Co się tak naprawdę stało z Moną Lizą?
Mam absolutną świadomość pisania o sprawie wyświechtanej. Mimo to chcę wtrącić swoje parę groszy na temat fenomenu Mony Lizy. Dwudziestego pierwszego sierpnia upłynęło dokładnie sto lat od chwili wykradzenia jej z Luwru przez Vincenza Peruggię, Włocha przebywającego w Paryżu i tam okresowo pracującego.
Zaczęło się, w roku 1503, od zamówienia portretu żony przez signora Giocondo, kupca jedwabiu, z okazji urodzin drugiego syna. Zamówienie zostało wykonane, ale malarz Leonardo da Vinci nie rozstał się z obrazem do końca dni swoich. Czy kupiec spodziewał się znaleźć na portrecie damę bardziej urodziwą niż ta, którą stworzył artysta? Może grymasił, że nie ma takich gór jak w tle, albo że suknia zbyt uboga? Nie zgodzili się na cenę? A może wszystkie te przyczyny razem po trochu? Może Leonardo malował Monę Lizę zbyt długo? Kto to widział męczyć taką prostą rzecz, jak żona kupca po porodzie, całe cztery lata? Bo tyle trwał pierwszy etap powstawania obrazu. Czy może w końcu wszystko poszło dobrze, ale artysta zakochał się swoim dziele i postanowił je zachować?
Kolejna tajemnica to wieloznaczność słowa "giocondo". Z jednej strony jest to nazwisko zamawiającego, z drugiej oznacza ono: radosny, wesoły, jowialny. Mona Liza, giocondo… to jeszcze lepsza łamigłówka niż odczytywanie portretu Damy z łasiczką (czy też gronostajem). A może portret w początkowej fazie przedstawiał Monę Lizę jako radosną matkę? Tylko potem, z dala już od modelki, zaczął dojrzewać razem z mistrzem? Gioconda czy Mona Liza? Szarada znaczeń? Wmalowywanie tajemnicy w portret wesołej kupcowej?
Na grubo przed terminem uznanym za oficjalne ukończenie dzieła (1519 r.), Mona Liza vel Gioconda rozpoczęła własne, niezależne życie poprzez wpływ na powstające następne wielkie dzieła. Stała się też tematem niezliczonych karykatur i pastiszów.
W Rzymie w 1515 roku Leonardo spotkał Rafaela, również jak on zatrudnionego jako artysta przy Watykanie. Nie trudno się domyślić, że wymienili doświadczenia, i że Leonardo pokazał młodszemu o przeszło dwadzieścia lat malarzowi Monę Lizę. Jako rezultat powstał przepiękny portret Baldassare Castiglione pędzla Rafaela. Młody Mistrz Rafael zapożyczył z obrazu Mony Lizy piramidalną kompozycję dzieła, ale wirtuozerskiej całości nadał miękkość i słodycz różniącą wyrazem jego obraz od "intelektualnie chłodnego" dzieła Mistrza starszego. Żaden z tych obrazów nie jest lepszy, obydwa są wykonane na najwyższym poziomie sztuki malarskiej geniuszów.
W tym samym roku powstał inny obraz, Monna Vanna, namalowany przez nieźle uzdolnionego ucznia Leonarda, Gian Giacomo Caprotti. Obraz ten można uznać za pierwszy pastisz Mony Lizy.
Nic nie jest pewne i oczywiste na temat Mony Lizy poza faktem, że jest.
Z trudem ustalono, i to całkiem niedawno, najbardziej prawdopodobne nazwisko modelki, ale i inne kobiety są podejrzane. Między nimi księżna d'Este i matka artysty, która prawdopodobnie spędziła ostanie lata swego życia w posiadłości syna.
Oficjalne źródła głoszą, że obraz został ukończony w roku 1519. Jest to ten sam rok, w którym mistrz umiera. Czy gdyby żył dłużej, dalej prowadziłby dialog ze swoim dziełem? A może po raz ostatni dotknął pędzlem deski, na której malował obraz życia, znacznie wcześniej? Zanim pokazał go Rafaelowi?
Monę Lizę prześwietla się od pierwszej chwili, odkąd tylko Roentgen wymyślił swoją maszynę - jakby właśnie spenetrowanie drewnianego podłoża obrazu mogło rozwiązać tajemnicę Giocondy.
Na podstawie prześwietlenia fluorescencyjnego (XRF) naukowcy ustalili, że Leonardo malował Monę Lizę techniką sfumato, jak się spodziewano zresztą. Jednak jego laserunki są tak delikatne, szczególnie w okolicach kącików oczu i ust, że mikronowej grubości kolejne nałożenia farby tworzą końcową warstwę nie grubszą niż ułamek milimetra. Artysta natomiast nie pozostawił najmniejszego pociągnięcia pędzlem.
Mówi się, że Gioconda nie zawsze była taka sławna. Najpierw należała do króla Francji Franciszka I, następnie do Ludwika XIV, aby po rewolucji zainstalować się w Luwrze. Stamtąd syn praczki Napoleon I (mimo podłego urodzenia, potrafił docenić mało wtedy popularną Monę) zabrał obraz i zawiesił w swojej sypialni w pałacu Tuilieries. W czasie wojny francusko-pruskiej Giocondę zabezpieczono w Arsenale w Breście na południu Francji. Jak na dzieło tak sobie znane miewała więc nie najgorsze towarzystwo, a w czasie wojny zabezpieczono ją jak królową.
Medialna kariera Mony zaczęła się w roku 1911, kiedy 21 sierpnia Vincenzo Peruggia ukradł ją z Luwru, popełniając właściwie przestępstwo doskonałe. Mona Liza w tamtym czasie jakby nieco spauperyzowana, przed kradzieżą znajdowała się między innymi obrazami w salonie Carre i nikt jej specjalnie nie pilnował.
Ale jak na karmę tego wielkiego dzieła przystało, przyczyna kradzieży owiana jest nimbem tajemnicy po dzień dzisiejszy. Czy pan Peruggia narażał się dla pokojówki, w której się zakochał, tylko że ona średnio się orientowała w wartości dzieła? Czy otrzymał zlecenie? Czy w końcu ukradł - jak tłumaczył w sądzie dwa lata później - z pobudek patriotycznych, nieszczególnie prawdziwych.
W czasie dwuletniej banicji Mona Liza mieszkała sobie w pudle po farbach pod łóżkiem tego nietuzinkowego złodzieja i pewnie tak by zostało, gdyby nie sam Vincenzo. Prawdopodobnie będąc w początkach choroby nerwowej, z niepokoju o los obrazu no i w obawie o swój własny, najpierw chciał go sprzedać, a potem podarować galerii Uffizich. Mona Liza trafiła na pierwsze strony gazet, ale czy z powodu swojej urody, czy ludzkiego pragnienia niezwykłości? Ja głosuje za tym ostatnim.
Lwów w tamtym czasie już nie sprowadzano do Italii, Kościół nie potrzebował walczyć o swoje, a Koloseum popadło w ruinę. Zatem w 1913 roku opinia publiczna nie mogła liczyć na starożytne widowisko mrożące krew w żyłach, a syjoniści dopiero śnili nieśmiało o państwie Izrael. W nudzie kończącej się światowej stabilizacji ludzie zadowolili się więc odnalezionym obrazem. Istnieją archiwalne zdjęcia wężowej kolejki do Galerii Uffizich, gdzie Mona Liza gościła dwa tygodnie, zaraz po odnalezieniu jej we florenckim mieszkanku pana Peruggii.
Mona zawsze lubiła dobre towarzystwo, zatem nie wystarczył jej nic nieznaczący Vincenzo Peruggia. W kradzież zostali zamieszani: Pablo Picasso oraz Guillaume Apollinaire, łącznie z przetrzymaniem do wyjaśnienia i ustalaniem alibi.
Potem już poszło. Mona Duchampa jako L.H.O.O.Q (1919) i Salvador Dali w pozie Mony (1954), a za nimi kakofonia złego smaku. Do znudzenia: Mona w biustonoszu i bez, uśmiechnięta od ucha do ucha z nogami na
parapecie, kubistyczna różowa, takaż niebieska, puszczająca oko. Widziałam ją uszytą ze szmatek na poduszce dla psa i - uwaga - Mona Liza jako kolosalny chlebowy tost. Mona Liza do zjedzenia. Tak, bo przecież człowiek na początku swojej drogi życiowej, kiedy poznaje świat, wszystko wkłada do buzi.
A może to nie ma najmniejszego znaczenia, ile razy została prześwietlona (choroby popromiennej nie powinna dostać), jakie niedomówienia jej towarzyszą i tajemnice. Jak również nie ma powodu się podniecać obietnicą rozwiązania zagadki kradzieży Mony przez dokumentalistę Joe Medeirosa w filmie "The Missing Piece", gdzie córka Vincenza Peruggi (urodzona trzynaście lat po kradzieży) pomaga rozwikłać zagadkę. Film, dla wzbudzenia większego zainteresowania, ma się właśnie ukazać w setną rocznicę zniknięcia Mony z Luwru.
Gwiazdorstwo to pojęcie czasów opanowanych przez media i dzięki nim Mona Liza wylansowała się na wczesny symbol pop artu. Nie sądzę, aby w każdym patrzącym na nią widzu wywoływała wzruszenie z powodu obcowania z wielkim malarstwem ale po kradzieży stała się ona symbolem dostępności świata sztuki dla tych niżej urodzonych.
Taka kobieta, jak Mona nie istniała, nie istnieje i nie będzie istnieć. Choć może Amerykanie, w pogoni za zatrudnieniem, ogłoszą nabór do reality show z konkursem na podobieństwo do Mony. W perspektywie milion jako wygrana. Oczyma duszy widzę rzesze kandydatek, w kolejce do studia i do klinik operacji plastycznych, gdzie będą "robić" twarze na Monę najbardziej rokującym kandydatkom.
Skomentuj artykuł