Boli mnie ogrom przemocy w szkole, ale widzę też miłosierne gesty, starania i ludzką życzliwość

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. pl.depositphotos.com)

Boli mnie ogrom przemocy w szkole, ale to nie znaczy, że umykają mi miłosierne gesty, starania i zwykła, ludzka życzliwość, która każdego wypełnia szkolne mury po brzegi. Martwię się i irytuję ideologicznymi machinacjami w programach nauczania, ale jednocześnie z radością obserwuję, jak pasjonująco potrafią być przedstawiane te treści, które wiele, wiele lat temu mnie samą, jako uczennicę przyprawiały o mdłości i narkolepsję.

– Wie pani, nasz syn chodzi do katolickiej szkoły. To dziś jedyna szansa, żeby dziecko wychować w wartościach. Jak słucham, co się w szkołach publicznych dzieje, to nie widzę innego, sensownego rozwiązania – usłyszałam niedawno z ust pewnej mamy. Zaskoczyło mnie to, bo mimo wszystko rzadko słyszę aż tak kategoryczne stwierdzenia. Nawet od znajomych czy przyjaciół, którzy swoje dzieci wysyłają do tego typu szkół, prędzej usłyszę: „Wszystko zależy na jakich nauczycieli i dzieci w klasie trafisz” niż „katolicka szkoła to dziś jedyny bastion normalności”.

Sami dość świadomie zdecydowaliśmy się posłać własne dzieci do szkoły publicznej. Stały za tym rozmaite argumenty, ale u progu Dnia Nauczyciela chciałabym zwrócić uwagę tylko na jeden z nich.

Nie dalej jak wczoraj wpadł do nas po lekcjach najlepszy przyjaciel mojego syna. Jest niewierzący i świadomie przez rodziców wychowywany z daleka od Kościoła. Chłopcy zajęli się kreowaniem konstytucji swoich wymyślonych krajów, a gdy już ustalili program nauczania w swoich szkołach (z tego, co usłyszałam, to w ich idealnych światach nauka będzie odbywała się tylko w jeden dzień tygodnia, w środy), przybiegli zjeść zupę. Wiadomo. Jedenastoletni chłopcy – wieczny głód. Zasiedli przy stole, Borys przeżegnał się, pomodlił przed posiłkiem, a w tym czasie Krzychu siedział i czekał aż nasz syn skończy. Potem wyprosili dodatkowe minuty przed komputerem i przez dłuższą chwilę podziwiali wzajemnie swoje „światy” wykreowane w Minecrafcie.

DEON.PL POLECA

– Tutaj mam kościół, patrz, o, taki ołtarz tu zbudowałem, ale utknąłem na apsydzie – dobiegło mnie z pokoju. Krzychu szczęśliwie wiedział, jak temu zaradzić i po tym, jak Borys wyjaśnił mu, o co mu dokładnie chodzi z apsydą, coś tam w dwójkę razem wykombinowali. Nie pierwszy raz podsłuchując ich rozmów, stanęło mi przed oczami zdanie: „Być może jesteś jedyną ewangelią, którą ktoś będzie miał szansę usłyszeć”.

Katolickie szkoły, chrześcijańskie placówki, edukacja domowa – to wszystko jest bardzo, bardzo, bardzo cenne, potrzebne i dobre. Ale to nigdy nie będzie i nie może być jedyna opcja, która pozwoli dziecku dojrzeć w wartościach. Warto więc byśmy przestali demonizować szkołę publiczną i spojrzeli na nią i na wypełniającą ją społeczność, jako przestrzeń wzrostu.

Także dla wiary naszej i naszych dzieci. To oczywiście wymaga wysiłku, pokory i upartego – czasem zakrawającego na naiwność – szukania tego, co w górze (Kol 3,1), tego, co dobre, tego, co pozwala kochać bliźnich miłością Jezusową, a nie taką, jaką hodujemy w sobie, wpatrując się w to, o czym tak ochoczo wrzeszczy świat... Ale ten trud przynosi wiele korzyści! Przede wszystkim ułatwia życie w prawdzie.

Mam bowiem wrażenie, że przyzwyczailiśmy się do tego, że w ostatnich latach polska edukacja to pasmo konfliktów, spięć i tarć. Przed 14 października internet zasypują memy ośmieszające szkołę i rolki pokazujące, jak łatwo niewinnym pytaniem: "Czy przygotowujemy coś dla wychowawcy?" wrzuconym na klasowy komunikator, rozgrzać do czerwoności rodzicielskie gremium.

Nasza kato-bańka ciągle też deliberuje o zagrożonych lekcjach religii i coraz bardziej kuriozalnych treściach pedagogicznych rzekomo wdrażanych już od kolejnego semestru. Ale czy to wszystko razem wzięte nie sprawia, że dajemy się omamić półprawdom, kłamstwom i przeinaczeniom? Że karmimy swoje lęki, a deptamy zaufanie w moc i potęgę Pana Boga? Bo przecież to nie jest prawda, że dzisiejsza szkoła publiczna to Sodoma i Gomora, a nauczyciele to pozbawieni jakiejkolwiek etyki zawodowej szarlatani, których naczelnym celem jest ogłupienie niewinnych duszyczek i namieszanie im w głowach.

Ludzie byli, są i będą różni. Szkoły to takie miejsca, w których nie tylko dzieci, lecz także dorośli nieustająco spotykają się z Innym. I to uczy. Wszystkich. Szacunku, pokory, cierpliwości, wytrwałości, pracowitości, zaangażowania, kreatywności itd. itp. (choć oczywiście na owoce tej nauki trzeba czasami bardzo długo czekać i rzadko kiedy objawiają się one ze skutkiem natychmiastowym). Jednocześnie szkoła dość szybko odziera też ze złudzeń.

Kiedy patrzę na środowisko naszej wielkomiejskiej szkoły, to nie drżę o wiarę moich dzieci, bo będąc w samym środku tej społeczności, ciągle doświadczam, że świat nie jest czarno-biały i jednowymiarowy. Widzę więc, że ciągle jest wielu niesamowitych, mądrych pedagogów, którzy uczą z pasją i zaangażowaniem. Co nie znaczy, że nie dostrzegam też tych, którzy do edukacji trafili z feralnego przypadku.

Boli mnie ogrom przemocy w szkole, ale to nie znaczy, że umykają mi miłosierne gesty, starania i zwykła, ludzka życzliwość, która każdego wypełnia szkolne mury po brzegi. Martwię się i irytuję ideologicznymi machinacjami w programach nauczania, ale jednocześnie z radością obserwuję, jak pasjonująco potrafią być przedstawiane te treści, które wiele, wiele lat temu mnie samą, jako uczennicę przyprawiały o mdłości i narkolepsję.

Wykorzystajmy Dzień Edukacji Narodowej, by dostrzec dobro, które widzimy w szkołach i zwerbalizować je. To też jest świadectwo życia w prawdzie i szerzenia dobrej nowiny o Bogu w świecie wszystkich czasów.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Boli mnie ogrom przemocy w szkole, ale widzę też miłosierne gesty, starania i ludzką życzliwość
Komentarze (2)
JM
~Justyna Mic
15 października 2024, 09:01
To za mało widzieć dobre rzeczy. I myśleć: przecież nie jest tak źle. Trudniej jest walczyć i zmieniać rzeczy. Jak Papież wskazuje, trzeba wstać z kanapy i działać.
AK
~Ania K
14 października 2024, 12:27
Moje dziecko chodzi do szkoły społecznej - nie jakoś specjalnie wojującej z Kościołem, ale czasami jednak tamtejsze porządki sprawiają, że marzy mi się ta “Kato-bańka”. No bo jednak po co mi: rodzice walczący o edukację seksualną dla 4-klasy, na warsztatach dla rodziców głównie zainteresowani tematem masturbacji, nauczyciele organizujący “świecką” Wigilię w szkole i tłumaczący dzieciom, że opłatka nie będzie, bo “ to by mogło być nietolerancyjne dla niewierzących”, bezustanne kwestionowanie przez niewierzące dzieci po co im Biblia na języku polskim albo chrzest Polski na historii. I oczywiście można to wszystko przeżyć, bo przecież to ja jako rodzic odpowiadam za wychowanie i edukację dziecka, tylko po co sobie dokładać zadań?