Wyrazista postać i niezwykły talent. Jaki był Franciszek Pieczka?
Korzenie miał na Śląsku, ale w warszawskiej Falenicy założył swoje drugie rodzinne gniazdo. Po spektaklach Franciszek Pieczka pędził do domu i zapominał o uroku scenicznych desek - wolał obrabiać deski na budowę i przyuczać dzieci do bycia „złotą rączką”.
Autorka książki „Franciszek Pieczka Portret intymny” Katarzyna Stoparczyk miała napisać ją razem z Franciszkiem. Nie zdążyli. Zatem po jego śmierci, aby dopełnić zobowiązanie, wyruszyła z mikrofonem do bliskich artysty.
Rozmawiała z synem Piotrem i córką Iloną, z najbliższymi krewnymi i sąsiadami aktora, a także z przyjaciółmi z artystycznego świata, jak Daniel Olbrychski, Jan Jakub Kolski czy Kazimierz Kaczor. Dała nam wielobarwną mozaikę opowiadań i oryginalny portret tego niezwykłego człowieka.
– Franeczku?
– Tak, mój kocie?
Właśnie tak zwracali się do siebie Pieczkowie. Henryka zdrabniała imię męża. Franciszek z czułością nazywał ją kotem. Od początku, od kiedy spojrzeli sobie w oczy po raz pierwszy. Choć na początku to raczej nic nie było widać…
Kot na szczęście
(...) – Pioruna, korki wywaliło! – młodziutki Franek, student pierwszego roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej wyszedł na korytarz. Choć w całym akademiku zapadły egipskie ciemności, przed skrzynką z bezpiecznikami dostrzegł sylwetkę nieznajomej dziewczyny. Trzymała w zębach papierosa. Dzięki temu miała wolne ręce, więc swobodnie majstrowała przy bezpiecznikach.
Po chwili w akademiku znowu pojawiło się światło.
– Henryka – przedstawiła się dziewczyna, otarła umorusaną rękę o spodnie i podała ją Franciszkowi.
– Franciszek – odpowiedział chłopak.
I jakoś już nie mógł oderwać od niej wzroku. Tak patrzył w szaroniebieskie oczy Henryki przez kolejnych pięćdziesiąt kilka lat.
Kiedyś kupił swojej Heni na jarmarku kota. Czarna figurka stoi na komodzie w domu Pieczków do dziś. Nietrudno zgadnąć, że tym dwojgu przyniosła w życiu szczęście.
Papierowy stół
(...) To były biedne lata. Franciszek, świeżo upieczony absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, Henryka, studentka romanistyki w Krakowie.
Najpierw połączyła ich miłość, potem Jelenia Góra. To właśnie tam w Teatrze Dolnośląskim Franciszek dostał swoją pierwszą pracę. A wraz z nią służbowy pokój, a raczej pokoik.
Pierwsze małżeńskie łóżko to był rekwizyt teatralny. Zwykła twarda decha, która na teatralnej scenie udawała wersalkę. Stół z udawanego drewna tak naprawdę wykonany był z gęsto zbitego, pakowego papieru.
Krzesła sprasowane z kawałków gazet. Przy papierowym stole małżonkowie niewiele jadali, choć Franciszek starał się dbać o żonę, jak mógł.
– Raz przyniosłem do domu cytrynę. To był prawdziwy rarytas. Pokroiłem ją w najcieńsze plasterki. Dobrze było widzieć przez nie uśmiech mojej Heni.
Przeklęty telefon
(...) W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się w Polsce telefony komórkowe. Pan Franciszek natychmiast się nimi zainteresował. I pomimo że wyglądały monstrualnie, był skłonny taki telefon zakupić. Wtedy do akcji wkroczyła żona. I Franciszek ustąpił.
Jak się okazało, nie na długo. Niebawem na rynku pojawiły się telefony komórkowe nieco mniejszych rozmiarów. Wtedy jeden z nich trafił do Franciszka. Starszy pan był zachwycony, zwłaszcza że zawsze ciekawiły go technologiczne nowinki.
– Dziadek śmiga po internetach i od razu wszystko wie – mówiły wnuki z uznaniem.
Nowy telefon mocno zajął uwagę ich dziadka. A najlepsze było to, od czego dotychczas pan Franciszek stronił. Niekończące się rozmowy.
Ku zdziwieniu domowników po tygodniu Franek telefon odłożył. Zebrał domowników i oświadczył: – Czy wiecie, że za kilka lat nikt nie będzie w stanie tej zabawki wyłączyć? Telefonia komórkowa to jednak przekleństwo – mruknął pod wąsem i powrócił do czytania gazety.
Skomentuj artykuł