Odcinek poświąteczny - "Daktyle"
Dobry prezent to taki, który jest dobry i... sprawia przyjemność. I wcale nie musi być ani duży, ani wartościowy o czym na własnej skórze (języku?) przekonał się Stary.
Stary trzymał w kieszeni paczkę daktyli. Przyszedł z nią do zakrystii. Być może chciał owoce wręczyć Siostrze, ale z niewyjaśnionych przyczyn paczka dalej tkwiła w kieszeni jego sutanny. Można było to poznać po wypchanym obłym kształcie na wysokości uda. Tak na marginesie - paczka musiała być naprawdę solidna.
- Czy, na przykład, lubi dobrze zjeść? - niespodziewanie zagadnął Siostrę w czasie ubierania ornatu. To było dziwne, bo Stary miał zwyczaj ubierać się w absolutnym milczeniu, wskazując jedynie oczami na tę część liturgicznej garderoby, na którą akurat przychodziła kolej.
- To zależy - odpowiedziała Siostra.
- Ale tak na przykład coś małego. Brązowego. Może i kalorycznego? W zimie trzeba coś wartościowego jeść - nie dawał za wygraną Stary.
Na te słowa weszli do zakrystii najpierw Średni potem Młody. Ten ostatni dosłyszał ostatnie słowo, dlatego się odezwał:
- Trzeba dobrze się odżywiać, bo zimno, faktycznie - powiedział.
- O, to, to! - palec powędrował w górę, Stary wyraźnie się ożywił. - A czy zna coś na temat daktyli? Dostałem je w prezencie. Tylko nie wiem, ile to warte. Jeszcze nie do końca rozpakowałem - dokończył.
- Ale czy to jest jadalne? I czy w ogóle nam to przystoi? - powiedział Średni, który swoim zwyczajem albo poszukiwał dziury w całym, albo manifestował przywiązanie do Starego. Tym razem jednak nie trafił.
- Niech się tak nie gorączkuje. W naszym życiu - w tym miejscu Stary pogładził ornat - wciąż trzeba umiaru.
- Daktyle dziwne są, a ta ich skórka...- Młody chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.
- Ano, właśnie. Trafił w sedno sprawy! Taka brązowa. Trochę się łuszczy i tak śmiesznie wywija niczym oparzona. Całość w środku dość słodka. Miąższ to coś jakby ziemniak z cukrem roztarty. No i ten delikatny piasek między językiem a podniebieniem...
Moi Drodzy. Zegar już dawno przestał bić na Mszę, a on dalej z lubością tłumaczył i tłumaczył. A chodziło przecież tylko o małe brązowe, posklejane kupeczki owoców. Mówię Wam, Stary - ten to dopiero nie wie, kiedy przestać.
Słowniczek okołokościelny
Daktyl - owoc z grupy dawniej niejadalnych, bo niemożliwych do osiągnięcia. Dziś podobnie niemożliwy, bo wszędzie osiągalny.
Absolutne milczenie - krótkotrwałe zamknięcie ust, gdy dowiadujemy się, że żona nas zdradza lub długotrwałe zamknięcie ust, gdy my zdradzamy.
Dobre odżywianie - coś między schabowym z serem i plastrami boczku a trzema listkami sałaty.
Ubieranie ornatu tudzież innej część garderoby liturgicznej - czynność do złudzenia przypominająca scenę filmową, gdy padają trzy słowa: "ręce do góry".
Umiar w życiu duchownego - nasycenie głodu w celu skutecznego przepędzenia niepokoju.
Nie wiedzieć, kiedy przestać - sytuacja, w której teściowa na Wigilii zasiada grubo przed pierwszą gwiazdką między synem, a synową i nakłada z półmiska temu pierwszemu. Punktem wyjścia jest wcześniejszy przegląd stanu kuchni synowej.
Skomentuj artykuł