Ta córka Kennedych była problemem. Joe „nie tolerował przegranych” i poddał ją lobotomii

Ta córka Kennedych była problemem. Joe „nie tolerował przegranych” i poddał ją lobotomii
Rodzina Kennedych – Rosemary pierwsza od prawej (Fot. Zdjęcie Richarda Searsa w Bibliotece Prezydenckiej i Muzeum Johna F. Kennedy'ego w Bostonie., Public domain, via Wikimedia Commons)
Logo źródła: MANDO dm

Rosie dostała szpitalną koszulę. Miękkie pukle zgolonych włosów opadły na podłogę. Środki uspokajające, nosze, sala operacyjna, stół ze stali nierdzewnej. Pasy krępujące ruchy. Jej unieruchomiona głowa. Rozłożone dookoła białe ręczniki i prześcieradła. Jaskrawe światła. Nie widziała, co się dzieje. Rozległ się głośny warkot, poczuła zapach wiertła trącego o kość – ostry, z nutą spalenizny.

Jaka była Rosemary?

Nie znała słowa, którym mogłaby to nazwać, ale znała to uczucie: samotność. Miała swoje zakonnice i pielęgniarki, które były kochane, ale to nie był jej prawdziwy dom, a one nie były jej rodzeństwem. Swoich braci widziała tylko w telewizji. Widziała wiadomości o Jacku tego strasznego dnia i wiedziała, że stało mu się coś złego, ale nie mogła zrozumieć co. Czasami widziała swoje siostry lub mamę i tatę, ale żadne z nich nigdy jej nie odwiedzało.

DEON.PL POLECA


Co takiego zrobiła Rosemary? Przecież była taką grzeczną dziewczynką…

Wszyscy nazywali ją Rosie; tak samo nazywano jej mamę, więc jej to odpowiadało. Była piękna, najładniejsza ze wszystkich dziewcząt Kennedych, zawsze w dobrym humorze, tata był z niej zawsze zadowolony. Uwielbiała go. Chciała być jego ulubioną córeczką – i miała powody sądzić, że tak właśnie jest. Bądź co bądź, Joe nie wybrał Kick, Eunice, Pat ani Jean, aby mieszkały z nim w Londynie. Nie wybrał także żadnego z jej braci, choć było oczywiste, że chłopcy byli traktowani lepiej niż dziewczynki – tak, jakby byli lepsi. Nie: Joe wybrał właśnie ją.

Był wrzesień 1939 roku. Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Joe wysłał wszystkie pozostałe swoje dzieci do Stanów, razem z Rose. Tylko Rosie mogła zostać w Londynie z ojcem, który nadal był amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii – mimo dobrze znanej sympatii dla Hitlera. Było to strategiczne zagranie Roosevelta, który nie znosił antysemityzmu Kennedy’ego, ale obawiał się, że zbyt szybkie zwolnienie go z funkcji spowoduje powstanie konkurencyjnego dla jego polityki ruchu izolacjonistycznego. (…)

A jednak nie widział problemu w pozostawieniu tam Rosemary. Tej samej Rosemary, która przy swoich ograniczeniach nie miałaby szans przeżyć koszmaru nazistowskiej eugeniki. Czy świadomie życzył śmierci swojej córce? Joe popierał hitlerowski plan przymusowej sterylizacji, którego celem numer jeden były osoby z „wrodzonym upośledzeniem umysłowym”. Nazywał to „…wspaniałą rzeczą. Nie wiem, co sądzi o tym Kościół, ale dzięki temu pozbędziemy się wielu obrzydliwych osobników (…) zamieszkujących naszą Ziemię”.

Piętrzące się wymagania ojca stawiane przed Rosie

Rosie nie czuła się opuszczona czy zaniedbana. Joe mówił jej wręcz, że wybrał właśnie ją, aby pozostała w Anglii, bo jest wyjątkowa. „To właśnie ty dotrzymasz mi towarzystwa” – powiedział. Rosie miała wtedy dwadzieścia lat, niedawno pojawiła się jako debiutantka w pałacu Buckingham. Wszyscy martwili się, jak sobie poradzi: czy nie zawstydzi Kennedych?

Cóż, może odrobinę zawstydziła… Drobiazg, choć irytujący: Rosie potknęła się przed królem i królową. Wszyscy szybko o tym zapomnieli – sama Rosemary także – ale nie jej matka. To był test, a Rosie go oblała, choć matka zapewniła jej wcześniej kilka miesięcy lekcji etykiety: jak się kłaniać, jak tańczyć, jak zachowywać w towarzystwie mężczyzn. (…)

Rosie nie była tak wygadana – zupełnie. Czytanie i pisanie przychodziły jej znacznie trudniej. Jako jedyna z rodzeństwa Kennedych nie była wysportowana. Zmagała się ze swoją wagą, zawsze ważyła o kilka kilogramów za dużo lub za mało. Wszyscy pozostali wiedzieli, jak zachować szczupłą sylwetkę i opaleniznę, nawet potargani i w rozchełstanych ubraniach wyglądali atletycznie i stylowo. Ale nie Rosie. Nigdy nie miała być jedną z tych beztroskich dziewcząt na łodzi Kennedych, z rozwianymi włosami i w białym swetrze, unoszącą się na falach oceanu, podczas gdy mężczyźni popijają burbona i palą cygara. Nie potrafiła nawet wiosłować pontonem, co było podstawowym wymogiem stawianym Kennedym. Uroda Rosie – nawet w oczach jej próżnych rodziców – nie rekompensowała tego wszystkiego. Ani jej wrodzona słodycz. To była rodzina zwycięzców – a Rosie, no cóż, zaczynała wyglądać jak przegrana. Była wystarczająco świadoma siebie, by wiedzieć, że coś jest z nią nie tak. Tylko wciąż nie wiedziała co.

Rosie w szkole prowadzonej przez zakonnice

Jej rodzice także tego nie wiedzieli. Joe zapisał Rosie do specjalnej szkoły prowadzonej przez siostry zakonne w posiadłości Belmont House w hrabstwie Kent, pięćdziesiąt kilometrów od Londynu. Tu trafiła pod kuratelę matki Isabel, która stosowała metody Marii Montessori. To był strzał w dziesiątkę. Rosemary była uczennicą – ale także nauczycielką, pomagając siostrom przy młodszych dziewczętach. Dzięki temu rosło jej poczucie własnej wartości; sielankowe otoczenie szkoły bardzo jej odpowiadało. Wszystko działo się tu spokojniej, wolniej, prościej. Nikt nie grał o wysokie stawki. Rosie mogła w spokoju koncentrować się na czytaniu i pisaniu – które wciąż były dla niej wyzwaniem – i na prostszych sprawach. Joe Kennedy odetchnął z ulgą.

„Rosemary jest bardzo zadowolona z nauczania przez matkę Isabel” – pisał do Rose w październiku 1939 roku. „Jest szczęśliwa, wygląda lepiej niż kiedykolwiek w życiu, nie jest w najmniejszym stopniu samotna i uwielbia dostawać listy od rodzeństwa, które mówi jej o tym, jakie ma szczęście, że tu jest (powiedz im, żeby tak dalej pisali). Uwielbia się rządzić i nie sprawia żadnych problemów”.

Jej rozwój i postępy cieszyły Joego – do pewnego momentu. Wciąż uważał Rosemary za obciążenie dla „marki Kennedy” i nie planował przyjmować jej z powrotem do swojej owczarni. „Nie może wrócić do domu” – pisał w liście do żony. „Dla jej dobra i dla dobra wszystkich innych”.

Joe wychowywał przyszłych prezydentów USA. Gdy wokół szalała wojna, a zaangażowanie się w nią Ameryki stawało się coraz bardziej prawdopodobne, Joe Kennedy, ze swoim antysemityzmem i izolacjonizmem, był polityczną trucizną. Jego długo pielęgnowane marzenie o zostaniu pierwszym irlandzkim katolickim prezydentem Stanów Zjednoczonych nie miało szans realizacji. Cóż – jeśli nie on, to Joe junior, czy tego chciał, czy nie.

Lepiej więc, napisał do Rose, aby Rosemary została w Anglii na Boże Narodzenie, mimo że Joe wróci tam dopiero w marcu lub kwietniu. Matka Isabel zgodziła się, pisząc do Rose w grudniu o osobistym rozwoju jej córki. Pisała, że wszyscy, którzy pracowali z Rosemary, „są bardzo zadowoleni z jej wyników w tym semestrze. Rosemary ma się bardzo dobrze, jest wyraźnie szczęśliwa, w wielu sprawach poczyniła znaczne postępy. (…) Ma pewien nadzór nad dziećmi w ogrodzie, ma też określony czas na czytanie im; przed południem przygotowuje i podaje im lunch; ma także wiele innych zajęć domowych, które może wykonywać sama – żeby wymienić choćby odkładanie rzeczy z jadalni [porcelany, sreber] do szafki”.

Rosie była również stosunkowo samoświadoma, pisała matka Isabel, i ciężko pracowała nad zarządzaniem swoimi emocjami. Nie była dumna ze swoich napadów złości. „Pewnego dnia poprosiła mnie, abym powiedziała jej, jakie ma wady, ponieważ wady psują ludzi. Uderzyło mnie to, pokazując, jak wiele rzeczy przemyślała. Odbyłyśmy więcej rozmów, a ona usilnie starała się »myśleć o tym, co podoba się innym, a nie o tym, co podoba się jej samej« i »być miłą dla ludzi, nawet jeśli myśli, że nie są mili dla niej«. Przychodzi do mnie za każdym razem, gdy coś ją zdenerwuje, i »rozważamy to« w podobny sposób”.

„Robisz się zdecydowanie za gruba” 

Rosie ciężko pracowała, by zaimponować ojcu. Zbliżała się nowa dekada, a on nadal był ambasadorem Roosevelta w Wielkiej Brytanii i od czasu do czasu ją odwiedzał. Czasami nawet zabierał ją ze szkoły i przywoził do Londynu na specjalne weekendy. Nigdy nie czuła się tak ważna: jej ojciec, wysoko postawiony ambasador przygotowujący się do wojny, postanowił polegać na Rosie bardziej niż na kimkolwiek innym. Nie na Joem juniorze, który miał zostać prezydentem, na genialnym Jacku czy nawet na własnej żonie. Rosie była dumna z tego, że sprawia mu przyjemność, i często spotykała się z wielkimi przyjaciółmi Joego – Eddiem i Mary Moore’ami. Stała się towarzyszką ambasadora w Anglii, czymś w rodzaju zastępczej żony. Połączenie intensywnej uwagi ojca, jego upragnionej aprobaty i nowej świadomości – że to, co wyróżniało Rosie, czyniło ją również wyjątkową – było satysfakcjonujące. Kiedy Joe wyjeżdżał, czy to do miasta, czy do Ameryki, zawsze o nim myślała. Szczególnie przejmująco wyraziła to w liście z marca 1940 roku: „Kochany Tatusiu, matka [Isabel] mówi, że jestem dla ciebie wielką pociechą i nigdy Cię nie zostawię. Tatusiu, czuję się zaszczycona, że wybrałeś właśnie mnie, abym została. Myślę, że innych trudno opanować. (…) PS Tak bardzo Cię lubię. I bardzo Cię kocham”.

Mieszkając na angielskiej wsi, wśród dzieci i opiekujących się nimi sióstr, Rosie myślała tylko o ojcu. Każde słowo krytyki z jego strony traktowała bardzo poważnie.

„Robisz się zdecydowanie za gruba” – wytknął jej Stary Joe. Jej pozostałe postępy nagle okazały się mniej ważne. To samo powtórzył nauczycielkom Rosie po osobistej wizycie: „Robi się zdecydowanie zbyt gruba i powiedziałem jej to bez ogródek. Chciałbym, żebyście spróbowały wpoić jej, że powinna schudnąć. Powiedziałem jej, że jej matka będzie bardzo rozczarowana, a także, że nie mogę zrobić jej zdjęcia dla rodziny w Ameryce, jeśli pozostanie tak tęga jak teraz”.

Rosie było potwornie wstyd.

„Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy” – powtarzała ojcu w kółko. Przeszła na ścisłą dietę. Zażywała czerwone pigułki, które przywiózł jej Joe. Trzy razy w tygodniu otrzymywała także zastrzyki, które miały być „ich tajemnicą”. Rosie nie miała pojęcia, co to za lekarstwa ani dlaczego ich potrzebuje. Ten sam lekarz badał ją wcześniej i powiedział, że jest „doskonałego zdrowia”. Wyglądało na to, że pigułki i zastrzyki były bardziej dla ojca, który bardzo się cieszył, że je zażywa.

W maju 1940 roku Rosie ukończyła szkołę. Niemcy zdobywały kolejne tereny Europy i Joe doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia: musi ją stąd zabrać, choćby na krótko. „Kiedy sprawy już się uspokoją, wszystko jedno, pod jaką władzą (…miał na myśli nazistów…), z radością przyjmą ją z powrotem” – pisał w liście do żony. „A ona na pewno chętnie tam powróci”. Tymczasem Rosemary miała wrócić do posiadłości Kennedych w Bronxville. Poleciała z Londynu do Lizbony, a stamtąd do Nowego Jorku. W drodze opiekowali się nią przyjaciele rodziny i prywatni sekretarze Kennedych – Eddie i Mary Moore’owie.

Nikt nie był przygotowany na powrót Rosie na łono rodziny – ani na jej potrzeby. Po roku spędzonym w Belmont House została pozbawiona wszystkiego, co pomagało jej rozkwitać: matki Isabel, dzieci, rozmów i lekcji w cztery oczy, uporządkowanego trybu życia i ciszy. Dom Kennedych był tyglem rywalizacji, chaotycznym środowiskiem, w którym ściśle egzekwowano ćwiczenia i posiłki, za to bardzo często nie było nikogo z rodziców. Rosemary była w domu – ale jednocześnie czuła się kompletnie zagubiona. Nie była w stanie dotrzymywać kroku rodzeństwu, nie potrafiła włączać się w dyskusje przy stole dotyczące polityki zagranicznej, nie brała udziału w sportowych wyprawach. Była „dziwna”. Sama to zresztą przyznała, mówiąc: „W naszej rodzinie, jeśli ktoś czegoś nie robi, jest pozostawiany sam sobie…”.

„Będę ciężko pracować dla mojego tatusia” 

Rosie została wykluczona z przyjęć i rodzinnych wakacji. Tego lata jej matka próbowała wysłać Rosemary na obóz w zachodnim Massachusetts, ale personel – niepoinformowany wcześniej przez Rose o specjalnych potrzebach jej córki – był przerażony stanem dziewczyny. Jej buty były tak małe, że obcierały stopy do krwi. Miała tendencję do wychodzenia późno w nocy i spała w tym samym pokoju co kierownik obozu. Zaczęła uzewnętrzniać swoją frustracje, szczególnie tęskniąc za ojcem, ale była załamana, kiedy po zaledwie trzech tygodniach poproszono, aby opuściła obóz.

„Będę ciężko pracować dla mojego tatusia” – powiedziała przed wyjazdem. „On na to zasługuje. Módlcie się za mnie. Niech was Bóg błogosławi”. Rose odmówiła przyjechania po córkę; nie opuściła luksusowego ośrodka wypoczynkowego w stanie Maine. Joe był w podróży. Po raz kolejny Eddie Moore został wezwany do przywiezienia Rosemary i znalezienia dla niej innego miejsca.

Kolejnym miejscem była Saint Gertrude’s, prywatna szkoła z internatem w Waszyngtonie dla dziewcząt w wieku gimnazjalnym o niskim IQ. Rosemary miała dwadzieścia dwa lata i cokolwiek wydarzyło się podczas jej krótkiego pobytu tutaj, wystarczyło, by eskalować jej napady złości. Każdej nocy wymykała się z internatu; nie wiadomo, czy kogoś szukała, czy próbowała znaleźć drogę do domu, czy może starała się uciec przed wykorzystywaniem seksualnym lub innym. Ale Rosemary, nieustannie porzucana przez ojca i matkę, czująca, że jest wadliwym produktem linii produkcyjnej, z której zjeżdżało wyłącznie Wybitne Potomstwo Kennedych, stała się – co nietrudno zrozumieć – młoda kobietą tonącą we łzach i ulegającą kolejnym napadom złości.

Czy też, jak to ujęła Rose Kennedy, „zaczęły się u niej pojawiać niepokojące objawy”. Rosemary pozostała w Saint Gertrude’s przez następne trzynaście miesięcy, do listopada 1941 roku. To właśnie wtedy Joe znalazł ostateczne rozwiązanie problemu swojej córki.

Joe Kennedy usłyszał o nowej, eksperymentalnej procedurze stosowanej w najtrudniejszych przypadkach – głównie kobiet, które były nieprzewidywalne, smutne lub rozwiązłe seksualnie – i poprosił Kick, aby się temu przyjrzała. Kick pracowała teraz jako reporterka w redakcji „Washington Times- -Herald”, zabijając czas w oczekiwaniu na powrót do Billy’ego. Zwierzyła się swojemu koledze Johnowi White’owi – z którym łączyła ją relacja prawie romantyczna – z problemów ze swoją starszą siostrą. Minęło trochę czasu, zanim Kick zebrała się na odwagę, by powiedzieć White’owi, co jest nie tak z Rosemary. White wyczuł jej wahanie. „To było tak, jakby wyznawała coś żenującego, niemal wstydliwego” – opowiadał później. „Odniosłem wrażenie, że jej rodzina postrzegała Rosemary jako »ukochaną porażkę«. Być może nawet hańbę”.

Nie tolerujemy przegranych

Pewnego dnia w listopadzie 1941 roku Joe powiedział Rosie, że chciałby, aby poznała doktora Freemana ze szpitala George’a Washingtona. Miał to być ich sekret, o którym nie powinna wiedzieć nawet Rose. Freeman był sławny i genialny, pracował nad rewolucyjną terapią dla ludzi takich jak Rosie. Joe nie powiedział jej, o czym rozmawiał z wielkim lekarzem – to miała być niespodzianka. Rosie się zgodziła.

Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy.

Wszyscy w rodzinie Kennedych wiedzieli, że Rosemary nigdy nie odmówi swojemu ojcu, bez względu na wszystko. Jedna z przyjaciółek Jacka dopatrzyła się czegoś złowieszczego w relacjach Joe z Rosemary. Zastanawiała się – i nie ona jedna – czy Joe nie wykorzystywał seksualnie swojej córki. Pozostawienie jej samej w Anglii, wykorzystywanie jej jako „towarzyszki”, przenoszenie jej między tymi wszystkimi instytucjami i trzymanie jej w cichym miejscu, z dala od rodzeństwa – to się składało w całość, pomyślała.

28 listopada 1941 roku, dzień po Święcie Dziękczynienia, Rosie przyszła na umówione przez Joego spotkanie. Lekarze zadawali dziwne pytania i chcieli ogolić jej głowę. Czy to będzie w porządku? Cóż, jeśli Rosie chciała być taka jak jej rodzeństwo – błyskotliwa i wysportowana – jeśli chciała zawsze robić i mówić właściwe rzeczy, jeśli chciała być prawdziwą Kennedy, to był pierwszy krok do tego, aby ją naprawić.

Włosy. Jej piękne, gęste, ciemne, falowane włosy, tak doskonale kontrastujące z błękitnymi oczami i skórą w kolorze kości słoniowej… Dlaczego chcieli jej to odebrać? Jej urodę?

Och, powiedziano jej, to przecież tylko chwilowe. Włosy odrastają. Pielęgniarki nie musiały nawet zgolić ich w całości – tylko połowę, powiedzmy: od czoła do ciemienia.

Lekarze mówili, żeby się nie martwiła. Zabieg był tak prosty i bezbolesny, że nie wymagał nawet znieczulenia. Przez cały czas miała być przytomna i świadoma. Nie każda operacja na to pozwala…

Lobotomia pozbawiała Rosie osobowości

Uczucie ciśnienia nad okiem. Głowa Rosie drżała, z jednej strony czuła mocne pulsowanie. Lekarz, który do niej mówił, wyglądał na zadowolonego. Kiedyś robiono to znacznie mniej przyjemnie, powiedział. Innych pacjentów musiał ogłuszać – nie za pomocą narkozy, ale elektrowstrząsami; czasami trzeba było próbować pięć czy sześć razy, a pacjenci wili się w konwulsjach, wyli, płakali. Czasami nawet krzyczeli, że chcą już umrzeć.

Rosie nie musiała tego wszystkiego cierpieć. Nie musiała też znosić wcześniejszej metody doktora Freemana – szpikulca do lodu z kuchennej szuflady umieszczonego tuż nad okiem pacjenta, białej szmatki nałożonej ukośnie na twarz, gdy wbijał się przez oczodół prosto do mózgu, poruszając szpikulcem w przód i w tył jak metronom, aż usłyszał charakterystyczne pop, pop, pop! rozcinanych nerwów, jak dźwięk otwieranej i rozprężanej puszki po napoju gazowanym. Wtedy wiedział, że zadanie zostało wykonane.

Wszyscy ci pacjenci wychodzili z zabiegu z podbitymi oczami, bardzo posiniaczeni, i musieli całymi tygodniami nosić ciemne okulary przeciwsłoneczne. Rosie nie musiała się o to martwić. Jej wygląd miał pozostać nietknięty.

Lekarz przeszedł teraz na jej drugą stronę. Co on robił? Czy robił to ponownie? Dlaczego jedna z pielęgniarek wyglądała na przerażoną? Wiertło przy drugiej skroni Rosie zgrzytało o kość. Granulki, gładkie i ostre jak ząb rekina, rozpryskiwały się na głowie Rosie i na stole. Dlaczego się obudziła? Co to za tortury? Gdzie był jej tata?

Wreszcie wiertarka ucichła. Ciężkie narzędzie zostało odłożone. Brzęknęło o tacę, jak srebrna zastawa. Coś smukłego wsunęło się w jeden z otworów w jej czaszce. Dr Freeman stał nad nią. Wciąż do niej mówił, zadawał pytania.

Po operacji młoda kobieta miała rozwojowo dwa lata

Jak ma na imię? Kto jest prezydentem? Czy potrafi zaśpiewać piosenkę? Czy potrafi liczyć do tyłu od dziesięciu do jednego? Rosie mogła robić te wszystkie rzeczy z dziurami w głowie i mężczyzną gmerającym czymś, co sprawiało wrażenie tępego noża do masła, w jej mózgu. Ale im głębiej sięgało narzędzie, tym trudniej było zrozumieć lekarza, pojąć, co się z nią dzieje. Kiedy to się wreszcie skończyło, Rosie nie była już Rosie. Już nigdy nie miała nic robić: mówić, chodzić, pływać, tańczyć, flirtować z chłopcami, palić papierosów, spotykać się z przyszłymi królowymi, towarzyszyć ojcu w kolacji. Chodzić do kina. Brać prysznica, czesać włosów, karmić się, korzystać z toalety. Już nigdy nie wróci do domu i nie będzie jedną z Kennedych. Obwody jej mózgu, niczym sznur lampek choinkowych zgniatanych jedna po drugiej, zgasły.

Rosie funkcjonalnie pozostała na poziomie dwulatka. Ilekroć reporterzy pytali, co stało się z Rosemary, Joe miał gotowe wyjaśnienie: podążała za swoim życiowym powołaniem w innym stanie, ucząc dzieci, które były – jak to wówczas nazywano – upośledzone umysłowo. Rodzeństwo Rosie nigdy nie dowiedziało się, gdzie dokładnie była. W listach jej matki do dzieci wszystkie były wymieniane po imieniu – z wyjątkiem Rosemary. Została ukryta w innym stanie, pozostawiona bez kontaktu z rodzeństwem i rodzicami. Wymazana.

***

Fragment pochodzi z książki „Nie pytaj”, wydanej nakładem wyd. MANDO.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maureen Callahan

Bestseller „New YorkTimesa” i „Sunday Timesa”

Mężczyźni z klanu Kennedych tworzyli historię Ameryki, ciesząc się szacunkiem i uwielbieniem. W ich legendzie nie znalazło się jednak miejsca dla kobiet, których życie bezpowrotnie zniszczyli.

Losy trzynastu kobiet...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ta córka Kennedych była problemem. Joe „nie tolerował przegranych” i poddał ją lobotomii
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.