu. Zastanawiam się, czy Bóg istnieje i czy rzeczywiście jest taki, jakim przedstawiał go Jezus. Zastanawiam się, czy miłość i cierpienie to dwie strony tego samego medalu.

Wsłuchując się w głos licznej rzeszy członków Kościoła, którzy przede mną szli za Nazarejczykiem, staram się, aby światło Jego słów odbijało się we mnie i było dla mnie bodźcem do rozwoju.

Jedynym światłem, które świeci we mnie niczym mała latarka w ciemnościach, jest wiara w Boga, wiara w blask Jego słowa. Jest to światło słabe, wątłe, ale dostateczne. Kiedy przed świtem wychodzi się z alpejskiego schroniska, ruszając w kierunku szczytu, światło czołowej lampki z trudem rozprasza ciemności, ale wystarczy akurat na tyle, aby zrobić kolejny krok lub dwa - aby kontynuować wspinaczkę.

Tak oto, zachęcany przez mojego cierpliwego wydawcę, zdecydowałem się ponownie podjąć temat uczuć, małżeństwa i rodzicielstwa, biorąc za podstawę słowo Boże, którym nieustannie dzielę się z ludźmi poszukującymi. Znajdą się tutaj zarówno teksty rozważane już wcześniej na głos podczas weekendowych spotkań organizowanych przez Associazione culturale Zaccheo (Towarzystwo Kulturalne Zacheusz), w których uczestniczą setki par darzących mnie zaufaniem i przyjaźnią, jak i teksty, które obecnie porządkuję w formie pisemnej, aby mogły stać się inspiracją dla czytelników tych stron.

Czas zasiąść do pisania.

W naszym kruchym świecie

Nie widzieliśmy się od dłuższego czasu. Spotykam go na ulicy, a on zaprasza mnie na kawę.

Czemu nie.

J. ma wyjść ze szkoły za dwadzieścia minut. Akurat tyle, żeby napić się kawy.

Wiem, że spotkał go jakiś zawód miłosny. Wie, że miałem jakieś kłopoty w pracy. Byłem księdzem, a teraz uprawiam wolny zawód kaznodziei.

Doszły mnie słuchy, że rozwiódł się trzy lata temu. Szkoda - ja sam z radością udzielałem im ślubu, ponieważ robili na mnie wrażenie zakochanych i mocno zmotywowanych.

Prawdopodobnie chce opowiedzieć mi o swoich doświadczeniach i usprawiedliwić się.

Nie inaczej.

"Wiesz, Paolo, przeceniłem swoje siły. Mamy z M. różne charaktery i coraz trudniej było nam się porozumieć, nasze rozstanie nie było więc zbyt dramatyczne. Ona początkowo źle to przyjęła, ale później jakoś wszystko sobie wytłumaczyła. Ja czuję ulgę, po prostu nie nadaję się do małżeństwa. Szkody nie są zbyt wielkie, ponieważ nie mieliśmy dzieci. Zorganizowałem sobie życie na nowo i czuję się znacznie lepiej, uwolniłem się od dużego ciężaru...".

Słucham go z szacunkiem.

Na podstawie tonu jego wywodu dochodzę do wniosku, że nie ma najmniejszego zamiaru się spierać, chce tylko udzielić sobie pełnego rozgrzeszenia, błędnie uważając, że ja go oceniam! Opowiada o życiu singla i o swoich planach. O byłej żonie nie wspomina ani słowem.

W pewnej chwili spuszcza wzrok i obniża głos.

"Na początku nie chciałem nawet słyszeć o innych kobietach. Owszem, miałem kilka przygód, ale nic na poważnie. Teraz wydaje mi się, że coś może wyjść z historii, którą zacząłem trzy miesiące temu z pewną znajomą. Podobamy się sobie, ale nie chcę, żeby cała sprawa przekroczyła pewne granice. Tylko nie wspólne mieszkanie, na miłość boską! No i żadnych zobowiązań... Spotykamy się poza domem, jakiś koncert, kino, trochę pieszczot, a potem każde wraca do siebie. W ten sposób człowiek się zbytnio nie przywiązuje. Można powiedzieć, że dotrzymujemy sobie towarzystwa jak dwoje dorosłych, świadomych ludzi".

Kręcę głową.

Patrzy na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Wypowiadam więc na głos psotną myśl, która przyszła mi do głowy.

"Wybacz: wiesz, że szanuję twój wybór, ale coś mi tutaj nie pasuje. Zastanawiam się mianowicie, jak rozumiesz słowo historia. Historię na ogół tworzy się co najmniej przez kilka lat. Dana rzecz jest historyczna, ponieważ pozostawia po sobie ślad, ponieważ czas tworzy wokół niej otoczkę zdarzeń, które naznaczają i zmieniają uczestniczące w nich osoby. Wydaje mi się, że trzy miesiące to za mało, aby mogło się wydarzyć coś historycznego, rozstrzygającego. To, co przeżywasz, nie jest historią, ponieważ nie dodajesz najważniejszego składnika, dzięki któremu może zasłużyć na to miano - nie dodajesz czasu!".

Teraz jego spojrzenie wyraża coś pośredniego między zdziwieniem a zmieszaniem.

Przesadziłeś, Paolo.

Staram się rozładować sytuację.

"Jeszcze może być z tego historia, jeśli w nią uwierzysz i zainwestujesz. Na pewno tak właśnie będzie! Ale powiedz, grasz jeszcze w piłkę na hali?".

Requiescat in pace

Małżeństwo umarło, amen.

Bądźmy szczerzy, nikt po nim nie płacze. Monogamiczny związek dwojga ludzi, którzy ślubują sobie wierność na całe życie. Patriarchalny model rodziny, w której ojciec decyduje o wszystkim, kobieta - to zrezygnowana i poddana pani domu...

Jak dobrze, że to wszystko odeszło do przeszłości! Po krótkiej chorobie nastąpił definitywny zgon małżeństwa w katolickim stylu.

Najwyższy czas.

Alternatywne propozycje są o wiele ciekawsze. Związki otwarte, tymczasowe, poszerzone rodziny. Mniej zmartwień, mniej ograniczeń, mniej obowiązków. Liczy się tylko wolna miłość - bez dokumentów, bez żalu. A jeśli coś pójdzie nie tak, bez paniki: urządzi się na nowo, przecież życie to szansa; wejdzie się znowu na właściwe tory, znajdzie się nowego partnera. Tylko tym razem bez zobowiązań - bo to już przecież znamy. Powiedzmy otwarcie: życie jest zbyt długie, aby wiązać się na zawsze z jedną osobą. A jeśli po jakimś czasie okaże się, że jest inna, niż nam się wydawało?

Nie okłamujmy się: małżeństwo to przeżytek.

Co innego ślub - ślub jest fantastyczny.

Dzisiaj ludzie się pobierają, ponieważ to jest trendy. I oczywiście cool. Istnieje nawet kanał satelitarny, w którym tłoczy się widzom do głów obrazy weselnych tortów, ślubnych sukien i mówi się o idealnym dniu (!). Na innym kanale uczy się nas, prowincjuszy, jak ubierać się z klasą i gustem. Na kolejnym oferuje się kuracje odchudzające przygotowujące na tę wielką chwilę (nic nie zmyślam!). A jeżeli ktoś chciałby trochę sobie pofolgować, telewizja przyśle mu do domu profesjonalną nianię, która nauczy go, jak się wychowuje dzieci. Cuda naszych czasów: dzisiaj znajdzie się ekspert od wszystkiego.

Od znajomego z Francji wiem, że istnieją firmy specjalizujące się w organizacji najdrobniejszych szczegółów wielkiego dnia (słono sobie za to licząc!); młoda para ma nawet do dyspozycji "mistrza ceremonii", który podpowiada jej - krok po kroku - co powinna robić w kościele i w restauracji!

Zabawne - kręcimy nosem na pompatyczne liturgie papieskie, a wymyślamy nowe, własne i... równie pompatyczne.

Obecnie ludzie często myślą w ten sposób: skoro już chcemy ukoronować marzenie o miłości, weźmy ślub, ale bez większego przekonania. Wystarczy zadbać o odpowiednią oprawę - istota leży przecież gdzie indziej. Kochamy się - cóż więcej nam trzeba? Czego jeszcze możemy się nauczyć?

Taki piękny ślub, jaki widuje się w filmach, jaki biorą celebryci, księżniczki i wielkie gwiazdy (czasami dwa, trzy lub cztery razy w życiu)!

Przedmałżeńskie spotkania z tym nudziarzem, księdzem, to tylko zło konieczne, drobna niedogodność, poświęcenie na rzecz kościelnej władzy. A zresztą to, co mówi ksiądz, nie ma żadnego znaczenia. On tylko robi to, za co mu płacą! No bo co on może wiedzieć o małżeństwie, skoro żyje w celibacie? Tych kilka spotkań w parafii to tylko niezbyt przyjemna cena, jaką trzeba zapłacić za możliwość wzięcia ślubu. Kilka nudnych wieczorów, a potem już można wyprawić zapadającą w pamięć uroczystość, która zostanie udokumentowana przez niezwykle drogich fotografów i doczeka się iście Hollywoodzkich produkcji filmowych.

Zamieniliśmy uroczystość zaślubin w farsę.

Nie, nie jestem przeciwny świętowaniu. Nie mam wątpliwości, że święto jest potrzebne. Ale niech to będzie święto autentyczne, które nie powtarza utartych schematów, nie jest kopią innych uroczystości (na ogół niewiarygodnie tandetnych) i nie chce dorównać hipotetycznym, wymyślonym wzorcom.

Istota świętowania nie leży w przepychu, lecz w sercach ludzi, którzy biorą udział w uroczystości. Święto rodzi się z zadziwienia odkryciem, że dwie osoby decydują się zaufać sobie wzajemnie i zawierzyć się Bogu, który wymyślił miłość i nieustannie ją odnawia.

(Ktoś powinien wytłumaczyć nowożeńcom we Włoszech, że cały ten cyrk wynaleziono bardzo niedawno, a nasze babcie - owszem - szły do ślubu w odświętnym stroju, ale nie w białej sukni, a uroczystości nie odbywały się o siódmej rano. Ktoś mógłby im powiedzieć, że to, co sprzedaje się nam jako "tradycyjne" małżeństwo, w rzeczywistości jest udanym zabiegiem marketingowym).

Wiem, przesadzam. Proszę o wyrozumiałość. Nie chcę nikogo obrazić, ani nawet moralizować. Po prostu robi mi się przykro, kiedy widzę, do czego został sprowadzony pasjonujący znak obecności Boga wśród ludzi.

To ma być chrześcijańskie małżeństwo? Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się.

Rodzinna fotografia

Jaka jest kondycja włoskiej rodziny?

Analiza tego, co dzieje się wokoło, nie nastraja optymistycznie. Czytając gazety, oglądając telewizję, słuchając rozmów w barze lub u fryzjerki, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z uczuciowym zepsuciem, ze swoistym tsunami w sferze relacji międzyludzkich, z bolesną anarchią emocji.

A jakie są fakty?

Aby nie polegać wyłącznie na subiektywnych wrażeniach, odwołajmy się do pomocy socjologów, którzy od dłuższego czasu badają tę dziedzinę życia (pracując nad tym fragmentem, korzystałem z następujących źródeł: ze zbioru konferencji turyńskiego socjologa F. Garelliego; z tekstu P. Donatiego La famiglia al tornante del XXI secolo: da dove e a dove?, w: V. Melchiorre (red.), La famiglia italiana. Vecchi e nuovi perocrsi; z internetowej strony Centro Internazionale Studi Famiglia deli Paolini (www.sanpaolo.org/cisf); z kursu duszpasterstwa rodzin autorstwa profesora A. Bozzola, kierownika wydziału teologii pastoralnej na Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie oraz z danych włoskiego urzędu statystycznego ISTAT (www.istat.it)).

Obiektywny opis aktualnej sytuacji rodziny nie jest zadaniem łatwym. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nastąpiły tak liczne i głębokie zmiany, że naukowcom trudno jest sformułować jednoznaczną opinię w tej kwestii. Udało się już jednak wysunąć kilka powszechnie akceptowanych wniosków.

W społeczeństwach zachodnich dominuje model rodziny określany terminem affective family. Kładzie się w nim przede wszystkim nacisk na relacje między poszczególnymi członkami rodziny, która staje się miejscem dającym poczucie bezpieczeństwa. W takiej rodzinie dominują bliskie i przyjazne relacje, co powszechnie uważa się za zaletę. Ten rodzaj rodziny ma jednak również pewną wadę. Otóż nie przygotowuje młodych ludzi do wejścia w społeczeństwo, a wręcz staje się dla nich schronieniem, miejscem bezpiecznych relacji, które niczym nie może zaskoczyć.

Dawniej powszechnie akceptowano wyraźne rozdzielenie ról matki i ojca. Rodzice przygotowywali dzieci do życia, przekazując im wartości, które sami wcześniej otrzymali. Wzajemne relacje nie były jednak oparte na zaufaniu i bliskości. Obecnie związek dzieci z rodzicami jest "ciepły", serdeczny, intymny.

Z zaskoczeniem obserwujemy, że niezwykle wrażliwi włoscy nastolatkowie - wbrew stereotypom na ich temat - na pierwszym miejscu listy najważniejszych spraw w swoim życiu umieszczają więzy rodzinne! Młodzi ludzie bardzo kochają rodzinę. Jednak tylko tę, w której się wychowali, nie tę, którą sami mają stworzyć.

Część socjologów zwraca uwagę na fenomen tak zwanej "długiej rodziny" (la famiglia lunga) - rozpowszechniony przede wszystkim we Włoszech - w której dzieci nie przechodzą ważnych etapów dojrzewania i nie doświadczają momentu wejścia w świat dorosłych.

W którym momencie życia człowiek przestaje być młody we współczesnych Włoszech?

Zaledwie kilkadziesiąt lat temu znakiem wejścia w dorosłe życie - przynajmniej dla mężczyzn - była służba w wojsku, ukończenie studiów lub podjęcie stałej pracy. W przypadku kobiet punktem zwrotnym było zazwyczaj małżeństwo.

A dzisiaj?

Ponieważ ludzie bardzo często w ogóle nie mają nawyku podejmowania zdecydowanych kroków i brania na siebie odpowiedzialności, nie potrafią również podejmować ważnych decyzji w sferze uczuć. Związki, które tworzą, są więc słabe i nigdy nie mają ostatecznego charakteru. Ślub bierze się ze zmęczenia, nie dostrzegając większej różnicy między "przed" i "po". Kiedy ludzie pobierają się w wieku dojrzałym, mają mniej elastyczne podejście do życia we dwoje i mniejszą zdolność do zmierzenia się z ograniczeniami, które w nieunikniony sposób się z nim łączą.

Zawarcie związku nie jest już faktem społecznym, wielkim wydarzeniem w życiu wspólnoty, bliższej i dalszej rodziny, dzielnicy i kraju. Teraz jest to wydarzenie prywatne, dotyczące prawie wyłącznie (a i to nie zawsze!) rodzin, z których pochodzą partnerzy. Z jednej strony brak presji społecznej ma charakter pozytywny, z drugiej jednak prowadzi do izolacji małżonków. O ile kiedyś zbytnio wtrącano się w sprawy innych, o tyle dzisiaj nikt nie zauważa kryzysu w związku dwojga ludzi, którzy pozostają sami ze swoimi problemami.

Wierność jest obecnie wartością wspólną, która wiąże się nie z osobą, lecz z istnieniem relacji: pozostaję ci wierny/a, dopóki trwa nasz związek. To nieprawda, że dzisiaj nie docenia się wierności, uważa się jednak, że nie powinna być kulą u nogi, szczególnie gdy uczucie wygasa. Jak jednak zobaczymy, nie tak łatwo określić moment, w którym miłość się kończy i można poczuć się zwolnionym z obowiązku dochowywania wierności!

Wbrew powszechnemu przekonaniu wierność wciąż ma dla młodych ludzi duże znaczenie i jest decydującym kryterium oceny udanego związku.

Zapadło mi w pamięci pewne spotkanie z grupą około trzydziestu nastolatków, podczas którego rozmawialiśmy o uczuciach. Nadmiar testosteronu u chłopców postawił przede mną wysokie wymagania! Udało mi się jednak nakłonić chłopców i dziewczyny do pracy w oddzielnych grupach. Mieli za zadnie wymienić dziesięć cech, które ich zdaniem koniecznie musi posiadać partner w związku uczuciowym. Wynik był zaskakujący: okazało się, że obydwie grupy na pierwszym miejscu listy umieściły wierność!

Obecnie najbardziej poszukiwaną wartością w związku dwojga ludzi jest umiejętność komunikacji (wyrażanie szacunku, rozmowa). Jest ona znacznie wyżej ceniona niż inne kryteria (wysokość zarobków, dom). Dawniej mówiło się o "dobrej partii", jeżeli przyszły mąż miał znaczącą społecznie lub dobrze płatną pracę, obecnie uczucie jest ważniejsze od pozycji społecznej. Powszechnie uważa się, że jest to pozytywna zmiana. Oto ludzie pobierają się z miłości - czyż to nie piękne!

Są jednak również gorsze strony takiej sytuacji. Otóż miłość (rozumiana wyłącznie w kategoriach emocji, uczuć, relacji) jest jedynym czynnikiem, który łączy dwoje ludzi. Tylko ona nas jednoczy!

Nie liczy się już ocena innych, nie liczą się potrzeby ekonomiczne ani uznanie społeczne - liczy się tylko miłość. Trzeba więc dobrze zastanowić się nad znaczeniem tego słowa...

Rozpad rodzin często następuje pod wpływem kultury eksperymentowania lub jest wynikiem starzenia się związku. Prawie zawsze natomiast jest źródłem ogromnego cierpienia. Rzadko kto wspomina o tym fakcie w atmosferze zbiorowej hipokryzji, która pozwala wychwalać możliwość nawiązywania wielu związków, zapominając o bólu nierozerwalnie związanym z rozstaniem.

Nowe formy rodzinnego życia pojawiają się nie dlatego, że odnaleźliśmy ideał rodziny, lecz dlatego, że nastąpił bolesny upadek wcześniej obowiązującego modelu. Kwestia zalegalizowania związków partnerskich, która obecnie jest szeroko dyskutowana na forum publicznym, jest po prostu kuriozalna. Przecież istnieje już instytucja, która uprawomocnia tego rodzaju związki - jest nią małżeństwo cywilne. Chęć wprowadzenia skrajnej formy, która zapewnia małżonkom prawa, nie nakładając na nich żadnych obowiązków, jest absurdem!

Inną kwestią - o wiele bardziej delikatną - jest zalegalizowanie związków homoseksualnych. Z socjologicznego punktu widzenia punktem odniesienia pozostaje dotychczasowy model rodziny, który nie odpowiada osobom mogącym go realizować, a jest celem tych, którzy go realizować nie mogą. Osoby żyjące w związku homoseksualnym chcą, aby uznano je za rodzinę, natomiast osoby, które mogą stworzyć rodzinę, nie chcą tego robić! Kto chce, nie może, kto może, nie chce...

Marzymy o tradycyjnej rodzinie, ale tworzenie jej przychodzi nam z wielkim trudem. Pozostaje więc ona tylko punktem odniesienia.

Mówi się o nieuchronnym zmierzchu tradycyjnego modelu rodziny, a jednocześnie tworzy się modele alternatywne, które są jego kopiami.

Czarno na białym

Aby wyrobić sobie obiektywną opinię na temat stanu włoskiej rodziny, musimy odwołać się do nieocenionej pracy włoskiego głównego urzędu statystycznego (ISTAT). W 2010 roku zawarto 217 tysięcy małżeństw (cywilnych i konkordatowych), czyli o 30% mniej niż w roku 2008. W tym samym roku mniej więcej 140 tysięcy małżeństw zdecydowało się na rozwód lub separację. O ile w 1995 roku odsetek separacji w stosunku do liczby zawartych małżeństw wynosił 25% (250 rozwodów na 1000 ślubów), o tyle obecnie odsetek ten wnosi 47% (prawie jeden rozwód na dwa małżeństwa!). Średnia długość trwania małżeństwa wynosi 15 lat. Z własnego wyboru żyje samotnie 20% ludzi aktywnych zawodowo (około 6 milionów Włochów), a konkubinaty stanowią 6% wszystkich związków. Małżeństwa konkordatowe, zawarte w obrządku katolickim, stanowią 65% małżeństw, pozostałe 35% to małżeństwa cywilne, jednak 10% z nich zostało zawartych po raz drugi, co oznacza, że nie istniała możliwość zawarcia małżeństwa kościelnego. Inne bardzo ciekawe dane, do których jeszcze się odniesiemy, pokazują, że w 15% małżeństw zawartych w 2010 roku jedno z małżonków nie było Włochem. Integracja kulturowa zaczyna się w rodzinie.

Schizofrenia uczuć

Jak widzicie, sytuacja jest bardzo złożona!

Rozglądając się dokoła, można odnieść wrażenie, że - jak napisałem kilka lat temu - mamy do czynienia ze schizofrenią uczuć.

Dzisiejszy świat wysyła do nas dwa sprzeczne komunikaty. Z jednej strony, podkreśla znaczenie miłości jako ostatecznego i jedynego powodu, dla którego warto żyć po upadku ideałów poprzednich stuleci (zarówno politycznych, jak i nacjonalistycznych). Mówi się nam: miłość jest wspaniała. To najsilniejsze uczucie, najpiękniejsza rzecz, jaka może spotkać człowieka. Warto przeżywać ją wielokrotnie - najczęściej jak się da, ponieważ miłość ostatecznie zwycięży, nawet po rozpadzie związku. Z drugiej strony, z bezwzględnym cynizmem neguje się możliwość długotrwałej miłości. Miłość jest wieczna, ale tylko dopóki trwa! Jeżeli pojawiają się trudności, para po prostu powinna się jakoś dogadać. Nikt więc tak naprawdę nie wie, jaki czynnik decyduje o jedności związku (zakochanie? atrakcyjność seksualna? przyzwyczajenie?). Miłość to najpiękniejsza rzecz w życiu. Szkoda tylko, że nie trwa długo!

Ale czy rzeczywiście tak jest? Czy naprawdę musimy ustąpić wobec siły dowodów? Rzeczywiście musimy się poddać? Czy nasi dziadkowie i rodzice ulegli złudzeniu? Czy dawniej ludzie się pobierali (i żyli razem do końca życia) tylko dlatego, że nie mieli innego wyboru? Czy naprawdę ludzie byli ulegli, a naród głupi? Czy dopiero współczesny człowiek uświadomił sobie - ze sporą dawką cynizmu - że nie da się kochać jednej osoby przez całe życie? Czy naprawdę nadszedł czas, aby odprawić mszę żałobną za małżeństwo?

Nie sądzę.

Zainteresowała Cię ta książka? Sięgnij po nią!

Miłość i inne sporty ekstremalne - Paolo Curtaz, tłum. Zbigniew Kasprzyk - zdobądź własny egzemplarz

Paolo Curtaz wczytując się w Pismo Święte, swoje własne życie i przykłady spotkanych przez siebie par próbuje dowiedzieć się o co chodzi w miłości, szczególnie w miłości małżeńskiej. Porusza między innymi kwestie rodzicielstwa, wierności, fascynacji drugą osobą, pożądania, a nawet zdrady. Autor pisze o trudnych zagadnieniach, ale unika kościelnego żargonu. W efekcie otrzymujemy książkę tchnącą świeżością spojrzenia na nasze codzienne pytania i zmagania, opartą na zaskakujących interpretacjach znanych fragmentów Pisma Świętego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miłość i inne sporty ekstremalne
Komentarze (2)
A
Andrzej
2 marca 2014, 15:36
Sakrament to nie tylko uroczystość i jeżeli się go podejmuje nie uświadamiając, co się robi lub z niewłaściwych pobudek lub kłamiąc. To taka uroczystość mimo widzialnej formy sakramentem nie jest.
P
P
16 grudnia 2013, 09:07
"Wiem, że spotkał go jakiś zawód miłosny. ... Byłem księdzem, a teraz uprawiam wolny zawód kaznodziei. Doszły mnie słuchy, że rozwiódł się trzy lata temu." Nie wiem, czy autor zdaje sobie sprawę z podobieństwa swojej sytuacji do sytuacji swego znajomego. Jakby tak chciał tylko głębiej zastanowić się nad sobą, dostrzegłby to. Ale ... lepiej się zająć swoim znajomym i sytuacją małżeństwa w ogólności, niż swojej wierności wyborowi potwierdzonej sakramentem.