Ta książka narodziła się ze wstydu

Ta książka narodziła się ze wstydu
Logo źródła: WAM bp Grzegorz Ryś

Chcę Was gorąco zaprosić do lektury tej pod każdym względem niezwykłej książki o Pier Giorgiu Frassatim - także dlatego, że chcę Wam zaoszczędzić wstydu. Tak, wstydu, jaki sam odczuwam po jej przeczytaniu.

Każdemu z nas bowiem wydaje się, że wie coś o Pier Giorgiu: a że młody, że świecki, a że stosunkowo nieodległy w czasie, że kochał góry, a że przystojniak i że... palił fajkę. Na całą tę wiedzę o jednym z popularniejszych świętych składa się... jedno zdjęcie!

Kogo jednak tak naprawdę to zdjęcie przedstawia? Jaki człowiek, jaka osoba kryje się za tą fotografią? Jakie przymioty serca i ducha bohatera sprawiły, że ktoś w ogóle zechciał (musiał?) go sfotografować???

DEON.PL POLECA

Ta książka w jakiejś mierze również narodziła się ze wstydu. Napisana została przez siostrę Błogosławionego - z samego środka zapewne bolesnego doświadczenia, że "światem", który w najmniejszym stopniu poznał się na Pier Giorgiu, była jego rodzina. Nie, nie chodzi o to, że jego najbliżsi go nie rozumieli albo że nie dostrzegali jego bardzo szybko ugruntowanych wyborów i postaw. I je dostrzegali, i rozumieli. I byli nimi w znacznym stopniu przerażeni.

Ze swoją wiarą Pier Giorgio musiał się z trudem i determinacją przebijać przez "religijność" własnego domu: przez sztywne i ściśle limitowane "praktyki" - obowiązkowe, ale "bez przesady"; przez skamieniałą rutynę, ocierającą się o bigoterię; przez rytuał równie oczywisty, co dziejący się "obok" codziennego życia - kształtowanego i ułożonego przez człowieka po swojemu, bez dopuszczania jakiejkolwiek możliwości ingerencji Boga i zaskakującego powołania ("jeszcze, nie daj Bóg, zostanie księdzem!", "a jeśli żona, to taka, którą wybiorą rodzice!"). A wszystko to "pobłogosławione" przez kilku zaprzyjaźnionych z rodziną księży, gotowych potwierdzić "rozsądnym" kościelnym autorytetem strach - a nawet zakaz -przed pójściem "na całość" w spotkaniu z Bogiem.

Myślę, jak dalece życie Pier Giorgia może stać się natchnieniem dla wszystkich zaangażowanych w wielkie dzieło Nowej Ewangelizacji - dla każdego, kto niezależnie od wieku (czy ma 24, czy 84 lata) i stanu (świecki czy duchowny) poddaje się mocy Ducha i z całym doświadczeniem Jego nowości i miłości zderza się z Kościołem, w którym teoretycznie wszystko jest, a który jednak nie działa. Jest w nim bowiem forma, są instytucje, struktury, media, jest szkolna katecheza, hierarchia i prawo; jest codzienna "obsługa wiernych" w biurach parafialnych.

Jest również zgoła nieweryfikowane założenie, że wszystko to opiera się na głębokiej wierze osobistej poszczególnych osób. I jest też pragnienie zakonserwowania tego stanu: bez żadnej zmiany (ewentualnie - niewielkiej w dół), bez podjęcia jakiegokolwiek wyzwania. Sztywna forma - skupiona na sobie, ceniąca bardziej siebie niż tych, którzy z jej powodu odchodzą albo nie wchodzą; "rozsądny" Kościół - łatwo metkujący każdego, kto chciałby "więcej", mianem radykała, fanatyka czy oszołoma. Do momentu odkrycia, że owa nowość jest bez wątpienia Bożym dziełem. Ale nawet wtedy można ją "beatyfikować" - nie po to wszakże, by dać się jej porwać, ale by ją oswoić i skanalizować, i zatrzymać na ołtarzu!

Pier Giorgio nie jest łatwym świętym - nie we wszystkim i nie dla każdego będzie pociągający i zrozumiały. I nie chodzi tu o tę nieszczęsną fajkę, którą koniecznie trzeba wyretuszować (przynajmniej na oficjalnych zdjęciach), i nie o to, że potrafił w razie potrzeby (albo w obronie honoru) użyć pięści. Nie każdy - myślę -"strawi" jego bezgraniczną uległość wobec matki i ojca, właściwie życie "pod nich", aż po rezygnację z miłości życia.

Ale... Pier Giorgio fascynuje przede wszystkim tym, jak szybko w życiu wiary - i to właśnie w takim środowisku - odkrył to, co istotne.

To wręcz szokujące, że kilkuletni (!) chłopak może tak bezbłędnie trafić w sedno, przebić się, skoncentrować i uchwycić to, co najważniejsze: głęboką, osobistą relację z Jezusem odkrywanym i spotykanym w codziennej Eucharystii i w równie codziennej "komunii" z ubogimi. Ani jedno, ani drugie nie staje się nigdy rutyną i instytucją. Jest spotkaniem (!) z NIM - nie "praktyką religijną" i nie zbiurokratyzowaną działalnością socjalną.

Jezus: Eucharystia-Miłosierdzie (Caritas)! Wszystko inne ma sens o tyle, o ile ku temu prowadzi!

Ma więc też sens trzeci wymiar duchowości i życia Pier Giorgia, a mianowicie zdolność do budowania i zaangażowania w życie wspólne. Pier Giorgio był człowiekiem wspólnoty, a nawet człowiekiem wspólnot (!) - angażował się w rozmaite obszary życia, nie tylko ściśle eklezjalnego.

Myślę, że właśnie tutaj mieści się także jego pasja chodzenia po górach. Góry to przecież nie tylko (ani nie przede wszystkim) miejsce ucieczki od hałasu świata i tak zwanego życia. Góry to wielkie i konkretne doświadczenie bycia razem - na jednym szlaku, czasami na jednej linie, we wzajemnej zależności i zaufaniu.

To ważne przesłanie, powiedziałbym: pre-ewangelizacyjne. W naszym świecie, który stał się blokowiskiem albo ogrodzoną kolonią zatomizowanych jednorodzinnych domków, w świecie, w którym ludzie całymi latami nie tylko nie znają, ale nie mają żadnej potrzeby poznać swoich najbliższych sąsiadów, każda forma sensownej integracji - w "realu", a nie w "sieci", we współodpowiedzialności (jak w górach) - jest bezcenna.

Z pełnym przekonaniem zapraszam do lektury książki o Pier Giorgiu Frassatim. Więcej, zapraszam do spotkania z żywą Osobą. W takim spotkaniu - wiemy dobrze - wiele może się wydarzyć!

bp Grzegorz Ryś

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ta książka narodziła się ze wstydu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.