Śmierć w różnych religiach świata

Śmierć w różnych religiach świata
Śmierć w różnych religiach świata Wyd. WAM
Logo źródła: WAM Kramer Kenneth Paul / Wyd. WAM

Jaki jest cel śmierci? Czy nasze istnienie kończy się wraz ze śmiercią? A jeśli nie, to co dzieje się po niej? Czy  przyobleczemy się w ciała, podobne lub bardzo różne od tych, które mamy obecnie? Czy istnieje sąd ostateczny? A jak mamy przygotować się do tego, że sami będziemy umierać?

Odpowiedzi na tego rodzaju pytania nie tylko nadają życiu sens, lecz także przypisują pewną wartość doświadczeniu śmierci już za życia. Jednym z najważniejszych tematów tej książki jest zjawisko, które można nazwać śmiercią duchową - doznanie umierania, zanim nastąpi śmierć. Odmiennie od fizycznych i psychologicznych form umierania, których skutki są potencjalnie negatywne, śmierć duchowa wywołuje do­świadczenie odrodzenia.

Lew Tołstoj, Śmierć Iwana Iljicza, tłum. Jarosław Iwaszkiewicz

Historia ta zaczęła się niefortunnie, gdy Betty Maltz wyruszyła na wakacje ze swą rodziną, wyjeżdżając z okolic Clearwater na Florydzie. Sięgając pamięcią wstecz stwierdza, że była wówczas osobą zniewoloną przez uprzedzenia, przesądy i sztywne reguły zachowań związane z jej statusem społecznym, obdarzającą miłością jedynie tych, którzy mogli pomóc jej powiększyć majątek lub umocnić jej dobrą opinię. „Byłam jak sparaliżowana - wyznaje - i potrzeba było śmierci, bym na powrót ożyła".

DEON.PL POLECA

Pewnej nocy poczuła tak silny ból w prawym boku, że musiano ją natychmiast zabrać do szpitala. Lekarz w małej przychodni w miejscowości nadmorskiej powiedział jej, że trzeba jej operować wyrostek; jeśli natychmiast nie podda się operacji, istnieje groźba rozlania wyrostka. Ponieważ nie było wolnych łóżek ani lekarzy, przeniesiono ją do szpitala, gdzie jej opuchlizna znikła, zanim rozpoczęto operację.

Siedem dni później odesłano ją do domu; jedenaście dni później obudziła się nieprzytomna z bólu, z opuchlizną i z czterdziestostopniową gorączką. Natychmiast operowano ją z powodu rozlania wyrostka. Chirurdzy powiedzieli jej potem, że usunęli z jej jamy brzusznej zgangrenowaną masę wielkości ludzkiej głowy i że w zasadzie nie powinna przeżyć. Następne czterdzieści cztery dni przeleżała w śpiączce.

Gangrena pochłonęła tak znaczną część krwi, że po obudzeniu Betty potrzebowała transfuzji dużej ilości krwi z grupy Β Rh-, więcej niż było w zapasie. Gdy już tylko minuty dzieliły ją od śmierci, przyjechał jej wuj, który akurat miał tę samą grupę krwi. Podłączono go bezpośrednio do jej ramienia; transfuzja sprawiła, że na chwilę odzyskała siły, potem jednak znów zaczęła słabnąć. Wreszcie do pokoju weszła pielęgniarka, próbowała zmierzyć jej puls, sprawdzała oznaki życia. Nie znalazłszy ich, zaciągnęła jej na głowę prześcieradło. Betty została uznana za zmarłą.

Przed wschodem słońca jej ojciec, który był duchownym, wszedł do jej pokoju. Nie powiadomiono go, że zmarła. Był tak wstrząśnięty, gdy zobaczył jej przykryte prześcieradłem ciało, że powtarzał tylko „Jezu, Jezu".

„Słyszałam mojego ojca - opowiada - i w tym samym czasie słyszałam też echo śpiewniejszych głosów. Wchodziłam na wzgórze o barwie głębokiej zieleni, na którym każde źdźbło trawy tętniło życiem. Wspinaczka nie sprawiała mi żadnych trudności. Ktoś ubrany na biało otworzył perłowe wrota i zaprosił mnie, bym przyłączyła się do niebiańskiego chóru, lecz ja odpowiedziałam, że chcę powrócić do rodziny. Nigdy nie zapomnę doznania majestatu obecności Bożej w niebie.

Gdy schodziłam ze wzgórza, rozpościerał się przede mną najwspanialszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widziałam. W tym właśnie czasie słońce wpadało przez okno do pokoju szpitalnego, w którym się znajdowałam, przenikając przez przykrywające mnie prześcieradło. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wysokie na pięć centymetrów litery koloru kości słoniowej, tańczące jak cząstki kurzu w promieniach słońca. Były to słowa Jezusa z Ewangelii Św. Jana (11,25): «Jam jest zmartwychwstanie i życie». Sięgnęłam po nie ręką, by dotknąć każdego ze słów, które widziałam w promieniach słonecznych. Gdy ich dotknęłam, ciepło i uzdrawiająca moc ogarnęły moje ciało, napełniając mnie życiem. Gdy usiadłam dotykając słów, mój ojciec zaniemówił. Salowa wybiegła z pokoju krzycząc: «Tam jest duch!». Już więcej nie wróciła do tego pomieszczenia, dopóki w nim byłam".

Kilka dni później, gdy Betty miała opuścić szpital, lekarz powiedział jej, że gdyby kiedykolwiek zdecydowała się na dziecko, prawdopodobnie narodziłoby się z mongolizmem, niewidome, i że prawdopodobnie cierpiałoby na uzależnienie od morfiny. „Z wdzięcznością opowiadam ludziom, którzy mnie dzisiaj słuchają  mówi - że mam dziecko, które jest absolutnie zdrowe, w stu procentach widzące, i że nigdy nie miało żadnych problemów z narkotykami. Tego co się stało, nie mogłabym w żaden sposób zrobić sama; moje życie odmienił Boży dar. Z Bożą pomocą pozbyłam się dawnych uprzedzeń. Dziś mogę z przekonaniem powiedzieć, że każdy dzień jest dla mnie wielkanocnym porankiem!'"

Betty Maltz z przekonaniem mówi o tym, jak początkowo przeżywała szok i lęk przed śmiercią fizyczną, opowiada oswoim cierpieniu i bólu, o chłodzie emocjonalnym, który nie pozwalał jej szanować innych ludzi, oraz ojej bliskim śmierci doświadczeniu, poprzez które z nową siłą odrodziła się do życia. Poprzez jej stan, bliski śmierci fizycznej, jej nacechowana oziębłością psychologiczna tożsamość umarła, tak że duchowo stała się nowym człowiekiem. Mogła porzucić wreszcie kokon zwątpienia w siebie i niepewności, negatywnych sądów i egoistycznych oczekiwań, wracając do życia z nową postawą wobec życia i śmierci.

Skierujmy teraz naszą uwagę na bardziej systematyczne ujęcie znaczenia śmierci i umierania, gdyż to, w jaki sposób postrzegamy śmierć, wpływa na nasz sposób życia, to, jak żyjemy, wpływa na to, jak umieramy, a to, jak umieramy, nadaje nowy sens i ukazuje drogę życia innym.

W dalszej części naszych rozważań pokażemy, że śmierć można opisać odsłaniając co najmniej trzy jej oblicza: fizyczne (nieodwracalny zanik fal mózgu, ustanie funkcji centralnego układu nerwowego, serca i oddychania), psychologiczne (życie quasi-świadomości, życie w taki sposób, jakby się już umarło) i duchowe (śmierć lub przemiana dawnego sposobu myślenia, dawnych nawyków, ról i tożsamości oraz narodziny nowego człowieka). Pozostałą część rozdziału poświęcimy tym trzem ujęciom; szczególnie jednak skupimy się na trzecim, duchowym rodzaju śmierci, ponieważ każda z tradycji religijnych podkreśla, że jest ona niezbędnym warunkiem pokonania lęku przed śmiercią.

 

Co dzieje się, gdy ktoś umiera? Inaczej mówiąc, jaki proces fizyczny zachodzi, gdy ktoś podąża drogą odwrotną w stosunku do drogi narodzin? Poniższa relacja w dobitny, dramatyczny sposób przedstawia jedną z możliwości.

W nocy, gdzieś pomiędzy godziną pierwszą i drugą trzydzieści, we śnie poczułem, że ogarnia mnie moc, która chce pochłonąć całą moją istotę. Zacząłem oddychać z wielką trudnością (jakbym był astmatykiem), próbowałem usiąść, lecz jedynie coraz szybciej dyszałem; pomimo desperackich prób nie udało mi się usiąść. Pierś mi zesztywniała, zacząłem się dławić, byłem bliski uduszenia. Za wszelką cenę starałem się podnieść, lecz jakaś silniejsza ode mnie moc przykuwała mnie do łóżka. Nie mogłem też ruszyć ramieniem, było ciężkie jakby z ołowiu. Gdybym tylko mógł przemówić, być może mój głos przepłoszyłby śmierć, ale nie mogłem z siebie wydobyć słowa. Myślałem: „o nie, śmierć mnie nie dopadnie". Na przekór temu śmierć jakby mnie ogarniała. Otaczała mnie ciemność, moje nogi i ręce były ciężkie; nagle poczułem się bardzo zmęczony. Chciało mi się spać; mógłbym przespać całą wieczność. Następnie doświadczyłem pustki; czułem jakbym spadał. Spojrzałem w dół - przepaść nie miała dna. Była tylko bezbrzeżna ciemność. Ciemność mnie przesłoniła, ale nie mogłem jej przyjąć. Gdzie jestem? W miarę jak spadałem, było coraz bardziej gorąco. Pot pokrył mi ciało; mimo że czułem chłód, nie było wiatru. To nie dla mnie, „śmierć mnie nie dopadnie", powtarzałem, lecz nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Zaschło mi w gardle i tylko chrapliwe skrzeczenie pobrzmiewało wśród cieni. Spadałem bezładnie, nie wiedząc, czy mój upadek kiedykolwiek się skończy. Gdy tak leżałem w łóżku, widziałem siebie jakby w czarnej dziurze. Czy nie było żadnej nadziei? Czy stąd nie było ucieczki? Spadałem w dół, być może byłem skazany na spadanie tak całą wieczność. Potem poczułem ból w sztywniejącej piersi, moje ciało skamlało coraz szybciej. Całe życie przesunęło mi się przed oczami.

Nie, tak nie może być, tak nie będzie! Muszę zmierzyć się z tą siłą - nie pokona mnie! Mobilizując wszystkie fizyczne siły podjąłem ostatnią i być może ostateczną próbę: ściągnąłem z nozdrzy pościel i odetchnąłem chłodnym nocnym powietrzem. Obudziłem się i usiadłem wyprostowany. Co za ulga, to był tylko sen - dzięki Bogu!

 

W klasycznym ujęciu śmierć fizyczna to zanik funkcji mózgu, ustanie bicia serca, pulsu i oddechu. Doraźny Komitet ds. Ustalenia Definicji Śmierci Mózgu przy Harvard Medical School określił cztery istotne kryteria: brak receptywności i reakcji na bodźce zewnętrzne, brak spontanicznych ruchów mięśni i oddechu, brak możliwych do zaobserwowania odruchów łącznie z odruchami mózgu i rdzenia kręgowego, wreszcie brak aktywności mózgu, przejawiający się płaskim wykresem elektroencefalogramu (EEG).

Śmierć jest zatem nieodwracalnym ustaniem wszystkich istotnych funkcji ciała. Statystycznie rzecz biorąc, ilość zgonów na 1000 osób w populacji Stanów Zjednoczonych spadła z 18 w roku 1920 do 8,6 w roku 1980. Jednocześnie oczekiwana długość życia w Ameryce zwiększyła się z 55 lat dla ludności białej i 45 dla czarnej w roku 1920 do 77 lat dla białych kobiet, 72 dla czarnych kobiet, 70 dla białych mężczyzn i 65 dla czarnych mężczyzn w roku 1980. Jednakże, pomimo zwiększenia oczekiwanej długości życia, kultura amerykańska odwróciła się do śmierci plecami, co uwidacznia częste stosowanie odnoszących się do niej eufemizmów.

(…)

Te eufemizmy zastępują nieagresywnymi lub mniej agresywnymi zwrotami wyrażenia, które mogłyby kogoś urazić lub wywołać jakieś nieprzyjemne skojarzenia. W naszej kulturze ludzie boją się śmierci fizycznej, ponieważ nie jest ona rozumiana oraz ponieważ wydaje im się, że jest ona ostatecznym kresem życia.

Poza reakcjami fizjologicznymi myślenie o śmierci fizycznej wywołuje ukryty głęboko lęk i obawę lub, jak pisze Kierkegaard, przerażenie śmiercią. Z historycznego punktu widzenia lęk przed śmiercią jest tak stary jak samoświadomość człowieka. Ernest Becker pisze:

To tak jakby ludzie włączali się w proces umierania (stąd lęk) i jednocześnie pozostawali poza nim (co pozwala im działać i żyć wbrew lękowi). Becker konkluduje, że nieuchronność śmierci zmusza każdego, by odkrył rolę, jaką odgrywa ona w życiu, i znaczenie, jakie dlań posiada. Istotnie, konieczność ta prowokuje do postawienia trzech pytań: co dzieje się, gdy umieramy, co dzieje się po śmierci oraz jak możemy przygotować się na własną śmierć.

Niewielu pisało o niepewności, jaką niesie ze sobą fizyczna śmierć, bardziej przekonywająco niż Lew Tołstoj (1819-1880). W Wyznaniu opisuje on doświadczenie nawrócenia spowodowanego nagłą, nieprzewidzianą reakcją na mistyczną bajkę o nieuchronności śmierci. W opowiadaniu tym kondycję ludzką obrazuje historia człowieka, który uciekając przed wściekłą bestią wpada do studni i unika wpadnięcia w paszczę czającego się na dnie żarłocznego smoka, trzymając się gałęzi. Gałąź jednak niechybnie się załamie, gdyż podgryzają ją dwie myszy. Nie ma ucieczki: śmierć jest nieuchronna.

Potęga wymowy tej historii przywiodła Tołstoja do najważniejszego w jego życiu pytania: „Czy jest wżyciu coś, czego sensu nie niweczy nieuchronność śmierci?". Śmierć Iwana Iljicza przekazuje nam odpowiedź Tołstoja na to pytanie.

Akcja tego utworu rozpoczyna się od nekrologu w lokalnej gazecie, informującego, że jego główny bohater, Iwan IIjicz, właśnie zmarł, zamieszczonego wraz z kondolencjami przesłanymi przez rodzinę, przyjaciół i kolegów. Pozostała część tego opowiadania to reminiscencje z życia Iwana, wspomnienia o jego małżeństwie, chorobie i śmierci.

Iwan, oskarżyciel publiczny i urzędnik magistratu, był kimś, kto osądzał i skazywał innych, nie interesując się nimi bliżej jako ludźmi. Gdy przyszła jego kolej na chorobę i cierpienie, doznał od innych tej samej obojętności, która niegdyś napawała go dumą. Nikt z rodziny nie powiedział mu prawdy. Lekarze kłamali i łudzili go fałszywymi nadziejami. Stawiali różne diagnozy: ruchoma nerka, chroniczny katar, zapalenie wyrostka. Jego żona coraz bardziej oddalała się od niego, traktowała go ozięble i nie zamierzała się nim zajmować. Sędzia stał się teraz błagającym o pomoc petentem. Jego własne dzieci lekceważyły go, zostawiając go samego z bólem i strachem. Nie chciały przyznać, że jego stan jest tak ciężki. Jedynie Gerazim, pełen poświęcenia służący, który masował Iwanowi nogi, jednocześnie współczuł mu i nie kłamał. Gdy niewielki ból w boku przerodził się w posmak zgnilizny w ustach i nieustanny otępiający ból, gdy w końcu zdał sobie sprawę, że lekarze oszukują go, mówiąc, że wyzdrowieje, Iwan przyznaje:

Nie o ślepą kiszkę tu chodzi ani o nerkę... ale o życie... i o śmierć. Było życie, a tu nagle ucieka, ucieka i nie można go zatrzymać. Tak. Po co się oszukiwać? Czyż nie jest jasne dla wszystkich, oprócz mnie, że umieram? To tylko sprawa tygodni, dni - może nawet zaraz.

 

Gdy wreszcie Iwan zaakceptował śmierć wraz ze wszystkimi jej straszliwymi konsekwencjami, zadał pytanie, które pobrzmiewać będzie w całym tekście utworu: „Więc gdzież będę, kiedy mnie nie będzie?".

Wobec nieuchronności śmierci Iwan doznaje całej gamy reakcji:

  • pyta, gdzie będzie, gdy go już nie będzie;
  • dławi się wściekłością wobec wszystkich (z wyjątkiem Gerazima);
  • odmawia przyjęcia śmierci;
  • traktuje śmierć nieosobowo, mówiąc o niej „to" i wypierając ją ze świadomości;
  • pojmuje, że uczestniczy w kłamstwie (bo nikt nie chce przyznać, że umiera);
  • cierpi niewypowiedziany, nieustanny ból;
  • lęka się zostać sam;
  • czuje się bezsilny wobec nieuchronności śmierci;
  • odczuwa nieobecność Boga;
  • po raz pierwszy słyszy wewnętrzny głos (głos śmierci);
  • czuje się winny;
  • miota się pomiędzy rozpaczą i nadzieją;
  • przywołuje szereg wspomnień i obrazów z przeszłości;
  • wyznaje kapłanowi grzechy;
  • odkrywa Światło;
  • uświadamia sobie, że może naprawić swoje życie;
  • pokonuje lęk przed śmiercią.

Iwan zaczyna doznawać ogromnej przemiany swojej postawy wobec umierania, gdy pewnego dnia staje oko w oko ze straszliwą, nienawistną rzeczywistością śmierci. Najpierw słyszy, jak wewnętrzny głos duszy mówi mu: „Czego chcesz?". „Chcę żyć i nie cierpieć", odpowiada Iwan. „Żyć? Jak?", pyta go dusza. Iwan odpowiada: „Tak jak żyłem dotąd - dobrze i przyjemnie. Gdy Iwan jeszcze raz słyszy ów wewnętrzny głos, pyta: „Czy to może być Śmierć?". I jego wewnętrzny głos odpowiada: „Tak, to właśnie Śmierć". Wówczas Iwan zadaje najważniejsze pytanie: „Dlaczego muszę znosić cierpienie?". A Śmierć odpowiada dobitnie: „Bez przyczyny - tak po prostu jest". Poza tym, jak zapewnia nas autor, nie było już nic.

Ostateczna odpowiedź Iwana, przemieniająca jego przerażenię w tryumfujące przyzwolenie, nadchodzi w straszliwym bólu. Gdy Iwan z rozpaczliwym krzykiem wyciąga ręce, jego syn chwyta ojca za rękę i przyciska ją do ust. W tym pełnym miłości geście zawiera się przemiana Iwana, gdyż całując rękę ojca jego syn własnym przykładem pokazuje mu, jak zmienić lęk, zwątpienie i nieufność w oparte na miłości zaufanie. Docierając do serca ojca i uzdrawiając ich relację, syn wywołuje w nim podobną do swojej przemianę świadomości.

W tym najważniejszym momencie Iwan spostrzega jednocześnie światło w głębi czarnej otchłani, w którą wpada. Odkrywa, że kiedy zgadza się na ból i cierpienie, czuje, że podąża już w przeciwnym kierunku. Nagle, uderzony przez jakąś siłę, wypada przez wyrwę w otchłani. Ma wrażenie jakby był w pociągu, który jedzie do przodu, a jemu zdaje się, że się cofa. Uświadamia sobie, że w istocie życie zmierza poprzez śmierć do nieskończonego życia. Odkrycie, że życie można naprawić, coraz bardziej uświadamia mu, w miarę jak pozbywa się wszystkich swych poprzednich ograniczeń, że dokonują się jego narodziny. Zgadza się na śmierć. Zgadza się też na ból. Nie walczy ze strachem. Żal mu syna i żony, ale już nie siebie. Znika lęk przed śmiercią — to co dotąd krępowało go i nie chciało odejść, nagle przepada bez śladu. Gdzie jest śmierć? Jaka znów śmierć? Nie czuje już lęku, ponieważ nie ma śmierci; jest tylko światło. Robi głęboki wdech, zamiera w jego połowie, jego ciało spoczywa, w pokoju przyjmując śmierć.

Dostrzegamy, jak głęboka jest ta przemiana, gdy zestawimy powyższy opis z innymi reakcjami na śmierć Iwana, od których zaczyna się opowiadanie:

  • Kogo to obchodzi?
  • Kto weźmie jego posadę?
  • Kto odziedziczy po nim majątek?
  • Dzięki Bogu, że to on umarł, a nie ja!
  • Teraz będziemy musieli zaspokoić te koszmarne roszczenia majątkowe!
  • Ile będzie kosztował pogrzeb?
  • Czy jego żona rozpacza? Czy szuka rozrywki?
  • Pamiętasz jego ból i cierpienia?
  • To wola Boża!

Zamiast tych płytkich dywagacji Tołstoj kończy opowiadanie opisem ostatecznego stanu świadomości Iwana:

Zamiast śmierci jaśniało światło. - A więc to tak! - nagle powiedział głośno. - Jakaż radość! Wszystko to dla niego było jedynie chwilą i znaczenie tej chwili już się nie zmieniało. Dla obecnych zaś agonia jego trwała dwie godziny. W piersi jego coś bulgotało, przez jego wyczerpane ciało przechodziły dreszcze. Potem rzężenie i chrapanie stało się coraz rzadsze. - Skończone! - powiedział ktoś nad nim. Usłyszał jeszcze to słowo i powtórzył je w swojej duszy. „Śmierć się skończyła, już jej nie ma". Wciągnął w siebie powietrze, zatrzymał się w połowie oddechu, wyprężył się i umarł.

Zamiast lęku pojawiła się pewność, zamiast ciemności światło, znikły ból i cierpienie, miejsce gniewu zajął pokój, zamiast umrzeć Iwan wkroczył w nieznaną przyszłość. Dla Tołstoja odrodzenie następuje właśnie w momencie śmierci.

 

Śmierć nie jest tylko biologicznym zanikiem akcji serca i elektrycznych impulsów biegnących przez mózg i centralny układ nerwowy. Wnika ona w życie każdego z nas jako zagrożenię (tj. śmierć psychologiczna, w której obawa przed śmiercią zagraża tożsamości i kreatywności danej osoby) lub jako spełnienie (tj. śmierć duchowa, w której ta sama obawa wywołuje przemianę naszego stosunku do celu życia i śmierci).

Jeśli śmierć fizyczna jest nieodwracalnym ustaniem funkcji ciała, śmierć psychologiczna jest odwracalnym zanikiem osobowej żywotności. Znajduje ona swe źródło w paraliżującym rozdwojeniu jaźni, które William James nazywa ,jaźnią podzieloną" lub „osobowością heterogeniczną", Karl Jung ,jaźnią rozszczepioną", zaś buddyzm zen „dualistyczną świadomością". Przejawia się ona w rutynowym działaniu bądź emocjonalnej martwocie, pojawiającej się wówczas, gdy normalne reakcje psychiczne i reakcje woli są zablokowane bądź stłumione.

Dramatyczny, a nawet szokujący przykład śmierci psychologicznej pojawia się w opisie doświadczeń z obozu koncentracyjnego spisanym przez Wiktora Frankla. Franki opowiada, że więźniowie wkrótce po wejściu do obozu przechodzili od początkowej reakcji w postaci szoku i wściekłości do drugiego typu reakcji, charakteryzującego się apatią, w której popadali w „rodzaj śmierci emocjonalnej", w której uczucia ulegały stępieniu i łatwiej było nie przejmować się, czy się przeżyje. Śmierć współwięźniów stawała się powszednim doświadczeniem, zdarzała się prawie codziennie i wkrótce szybkoją akceptowano. Porzucenie troski o innych, by przeżyć samemu, było, jak twierdzi Franki, nieomal koniecznością.

W nowoczesnych kulturach śmierć psychologiczna przejawią się w zachowaniu nawykowym, takim jak na przykład niezwracanie uwagi za partnera i uznawanie wszystkiego, co robi, za codzienną oczywistość. Jej objawem jest martwota emocjonalna, pojawiającą się wówczas, gdy normalne reakcje psychiczne i reakcje woli są zablokowane bądź stłumione. Jest nim także psychiczne otępienie, do pewnego stopnia nieuniknione, jako że wszyscy żyjemy w cieniu grożącej nam zagłady nuklearnej i nasz lęk czy obawa przed śmiercią ulega stłumieniu. W każdym przypadku skutek jest ten sam: spadek żywotności. Jak pisał T. S. Eliot: „nie sądziłem, że śmierć obezwładniła tak wielu".

To co nazywamy śmiercią psychologiczną, doskonale ilustruje tragikomedia Samuela Becketta Czekając na Godota. Akcja tej sztuki rozgrywa się głównie pomiędzy dwoma jej bohaterami, Vladimirem (Didi) i Estragonem (Gogo), którzy czekają na przybycie Godota, mającego zgodnie z ich nadziejami ocalić ich od absurdalnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Kimkolwiek by nie był - a pojawiało się tu wiele interpretacji (np. Bóg, śmierć, Chrystus) - Godot nigdy się nie pojawia. Tymczasem praktyczny, nieustępliwy intelektualista Viadimir nęka niestałego, wciąż wszystko zapominającego i pogrążonego w letargu Estragona. Łączy ich i niewoli czekanie na Godota, podobnie są też powiązani ze sobą nawzajem. Nie mogą się bez siebie obyć, a zarazem nie mogą znieść przebywania ze sobą. Skutkiem tych sprzeczności są nieustanne kłótnie, w których bohaterowie grożą sobie, że się rozstaną. Każdy z nich potrzebuje drugiego, a jednak, ze względu na niezgodność charakterów, każdy zamęcza drugiego „na śmierć". Każdy z nich prowadzi ze sobą nieustanny monolog. Ich relacja znalazła się w impasie, który mają nadzieję przezwyciężyć, gdy przybędzie Godot, o ile w ogóle przybędzie. W piekle tym nieustannie doznają bólu, oziębłości i beznadziejności i nieustannie nawzajem się frustrują.

Mimo cierpień nie podejmują żadnych działań, lecz po prostu czekają. To przedłużające się oczekiwanie przerywane jest pojawieniem się Pozza, sadystycznego, dążącego do zwrócenia na siebie uwagi pana Luckyego, który jest jego tragarzem. Podobnie jak Vladimira i Estragona psychologicznie wiąże ze sobą oczekiwanie na Godota, tak Lucky'ego wiąże owinięta wokół szyi smycz, na której prowadzi go Pozzo. To co można powiedzieć o jednym z bohaterów, można właściwie powiedzieć o wszystkich czterech: każdy z nich dotknięty jest zarówno fizycznym, jak i psychicznym bólem; każdy jest też społecznym wyrzutkiem i włóczęgą każdemu lęk i nieufność uniemożliwia związki z innymi, każdy jest uwięziony w bezsensownych czynnościach, wreszcie każdy stara się odnaleźć swoją tożsamość poprzez ciche, beznadziejne oczekiwanie.

Sztuka ta daje nam dramatyczny obraz długiego, powolnego, często agonalnego, samotnego procesu umierania, w sensie zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Pozzo przyrównuje życie ludzkie do przebiegu dnia, w którym światło poranka nieuchronnie traci swój blask i blednie (stwierdzeniu temu towarzyszy gest obu rąk opadających na scenę), biednie coraz bardziej, aż wreszcie (dramatyczny gest odrzucenia od siebie obu rąk): „ciach! skończyło się! spokój!". Jednak, ciągnie dalej Pozzo, śmierć wciąż nam zagraża; wybucha nam w twarz wówczas, gdy najmniej się tego spodziewamy. „Tak to jest na tej kurewskiej ziemi".

W swej być może najbardziej odkrywczej, ale też i najtrudniejszej do zrozumienia wypowiedzi Lucky we właściwy sobie mechaniczny sposób, po tym jak Pozzo nakazuje mu myśleć, wygłasza kosmologiczną tyradę. Bóg, który jest osobowy i pozaczasowy, jest bezsilny, gdyż nie sięga w głąb czasu. Cechuje go apatyczność, brak zdolności do zdziwienia i niemota. Ludzie natomiast, pomimo postępów, jakie poczynili w dziedzinie kulinarnej, i różnorodności materialnych kultur, wciąż trwonią i zadają ból, trwonią i zadają ból w przestrzeni, którą Lucky nazywa „wielką zimnicą i ciemnią". Co więcej, wszystko to - zawodzi szaleńczo - dzieje się „z nieznanych przyczyn". Całkowita absurdalność kondycji ludzkiej jawi się w wyobraźni Lucky'ego pod postacią porzuconej, niedokończonej czaszki.

(…)

Jeśli nawet czasem wydaje się, że Bob Dylan miał rację śpiewając „ten kto się nie trudzi rodząc się, trudzi się umierając", to w pewnym sensie możemy osiągnąć oba te stany naraz. Rodzenie się i umieranie, umieranie i rodzenie się jest doświadczeniem samoprzeobrażenia, które okazuje się silniejsze od lęku przed śmiercią. Śmierć duchowa jest procesem, w którym doświadczamy zbawienia (zgodnie z tradycją Zachodu) lub rozbudzenia jaźni (jak mówi Wschód), w którym uwolniony zostaje stłumiony lęk przed śmiercią. Ponieważ stare ,ja" umiera i wyłania się nowe, śmierć duchowa przemienia zarówno nasz stosunek do życia, jak i naszą postawę w obliczu śmierci. Chodzi o to, że śmieć duchowa inicjuje rozbudzenie lub odrodzenie się jaźni.

Ponieważ określenia „śmierć duchowa" używać będziemy w szczególny sposób, wyjaśnijmy, że nie będziemy przez nie rozumieli subiektywnej utraty wiary ani też obiektywnej utraty sacrum. Zamiast tego śmierć duchowa oznacza tu doświadczenie śmierci i odrodzenia, niezbędne dla naszego dobra i osobowej integralności.

 

 

RELIGIE WSCHODU

RELIGIE ZACHODU

TRADYCJA

hinduistyczna buddyjska

egipska mezopotamska

 

Chińska

Tybetańska

Japońska

Żydowska

Chrześcijańska

islamska

CEL

samorealizacja oświecenie aktualizacja „prawdziwej jaźni" (wewnętrzna, subiektywna realizacja naszej prawdziwej natury)

zbawienie jaźni odrodzenie udział w obecności i mocy transcendentnego absolutu

ŹRÓDŁO

immanentne nieosobowe wnętrze „prawdziwa jaźń" cisza wewnątrz nas

transcendentne byt osobowy z zewnątrz „Całkowicie Inny" Słowo Boże

METODA

samopoświęcenie samopoddanie duchowa śmierć i odrodzenie

samopoświęcenie samopoddanie duchowa śmierć i odrodzenie

Jak wskazuje powyższe porównawcze zestawienie, śmierć duchowa odnosi się do doświadczenia umierania jeszcze za życia: doświadczenie to Hindusi nazywają moksza, buddyści zwą je nirwaną, taoiści wu wei, mistrzowie zenu satori, Żydzi życiem według Tory, chrześcijanie kenozą, zaś muzułmanie określają je jako fana. W każdym z tych przypadków śmierć duchowa jest odrodzeniem, w którym przezwyciężony zostaje lęk przed fizyczną śmiercią które uwalnia stłumione w naszym wnętrzu obawy i wątpliwości, w którym urzeczywistnia się nieśmiertelny duch.

Mimo iż właściwa treść tych pojęć otulona jest kokonem drugorzędnych znaczeń i wyobrażeń, chodzi tu o to, co Karl Rahner nazwał „aksjologiczną obecnością śmierci". Słowo „aksjologiczny" oznacza tu dosłownie oś (axis) „logosu", samą istotę mądrości. Użycie go sugeruje tu, że śmierć może antycypująco wyrażać się w życiu oraz że obecność śmierci w życiu stwarza możliwość duchowego odrodzenia lub przebudzenia do nieśmiertelności. Każda z religijnych tradycji w taki czy inny sposób naucza, że najlepszym przy gotowaniem do własnej śmierci jest antycypacja doświadczenia śmierci jeszcze za życia. Powiemy zatem o przemieniającej obecności śmierci w życiu, to jest o uwolnieniu stłumionych lęków i o towarzyszącym mu wyzwoleniu z obaw kojarzonych ze śmiercią.

Chociaż owo doświadczenie umierania dla odszczepieńczej świadomości ,ja" wypowiadane jest zza najróżniejszych obrazów, to wszystkie relacje, niezależnie od kultury, z której pochodzą, zgadzają się co do tego, że w pewnym szczególnym sensie nic się tu nie dzieje, nikt nic nie robi. Śmierć duchowa nie jest ani subiektywnym działaniem, ani obiektywnym zapomnieniem. Należy raczej powiedzieć, że wyizolowane ego spontanicznie zanika jedynie wtedy, gdy adept duchowej mądrości poddaje się, ulega temu, co się z nim dzieje, daje za wygraną. W tym szczególnym sensie owa całkowita rezygnacja z jakiejkolwiek próby kontroli lub wpływu na to, co zaraz się zdarzy, owo samopoświęcenie - jest życiodajne. Jak mówi buddyjska metafora, negacja siebie jest afirmacją siebie. Mówiąc metaforycznym językiem chrześcijaństwa, śmierć wraz z Chrystusem oznacza również udział w Jego zmartwychwstaniu.

Mimo iż istnieją niezliczone przykłady śmierci duchowej, zakończymy ten rozdział krótkim komentarzem do hebrajskiej historii o związaniu Izaaka (hebr. akeda). Pismo Święte mówi nam, że pewnego dnia Bóg postanowił sprawdzić wiarę Abrahama, pierwszego patriarchy narodu żydowskiego. Całkowicie nieoczekiwanie Bóg zażądał od niego złożenia ofiary z jego syna Izaaka. Mimo iż opowiadanie to wprost mówi o poddaniu próbie wiary Abrahama, chodzi w nim jednak także o wiarę Izaaka, gdyż to przecież właśnie Izaak miał być złożony w ofierze. Historia ta jest jeszcze bardziej wstrząsająca przez to, że Izaak był jedynym synem Sary, którego urodziła, mimo iż powszechnie uważano ją za bezpłodną i niezdolną już ze względu na wiek do rodzenia dzieci, a także i dlatego, że to właśnie przez Izaaka miała się spełnić obietnica Boga dana w Jego przymierzu.

Gdy ojciec i syn zbliżali się do miejsca, na którym miała być złożona ofiara, Izaak spytał ojca: „Oto ogień i drzewo, a gdzież jest jagnię na całopalenie?". Abraham odrzekł: „Bóg dostarczy jagnięcia na całopalenie, mój synu". Gdy przybyli na miejsce, Abraham zbudował ołtarz ofiarny i przywiązał swego syna Izaaka do wierzchołka stosu. Abraham wzniósł nóż i gdy już miał go wbić w ciało syna, anioł Pański zatrzymał jego rękę. Wiara Abrahama została wypróbowana. „Nie odmówiłeś Mi swojego jednorodzonego syna", rzekł Bóg do Abrahama. Następnie, podnosząc oczy, Abraham znalazł barana zaplątanego w zaroślach i złożył z niego ofiarę w miejsce Izaaka. I nazwał to miejsce „Jahwe widzi".

W historii tej dokonują się właściwie trzy akty poświecenia siebie. Sara i Abraham zostają wezwani do poświęcenia swego ,jedynego" syna, który ma stać się ojcem narodu Izraela, i oczywiście Izaak zostaje wezwany do oddania własnego życia. Abraham i Sara musieli umrzeć dla swych wątpliwości co do woli Boga oraz dla swoich pragnień o zachowaniu życia swojego syna, zaś Izaak musiał umrzeć dla swego własnego instynktu samozachowawczego. Wszyscy troje poświęcili siebie i każde z nich doznało duchowej śmierci, która w tym przypadku była gotowością podporządkowania się woli Bożej. Oczywiście w doświadczeniu tym Abraham i Izaak w pewnym sensie narodzili się dla siebie na nowo.

Choć można by powiedzieć, że czyn zarówno Abrahama, jak i Izaaka był nielogiczny i psychologicznie nieprawdopodobny, z punktu widzenia wiary wysunięte przez Boga żądanie całkowitego poddania się Jego woli jest absolutnie sensowne. Abraham, oddawszy przedtem wszystko Bogu i idąc za Jego głosem na pustynię, był po prostu posłuszny. Izaak, złożywszy wcześniej swe życie w ręce Boga Abrahama, także jedynie okazał posłuszeństwo. Każdy z nich już wcześniej umarł dla wszystkiego, co nie było wolą Bożą, i każdy z nich odrodził się w wierze, by czynić to, czego Bóg od nich zażąda.

Jak zobaczymy, duchowe obumarcie przed śmiercią oznacza odrodzenie i brak lęku w jej obliczu. Śmierć duchowa to przekroczenie samego siebie, autotranscendencja, wyjście poza ustalone granice jaźni bądź też, jak to w podobny sposób wyrażają różne tradycje, bezwarunkowy i namiętny stan zakochania. Nie jest to kwestia wyboru.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Śmierć w różnych religiach świata
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.