Dlaczego pijemy alkohol?

(fot. Dusty J / flickr.com / CC BY)

Bo jest smaczny, przyjemnie rozluźnia, dodaje animuszu, łagodzi kompleksy, "leczy" nieśmiałość, podkręca życie towarzyskie. I co to w ogóle za pytanie? Cóż, czasem odpowiedzi na banalne pytania mogą nas bardzo zaskoczyć… A może warto zastanowić się nie "dlaczego", ale "po co" pijemy?

Tomek, 32 lata: Piję dla rauszu, bo jest przyjemny. To jest prawdziwa zabawa - totalne rozluźnienie, śmiech z trzewi. Dla mnie alkohol to rozrywka. Nie lubię tylko przesadzać. Rausz wystarczy.

Krzysztof, 45 lat: Piję whisky, ostatnio burbon. Dlaczego? Bo mi smakuje, bo jest wyrazista, lekko słodka, właściwie każda ma inny smak. Żeby się nim delektować wystarczy odrobina w szklaneczce, i tyle teraz pijam. Czasem piwo, ostatnio pszeniczne, ale też tylko dla smaku, bo większe ilości są za ciężkie na żołądek. Kiedyś pijałem po butelce bardzo dobrego piwa po pracy, na rozluźnienie, ale gdzieś tak po dwóch tygodniach przestało mi smakować i sobie dałem spokój. Jak byłem bardzo młody to zależało mi, żeby poszaleć, popisać się. Teraz już nie lubię się upijać. Choć z fajnym towarzystwem, gdy jest zabawa to nawet bym mógł.

DEON.PL POLECA

Piotr, 38 lat: Pijemy z żoną wino do obiadu czy kolacji. Bo jest smaczne, bo to taki nasz rytuał. Czasem umawiam się z kolegami na picie. Wtedy piwo plus wódka. I jest to naprawdę spotkanie na picie, reszta - oglądanie meczu, jakieś gry, nawet gadanie - to tylko dodatek. Wtedy idziemy na całość. Mam też na swoim koncie, choć to dość odległe czasy, "tripy" z cyklu: sześciopak, Internet i ja. Picie, słuchanie muzyki, totalne wyłączenie, poza czasem, ludźmi, sprawami, problemami.

To typowe odpowiedzi i ta przyjemna, bezpieczna strona używania alkoholu. Dla większości ludzi spotkanie z trunkiem właśnie tak wygląda. Nawet pewne fizyczne dolegliwości, odczuwane następnego dnia, jeśli ciut przeholowaliśmy z ilością alkoholu, są ceną do przyjęcia za fantastyczne chwile spędzone w przyjaznym gronie, trochę podkręcone i podkoloryzowane procentami. "Alkohol jest dla ludzi!", "Trzeba pić z głową!", "Trzeba znać umiar!" to hasła, które dla większości z nas są oczywistością. Nie trzeba się zastanawiać, bo picie alkoholu nie łączy się z żadnymi - no, może poza wspomnianym już lekkim bólem głowy - konsekwencjami.

Wojtek, 27 lat (znak szczególny - spora blizna na przedramieniu, po uderzeniu szklanką piwa): Bo lubię! Jak powiedział Himilsbach, picie wódki wprowadza do szarej rzeczywistości element baśniowy.

Asia, 30 lat: Teraz właściwie piję rzadko, czerwone wino albo jakiś drink dla relaksu i nastroju, z mężem, ze trzy razy do roku na spotkaniu z koleżankami lub w gościach. Właściwie tak… bez powodu, coś trzeba pić. Piję towarzysko, bo inni piją. Gdy byłam nastolatką miałam taki okres, że piłam bardzo dużo i to raczej nie było normalne. Chciałam być wyjątkowa w grupie. Na osiedlu były dziewczynki z bardzo dobrych domów albo takie "puszczalskie". Nie należałam ani do jednych, ani do drugich. Musiałam znaleźć dla siebie niszę. Więc wymyśliłam, że będę piła lepiej - czyli więcej - niż chłopaki. Chyba nic to w moim życiu nie zmieniło, ta wymarzona pozycja w grupie nie została zdobyta. W którymś momencie przestałam. Chyba tylko dlatego, że znalazłam innych znajomych, zmieniłam środowisko. Później, w wieku dwudziestu kilku lat, miałam jeszcze taki okres, że sączyłam wieczorami wino. A czasem zaczynałam dużo wcześniej niż wieczorem. Brałam wtedy antydepresanty. Efekt był taki, że byłam jak za szybą, nic nie czułam, byłam odcięta. Nawet mi się to podobało. Dość szybko się jednak zorientowałam, o co chodzi i trochę przestraszyłam. Wtedy przestałam.

Iza, 25 lat: Bardzo lubię smak słodkich alkoholi, to trochę jak słodycze, jeszcze lepsze nawet, bo z dodatkowym efektem. Kiedy odkryłam irish coffee, piłam ją stale. Właściwie już do pierwszej porannej kawy dolewałam adwokata czy inny słodki likier. Potrafiłam w ciągu dnia wypić kilka takich. I prawdę mówiąc byłam na lekkim rauszu cały dzień. Kiedyś siostra mi na to zwróciła uwagę. Pomyślałam, że to jednak dziwne i nie chcę tak. Przypomniała mi się moja ciotka, która zawsze była lekko wcięta. Dzieciaki ją lubiły, bo pozwalała na bardzo dużo i rozmawiała z nami jak z dorosłymi. Ale w rodzinie była "kimś gorszym", dziwadłem, wszyscy się z niej podśmiewali, lekceważyli ją. Skończyłam z codziennymi dolewkami alkoholu do kawy, ale czasem sobie pozwalam na taki "deser".

Wiola, 34 lata: Kiedyś naprawdę lubiłam pić. Chyba nawet nie smak był najważniejszy, ale efekt. Ten fajny szumek w głowie, odwaga, fantazja. Było wesoło, przyjemnie, miło. Ludzie stawali się bardziej otwarci i interesujący. Zdarzały mi się niesamowite przygody. Tak poznałam mojego męża. Przez kilka lat byliśmy jak para z filmu. Piliśmy razem, podróżowaliśmy, mieszkaliśmy w drogich hotelach, kupowaliśmy piękne rzeczy. A potem nagle się zorientowałam, że on pije za dużo, więcej niż bym sobie życzyła, że staje się nieprzyjemny. Picie łączyło się coraz częściej z kłótniami i łzami. Sama piłam, żeby się odciąć albo popłakać. Z mężem nie chciałam - nie chciałam, żeby on pił. Ale alkohol i tak lądował na stole. Więc piłam, żeby… dla niego zostało mniej do wypicia.

Michał, 26 lat: Nie piję prawie wcale, bo za każdym razem tak ciężko chorowałem, że to było bez sensu. Nie ciągnie mnie wcale, bo bardzo dobrze pamiętam, ile mnie to kosztuje i jak potem cierpię.

Krzysztof: Nie wierzę w to, że nie można sobie powiedzieć dość. Wiem, ile mogę wypić i gdy robi się słabo, sennie, to kończę, idę na spacer albo spać i koniec. Ci, którzy nie wyhamowują, według mnie tak naprawdę nie chcą.

Dostarczanie do organizmu chemicznej substancji psychoaktywnej, którą jest alkohol, działającej na układ nerwowy, ma niemal natychmiastowe skutki, przyjemne i ujemne - w zależności od ilości tej substancji (czyli stężenia alkoholu we krwi). Rausz, wesołość, rozluźnienie, większa otwartość, łatwość nawiązywania znajomości należą do najczęściej wymienianych zalet picia alkoholu. Bywa, że nasilenie fizycznych dolegliwości, będących reakcją organizmu na zatrucie substancją chemiczną spowoduje duże ograniczenie picia - po prostu nie zażywamy czegoś, co nam ewidentnie szkodzi. Innym kosztem picia mogą być nieakceptowane zachowania społecznie. Jeśli usłyszymy następnego dnia: "Trochę przesadziłeś z tymi śpiewami", czy: "Twój taniec na stole był dobry, cały lokal już cię zna", albo: "No, nieźle wyglądałeś z twarzą w sałatce", może nam się odechcieć picia na dłuższy czas. W każdym razie przystopujemy. Podobną decyzję wywoła niepokój o zdrowie, o to, że dalsze picie może grozić uzależnieniem, niechęć do ucieczki od rzeczywistości (skojarzenia z kimś, kto jest chory na alkoholizm). Tak zareagować i podjąć odpowiednie działania może ktoś, kto ma jeszcze możliwość normalnego łączenia faktów. Dla tych, którzy przekroczą pewną granicę - wolnego wyboru - słowo "umiarkowanie" nie ma już jednak racji bytu.

Mariusz, 37 lat: Jako dziecko byłem strasznie zalękniony i zawsze gdzieś z boku. Bałem się odezwać, zwrócić na siebie uwagę. Potwornie się wstydziłem. I marzyłem, żeby być normalny, czyli nie bać się ani wstydzić. Kiedy miałem ze 13 lat, na koloniach zobaczyłem, jak chłopaki świetnie sobie radzą, bawią się na dyskotece, są śmiali, bez problemu podchodzą do dziewczyn. Ja bym się w życiu nie odważył! Wcześniej wypili trochę wina. Przeskoczyła mi w głowie jakaś zapadka i już wiedziałem, co trzeba zrobić. Po tych wakacjach całkowicie zmieniłem znajomych i zacząłem leczyć swój chorobliwy wstyd piwem albo tanim winem. Eksperymentowałem. Jakie ilości przyniosą jaki efekt. Czy więcej alkoholu to więcej luzu i mniej lęku? Wagary, picie od rana, potem wyjazd do internatu i całkowita wolność od jakiejkolwiek kontroli. W którymś momencie brak lęków - po alkoholu - równał się agresja i doły psychiczne, ale bez alkoholu lęki były nie do zniesienia, nieporównywalne do tych z dzieciństwa, które chciałem kiedyś wymazać i zacząłem to robić piwem.

Katarzyna, 41 lat: Już nie piję, od paru lat. Za bardzo mi szkodziło. Ale lubiłam! Smak, i to, co robił mi w głowie. Zmieniałam się w kogoś fajniejszego niż byłam naprawdę. Tak mi się wydawało. Po paru drinkach byłam mądrzejsza, bystrzejsza, bardziej błyskotliwa. Ładniejsza, seksowniejsza. No, i odważniejsza. To niestety miało uboczne skutki - pakowałam się w niebezpieczne historie, traciłam kontrolę nad zdarzeniami i sobą.

Jeśli alkohol zaczyna załatwiać coś innego niż miłą atmosferę podczas towarzyskich spotkań, jeśli staje się lekarstwem albo elementem niezbędnym, jeśli wprawia w stan, w jaki nic innego nie wprawia, w stan, o jakim marzymy, którego pożądamy - powinno zapalić się w głowie alarmujące czerwone światło! Bo gdy jakiś środek z zewnątrz zaczyna załatwiać za nas rzeczy, które powinniśmy wypracować sami, może to oznaczać, że jesteśmy na progu korytarza, który niebezpiecznie i nieuchronnie prowadzi stromo w dół. Niestety ci, których najbardziej to dotyczy nie chcą się przyglądać, zastanawiać, ani tym bardziej wycofywać. Bo nie chcą rezygnować z tego cudownego środka, który obiecuje, że wreszcie będą mogli normalnie - albo tak, jakby chcieli - funkcjonować. Być może sprawdzili już inne metody, może nawet nie próbowali ich szukać. Gdy już zapadka zapadła - trudno przestać. Przez pewien czas "lekarstwo" będzie działało.

Przestaje stopniowo, niepostrzeżenie. Reakcja - trzeba przyjmować większe dawki, żeby osiągnąć ten sam poziom "odlotu". Czasem tego pierwszego, powalającego i oszałamiającego efektu nigdy już nie da się powtórzyć, ale podatny na uzależnienie umysł nie jest w stanie tego "złapać". Próbuje dalej. Żeby się zatrzymać musi się zdarzyć tragedia (choć nawet to nie zawsze działa), pijąca osoba musi osiągnąć swoje dno, czyli taki punkt, w którym konsekwencje zdecydowanie przewyższą - w jego czy jej własnych oczach - korzyści z picia. Jeśli doszło do uzależnienia jedyną jak dotychczas skuteczną metodą okazuje się całkowita abstynencja. Człowiek uzależniony, chory na chorobę alkoholową, nie jest bowiem w stanie kontrolować ilości wypijanego alkoholu. Pije do oporu, bez względu na wszystko. Nawet jeśli jednego dnia uda mu się - cudem, przypadkiem lub jakimś nadludzkim wysiłkiem - skończyć przed całkowitym upojeniem, zwykle wykorzysta to na korzyść choroby, czyli de facto na własną zgubę: "Jeśli potrafię nad tym zapanować, to o co chodzi? Mogę przestać kiedy zechcę. A teraz właśnie nie chcę!".

Pomocne może okazać się pytanie: "Po co piję?" "Po co sięgam po alkohol?". Jeśli odpowiedź przypomina odpowiedzi Tomka, Krzysztofa i Piotra, wszystko jest w porządku. Gdy bliższe są odpowiedziom Asi, Izy i Wioli - warto się zatrzymać i zastanowić, co dalej. Zbieżności z opowieściami Mariusza i Katarzyny wymagałyby poważniejszych kroków. Po pomoc można zwrócić się między innymi do Anonimowych Alkoholików (www.aa.org.pl) albo do ośrodków leczenia uzależnień.

Katarzyna: Czy gdybym wiedziała, co będzie dalej, jakie poniosę konsekwencję, to bym nie piła albo jakoś picie ograniczyła? Nie sądzę. Obawiam się, że wtedy zrobiłabym wszystko, żeby udawać, że to mnie nie dotyczy. Alkohol był zbyt ważny, zbyt dużo mi załatwiał, mogłam na niego sporo zrzucić. Zrzucić przed samą sobą - choć się nie przyznawałam. Łatwiej było powiedzieć: Nigdy w życiu bym się nie zadawała z tymi ludźmi na trzeźwo, niż przyznać, że towarzystwo, do którego aspirowałam przerażało mnie, albo zwyczajnie nie chciało mi się wysilić, żeby tam w naturalny, normalny sposób wejść. Łatwiej było "po pijaku" zadawać się z byle kim, niż na trzeźwo zapracować na wartościowe przyjaźnie. Łatwiej było znaleźć wytłumaczenie, że nie ma dla mnie pracy, bo nie mam znajomości ani nie kradnę, niż pójść na wymagające, trudne studia, poświęcić pięć lat życia na ciężką pracę, naukę, włożyć wysiłek w zdobycie czegoś i zasłużenie na taką pracę… A ograniczenie, umiar? To było nie do pomyślenia! Bo ja lubiłam - wolałam myśleć, że lubię, a nie że muszę - wypić do dna, do oporu. Śmieszyło mnie picie jednego kieliszka przez całą imprezę. To było zupełnie bez sensu…

Autorka prowadzi blog o uzależnieniach: mikadunin.blogspot.com

Mika Dunin w "Antyporadniku" jest przewrotna aż do bólu. Bo niektóre jej obserwacje i uwagi autentycznie bolą. Albo irytują. I prowokują. Nie chodzi tu jednak o pustą prowokację. Bo ten dowcipnie i z przekorą napisany "poradnik" prowadzi wprost ku refleksji nad życiem, relacjami i wartościami. Refleksji bardzo budującej.

Zdobądź swój ezgemlaprz już za 17,19 zł

Książki autorstwa Meszuge o alkoholizmie - zobacz

Nazywają mnie Meszuge, jestem alkoholikiem. W chwili obecnej alkohol nie stanowi problemu w moim życiu. Kiedy mówię coś takiego podczas mityngu AA, to zwykle znajdzie się ktoś, kto ironicznie spyta, po co w takim razie nadal chodzę na te mityngi. Odpowiadam... Chcę to przeczytać

W alkoholu zakochałem się, będąc mężczyzną trzydziestoletnim. Nie była to więc miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak nie mam najmniejszej wątpliwości, że szukałem jej, w pewnym sensie, od wczesnego dzieciństwa. Chcę to przeczytać

Z alkoholizmem jest inaczej. Alkoholizm nie usprawiedliwia, alkoholizm zobowiązuje. Jak to możliwe, że to książka nie tylko dla alkoholików? Chcę to przeczytać

"Fast food", "fast sex", "fast car" wyznaczają nam często drogę "na skróty", pokazując, że czekanie na spełnienie pragnień jest stratą czasu. Trzeba być ciągle w ruchu, żeby "coś się działo". A gdy tak nie jest, rozwiązaniem jest tabletka o piorunującym działaniu lub inny środek przywracający nam stan bycia na haju >> Dlaczego się uzależniamy?

Dlaczego pijesz? - pytanie rzadko dzisiaj zadawane. Częściej można usłyszeć: Dlaczego nie pijesz? Bohaterowie tego filmu nie piją. Nie dlatego, że alkoholu nie lubią. Wręcz przeciwnie - kiedyś całkowicie zawładnął on ich życiem. Teraz to, co udało im się ocalić z powodzi piwa, wina i wódki muszą układać na nowo. Wszyscy piją >> Chcę to obejrzeć

Filmy edukacyjne z serii: Uwaga życie! adresowane są przede wszystkim do młodzieży szkół gimnazjalnych i średnich. Pokazują problemy współczesnego świata, z którymi spotykamy się na co dzień.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego pijemy alkohol?
Komentarze (2)
K
Kasia
16 grudnia 2014, 10:20
Niebezpiecznym jest używanie terminów 'choroba alkoholowa' bądź osoba 'chora na alkoholizm'. Alkoholizm to nie jest choroba. Jest to przystosowanie somatyczne organizmu oraz naszego mózgu do spożywania większej ilości alkoholu, która negatywnie wpływa na nasze poczucie kontroli. Takie zjawisko musi być spowodowane psychologicznymi przeżyciami danej osoby. Coś się dzieje w naszym życiu, że zaczynami sięgac po alkohol by sobie z tym poradzić. Gdyby alkoholizm był chorobą to ludzie po odwyku nie wracaliby do picia, ponieważ ich organizm został uwolniony od tej substancji. Nazywanie alkoholizmu chorobą daje wielu ludziom wymówkę i poczucie bezsilności wobec swojego nałogu. 'To nie ja, to ta choroba, która mnie spotkała'. 
M
Maciek
15 maja 2014, 09:33
Wszystko zależy od etapu życia, statusu majątkowego i stopnia świadomości. Nie uważam że <a href="http://www.alkowiki.pl">alkohol </a>sam w sobie jest zły, nadużywać można wiele innych rzeczy, tyle że w przypadku używek wiąże się to z wpływem na otoczenie, na rodzinę i przyjaciół. Pozdrawiam wszystkich nienadużywających.