Wiesław Gołas. Kawały robi się tak, żeby publiczność nie zauważyła
Był jednym z najwybitniejszych polskich aktorów, zapamiętanym zwłaszcza z ról komediowych. O naturalnym talencie komicznym Wiesława Gołasa, który ujawniał się w różnych sytuacja i o kawałach, jakie urządzał swoim kolegom, pisze córka aktora w książce „Gołas”.
Wiesław Gołas (1930-2021) przeszedł do historii rolami m.in. Papkina w „Zemście” czy Tomka Czereśniaka w serialu „Czterej pancerni i pies”, a wykonana przez niego piosenka „W Polskę idziemy…” jest intonowana do dziś w określonych sytuacjach… W książce poświęconej swojemu ojcu Agnieszka Gołas opisuje, na czym polegała jego sztuka robienia kawałów.
Wiesław Gołas: Lubiłem układać sceny bójek
Wiesław Gołas: W sztukach i filmach z moim udziałem, w których były sceny bójek, zwykle sam je układałem. Lubiłem to robić i chyba całkiem nieźle mi wychodziło, bo często mnie o to proszono. W „Hamlecie”, reżyserowanym przez Gustawa Holoubka w Teatrze Dramatycznym, grałem Laertesa, a Gustaw Hamleta. Gucio poprosił mnie, bym ułożył scenę szermierki: „Ułóż tę scenę tak, żeby nikomu nic się nie stało, bo ja się boję, że mi oko wykłują”. No i ułożyłem walkę na bagnecik i szpadę. Tak się jednak często składało, że mimo autorstwa układów bójek scenicznych sam obrywałem, choć na szczęście niezbyt poważnie. W filmie „Prawo i pięść” Holoubek, który grał główną rolę, w trakcie walki na pięści przyłożył mi w szczękę zbyt mocno i trochę rozkrwawił mi nos. Podobnie zdarzyło się w którymś z filmów z Andrzejem Łapickim. Po nakręceniu sceny bójki Andrzej wpadł do nas do domu, żeby dowiedzieć się, jak się czuję po tym ciosie. A ja zrobiłem mu kawał…
Agnieszka Gołas: Pamiętam to, bo świetnie się wtedy bawiłam: razem z mamą bandażowałyśmy ci twarz. Kiedy Andrzej Łapicki zadzwonił do drzwi, z grobowymi minami poprosiłyśmy go do środka. A ty, zabandażowany tak, że tylko oczy było ci widać, leżałeś w łóżku.
Wiesław Gołas: - I dał się nabrać.
Kiedyś w Dramatycznym koledzy grali sztukę, w której ja nie występowałem. To była jakaś współczesna sztuka, dużo rozmów, aktorzy na scenie palili papierosy. Pamiętam, że grali tam Pokora i Pietruski. Specjalnie przyszedłem wtedy do teatru, żeby ich zaskoczyć. I to potrójnie! Podczas gdy tak stali, gadali i palili, przebrałem się za strażaka, wszedłem na scenę, zasalutowałem i z surową miną głośno poprosiłem, żeby zgasili papierosy, „ponieważ w teatrze nie wolno palić”. Zgłupieli kompletnie, nie wiedzieli, co mają zrobić, i jeden po drugim posłusznie zgasili papierosy.
Zszedłem ze sceny, a kolegom jakoś udało się wrócić do gry, jak gdyby nigdy nic. Ja natomiast pędem przebrałem się za sprzątaczkę, po czym z kubłem i ścierką znowu wszedłem na scenę i zacząłem myć podłogę. Oni, dusząc się ze śmiechu, nie mieli jednak wyjścia i dzielnie ciągnęli spektakl. Posprzątałem, wyszedłem, zdjąłem przebranie i popędziłem do loży dyrektorskiej, gdzie usiadłem i zrobiłem im owację. Ludzie na widowni podnosili głowy, a ja udawałem bonza i klaskałem w najmniej odpowiednich momentach. Po spektaklu Wojtek Pokora miał ochotę mnie zabić. A potem do teatru zgłosiła się jakaś pani, która poprzedniego dnia widziała tę sztukę i miała pretensje, że nigdzie nie było napisane, że gra w niej pan Gołas!
Raz udało mi się skutecznie nastraszyć Gustawa Holoubka, z czego jestem dumny, bo niełatwo jest oszukać aktora, który tak dobrze mnie zna. Mieliśmy wtedy grać popołudniówkę, przyszedłem na czas do teatru i wszedłem do teatralnego bufetu, gdzie między innymi siedział on, nasz dyrektor. Zapytałem niewinnie, udając bardzo, bardzo pijanego, ale usiłującego zachować pozory trzeźwości: „Koledzy, czy my coś dzisiaj gramy?”.
Holoubek popatrzył na mnie uważnie, twarz mu spoważniała, powoli wstał, zbliżył się do mnie i z wielką radością zobaczyłem, że jest przerażony! Wtedy powiedziałem mu, że tylko żartowałem. Krzyknął, że przeze mnie kiedyś zawału dostanie. Kawałów robiliśmy sobie masę, również na scenie, ale nigdy widzowie niczego nie zauważyli. I na tym właśnie polega trudność i wyzwanie.
„Niechcący coś przekręciłem i suflerka dostała ataku śmiechu”
Zdarzały się też sytuacje śmieszne, ale przypadkowe. Kiedyś na przykład niechcący przekręciłem coś w mojej kwestii tak zabawnie, że suflerka dostała ataku śmiechu. Położyła głowę na rękach, śmiała się i śmiała i nie mogła suflować. Pech chciał, że właśnie zapomniałem roli, a ona nie była w stanie mi pomóc, musiałem więc sam sobie jakoś dać radę i „haftowałem”, czyli dopowiadałem kwestię, która była bliska tematowi. Innym razem „zacukałem” się tak dokumentnie, że nie mogłem ruszyć z miejsca i nie wiedziałem, co robić. Podobno zrobiłem wtedy tak nieszczęśliwą minę, że publiczność się nie zorientowała i śmiała się z tej mojej miny, myśląc, że to element roli.
Jako Papkin w Dramatycznym wpadłem kiedyś na scenę z pierwszą kwestią: „Bóg z waszmością, mój Cześniku!” zbyt wcześnie. Kiedy zorientowałem się, że to jeszcze nie ten moment, niewiele myśląc, powiedziałem: „A, przepraszam, to ja przyjdę później”, i wycofałem się.
Kiedyś o mały włos, a spóźniłbym się na "Zemstę". Byłem wtedy sam w domu, bo gdzieś z mamą wyjechałyście, i postanowiłem pójść na obiad do SPATiF-u. Szedłem sobie wolno ze Świętokrzyskiej i, przechodząc koło Pałacu Kultury, zdecydowałem, że jednak zjem w teatralnym bufecie. Skręciłem więc, wjechałem windą i poszedłem do bufetu. Już miałem coś sobie zamówić, aż tu widzę na korytarzu ludzi w kontuszach, w czapkach z piórami, z szablami przy boku… Nogi się pode mną ugięły: to była "Zemsta", moja popołudniówka! Pędem na dół, wpadłem do garderoby, a tam już stał mój garderobiany, Józio, blady, z moim kostiumem w ręku. Żaden z nas nie powiedział ani słówka, zrzuciłem ubranie, Józio wepchnął na mnie kostium, perukę i wypadłem na scenę dosłownie w ostatniej chwili. Potem dopiero nerwy puściły. Koledzy mówili, że kiedy nie zjawiłem się w teatrze jak zwykle, dzwonili do mnie. Spytali, dlaczego nie odbierałem telefonu. „Jak to dlaczego? Przecież wtedy byłem na ulicy, bo szedłem na obiad do teatru!”.
Trudno mi tu nie wspomnieć nie o moim, lecz Gustawa Holoubka słynnym przejęzyczeniu w „Królu Edypie”. Krzyknął wtedy: „Dajcie mi władzię!”. Cały chór grecki trząsł się ze śmiechu.
Gustaw Holoubek:
Gołas jest szalenie wszechstronny. Widziałem go w wielkich epizodach dramatycznych, w filmie i w teatrze, i był w nich wspaniały, wyborny. W teatrze grał również znakomicie główne dramatyczne role (...). Dlaczego był tak traktowany? Niewątpliwie dlatego, że ci głupkowaci reżyserzy widzieli w nim wyłącznie komika i materiał do samograja, do puszczania go na otwarte wody...
Skomentuj artykuł